Peter Lovesey - Powrót detektywa Diamonda.doc

(1358 KB) Pobierz

Peter Lovesey

 

 

 

Powrót detektywa Diamonda

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Mówi się, że kiedy jedne drzwi się zamykają, inne się otwierają. W więzieniu Albany, kiedy jedne drzwi się otwierają, inne się zamykają. Frustrujący problem.

Jeśli sędzia mówi skazanemu, że w jego przypadku dożywocie naprawdę oznacza dożywocie, i jeśli raz za razem odmawia mu się prawa do apelacji, w głowie takiego faceta mogą się zrodzić różne pomysły na skrócenie wyroku. Johna Mountjoya zaklasyfikowano do kategorii A - „stanowi zagrożenie dla społeczeństwa, organów ścigania i bezpieczeństwa państwa”. A on myślał o tym, żeby się stąd wynieść. Drzwi działają według starej zasady: kiedy przechodzi się przez jedne, drugie zagradzają drogę. Zanim otworzą się te pierwsze, te z tyłu muszą zostać zamknięte. Tysiąc lat temu budowano tak bramy zamków. Ale w epoce elektroniki mechanizm jest automatyczny.

Nowo przybyłym do Albany mówi się, że tu nie ma maksymalnych środków bezpieczeństwa. Tu są ostateczne środki bezpieczeństwa. Wszystkie bramy i drzwi są połączone z komputerem znajdującym się w pokoju nadzoru, napakowanym ekranami monitorów. Wystarczy podejść do jakichkolwiek drzwi w Albany, a od razu widać cię na ekranie. Pokój nadzoru to prawdziwe serce więzienia. Poza monitorami są tu główna konsola lokalizacyjna, system radiokomunikacyjny, generator i, oczywiście, zespół dyżurnych strażników. Jak na ironię - i ku nieskończonemu rozbawieniu osadzonych - klawisze są tu zapuszkowani znacznie dokładniej niż ktokolwiek w więzieniu. Wokół stalowe drzwi, psy, reflektory i połączone punkty zapory bezpieczeństwa. Gdyby ktokolwiek wdarł się do pokoju nadzoru, rozegrałyby się sceny jak w filmie o Bondzie.

Mountjoy został osadzony w korytarzu D, gdzie siedziała większość skazanych na dożywocie. Kiedy opuszczali korytarz D, żeby pójść do warsztatów, prowadzono ich przez podwójne drzwi, otwierane dzięki komputerowi, do korytarza centralnego, tam gdzie nigdy nie spuszczali ich z oka klawisze ustawieni w równiutkim szeregu.

Korytarz D miał szklane drzwi. Śmiejcie się, jeśli chcecie, ale osadzonym nie jest do śmiechu. To szkło antywłamaniowe, z wtopioną metalową siatką. Takie drzwi nie ustąpią, chyba że naciśnie się przełącznik w pokoju nadzoru. Między zamknięciem jednych a otwarciem drugich mija siedem sekund. Każdy, kto chce wejść albo (co bardziej prawdopodobne) wyjść z korytarza D, musi stać w hermetycznie zamkniętej przestrzeni i poddać się obserwacji. Jeśli zespół kontrolny ma choćby najmniejsze wątpliwości, tych siedem sekund może trwać nieskończenie długo.

Obserwacja wejść i wyjść zajęła Johnowi Mountjoyowi tydzień, zanim uznał, że nie ma szans przechytrzyć elektroniki.

Człowieka można oszukać, ale mikroczipa nie. Dowcip polega na tym, że gdyby nawet padło zasilanie, jedne z tych drzwi i tak pozostałyby zamknięte. Żadna inna droga ucieczki nie wydawała się kusząca. Mury były grube na pół metra, w oknach pręty ze stali manganowej, a każdy parapet i mur na zewnątrz wieńczyły druty kolczaste. Wykopanie tunelu w przypadku Mountjoya nie wchodziło w grę ze względu na zasadę, że skazani na dożywocie muszą być osadzeni tak, żeby z góry, z dołu i z każdej strony były inne cele.

Wszędzie dookoła są kamery nadzoru. Gdyby nawet zdołał wydostać się poza główny blok, nadal pozostałyby mu do pokonania patrole z psami, alarmy geofoniczne, pięciometrowe płoty z siatki i grube mury oświetlone reflektorami na wysokich masztach. Albany zbudowano, żeby zastąpić Dartmoor. Nazywają je brytyjskim Alcatraz, bo znajduje się na wyspie Wight. Jeśli więc nawet komuś uda się pokonać mur, będzie musiał jeszcze wykombinować, co dalej.

