Michaels Fern - Światła Las Vegas 04 - Pod niebem Vegas.doc

(888 KB) Pobierz
Fern Michaels

Fern Michaels

 

Pod Niebem Vegas

(Vegas Heat)

 

Przełożyła Ewa Błaszczyk

Tom 4

cykl

Światła Las Vegas


Część pierwsza

 

I984

 


Rozdział pierwszy

 

Fanny spojrzała na sporego indyka leżącego na kuchennym blacie. Od lat nie przygotowywała świątecznej kolacji. Przez kilka godzin wybierała w supermarkecie ziemniaki, żurawiny i cebulę. I dla kogo to wszystko?

Dla mnie i dla ciebie, Daisy mruknęła.

Przez cały dzień co chwila spoglądała na wiszący w kuchni telefon. Niezliczoną ilość razy chciała zadzwonić do Simona, ale zamiast tego wracała do rozpakowywania zakupów i szorowania piekarnika. Daisy usadowiła się na kuchennym krześle. Wodząc oczami za swoją panią, zaskowyczała cicho.

Dobrze, zadzwonię do niego. Ostatni raz. Fanny wykręciła numer. W uszach pobrzmiewały jej słowa Asha: Od ciebie zależy, komu uwierzysz”. Kiedy w słuchawce odezwał się głos Simona, serce Fanny zaczęło łomotać.

Simon, mówi Fanny. Co słychać? Dlaczego nie odpowiedziałeś na żaden mój telefon?

Bo nie mam ci nic do powiedzenia. Wyraziłem swoje zdanie, ty swoje. Fanny zagryzła dolną wargę i spojrzała na indyka.

Dzwonię do ciebie po raz ostatni. Chcę jasno postawić sprawę. Jest Święto Dziękczynienia. Wszyscy mamy za co dziękować, szczególnie ty i ja. Może moglibyśmy spotkać się gdzieś w połowie drogi i zjeść razem kolację? Miałam zamiar przygotować posiłek tylko dla siebie i dla Daisy, ale zmienię plany, jeżeli jesteś w stanie się ze mną zobaczyć. Nie będę cię błagać, Simon.

Głos Simona był tak pełen chłodu i goryczy, że Fanny się wzdrygnęła. Równie dobrze mógł uderzyć ją w twarz.

Chcesz powiedzieć, że zaprzepaściłaś nasze małżeństwo dla twojej wspaniałej rodziny, która nawet nie raczyła cię zaprosić na świąteczną kolację?

Nie będę płakać. Nie mam zamiaru płakać, obiecała sobie.

Co z nami będzie, Simon?

Ty mi to powiedz.

Nie, nie chcę załatwiać sprawy w ten sposób. Oboje musimy zaakceptować rozwiązanie. Moglibyśmy teraz się dogadać i wiedzielibyśmy, na czym stoimy.

Od ciebie zależy, komu uwierzysz. Simon jest takim samym gnojkiem jak ja. Jakimś sposobem zawsze osiąga to, co chce. To były słowa jej byłego męża.

Pozwolimy, żeby wszystko przepadło?

Jeśli nie wrócisz na ranczo, nie widzę dla nas żadnej szansy.

Nawet pomimo tego, że przez ostatnie dwa lata nie byłam szczęśliwa? Nie dajesz mi wyboru. Ja bym nigdy tak wobec ciebie nie postąpiła. Dlaczego jesteś taki zasadniczy? Szantażem można osiągnąć tylko tyle, że jedna osoba będzie szczęśliwa, a druga będzie cierpieć. Dlaczego nie możemy porozmawiać? Chciałabym spróbować. Naprawdę jestem skłonna się dostosować. Dlaczego nie chcesz zrozumieć, ile dla mnie znaczy rodzina? Nie wiedziałam, że jesteś tak uparty. Jak mogłam być do tego stopnia zaślepiona? Wiem, że małżeństwo staje się ciężarem, jeżeli ludzie się ze sobą nie zgadzają. Trzeba rozmawiać, uczyć się bycia razem i wtedy się układa. Ty nawet nie chcesz się ze mną spotkać w połowie drogi. Ash miał na swój sposób rację, jesteś strasznym gnojkiem. Kończę już. Wiesz, gdzie mnie szukać i znasz mój numer telefonu. Więcej do ciebie nie zadzwonię. Miłego Święta Dziękczynienia.

Fanny spojrzała na Daisy.

To boli za bardzo, żeby płakać. Wiesz co, piesku? Jesteś moim najcenniejszym skarbem. Kochasz mnie bezwarunkowo i jesteś lojalna. Ty byś mnie nigdy nie opuściła, ani ja nie zostawiłabym ciebie. Na tym właśnie polega miłość. Dlaczego ja to rozumiem, a Simon nie? To już koniec, Daisy stwierdziła Fanny. Miłość łatwo spłoszyć. Uderzyła pięścią w dębowy stół, aż ból przeszył jej ramię. Jęknęła.

Mówiła dalej, a psiak słuchał uważnie.

No tak, zrobimy sobie chyba dwudniowe wakacje. Co oznacza, że będę omijać z daleka kasyno i biura, zacznę gotować, pooglądam telewizję, wyśpię się i będę piła wino. W przerwach będę cię zabierać na długie spacery. Na kolację najemy się jak bąki, bo od tego są święta. Potem złożymy sobie życzenia. Chodź do mnie, Daisy.

Fanny przytuliła psiaka, który bezskutecznie usiłował zlizać łzy spływające jej po policzkach. Ogarnęło ją uczucie beznadziejności, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła.

Wiesz, Daisy, w pismach kobiecych wypisują, że kiedy człowiek się zakocha, musi być przygotowany na zranienia. Bzdura. Żeby się zakochać, trzeba mieć skórę twardą jak na byku.

 

W Święto Dziękczynienia Fanny budziła się leniwie. Poczuła, że Daisy, która leżała w nogach łóżka, przysuwa się teraz powoli do jej twarzy. Patrząc w sufit,

pogłaskała jedwabisty łebek psa. Dwa nieudane małżeństwa, w dodatku z braćmi. Wczoraj wypłakiwała sobie oczy, ale dzisiaj jest nowy dzień, Święto Dziękczynienia, i najwyższy czas go rozpocząć. Trzeba wstać i zająć się indykiem. Dzień wczorajszy należy do przeszłości.

Idziemy na dwór, Daisy. Przynieś smycz. Wymkniemy się windą dla obsługi. A po śniadaniu wyprawimy się może na długi, porządny spacer.

Kiedy wróciły, Fanny wskoczyła pod prysznic. Potem ubrała się w dżinsy i za dużą bluzę z napisem WEST CHESTER, która kiedyś należała do Bircha czy może Sage’a. Na bose nogi włożyła znoszone trampki z dziurą na czubku. Związała włosy gumką w koński ogon, zatarła ręce i pomaszerowała do kuchni, włączając po drodze sprzęt stereo. Łagodna muzyka wypełniła mieszkanie.

Fanny przyrządziła jajecznicę dla siebie i Daisy, zastanawiając się nad menu na dzisiejszą samotną kolację. Indyk był tak wielki, że najadłaby się nim cała rodzina i jeszcze zostałoby przynajmniej na następne trzy dni. Ona będzie go jadła co najmniej przez miesiąc. Musiała zupełnie stracić głowę, kiedy robiła zakupy. Miała za dużo marcepanu, cukierków, za dużo żurawin i tylko wina dokładnie tyle, ile potrzeba trzy butelki najlepszego francuskiego trunku. Upiekła ciasto z dynią, paszteciki i szarlotkę, a poprzedniego dnia usmażyła jabłka w cieście. Zapach ciągle unosił się w kuchni.

Fanny przypomniała sobie czasy, kiedy cała rodzina gromadziła się razem w święta. Jacy oni wszyscy byli wtedy szczęśliwi. Ale to przeszłość. Teraz jej jedynym kompanem był pies.

Nie mogłabym prosić o więcej. Fanny pogłaskała psiaka za uchem. Jeśli należy mi się tylko tyle, będę się cieszyć tym, co mam.

Świąteczną kolację przygotowała bardzo starannie. Wyjęła najlepszy lniany obrus, porcelanę, srebrne sztućce i kryształy. Dla Daisy rozłożyła na podłodze, tuż przy swoim krześle, matę z frędzlami. Obok postawiła psią miskę wykonaną z bawarskiego szkła, i dorzuciła lnianą serwetkę, podobną do swojej własnej. Daisy lubiła otrzeć sobie wąsy po posiłku.

Końce stołu zdobiły srebrne świeczniki. Na środku znalazł się bukiet żółtych róż, który dostarczono jak co dzień. Wyglądał uroczyście, ale samotnie. Gdyby paliły się świece, gdyby stół zastawiony był półmiskami i salaterkami, prezentowałby się o wiele lepiej.

Zwykle lubiłam gotować zamruczała Fanny. Dzisiaj to dla mnie mordęga.

Wstawiła wielkiego ptaka do piekarnika, otworzyła butelkę wina i nalała sobie hojnie do kryształowego kieliszka. Czytała gazetę, paliła i sączyła wino. Przed drugą, kiedy zajrzała do indyka, żeby polać go tłuszczem, butelka była już pusta. Przyniosła więc do pokoju drugą i włączyła telewizor.

