Bonus do śmiertelniczki prapremiera.docx

(16 KB) Pobierz

Następnego ranka, po wspólnym śniadaniu, Wergiliusz musiał znów wracać do swoich obowiązków. Znów mnie zaskoczył swoim zachowaniem, ponieważ pocałował mnie na dowidzenia w usta. Ale nie to mnie najbardziej zdziwiło, tylko to, ze zrobił to przy innych magach i służbie, czego wydawało mi się, nigdy by nie zrobił. Patrzyłam sparaliżowana jak odchodzi i z walącym sercem odeszłam w niezidentyfikowanym kierunku.

Znalazłam Filipa. Zmarkotniał, gdy mnie ujrzał. Podszedł do mnie i zaczął przepraszać. Położyłam dłoń na jego ustach, żeby go uciszyć. Objęłam go i przytuliłam się do niego.

- Skończ już z tym obwinianiem się. Nie było w tym ani trochę twojej winy. To ja, nie ty, spowodowałam wypadek, Filipie. Nie mam prawa cię osądzać.

- Beato! – odparł poruszony. – Przecież to nie była twoja wina! Hamulce były przetarte…

- W takim razie, czy to ty je przetarłeś?

- Nie!

- Więc czemu się obwiniasz?

- Ponieważ nie dopilnowałem cię.

Pocałowałam go w czoło. Uśmiechnęłam się do niego smutno i kazałam mu się nie zadręczać. Zatrzymał mnie zanim wyszłam.

- Beato? Przykro mi z powodu Pawła.

W moich oczach znów pojawił się ta pustka na dźwięk jego imienia. Skinęłam Filipowi głową z wdzięcznością i wyszłam. Fidelis organizował dziś to przyjęcie, o którym tyle mi ostatnio wspominano. Byłam ciekawa jak mu się ono uda. Zamyślona kluczyłam korytarzami. Udałam się do gabinetu Wergiliusza. Miał jakaś papierkową robotę, więc siedziałam cicho i nie przeszkadzałam.

- Od kiedy to obowiązkiem króla jest wypełnianie formularzy i babranie się papierkową robotą? – zapytałam w końcu nie mogąc się powstrzymać.

Spojrzał na mnie znad pliku dokumentów i uśmiechnął się nieznacznie.

- Och, mam swoich sekretarzy. Dostają oni lwią część wszystkich dokumentów. Ja mam zaledwie jakieś dziesięć procent ze wszystkich dokumentów. Same dekrety, zarządzenia, wnioski, listy od Wielkich Magów i sprawozdania.

Przytaknęłam, że przyjęłam do wiadomości. Wrócił do pisania czegoś w notesie. Zaczęłam przechadzać się po gabinecie. Wergiliusz zerkał na mnie raz po raz, by w którymś momencie rzucić papiery i zwrócić mi uwagę.

- Mogłabyś przestać tak spacerować? Trochę mnie to wyprowadza z równowagi.

- Oczywiście! – zarumieniłam się i przysiadłam na jego biurku.

Westchnął ciężko. Powrócił do pracy. Spoglądałam na to, co pisze. Pismo miał piękne. Z pewnością uczył się kiedyś sztuki kaligrafii. Nie miałam co do tego wątpliwości. Zniecierpliwiony znów odłożył dokumenty i przesunął je na bok, a potem chwycił mnie i przesunął po blacie biurka tak, że znalazłam się przed nim. Przysunął się bliżej, moje nogi oparł na siedzeniu fotela. Wyjął z kieszeni pierścionek zaręczynowy, który podarował mi rok temu. Włożył mi go na palec. Podniósł moją dłoń i obejrzał ją.

- Zdecydowanie lepiej wygląda na twoim palcu.

Spojrzał mi w oczy.

- Nie zmieniłem swojego zdania. Czy ty dokonałaś wyboru?

- Wergiliuszu?

- Wyjdź za mnie Beato. Proszę. Obawiam się, że nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Przemyśl to, proszę i daj mi odpowiedź.

Zsunęłam się z biurka i wyminęłam go bez słowa. Przystanęłam z dłonią na klamce i nie oglądając się na niego powiedziałam:

- Wyjdę za ciebie Wergiliuszu.

Wyszłam z jego gabinetu i zaczęłam się zastanawiać, czemu się zgodziłam. Odpowiedź przyszła szybko. Powiedzmy, że wróciłabym do Polski. Po pierwsze, jak wytłumaczyłabym to, że jestem już w pełni sprawna? Po drugie oprócz Pawła nie miałam na miejscu właściwie żadnych znajomych. Nie miałam pewności, czy znajdę nową pracę. Miałam już dosyć samotności. Mój ojciec i ciotka rzadko mnie odwiedzają. Ciągle zajęci są pracą. Mama co chwile zmienia miejsce pobytu ze względu na swoją pracę. Damian i tak większość czasu spędza w Norwegii. Żal byłoby mi zostawić Piotra, swego czasu zdążyłam się już zaprzyjaźnić z Fidelisem. Nawet, gdy pomyślałam, że mogłabym już nigdy nie spotkać się z Justynem czułam ukucie smutku. Wciąż bardzo cierpiałam z powodu Pawła. Jego wspomnienie nadal przywoływało łzy. Jednak ból zelżał z czasem. Może faktycznie było tak jak mówił Wergiliusz? Może rzeczywiście czas uleczy rany. Nie potrafiłam wyobrazić sobie przyszłości bez Pawła, ale może znaczyło to, że mam słabą wyobraźnię? Kochałam go i nadal kocham, i nie wiem jak uporządkować sobie życie bez niego. Być może to właśnie Wergiliusz jest tą osoba, która pomoże mi się pozbierać. Jak dotąd wychodziło mu to z powodzeniem. Stracił wiele osób mu bliskich w swoim życiu, więc istniał cień nadziei, że będzie potrafił mnie zrozumieć.  Wergiliusz jest odpowiedzialnym i poważnym mężczyzną. Życie z nim byłoby proste. W dodatku troszczy się o mnie. Przez te kilka miesięcy przywiązałam się do niego. Lubiłam spędzać z nim czas. Lubiłam zasypiać wiedząc, że czuwa nad moim snem i to uczucie, gdy budziłam się przy nim. Wiedziałam, że mogłam na nim polegać i zaufać mu. Mieliśmy wspólne sekrety i mogłam być pewna, że pozostaną sekretami. I wierzyłam, że obroni mnie jeśli zajdzie taka potrzeba. Udowodnił to nie raz i jeśli zależało mu na ślubie ze mną to zgodziłam się i tak nasz dzień wyglądał jak zwykły dzień statystycznego małżeństwa. Tutaj nie znałam żadnego innego mężczyzny, któryby mnie chciał. W końcu jakby nie patrzeć byłam kochanką ich Wielkiego Maga. Właściwie nie spotkam już mężczyzny lepszego od Pawła, więc czemu nie Wergiliusz?

W zamyśleniu dotarłam do wschodniego skrzydła. Usłyszałam dziecięcy śmiech. Franciszek wybiegł z jednego z pokoi i wpadł na mnie z impetem. Zaczął przepraszać dopóki nie zobaczył na kogo właściwie wpadł. Przytulił się do mnie mocno. Uklękłam przy nim i uśmiechnęłam się na powitanie całując go w policzek. Wiem już kogo mi przypominał. Wyglądał jak ten chłopczyk grający w Szóstym Zmyśle.

- Wiesz jak się zdziwiłem, kiedy obudziłem się we własnym łóżku? – zapytał obrażony.

- Przepraszam – uścisnęłam go. – Bałam się, że ktoś może się o ciebie martwić i ciągle cię szuka.

- Wybaczam – rzucił łaskawie. – Dostało mi się od niani i opiekuna…

- Zaraz, zaraz! – zawołałam. – Chyba uprzedzałam cię jakie mogą być konsekwencje wagarów. I mam nadzieję, że mnie nie wsypałeś?

- Oczywiście, że nie! – obruszył się. Poklepał mnie po głowie. – Przyjaciół się kryje.

- Znów na wagarach? – zagaiłam.

- Nie. Jest sobota, nie wiesz? Mam wolne sobotnie popołudnia.

- Co robisz w takim razie?

- Mam dwie godziny wolnego, potem jem obiad z opiekunem, potem się bawię, potem spotykam się z kolegami, a potem muszę wracać do siebie – wyliczał mi, odginając palce i wpatrując się w sufit, jakby tam zapisany był cały jego dzisiejszy grafik. – A co ty dziś robisz?

- Nic właściwie. Nie masz może ochoty dotrzymać mi dziś towarzystwa?

Zastanowił się chwilę.

- Czemu nie? Jeśli obiecasz, że przyjdziesz do mnie dziś wieczór i opowiesz mi nową bajkę na dobranoc. Od kiedy nie mam rodziców musze kłaść się sam i nikt nie czyta mi nigdy bajek. Moja mama mi czytała, ale twoje opowiadanie jest dużo ciekawsze. W ogóle opowiadasz nie tak książkowo…

Uśmiechnęłam się i wstałam, podając mu dłoń.

- Umówmy się tak. Ja będę co dzień przychodziła i kładła cię spać, a ty wygospodarujesz dla mnie przynajmniej dwie godziny dziennie. Stoi?

- Stoi! – uścisnął mi dłoń – Chcesz może gofry? Pani z kuchni obiecała mi kilka gofrów.

- Oczywiście, że chcę!

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin