Chang Jung - Dzikie łabędzie. Trzy córy Chin.doc

(3459 KB) Pobierz
Jung



 

 

 

 

 



 

 

 

 

 

Jung

CHANG

Dzikie

łabędzie:

Trzy

córy Chin

Z angielskiego przełożyła BOŻENA UMIŃSKA

WARSZAWA 2000


Tytuł oryginału: WILD SWANS: THREE DAUGHTERS OF CHINA

Copyright © Globalflair Ltd. 1991 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros 2000

Pierwsze polskie wydanie książki ukazało się w 1995 roku nakładem Wydawnictwa Prima

Redakcja: Lucyna Lewandowska

Konsultacja naukowa: Irena Kałużyńska, Uniwersytet Warszawski

Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski

Opracowanie graficzne okładki: Andrzej Kuryłowicz

Opracowanie kartograficzne: AutoGraf

ISBN 83-88087-11-8

Wydawnictwo ALBATROS Andrzej Kuryłowicz

Adres do korespondencji:

skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78

E-mail:

wydawnictwo@prima.waw.pl

Zamówienia hurtowe i wysyłkowe: Internovator, Zwrotnicza 1/3, 01-219 Warszawa tel. (22)-632-2381, (22)-862-7011, 0-501-060-891

Zamówienia wysyłkowe:

Albatros, skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78

Księgarnia Wysyłkowa Faktor

skr. poczt. 60, 02-792 Warszawa 78, tel. (22)-649-5599

Warszawa 2000. Wydanie I (zmienione)

Objętość: 34+lark, wyd., 36+1 ark. druk.

Skład: Plus 2

Druk: Abedik, Poznań


Dla mojej babci i ojca, którzy nie dożyli dnia wydania tej książki


Podziękowania

Jon Halliday pomógł mi napisać Dzikie łabędzie. Spośród jego wielu zasług szlifowanie mojego angielskiego jest jedną z najbardziej oczywistych. W trakcie naszych codziennych dyskusji zmuszał mnie do ciągłego klarowania zarówno moich myśli, jak i mojej opowieści, a przy tym pomagał mi znajdować najwłaściwsze wyrażenia w ję­zyku angielskim. Wsparta jego historyczną wiedzą, drobiazgową dociekliwością i rozsądnymi uwagami czułam się bezpiecznie.

Toby Eady jest najlepszym agentem, jakiego można sobie tylko życzyć. Skłonił mnie w delikatny sposób do tego, żebym zajęła się wyłącznie pisaniem.

Czuję się zaszczycona, że miałam do czynienia z tak znakomitymi profesjonalistami jak Alice Mayhew, Charles Hayward, Jack McKeown i Victoria Meyer z wydawnictwa Simon & Schuster w Nowym Jorku oraz Simon King, Carol O'Brien, Hellen Ellis z wydawnictwa HarperCollins w Londynie. Dla Alice Mayhew, mojej opiekunki w wydawnictwie Simon & Schuster, przeznaczam specjalne wyrazy wdzięczności za jej wnikliwe uwagi. Robert Lacey z HarperCollins wspaniale zredagował maszynopis, za co jestem mu głęboko wdzięczna. Pomocne uwagi padające w transatlantyc­kich rozmowach i ciepło, jakim promieniuje Ari Hoogenboom, zawsze dodawały mi energii. Dziękuję wszystkim, którzy pracowali przy tej książce.

Entuzjastyczne zainteresowanie moich przyjaciół stanowiło dla mnie niewyczerpane źródło zachęty. Wszystkim im jestem nie­zmiernie wdzięczna. Szczególnie pomogli mi Peter Whitaker, I Fu En, Emma Tennant, Gavan Mc Cormack, Herbert Bix, R. G.

7


Tiedemann, Hugh Baker, Yan Jiaqi, Sun Li-qun, Y. H. Zhao, Michael Fu, John Chow, Clare Peploe, Andre Deutsch, Peter Simpkin, Ron Sarkar i Vanessa Green. Szczególna rola od początku przypadła Clive'owi Lindleyowi, z powodu jego cennych porad.

Moi bracia, siostra i przyjaciele z Chin z całą wielkodusznością pozwolili mi opowiedzieć dotyczące ich historie, bez których Dzikie łabędzie nie byłyby możliwe.

Bardzo dużo miejsca w tej książce zajmuje historia mojej matki. Mam nadzieje, że oddałam jej sprawiedliwość.

Jung Chang Maj 1991, Londyn, Anglia


 


 


 










1

,,Małe złote lilie   — konkubina generała

(1909—1933)

Moja babcia w wieku piętnastu lat została konkubiną gene­rała, szefa policji w słabym i chwiejnym rządzie chińskim. Był rok 1924 i w kraju panował chaos. Na przeważającym obszarze, łącznie z Mandżurią, gdzie mieszkała moja babka, władzę sprawowali wojskowi. Związek został zaaranżowany przez jej ojca, urzędnika policji w prowincjonalnym mieście Yixian w południowo-zachodniej Mandżurii, leżącym sto sześćdziesiąt kilometrów od Wielkiego Muru i czterysta kilometrów na północny wschód od Pekinu.

Jak większość miast w Chinach, Yixian zostało zbudowane jako forteca. Mury, które je otaczały, miały dziewięć metrów wysokości, trzy metry sześćdziesiąt centymetrów szerokości, pochodziły z czasów dynastii Tang (618 — 907 roku n.e.) i wień­czyły je blanki dźwigające szesnaście fortów rozstawionych w regularnych odstępach. Mury były na tyle szerokie, że można było swobodnie przejechać po nich konno. Do miasta prowa­dziły cztery bramy, których usytuowanie odpowiadało czterem położeniom igły kompasu, każda z zewnętrzną ubezpieczającą bramą, a cała fortyfikacja otoczona była głęboką fosą.

W mieście najbardziej rzucała się w oczy wysoka, bogato zdobiona dzwonnica z ciemnobrązowego kamienia, która zo­stała zbudowana w VI wieku, kiedy wkroczył tu buddyzm. Każdej nocy uderzano w dzwon, aby oznajmić godzinę, używa­no go również jako alarmu w razie pożaru albo powodzi. Yixian było dobrze prosperującym miastem handlowym. Na równi­nach wokół uprawiano bawełnę, kukurydzę, sorgo, soję, sezam,

17


brzoskwinie, jabłka i winogrona. Na łąkach i na wzgórzach leżących na zachód od miasta rolnicy hodowali owce i bydło.

Mój pradziadek, Yang Rushan, urodził się w 1894 roku, kiedy jeszcze całe Chiny były rządzone przez cesarza rezydują­cego w Pekinie. Członkowie rodziny panującej byli Mandżurami, którzy podbili Chiny w 1644 roku. Rodzina Yang należała do chińskiej grupy etnicznej Han i powędrowała na północ od Wielkiego Muru, szukając szczęśliwszego losu.

Mój pradziadek był jedynym synem swoich rodziców i dlate­go był najważniejszą osobą w całej rodzinie. Tylko dzięki synowi może przetrwać nazwisko rodu — bez niego linia rodzinna wygaśnie, co dla Chińczyków było równoznaczne z najstrasz­liwszą zdradą, jaką można popełnić wobec własnych przodków. Posłano go do dobrej szkoły. Miał zdać egzaminy, aby zostać mandarynem — urzędnikiem. Było to ambicją większości męż­czyzn w tym czasie. Żaden Chińczyk nie czuł się bezpiecznie bez władzy lub pieniędzy, bo nic go wtedy nie chroniło przed urzędniczym rozbojem lub nieprzewidzianą przemocą. W Chi­nach nigdy nie było oficjalnie zatwierdzonego systemu praw­nego. Wymiar sprawiedliwości był niepodważalny, a okrucień­stwo wpisano w działanie wszystkich instytucji, ale mogło ono także wynikać z kaprysu urzędnika, który, jeśli miał władzę, sam był prawem. Dla dziecka z niearystokratycznej rodziny zostanie mandarynem było jedynym sposobem wymknięcia się z obrotów wiecznie kręcącego się koła niesprawiedliwości i włas­nego strachu. Yang zdecydował, że jego syn nie zajmie się tradycyjnym rodzinnym rzemiosłem — wyrabianiem wojło­ku — i poświęcił siebie i całą swoją rodzinę, aby go wykształcić. Kobiety szyły dla okolicznych zakładów krawieckich, pracując do późna w nocy. Żeby zaoszczędzić pieniądze, przykręcały lampki oliwne do minimum i popsuły sobie wzrok. Od długich godzin pracy puchły im palce.

Zgodnie z obyczajem, mój pradziadek został ożeniony bar­dzo młodo, w wieku czternastu lat, z dziewczyną starszą od niego o sześć lat. Uważano wtedy, że jednym z obowiązków żony jest pomoc w wychowywaniu męża.

Historia jego żony, mojej prababki, jest typową historią milionów kobiet chińskich z tamtych czasów. Pochodziła z ro­dziny garbarzy o nazwisku Wu. Ponieważ jej rodzina nie nale­żała do inteligencji ani nikt z niej nie piastował żadnego urzęd­niczego stanowiska, a w dodatku była dziewczynką, w ogóle nie dano jej imienia. Była drugą córką i nazwano ją po

18


prostu Dziewczyną numer dwa (Eryatou). Jej ojciec umarł, kiedy była niemowlęciem, i wychowywał ją wuj. Pewnego dnia, gdy miała sześć lat, wuj jadł obiad z przyjacielem, którego żona była w ciąży. Podczas obiadu obaj mężczyźni ustalili, że jeśli dziecko będzie chłopcem, poślubi sześcioletnią siostrzenicę wuja. Dwoje młodych nigdy nie spotkało się przed ślubem. Poza tym miłość była uważana za coś wstydliwego, coś, co naruszało honor rodziny. Nie dlatego, żeby stanowiła tabu — w Chinach istniała pradawna tradycja romantycznej miłości — ale dlatego, że uważano, iż młodzi ludzie nie powinni znaleźć się w sytuacji, w której coś takiego może się przytrafić, ponieważ małżeństwo było sprawą zwykłego obowiązku, umowy pomiędzy dwoma rodzinami. Jeśli miało się dużo szczęścia, można się było zakochać po ślubie.

W momencie ślubu, który mój pradziadek zawarł, mając czternaście lat, biorąc pod uwagę, że chowano go pod kloszem, nadal był jeszcze właściwie dzieckiem.

Pierwszej nocy nie chciał spać w pokoju ślubnym. Zasnął na łóżku w pokoju matki i przeniesiono go, kiedy spał, do sypialni, w której była panna młoda. Ale chociaż był rozpieszczonym i zepsutym chłopcem i ciągle jeszcze potrzebował pomocy przy ubieraniu, wiedział dobrze, jak się robi dzieci, jak to ujęła jego żona. Moja babka urodziła się pierwszego roku po ślubie rodziców, piątego dnia piątego księżyca, wczesnym latem 1909 roku. Była w lepszej sytuacji od swojej matki, bo jednak nadano jej imię, które brzmiało Yufang. Yu oznacza jadeit i było to imię nadawane całemu potomstwu tej generacji, fang zaś ozna­cza pachnące kwiaty.

Świat, na którym się pojawiła, był absolutnie nieprzewidywal­ny. Imperium Mandżurskie, które trwało przez dwieście sześć­dziesiąt lat, rozpadło się. W latach 1894— 1895 Japonia zaata­kowała Chiny w Mandżurii. Chiny poniosły ciężkie straty i utraciły część terytoriów. Powstanie Bokserów w 1900 roku zostało stłumione przez osiem obcych armii, których kontyn­genty stacjonowały potem w Mandżurii, niektóre z nich roz­lokowano wzdłuż Wielkiego Muru. W latach 1904—1905 Rosja i Japonia stoczyły wojnę na równinach Mandżurii, a zwycięstwo Japonii sprawiło, że stała się tam dominującą siłą. W 1911 roku pięcioletniego cesarza Chin, Puyi, obalono i ustanowiono re­publikę, na której czele stanął charyzmatyczny przywódca Sun Yat-sen (Sun Jat-sen).

19


Nowy rząd republiki wkrótce upadł i kraj podzielił się na uzależnione od różnych sił lenna. Szczególnie Mandżuria była źle nastawiona wobec republiki, ponieważ właśnie z niej wywodziła się panująca dynastia. Zewnętrzne siły, zwłaszcza Japonia, pomnożyły wysiłki, aby zapanować nad Chinami. Wobec tych wszystkich nacisków stare instytucje załamały się i w efekcie powstała pustka w sferze władzy, moralności i autorytetów. Wielu ludzi dążyło na szczyty, przekupując lokalnych potenta­tów kosztownymi podarunkami: złotem, srebrem i innymi kosztownościami. Mój pradziadek nie był na tyle bogaty, żeby kupić sobie lukratywną pozycję w dużym mieście, i gdy dobiegał trzydziestki, był zaledwie urzędnikiem policji w rodzinnym Yixian, prowincjonalnej dziurze. Ale miał wielkie plany. I miał wartościowe aktywa — swoją córkę.

Moja babcia była pięknością. Miała owalną twarz z różowy­mi policzkami i alabastrową cerę. Jej długie, lśniące czarne włosy były splecione w gruby warkocz, który sięgał talii. Jeśli okoliczności tego wymagały, była skromna i poważna — a prze­ważnie wymagały. Ale pod stateczną powierzchownością kryła się tłumiona energia. Była niewysoka, miała ponad metr pięć­dziesiąt, drobną figurę i spadziste ramiona, których rysunek uznawano wtedy za idealny.

Jednak jej największym majątkiem były krępowane stopy, zwane po chińsku siedmiocentymetrowymi złotymi liliami (sancunjinlian). Oznaczało to, że jej chód był jak kołysanie się młodych pędów wierzby w wiosennych powiewach, jak to ujmowali chińscy znawcy urody kobiecej. Widok kobiety koły­szącej się na krępowanych stopach miał działać na mężczyznę erotycznie, ponieważ jej bezradność budziła opiekuńcze uczucia w patrzącym.

Moja babcia miała dwa lata, kiedy zaczęto jej bandażować stopy. Jej matka, która sama miała krępowane stopy, najpierw kawałkiem białego materiału o długości sześciu metrów przy­wiązała jej palce, oprócz dużego, do podeszwy stopy. Potem na wierzchu położyła duży kamień i zgruchotała kości. Babcia krzyczała w potwornym bólu, ale matka wetknęła jej między zęby złożony kawałek materiału, żeby nie było słychać krzyków. Ten ból babcia znosiła wielokrotnie.

Trwało to kilka dobrych lat. Nawet kiedy kości były już połamane,

20


stopa była krępowana bandażem z grubego mate­riału w dzień i w nocy, bo gdyby ją uwolniono, mogłoby się zdarzyć, że kości zaczną się zrastać. Przez lata moja babka żyła w nieustannym bólu. Kiedy prosiła, żeby rozwiązać bandaże, matka szlochała i mówiła jej, że to by zrujnowało całe jej życie i że robi to dla jej szczęścia.

W tych czasach, kiedy kobieta wychodziła za mąż, rodzina pana młodego zaczynała od obejrzenia jej stóp. Uważano, że duże, normalne, przynoszą wstyd domowi męża. Teściowa unosiła brzeg długiej spódnicy panny młodej i jeśli jej stopy miały więcej niż dwadzieścia centymetrów, demonstracyjnie, z potępieniem, opuszczała spódnicę i wycofywała się, zostawia­jąc pannę młodą pod krytycznymi spojrzeniami gości weselnych, którzy przyglądali się jej stopom i w otwarcie obraźliwy sposób wyrażali pogardę. Czasem matka litowała się nad córką i roz­luźniała bandaże, ale kiedy dziewczyna podrosła i musiała znosić pogardę rodziny męża i ogólną dezaprobatę, sama winiła swoją matkę za to, że okazała wcześniej słabość.

Tradycja krępowania stóp została wprowadzona ponad tysiąc lat temu, podobno przez jedną z konkubin cesarza. Uważano, że widok kobiety kuśtykającej na malusieńkich stopkach po­budza erotycznie, a mężczyźni, bawiąc się tymi stopkami, zawsze schowanymi w jedwabnych haftowanych bucikach, podniecają się. Kobiety nie zdejmowały bandaży nawet wtedy, gdy już były zupełnie dorosłe, jakby ich stopy mogły znowu urosnąć. Rozluźniały więzy tylko czasami w nocy, w łóżku, kiedy wkładały buciki na miękkiej podeszwie. Mężczyźni rzadko widywali ich stopy gołe — zazwyczaj były pokryte gnijącą skórą i cuchnęły, kiedy zmieniano bandaże. Z dzieciństwa pamiętam, że babcię stale bolały. Kiedy wracałyśmy z zakupów do domu, pierwszą rzeczą, jaką robiła po powrocie, było zanu­rzenie stóp w misce gorącej wody — i wtedy wzdychała z ulgą. Potem obcinała kawałki martwej skóry. Bolały ją połamane kości i paznokcie, które wrastały w poduszki pod palcami.

Babci zaczęto krępować stopy w tym czasie, gdy już przestano uważać to za rzecz pożądaną. Kiedy w 1917 roku urodziła się młodsza siostra babci, za...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin