Zgubione, znalezione.pdf

(715 KB) Pobierz
249058577 UNPDF
Ann Jayne Krentz
Zagubione, znalezione
249058577.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nigdy nie nalezy wiazac sie emocjonalniez klientem
- powiedziala Vesta Briggs.
- Ale ja nic nie czuje do Macka Eastona.
- Cadyprzytrzymala sluchawke ramieniem i zdjela pantoflena wysokich
obcasach.
- W kazdym razie nie to,co masz na mysli. Po prostu mu doradzam. Chybajuz ci
to wyjasnilam. Na drugim koncu sluchawki na chwile zapanowalomilczenie. Cady
cicho westchnela i opadlana kanape. Telefon zadzwonil przed chwila,
ledwieweszla do domu. Rzucila sie, by odebrac, w nadziei,ze to Nieznajomy. Nie
byl to jednak Mack Easton. Dzwonila ciotecznababka.
- Twój glos brzmi jakos inaczej, kiedy o nimmówisz
- stwierdzila Vesta z przygana.
- Mam wrazenie, ze nie jest ci obojetny. Jest tylko glosem w sluchawce
telefonicznej. Ach, cóz to byl za glos. Za kazdym razem dzialal na
niaelektryzujaco, a jej bujna wyobraznia dokonywala reszty,wyczarowujac smiale
fantazje erotyczne. Ten glos szeptal w jej snach, lecz nie zamierzala zwierzacsie z
tego oschlej ciotecznej babce. Vesta Briggs z pewnoscianie miala marzycielskiego
usposobienia. Cady zdjela srebrny kolczyk i odlozyla go na szklany blatstolika.
Pomyslala, ze nie powinna mówic Vescie o tym, izEaston bardzo czesto przesyla
wiadomosci za posrednictwempoczty internetowej. Wygladalo na to, ze lubi
gromadzicdziwne informacje zwiazane ze swiatem sztuki, a potem przesylacje
Cady. Ostatnio odniosla nawet wrazenie, ze zaczalz nia flirtowac za
posrednictwem komputera. Przechowywala te korespondencje w specjalnym
zbiorze,który opatrzyla tytulem "Nieznajomy". Zaczynala dzien odsprawdzenia,
czy zlozyl jej internetowa nocna wizyte. Bronilasie przed okreslaniem swojego
nawyku mianem obsesji, zdawalasobie jednak sprawe, ze wiele osób uznaloby jej
zachowanieza dzieciece zachcianki, od których nie moze sie uwolnic. Pomyslala,
ze jedyna osoba zdolna do zrozumienia jej malychdziwactw jest Vesta. Popatrzyla
na rodzinne fotografie na scianie. Jedno ze zdjec przedstawialo ciemnowlosa
kobiete o tajemniczymspojrzeniu. Zostalo zrobione jakies piecdziesiat lat
temu,kiedy cioteczna babka miala trzydziesci pare lat, wkrótce pozalozeniu galerii
Chatelaine. Vesta sprawiala wrazenie duchowonieobecnej ,jakby wsluchanej w
wewnetrzny dialog z przeszlosci. Wydawalo sie, ze w swoim zyciu ciotka dbala
jedynieo galerie, i nie bylo w nim miejsca na milosc, malzenstwo czydzieci. Przez
piecdziesiat lat samodzielnie pilnowala zalozonegoprzez siebie interesu, a dzieki
zdolnosciom i wielkiemu uporowidoprowadzila galerie do dzisiejszej pozycji w
swiecie sztuki. Jednak chociaz Vesta niezwykle starannie strzegla dostepu
doswojego zycia prywatnego, nie mogla juz ukryc swoich corazliczniejszych
dziwactw. Prawie wszyscy byli pewni, ze Cady odziedziczy galerie pociotecznej
babce. Ostatnio Cady coraz bardziej obawiala sietej perspektywy. Mimo ze Vesta
byla oschla i surowa, Cady bardzo ja lubila,i to nie tylko dlatego, ze cioteczna
babka przekazala jej swawiedze na temat sztuki i antyków. Porozumienie miedzy
nimisiegalo znacznie glebiej. Jeszcze jako dziecko Cady czula, zepod ochronnym
lodowym pancerzem Vesta skrywa jakis ból.
- Easton to dobry klient
- powiedziala, starajac sie nadacswemu glosowi przekonujace brzmienie.
- A poza tym mojapraca naprawde mi sie podoba.
- Szukanie zaginionych i skradzionych dziel sztuki?
- Vestachwile milczala.
- Domyslam sie, dlaczego to cie bawi. Zawszelubilas przygody, nie tak jak Sylvia.
- I wlasnie dlatego Sylvia nadaje sie na szefowa galeriiChatelaine duzo bardziej
niz ja
- wtracila pospiesznie Cady. Onaubóstwia ten typ dzialalnosci.
- A ty nie.
- W glosie Vesty slychac bylo ton rezygnacji.
- Nie.
- Cady wygodniej rozsiadla sie na kanapie.
- Jestembardzo zadowolona z mojej firmy doradczej. Nie nadaje siedo
kierowania tak duza galeria jak Chatelaine. Obie dobrzeo tym wiemy.
- Moze któregos dnia zmienisz zdanie.
- Nie.
- Rozmowa dotykala bolesnych spraw, starannieukrywanych od czasu rozwodu
Cady przed trzema laty. Na linii znów zapanowala cisza.
- Uwazaj
- odezwala sie po chwili Vesta.
- Nie daj SIeuwiesc swojemu nowemu klientowi.
- Uwiesc?
- powtórzyla Cady zduszonym glosem, nie wierzacwlasnym uszom. Vesta nigdy
nie poruszala tematu seksu. Przeciezci mówilam, ze nawet go nie widzialam.
- Na rynku dziel sztuki gra czesto idzie o wysoka stawke. Wiesz o tym równie
dobrze jakja. Nie mozesz ufac mezczyznie,który potrzebuje twojej rady, by zyskac
fortune. Mam wrazenie,ze ten Easton uznal, ze jestes mu przydatna.
- Przeciez wlasnie o to chodzi w doradztwie.
- Nie ma niczego zlego w pomaganiu klientom, ale nienalezy pozwolic sie
wykorzystywac. To wielka róznica.
- Nie bój sie, ciociu, nie przezywam ognistego romansuz tym facetem.
- Niestety, dodala w myslach.
- No dobrze, to tyle na temat Macka Eastona. Nie zadzwonilamdo ciebie tylko po
to, zeby o nim rozmawiac
- dodala Vesta.
- To dobrze.
- Chcialam równiez ci powiedziec, ze zaczynam sie powazniezastanawiac nad
tym, czy fuzja z Austrey
- Post jest dla naskorzystna. Poczuwszy gleboka ulge po zmianie tematu, Cady
zalozylanogi na oparcie kanapy i przyjela wygodna pozycje.
- Sylvia powiedziala mi, ze rozwazasz mozliwosc opóznieniaglosowania.
- Nie podjelam jeszcze ostatecznej decyzji, ale zrobie towkrótce.
- Vesta umilkla na chwile.
- Doszlam jednak downiosku, ze powinnas o tym wiedziec.
- Niejestemjuz czlonkiem zarzadu
- przypomniala Cady. Niebede brala udzialu w glosowaniu.
- Wiem o tym. Mimo wszystko uznalam, ze jestem ci winnate informacje.
- Sylvia nie jest naj szczesliwsza z tego powodu
- powiedzialaostroznie Cady.
- Wiem. Chce, zeby fuzja doszla do skutku.
- Ona ma swoja wlasna wizje rozwoju galerii. Tak.
- To nieslychanie smiala wizja. Dzieki niej bardzo wzrosnieznaczenie galerii
Chatelaine.
- Tak. Ton glosu Vesty mówil Cady, ze ciotka cos ukrywa, wiedzialajednak, ze
domaganie sie wyjasnien nic nie da. Poza tym bylto przeciez problem Sylvii.
- Bylas gdzies dzis wieczorem?
- zapytala Vesta. Kolejna zmiana tematu. Ciekawe.
- Poszlam na prezentacje kolekcji Anny Kenner
- odpowiedzialaCady.
- Ach, prawda. Teraz sobie przypominam, ze mi o tymmówilas. Spodziewam sie,
ze byla duza frekwencja. Rekinyz rynku krazyly juz od lat, czekajac na smierc
Anny Kenner. Jej kolekcja osiemnasto
- i dziewietnastowiecznych dziel sztukiuzytkowej nalezy do najwspanialszych w
kraju.
- Dosc pocieszajace jest to, ze pani Kenner udalo sie przezycwielu z nich. Zmarla
w wieku dziewiecdziesieciu siedmiu lat.
- To godne podziwu. Zawsze bardzo lubilam Anne. Kilkalat temu kupila ode
mnie kilka przedmiotów. Byly to najcenniejszedziela w jej zbiorach.
- Wiem. Zatrudniala mnie jako doradce, przenioslam sie doSanta Barbara.
Bardzo ja lubilam. Tego wieczoru rezydencja Anny Kenner w Santa Barbara
roilasie od padlinozerców w wieczorowych strojach. Przybyli tu, byobejrzec
majatek po zmarlej i przygotowac sie do aukcji, któramiala odbyc sie nazajutrz
wieczorem. Spadkobiercy Anny niebyli zainteresowani wspaniala porcelana
angielska, georgianskimisrebrami, plycinami zdobionymi chinskimi motywami i
wspanialymimeblami, które zgromadzila w ciagu zycia. Pragnelitylko jak
najszybciej i jak najkorzystniej zamienic jej ziemskiedobra na gotówke, a ludzie
dzialajacy na rynku dziel sztuki azprzebierali nogami, by pomóc im w osiagnieciu
tego celu. Cady spedzila wiekszosc wieczoru, stojac w rogu sali,z kieliszkiem
nietknietego szampana w reku, i patrzac, jakhandlarze, doradcy, kustosze
muzeów i prywatni kolekcjonerzyprzemierzaja przestronne pokoje. Co jakis czas
zatrzymywalisie tu i tam, by dokladniej przyjrzec sie starannie
wyeksponowanymdzielom sztuki i antykom, zapytac o ich pochodzeniei wartosc.
Przedstawiciele domu aukcyjnego, równiez ubraniw czern i biel, dyskretnie stali
w poblizu, gotowi do udzielaniaodpowiedzi i sluzenia rada. Cady pomyslala, ze
wszystko odbywa sie w niezmierniecywilizowany sposób, z odpowiednia
atmosfera szacunku i po
- wagi, nie potrafila jednak opanowac uczucia melancholii. Powinna byc na to
przygotowana. Takie wydarzenia byly jejdobrze znane. Dorastala w swiecie
kolekcjonerów i handlarzydziel sztuki, i dobrze zdawala sobie sprawe, ze tam,
gdzie w grewchodzi sprzedaz cennej kolekcji, nie ma miejsca na sentymenty. Lecz
tego wieczoru przygotowaniom do tego, co w istociebylo jedynie szlachetniejsza
odmiana wyprzedazy organizowanychw garazach, towarzyszyl nastrój smutku.
Pomyslala, zema prawo do tego, by czuc przygnebienie. Anna Kenner byladla niej
kims wiecej niz klientka. Stala sie jej przyjaciólka.
- Dobrze chociaz, ze Anna prowadzila dosc wystawne zyciew ostatnich latach
- powiedziala Cady.
- Mysle, ze podobaljej sie taki styl.
- Mam nadzieje
- odpowiedziala chlodno Vesta.
- Chybanie bylo takich pieniedzy, których by nie wydano na zabezpieczenietego
majatku.
- To prawda. Najwieksze domy aukcyjne z Nowego Jorkuprzysylaly swoich
przedstawicieli. Równiez miejscowi wydalina nia fortune. Powiedziala mi, ze
umizgi zaczely sie zaraz pojej osiemdziesiatych urodzinach. Kto by przypuszczal,
zebedzie zyla tak dlugo. Podobnie jak inni kolekcjonerzy dorównujacy jej
pozycja,Anna Kenner w ostatnich latach swego zycia byla traktowanaiscie po
królewsku przez marszandów, doradców i kustoszy. Na urodziny otrzymywala
wymyslne kompozycje kwiatowe oddomów aukcyjnych; dostawala mnóstwo
zaproszen na wernisazei prezentacje w galeriach i muzeach, a jak zwierzyla sie
kiedysCady, jej karnecik zawsze byl pelny. To naklanianie do skorzystania z
posrednictwa bylo wprawdzieprowadzone z klasa, niemniej jednak pozostawalo
nieetyczne.
- Robi sie pózno
- stwierdzila Vesta.
- Troche poplywami klade sie spac. Dobranoc, Cady. Cos tu jest nie tak,
pomyslala Cady. To nie byla typowarozmowa telefoniczna z Vesta.
- Ciociu?Tak?
- Czy cos sie stalo?
- Dlaczego tak sadzisz?
- zapytala cierpko Vesta. Cady wzdrygnela sie.
- Bo to niepodobne do ciebie, zebys dzwonila bez konkretnegopowodu.
- Przeciez wyjasnilam ci, dlaczego dzwonie. Chcialam cieprzestrzec przed
zawarciem zbyt bliskiej znajomosci z Eastonemi powiadomic cie o tym, ze mam
watpliwosci co do fuzji.
- No tak. Cady pomyslala, ze sprawy Macka Eastona i fuzji nie sawystarczajacym
powodem telefonu o tak póznej porze, jednakczesto trudno bylo sie zorientowac,
co kryje sie pod maskaVesty. Doszla do wniosku, ze ciotka najprawdopodobniej
czujesie samotna.
- . Ciociu?
- A tym razem o co ci chodzi?
- Kocham cie. Po drugiej stronie sluchawki zapanowala pelna napIeCIacisza.
Cady przygotowala sie duchowo na reakcje ciotki. Vestanie byla sentymentalna.
- Ja tez cie kocham, Cady
- powiedziala. Slowa zabrzmialysztywno i zgrzytliwie, jakby zostaly wydobyte z
glebokiej otchlani. Cady byla tak zaskoczona, ze omal nie spadla z kanapy.
- Jestesmy do siebie bardzo podobne
- kontynuowala Vesta.
- Mam jednak nadzieje, ze zycie ulozy ci sie inaczej. Cady usilowala zebrac mysli.
- Inaczej?
- Chcialabym, zebys byla szczesliwa
Zgłoś jeśli naruszono regulamin