Pierwszy krok ucieczki Mountjoya nie był zaplanowany. W korytarzu za wnęką (gdzie więźniowie opróżniali kible) znalazł guzik, srebrny guzik z wytłoczonymi emblematami korony, guzik z munduru klawisza. Nigdy nie wiadomo, kiedy coś się może przydać, trzymał więc guzik schowany w celi przez półtora roku, zanim zdobył kolejny.

Okazja nadarzyła się pewnego letniego wieczoru, kiedy klawisze eskortowali go do karceru, jednej z cel dla więźniów sprawiających kłopoty. Wdał się w bójkę, ustalał poglądy, jak to nazywa stara recydywa, bo jakiś kretyn podwędził mu list od matki. Mountjoyowi to się nie spodobało. Szarpał się, kiedy klawisze go odciągali i wrzucali do celi. Był posiniaczony i pokrwawiony, ale i tak wyszedł na swoje. W zaciśniętej pięści trzymał srebrne trofeum urwane z czarnej kurtki mundurowej. Kiedy już wróci do celi, dołoży go do pierwszego guzika w skrytce w grzbiecie słownika.

Strażnicy nie znosili wyglądać niechlujnie - najmniejsza wada w więzieniu jest wielokrotnie wyolbrzymiana - i bali się okazywać słabość tak jak ludzie, których pilnowali. Więzienna tradycja mówi, że klawisze kapują na siebie bardziej niż więźniowie. Klawisz nie przyzna się, że zgubił guzik, bo zaczęłyby się poszukiwania, o których usłyszeliby wszyscy. Zachowa to dla siebie i każe żonie przyszyć drugi. Więzienne obyczaje nie zawsze działają na korzyść systemu.

A Mountjoy dostrzegł w tym szansę dla siebie. Zaczął energicznie wzbogacać kolekcję guzików. Kiedy miesiąc czy dwa później pracował w szwalni, spotkał nowego więźnia, osiemnastoletniego chłopaka przeniesionego z Parkhurst, który za wszelką cenę chciał zdobyć tytoń. Ubili interes. W więzieniu wszystko może być przedmiotem wymiany.

Mountjoy powiedział dzieciakowi, że guzik z kieszonki na piersi to papierosy dla niego i zgodnie z prawdą poinformował go, że jeśli wda się w przepychankę z klawiszami, za pierwszym razem potraktują go łagodnie. W ciągu miesiąca miał guzik, a chłopak pięć skrętów, zapałkę i obietnicę, że zostanie wykastrowany, gdyby sypnął.

 

Pewnego słonecznego popołudnia, długi czas potem, Mountjoyowi trafiła się niewyobrażalna szansa. Kolejna wymiana poglądów skończyła się bójką na pięści i znowu trafił do karceru, zgodnie z paragrafem 48. Jeśli w korytarzu Y, jak nazwano ten oddział, pozwalano na spacery, to musiały się one odbywać w samotności. Dziedziniec podzielony jest blokami z termalitu na serię wąskich spacerników.

Klawisz nadzorujący Mountjoya właśnie powiesił mundur na oparciu plastikowego krzesła, kiedy nagle wezwano go do jakiejś awantury. W ciągu tych kilku sekund, kiedy nikt, poza kamerą, go nie pilnował, Mountjoy skompletował zestaw guzików. Lata spędzone za kratami nauczyły go, jak unikać obiektywu kamery.

 

W więziennym światku niektóre ucieczki przeszły do legendy. O George'u Blake'u, szpiegu, który urwał się z Wormwood Scrubs w 1966, do tej pory opowiada się z szacunkiem, tak jak o wywiezieniu dwóch ludzi helikopterem z dziedzińca Gartree w 1987. O ucieczce Johna McVicara z Durham nakręcono film. John Mountjoy miał zamiar zasłużyć sobie na miejsce w tej sali tradycji. Mówi się, że to był zdumiewający traf. Nic z tych rzeczy. To trzeźwa kalkulacja, sprytna odzywka gracza w nieskończonej partii pokera.

Jak byście to zaplanowali, zakładając, że macie komplet guzików? Mountjoy odrzucił rzecz oczywistą. Nie uszył sobie munduru funkcjonariusza służby więziennej z nabożną nadzieją, że przemknie się przez drzwi. To byłoby za duże ryzyko. Klawisze nie słyną z wysokiego IQ, ale potrafią rozpoznać się nawzajem i zauważyć niedociągnięcia w mundurze wykonanym domowym sposobem.

Zaczął studiować sztukę. Innymi słowy, miał powód, żeby pracować z ołówkiem i papierem, rysować abstrakcyjne kształty i cieniować je. Nic ambitnego. Jak zauważył jego instruktor, jego styl był bliższy stylowi Mondriana niż Picassa. Po prostu czarne i białe kwadraty. Małe, jednakowej wielkości. Instruktor podejrzewał, że Mountjoy jest bardziej zainteresowany stworzeniem miniaturowej szachownicy niż abstrakcyjnego rysunku.