O czwartej skończył się film i Fanny postanowiła sprawdzić, co z indykiem, który jak twierdziły przepisy piecze się sam.

Dobra robota powiedziała do siebie, usiłując skupić uwagę na zrumienionym ptaku. Chyba mu starczy. Postawiła drugą opróżnioną butelkę obok pierwszej. Dobrze się bawimy, co, Daisy?

Pies zaskamlał. Fanny nie była pewna, czy oznacza to zgodę, czy wręcz przeciwnie.

Kiedy wchodziła do salonu z trzecią butelką przyciśniętą do piersi, zadzwonił telefon. Zastanawiała się, czy odebrać. Rób, co masz robić, pomyślała sobie.

Halo.

Fanny, mówi Ash. Dzwonię, żeby ci złożyć świąteczne życzenia. Fanny usłyszała śmiech w tle i głos Jakea.

Przecież nie masz takiego obowiązku? Ja nie miałam zamiaru do ciebie dzwonić, więc czemu ty dzwonisz do mnie? Nie obchodzi mnie wcale, co ty tam robisz z moją rodziną.

Jesteś śmieszna. Płakałaś? Fanny uniosła brwi.

Skąd! Nie ma nad czym płakać. Z powodu twojego brata przecież nie warto.

Fanny, pijesz?

– I co z tego? Gotuję.

Rozumiem.

Rozumiem, rozumiem. Nic nie rozumiesz. Jesteś za głupi, żeby rozumieć, tak samo jak twój brat.

Ile wypiłaś?

Czy to ważne?

Fanny, wyłącz piekarnik, połóż się i prześpij, dobrze?

A to niby czemu? Mam dosyć robienia tego, czego ode mnie oczekujesz. Odpowiedź brzmi: nie.

Więc będę musiał wezwać Neala, żeby wyłączył ci piecyk. Wygląda na to, że jesteś zalana.

Bądź pewien, że go nie wpuszczę. Zmieniłam zamki. Spadaj, Ash. Wracaj do mojej rodziny i udawaj, że wszystko gra. Nie chcę dłużej z tobą rozmawiać. Zresztą z Simonem też nie.

Fanny, co się stało? Powiedz mi, może będę mógł ci jakoś pomóc.

Pomóc! Ty chcesz pomóc? Zrujnowałeś moje życie, a teraz chcesz mi pomóc! Obyś zdechł! Och, poczekaj, poczekaj, poczekaj! Przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć.

Wiem.

Miałeś rację, Ash Fanny czknęła.

Odnośnie czego?

Tego, jaki jest Simon. Powiedziałeś, że jest takim samym gnojkiem, jak ty. On nie posłucha. Nie ulegnie. Życie jest pełne kompromisów wyraźnie wypowiedziała ostatnie słowo, żeby Ash zrozumiał. Mam serdecznie dosyć wszystkich kom-pro-mi-sów.

Fanny, już do ciebie jadę. Wyjeżdżam natychmiast.

Lepiej nie. Jeżeli się tu zjawisz, namówię Daisy, żeby cię pogryzła. Zrobi to, bo mnie kocha.

A wyłączysz piekarnik i przestaniesz pić?

Wyłączę, ale jeszcze zostało mi trochę wina. Ostatni raz się ciebie słucham. Nienawidzę twojego charakteru, Ashu Thorntonie.

Wszyscy nienawidzą mojego charakteru. Poczekam, aż wyłączysz piekarnik. Wróć do telefonu, jak już to zrobisz.

Nie jestem głupia, Ash. Słyszałeś? Nienawidzę twojego charakterku. Fanny pobiegła do kuchni, otworzyła piekarnik i kilka sekund przyglądała się

indykowi, zanim wyłączyła piecyk.

Charakterku Simona też nie znoszę. Słyszałeś, Ash, że charakterku Simona też nie znoszę?

Naprawię to, Fanny. Zadzwonię do Simona. Może mnie posłucha.

Zaaaaaaaa późno. Postawił mi... ultimatum. Odłóż słuchawkę, Ash. Nie chcę już z tobą rozmawiać. Doprowadzasz mnie do szału. Powiedziałam ci, że nienawidzę twojego charakterku?

Powtarzasz to bez przerwy. Chciałbym, żebyś tu była, naprawdę. To spotkanie będzie klapą. Wszyscy czują się nieswojo. Mówię prawdę, Fanny. Chciałbym, żebyś tu była.

Ja też, Ash. Do widzenia.

Fanny przyglądała się dziurze w tenisówce. Poruszała dużym palcem, aż przebił się przez przetarte płótno.

Widzisz, Daisy? Udaje mi się wszystko, co sobie postanowię. Rozejrzała się za kieliszkiem. Cholera, musiałam go zostawić w kuchni, westchnęła, i pociągnęła z butelki.

Odezwał się dzwonek do drzwi.

Do licha! Pewnie Ash zadzwonił do Neala, żeby przyszedł wyłączyć piecyk.

Idź sobie! krzyknęła.

Dzwonek odezwał się ponownie. Daisy zaczęła szczekać i wyraźnie nie miała zamiaru przestać.

Dobra, dobra!

Chwiejnym krokiem, z butelką wina w ręce, podeszła do drzwi i otworzyła je zamaszyście.

Pani Thornton?

Owszem, to ja. W zasadzie podwójna pani Thornton. A niedługo po raz drugi zostanę byłą panią Thornton. A pan jest... szewcem... facetem z butami... Róże. Stoją na stole. Przyszedł pan bez powodu? A może chce pan sprawdzić, czy wyłączyłam piekarnik? Zresztą, co za różnica. Chyba oddam panu z powrotem te wszystkie buty. Niech pan spojrzy! Fanny wyciągnęła stopę z wystającym z tenisówki palcem. Niełatwo było to zrobić, ale mi się udało. Pociągnęła duży łyk z butelki i stanęła bokiem do Marcusa Reeda, żeby mógł wejść do mieszkania.

Zaprosiłam pana na kolację? Marcus uśmiechnął się.

Nie, to ja zaprosiłem panią.

Aha. Ash kazał mi wyłączyć piekarnik, więc kolacja będzie później. A może nie będzie jej wcale? Tylko że Daisy jest głodna.

Jestem bardzo dobrym kucharzem. Mogę dokończyć przygotowanie kolacji.

A to dlaczego? spytała podejrzliwie Fanny.

Bo pani nie jest w stanie. Tyle ludzi głoduje na świecie, że nie godzi się wyrzucać jedzenia.

Ma pan absolutną rację rozsądnie przytaknęła Fanny.

Zrobić pani kawę?

Uwielbiam kawę. Cały dzień piję kawę. Nienawidzę charakterku Asha. Simona też nie.

Jutro poczuje się pani lepiej.

Wątpię. Co pan tu robi? Wie pan, że jestem mężatką?

Teraz już wiem. Czy jest pani szczęśliwą mężatką? Małżeństwo to wspaniała instytucja.

Tak. Nie. Nie sądzę. Musi pan włączyć piecyk. Indyk był już prawie gotowy, ale Ash kazał mi wyłączyć piekarnik. Zwykle lubiłam gotować, a teraz nienawidzę. Wszystkiego nienawidzę.

To niedobrze, pani Thornton.

Dlaczego? Może pan do mnie mówić Fanny. Noszę te bufy bez przerwy. Bardzo sprytnie z pana strony. Zauważył pan, co zrobiłam z różami i butelkami wina?

Zauważyłem. Ale musi pani nalać wody do butelek, bo kwiaty zwiędną.

To właśnie jest smutne. Nie lubię, kiedy coś albo ktoś umiera. A pan?

Oczywiście, że nie. Dlaczego spędzasz ten dzień sama, Fanny? Nie masz rodziny?

Mam rodzinę. Nie zaprosili mnie. Dasz wiarę? Tak bardzo ich wszystkich kocham. Byłam dobrą matką. Naprawdę. Sama jej nigdy nie miałam, więc robiłam wszystko, żeby być najlepszą matką, jaką się da. Popełniłam jeden błąd i... ale to nie pana sprawa, panie Reed.

Oczywiście. Nie moja.

Fanny z wysiłkiem udało się skupić uwagę na mężczyźnie, który stał w jej kuchni.

Sallie nigdy nie dopuściłaby, żeby sprawy zaszły tak daleko. Czasami jestem do niej podobna. Przez długi czas wmawiałam sobie, że moja teściowa jest doskonała. Ale nie była. Ja też nie jestem. Ten indyk wygląda wspaniale. Myślisz, że po kawie będzie mi niedobrze? Tylko raz w życiu się upiłam. Z Sallie.

Marcus Reed zachichotał.

Jak brzmiało pytanie?

Nie wiem. Nie pamiętasz?

Nie. Sama upiekłaś ciasta?

Wszyściutkie z dumą przyznała Fanny.

Sytuacja jest chyba opanowana. O której ty i panna Daisy jadacie kolację? Fanny uniosła ręce.

Przyłączysz się do nas?

Byłbym zaszczycony.

Co teraz zrobimy? spytała Fanny.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin