Każdemu z warszawiaków oglądających II Redentore nasunie się od razu porówanie: kościół Świętej Anny w Warszawie. Tak! II Redentore to protoplasta naszego warszawskiego kościoła, v Pokrewieństwo to jest jednym z licznej serii przykładów wielkiego wpływu, jaki wywarł Palladio na architekturę europejską.
Przyjrzyjmy się teraz paru innym dziełom innych wybitnych architektów: Biblioteka — weneckiego artysty Sansovina (rys. powyżej środkowy);
tegoż Sansovina — loggetta przy weneckiej Campanilli na placu Świętego Marka (rys. owyżej z lewej ... i „schody gigantów" w Pałacu Dożów (obok)
Giorgio Vąsari (bardzo przez Celli-niego nie lubiany), autor dzieła o życiu najwybitniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów, buduje we Florencji całą ulicę — Uffizie A Giacomo da Vignola... Otóż właśnie, Vignola! Znakomity architekt i teoretyk. Stworzył pewien typ budynku, który z czasem rozprzestrzenił się po całej Europie (i poza nią), ale jeszcze większy wpływ wywarł swoją książką teoretyczną O pięciu porządkach architektiiiY-Vignola zebrał i skodyfikował zasady architektury klasycznej (podobną rzecz zrobił Palladio). Książka jego i zawarte w niej „pryncypia" stały się na długie lata ewangelią każdego projektującego architekta. Wszystko robiło się według Vignoli. Posługiwał się nią renesans, korzystali artyści baroku, niewolniczo trzymali się twórcy późniejszej architektury klasycystycznej (XIX w.). A jakiż to typ budynku tak znany w całej Europie jest dziełem Vignoli? Typ kościoła, zwany ,,jezuickim".
Zakon jezuitów powstaje i umacnia się jako potężny, nowoczesny oręż Stolicy Piętrowej w walce o hegemonię w „rządzie dusz", zachwianą rozszerzeniem się protestantyzmu.
Nowoczesny oręż wymaga nowoczesnej taktyki. W swej działalności niepoślednią wagę przykładają jezuici do żywego słowa, głoszonego z kościelnej mównicy. Słowo kaznodziei musi być dobrze słyszane i słyszeć je winna jak największa liczba wiernych. Do tego potrzebne jest więc specjalnie przystosowane wnętrze kościelne.
Wnętrze musi zapewnić dobrą widzialność i słyszalność — musi być okazałe i imponujące, a jednocześnie atrakcyjne dla „renesansowej publiczności", o wyrobionym smaku artystycznym. Takie były założenia projektowe kościoła jezuickiego.
Vignola zaprojektował i wybudował kościół II Gesu w Rzymie, który stał się prototypem świątyń jezuickich, wznoszonych tam, gdzie sięgały wpływy potężnej organizacji zakonnej.
Tak wygląda plan kościoła, a na dole widzimy jego bryłę.
Plan bardzo prosty. Jedna nawa główna przykryta kolebką — towarzyszą jej dwa rzędy kaplic. Na skrzyżowaniu z transeptem (nawą poprzeczną) kopuła wyniesiona na wysokim bębnie. A teraz frontowa elewacja kościoła (autor T^iacomo delia Porta)...
w stanie surowym wyglądała tak
Boczne dobudówki (ciągi kaplic), dużo niższe od nawy głównej, powodują schodkowatość sylwety kościoła — komplikują jej formę. Fachowiec powiedziałby, że są „niepowiązane kompozycyjnie" ze środkową partią elewacji.
Dość już dawno szukali budowniczowie odrodzenia sposobu na rozwiązanie tego zadania. Znaleźli go. Odtąd staje się on tak powszechny, znany wszystkim i wszędzie, że przywykliśmy uważać ten fragment elewacji za coś zupełnie naturalnego(w Warszawie mamy wiele takich przykładów).
Spójrzmy, jak to wyglądało na samym początku (rys. dolny z lewej)
na przykładzie fasady kościoła Santa Maria Novella we Florencji. Autorem tych pierwszych esowych wo1ut (tak się ta sztuczka nazywa) jest Alberti. mamy o sto blisko lat młodszą elewację II Gesu. Proszę porównać te esownice z ich prototypem florenckim. Mówimy, że forma dojrzała. Kościołów wzorowanych na li Gesu mamy wiele. W Polsce, najwierniejszą (i pierwszą) jego odbitką jest kościół Sw. Piotra w Krakowie.
Historycy architektury badający odległą przeszłość często narzekają na brak danych. Dokumenty uległy zniszczeniu, rozpadły się lub zostały przebudowane murowane świadectwa kultury badanych epok.
Należy się zadowolić nielicznymi „ogryzkami", jakie uszły zębowi czasu, i na ich podstawie stwarzać jak najpełniejszy i logiczny obraz rozwoju sztuki.
Im bardziej, wędrując w czasie, zbliżamy się do naszych dni, tym więcej mamy zachowanych budynków, więcej pisanych relacji i dokumentów, tym łatwiejsze i bardziej realne staje się zadanie historyka.
Tak to niby wygląda. Prawda, że pod pewnym względem zadanie jest łatwiejsze. Więcej materiału — lepszy i dokładniejszy obraz. Ale ta rosnąca z każdą epoką obfitość materiału staje się z czasem nieco kłopotliwa i, zamiast pomagać, piętrzy dodatkowe i nieprzewidziane trudności. Po prostu jest zbyt dużo danych, które zamiast rozjaśniać, gmatwają całą sprawę — zmuszają do dokonania starannego wyboru obiektów, na których się winno skoncentrować uwagę, wyznaczających linię rozwojową... 2le dokonana selekcja materiału może w efekcie końcowym dać zupełnie fałszywe wnioski uogólniające.
I jeszcze jedno. Jeżeli o bliższych nam okresach wiemy więcej, to trudno się oprzeć pokusie, żeby tego ,,więcej" całkowicie nie wypowiedzieć, żeby nie opisać jak najdokładniej i najobszerniej. A to znowu grozi zachwianiem równowagi całości architektonicznego przeglądu dziejów. Bo jakże! Architekturę starożytnej Mezopotamii, z jej kilka tysięcy lat trwającą tradycją, „załatwia się" na trzydziestu stronach, a sto kilkadziesiąt lat renesansu ,,rozpiera się" na pełnej setce stron. Gdzież tu historyczna proporcja?
Niestety, bardzo trudno uniknąć pewnego skażenia perspektywy dziejowej. Zawsze na własne czasy patrzymy przez szkło powiększające i dostrzegamy moc drugorzędnych szczegółów, a na czasy odległe kierujemy lornetę odwrotną stroną i nie dostrzegamy rzeczy wielkich. W każdym razie będziemy się starali utrzymać w granicach przyzwoitości, dlatego musimy dokonywać wyboru demonstrowanych zabytków i pomijać sławne nieraz dzieła wielu twórców, a nawet całe dziedziny twórczości całych narodów,
Dlatego zanim przejdziemy do urbanistycznych zagadnień odrodzenia, zrobimy przegląd renesansowych budowli w krajach, które przyjęły nowy styl, narodzony we Włoszech.
Proszę zauważyć, jak różnorodnie wygląda odrodzenie w zależności od środowiska, klimatu, miejscowych tradycji i upodobań. Nie znając wzajemnych historycznych powiązań, ani byśmy się nie domyślili, że wszystkie te budynki pochodzą z jednej rodziny, że ich początku należy szukać we włoskiej tendencji do odrodzenia sztuki antyku.
Mówiliśmy dotychczas o poszczególnych budynkach. Przejdziemy teraz do ich wzajemnego ugrupowania — do wnętrz miejskich, placów i ulic, no i na końcu — do wyglądu całego renesansowego miasta.
Widzieliśmy, na jakiej zasadzie formowano plan gotyckiego osiedla. Rynek — plac główny — i ulice służyły dobrze swemu celowi jako targowisko i arterie dla pieszego głównie ruchu. Dziś powiedzielibyśmy, że plan miasta i jego wnętrza były funkcjonalne.
Ale kompozycja odgrywała tu minimalną rolę. Ozdobne były niektóre ważniejsze budynki, ale nikt nie dbał o ozdobność placu czy ulicy jako całości.
To trochę tak, jakby ktoś urządzał sobie pokój, ustawiając meble wyłącznie według kryterium wygody, niezbyt dbając o ich wzajemne proporcje i nie troszcząc się o to, czy wygodny pokój będzie ładnie urządzony.
Oczywiście, jak każdy tego typu przykład, tak i ten jest krańcowy i upraszcza sprawę.
Odrodzenie zmienia dość zasadniczo ten stan rzeczy. Wzmaga się na ulicach miast ruch kołowy, powstaje istotna konieczność tworzenia arterii dla ruchu. Obok wąskich uliczek przeznaczonych dla pieszych powstają szersze ulice, zjawia się konieczność tworzenia wolnych przestrzeni o zupełnie specjalnym przeznaczeniu. Potrzebne są place postojowe, miejsca na podjazdy... Warto zwrócić uwagę, że znany każdemu mieszkańcowi dzisiejszych wielkich miast problem parkingów narodził się w renesansowych miastach szesnastego stulecia.
Gdzie należało szukać tych wolnych przestrzeni? Oczywiście tam, gdzie grupowały się największe ilości ludzi lub gdzie przyjeżdżało najwięcej pojazdów. A więc przed kościołami i przed pałacami.
Pozostawienie wolnej przestrzeni w sąsiedztwie takich budynków to sprawa ściśle użytkowa i właściwie, zapewniwszy dostateczną ilość miejsca, rzecz mielibyśmy załatwioną.
Ale renesansowi architekci nie byliby sobą, gdyby nie wykorzystali sposobności i nie zorganizowali tych pustych miejsc, nie stworzyli z nich skomponowanych wnętrz.
Słowo ,,wnętrze" zwykło się nam kojarzyć z wyobrażeniem pokoju zamkniętego ścianami, przykrytego sufitem. Wiadomo nam też, że takie wnętrze dopiero wtedy nabiera wyrazu, gdy wstawi się doń meble, położy dywan na podłodze, zawiesi firanki, obrazy...
Dlatego trudno jest nam nazwać ,,wnętrzem" plac miejski czy ulicę — przecież nie mają one nic wspólnego ze zwykłym pokojem. Ale różnica pozornie tylko jest tak znaczna. Wybierzmy sobie jakikolwiek plac — niech to będzie chociażby warszawski rynek — i stańmy na jego środku.
Otaczają nas ze wszystkich stron ściany — mamy więc pierwszy element wnętrzowy. Płaszczyzna bruku to podłoga. A sufit? Ostatecznie niebo nie jest takim najgorszym sufitem — wisi nad głową i optycznie kończy się tam, gdzie zaczynają się krawędzie dachów — leży na nich. No a meble, dywany?... Za chwilę dojdziemy i do nich.
Otóż mistrzostwo w operowaniu tymi „meblami" we wnętrzach miejskich będzie jedną z najbardziej charakterystycznych cech renesansu. Dla przykładu narysujmy sobie jeden z placów florenckich (Piazza delia Signolia)
Narysujmy to tylko, co na tym placu zastali artyści odrodzenia.
Gołe ściany i niezbyt regularną powierzchnię.
A tak zorganizowali go, ustawiając „meble" — pomniki, rzeźby, fontanny itd.
Proszę zwrócić uwagę, że ustawienie tych elementów jest takie, żeby one same były widziane z jak najkorzystniejszych stron i żeby w pewien dyskretny sposób oddzielały od siebie części nieregularne placu, porządkując go. A teraz przyjrzyjmy się drugiemu ze słynnych placów włoskich.
Plac Świętego Marka w Wenecji! Na początku był kościół Sw. Marka, kanał, no i jakaś zabudowa 0 o której słabe dzisiaj mamy pojęcie.
Zjawia się Pałac Dożów i nowy kościół.
A później obudowa podłużnego wnętrza — obudowa jest stosunkowo niska — tworzy długie linie poziome. Dlaczego? A dlatego, że już mamy potężny pion wieży. Architekci szukali kontrastowego zestawienia.
A później Sansovino buduje Bibliotekę. Powstaje mały placyk, piazetta, między Biblioteką i pałacem. A teraz „meble". Piazetta jest otwarta całkowicie jedną stroną na kanał. Trzeba ją trochę „przymknąć". Stają dwie kolumny z rzeźbami. Dalsze „meble" to maszty przed kościołem, rzeźby i loggetta Sansovina przy wieży.
Nie może zabraknąć wzorzystego dywanu czy posadzki. Toteż zjawia się i ona.
Przypatrzmy się dobrze, jak celowo wszystko się tam dzieje. Długi plac ma rozchylone ściany, które skracają nieco jego perspektywę. Wieża oddziela i przytrzymuje ten długi plac w jego najszerszym miejscu, kolumny zamykają (ażurowo) piazettę... Dodajmy do tego niezwykłą barwność poszczególnych elementów.
W efekcie otrzymaliśmy jedno z najpiękniejszych wnętrz miejskich wszystkich czasów.
Bardzo wyraźnym rysem wspólnym obu placów, które odwiedziliśmy przed' chwilą, jest brak wszelkiej osiowości, symetrii itd. Wiemy już z naszych greckich rozważań, co to jest kompozycja zrównoważona. Otóż to właśnie słowo możemy zastosować do obejrzanych ostatnio wnętrz renesansowych.
Co wpłynęło na wybór takich rodzajów rozwiązań — należy sądzić, że przede wszystkim to, iż wnętrza te były niejako adaptacją, architektonicznym przetworzeniem już istniejącej, w dużym procencie,, zabudowy.
Ale znając zamiłowania renesansowych mistrzów — niewątpliwie należały do nich wielka regularność i jednolitość projektu, wyrażone chociażby w znanych nam wnętrzach dziedzińców pałacowych — musimy się spodziewać powstawania w następnych latach symetrycznych, osiowych, a nawet centralnych kompozycji.
Kiedy to nastąpi?
Wtedy kiedy w miarę rozrastania się miast będą powstawały całe place projektowane od razu albo gdy siła finansowa inwestora (czyli tego, kto daje pieniądze na budowę) pozwoli nie liczyć się ze stanem istniejącym, wykupić przeszkadzające domy i szarogęsić się na placu budowy bez ograniczeń. Znowu jesteśmy we Florencji.
Stoimy naprzeciw kościoła Sw. Annuncjaty (rys. górny). Wiemy już, że Bruneleschi wybudował w jego sąsiedztwie szpital (Ospedale dej Innocenti),...
wiesiud