Stało się to ich tradycyjnym żarcikiem. Pracował również z innymi materiałami artystycznymi. Po cichu eksperymentował z zastosowaniem farb jako barwników. Chciał uzyskać mieszankę, która zabarwiłaby koszulkę na czarno. Zamierzał osiągnąć czystą czerń. Była to benedyktyńska praca, prowadząca przez serię szarości. Był cierpliwy. Czasu miał w nadmiarze, a także niezły zbiór szmat, zdjętych z ogrodzenia wokół dziedzińca, na które z okien cel regularnie rzucano śmieci. Następnego dnia zbierały je ekipy sprzątaczy. Dopiero kiedy zadowoliła go czerń barwionych szmat, zaczął moczyć w farbie więzienne koszulki. Nocami - używając igieł z warsztatu krawieckiego i noża zrobionego z rączki szczotki do zębów, naostrzonej jak brzytwa o ścianę celi - rozpoczął żmudny proces cięcia i zszywania możliwego do przyjęcia munduru. Munduru policjanta.

Z dwóch względów czerń nadawała się bardziej. Po pierwsze, łatwiej ją uzyskać za pomocą barwników niż granat mundurów strażników. Po drugie, ściegi i szwy są mniej widoczne, tym bardziej że błyszczące guziki przyciągają wzrok.

Czapka policyjna, o dziwo, była łatwiejsza do spreparowania niż mundur, ale trudniej było ją ukryć, a więc zostawił ją na koniec. Przygotowywał materiały, ale ich nie łączył. Paski papieru z szachownicą, wzmocnione kartonem, miały uformować otok. Płaskie denko miało być z barwionej wełny naciągniętej na kartonowy dysk, a daszek miał zostać wycięty z lśniącego czarnego wieczka pudła z papierem maszynowym „Conquerer”, które wyciągnął z kosza na śmieci zastępcy dyrektora więzienia.

Pozostała odznaka na czapkę, srebrne guziki i cyfry na epolety. Jako materiału wyjściowego użył srebrnej folii z mrożonek, którą wyrzucano w kuchni. Powstała z tego odznaka była małym majstersztykiem fałszerstwa, dokładnie wymodelowanym na kształt insygniów policji z Hampshire, skopiowanych z kartki do notatek, także znalezionej w koszu na śmieci zastępcy dyrektora więzienia.

W porównaniu z tym koszula i krawat były dziecinną zabawą. Oczywiście należało dobrze ukryć zestaw ucieczkowy. Przeszukania cel odbywały się zazwyczaj wieczorem, w czasie wolnym, dlatego Mountjoy zabierał wszystko, co mogłoby wzbudzić podejrzenia, i nosił to pod więziennym uniformem. Klawisze tolerowali niektóre rzeczy. Nie podaliby człowieka do raportu za to, że miał kawałki materiału albo igłę z nitką. Bardziej interesowały ich narkotyki.

Wszystko było więc zorganizowane poza datą ucieczki i Mountjoy ćwiczył się w cierpliwości. Ucieczki nie wolno przyspieszać. Czas podyktują czynniki zewnętrzne. Minęło osiem miesięcy i nic go nie zachęciło. W sumie trzy lata i osiem miesięcy, odkąd rozpoczął swój przymusowy pobyt w Albany. Potem w korytarzu D umieszczono nowego więźnia.

Manny Stokesay był mordercą, co nie było niczym nadzwyczajnym; mówiono, że kantem dłoni złamał facetowi kręgosłup, a to z kolei było nadzwyczajne. Robiło wrażenie. Stokesay był kulturystą, miał metr dziewięćdziesiąt, ważył ponad sto kilogramów. I miał złe usposobienie.

W ciągu tygodnia od osadzenia Stokesaya Mountjoy przygotował się do opuszczenia więzienia. Widywał wcześniej, jak klawisze skutecznie zmiękczali wielkich, niebezpiecznych więźniów. Pomyślał jednak, że nie ma mowy, żeby tego podporządkowali sobie bez walki. Skończy się przelewem krwi, jeśli nie śmiercią.

Wielka awantura w korytarzu D miała istotne znaczenie dla jego planu, a szanse na to, że się zdarzy, wzrastały z dnia na dzień. Skończył zszywać czarne spodnie. Złożył czapkę policyjną. Przeszukanie celi załatwiłoby go na amen. Ale był pewien, że mu się uda. Nowy wprowadził napięcie wśród więźniów, dawne układy zostały zagrożone, tworzono nowe sojusze. W więzieniu nie istnieją związki przyjaźni, są tylko układy oparte na strachu. Niektórzy starzy wyjadacze uznali, że Stokesay jest zbyt niebezpieczny, by wchodzić mu w drogę, i dali do zrozumienia, że z nim trzymają. Inni, którzy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin