Chandler Raymond - Strzelanina u Cyrana.pdf

(226 KB) Pobierz
78419657 UNPDF
RAYMONT CHANDLER
STRZELANINA „U CYRANA”
Przeł. Krzysztof Adamski
I
Ted Malvern lubił deszcz.
Lubił szum i dotknięcie spadających kropel. Lubił jego zapach. Wysiadłszy ze
swojego lasalle coupe, przez chwilę stał przy bocznym wejściu do hotelu
Carondelet. Ręce wcisnął w kieszenie niebieskiego zamszowego płaszcza,
podniesiony kołnierz łaskotał go w uszy. Z ust zwisał rozmiękły papieros.
Wszedł do środka, mijając salon fryzjerski, drugstore i sklep z kosmetykami, którego
witrynę zdobiły delikatnie podświetlone rzędy buteleczek. Prezentowały się niczym zespół
teatralny w finale musicalu na Broadwayu.
Minął kolumnę z poprzecinanego złotymi żyłkami marmuru i wsiadł do windy z
wyściełaną podłogą.
- Cześć, Albert. Wspaniały deszcz. Na dziewiąte.
Szczupły, wyglądający na zmęczonego chłopak, w srebrno-niebieskiej liberii dłonią w
białej rękawiczce przytrzymał zamykające się drzwi.
- Rany, panie Malvern. Myśli pan, że nie wiem, na którym piętrze pan mieszka?
Nawet nie patrząc na tablicę z przyciskami, posłał windę na dziewiąte. Gdy stanęła,
nagle zamknął oczy i oparł się o ścianę. Malvern właśnie wychodził, ale zatrzymał się i
uważnym spojrzeniem bystrych piwnych oczu zmierzył chłopca.
- Co się stało, Albert? Jesteś chory?
Chłopak z wysiłkiem przywoływał na twarz blady uśmiech.
- Jeżdżę już drugą zmianę z rzędu. Zastępuję Corky'ego. Jest chory. Dostał czyraków.
Chyba trochę za mało zjadłem.
Wysoki mężczyzna o piwnych oczach wyłowił z kieszeni zmięty banknot
pięciodolarowy i podsunął go chłopcu pod nos.
Windziarz wybałuszył oczy i gwałtownie się wyprostował.
- Rany, panie Malvern. Nie chciałem...
- Daj spokój, Albert. Cóż to jest piątka między kumplami? Kup sobie na mój rachunek
jakieś ekstra żarcie.
Wyszedł z windy. Ruszył korytarzem.
- Mięczak... - mruknął pod nosem.
Mężczyzna, który wyskoczył zza rogu, omal nie zwalił go z nóg.
Zachwiał się, wymijając ramię
Malverna, i podbiegł do windy.
- Na dół! - rzucił ostro.
Malvern dostrzegł mokry od deszczu kapelusz, a pod nim parę czarnych, bardzo blisko
osadzonych oczu, które patrzyły w pewien, dobrze mu znany, dziwny sposób. Oczy
narkomana.
Winda spadła w dół niczym bryła ołowiu. Malvern spoglądał przez długą chwilę tam,
gdzie przed chwilą była, po czym poszedł w głąb korytarza i skręcił za róg.
Na progu otwartych drzwi do apartamentu 914 zobaczył dziewczynę.
Leżała na boku, w połyskliwej stalowoszarej piżamie, tuląc policzek do puszystego
chodnika na korytarzu. Miała bujne, lśniące włosy koloru pszenicy, precyzyjnie ułożone w
fale.
Każdy włos na swoim miejscu.
Była młoda, bardzo ładna i wyglądało na to, że żyje.
Malvern przykucnął i dotknął jej policzka. Był ciepły.
Delikatnie odgarnął dziewczynie włosy i zobaczył siniaka.
- Uśpiona - mruknął przez zaciśnięte zęby.
Wziął dziewczynę na ręce, przeniósł przez krótki przedpokój do salonu w
apartamencie i ułożył na obitej welurem kanapie, obok gazowego kominka.
Leżała bez ruchu. Miała zamknięte oczy, a twarz mimo makijażu siną. Zamknął drzwi
na korytarz i obejrzał apartament.
Potem wrócił do przedpokoju. Z podłogi, tuż przy boazerii, podniósł błyszczący
przedmiot: siedmiostrzałowy pistolet z kościaną rękojeścią, kaliber 22.
Powąchał go, schował do kieszeni i poszedł do dziewczyny.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął wielką srebrną piersiówkę, zdjął nakrętkę,
rozchylił usta dziewczyny i wylał whisky na małe, białe zęby. Zakrztusiła się i poderwała
spoczywającą na jego dłoni głowę. Otworzyła oczy, chabrowe z lekką domieszką purpury, i
spojrzała czujnie.
Malvern zapalił papierosa.
Stał i obserwował ją. Poruszyła się.
- Smakuje mi twoja whisky - wyszeptała po chwili. - Możesz jeszcze nalać?
Nalał do szklanki przyniesionej z łazienki.
Dziewczyna bardzo powoli usiadła, dotknęła głowy i jęknęła. Potem z dłoni Malverna
wzięła szklankę i przechyliła ją ruchem świadczącym o pewnej rutynie.
- Wciąż mi smakuje - powiedziała. - Kim pan jest?
Głos miała niski i miękki.
Podobał mu się.
- Ted Malvern. Mieszkam w dziewięćset trzydzieści siedem, na tym samym korytarzu.
- Chyba... chyba zemdlałam.
- Mhm... Zostałaś ogłuszona, aniołku.
Taksował ją uważnie, a w kąciku jego ust błąkał się uśmiech. Dziewczyna szerzej
otworzyła oczy, które zalśniły jak pokryte warstewką ochronnej emalii.
- Widziałem tego oprycha - ciągnął. - Kokaina wysypywała mu się uszami. A to twoja
broń.
Wyjął z kieszeni pistolet i trzymał go w otwartej dłoni.
- Wychodzi na to, że będę musiała opowiedzieć jakąś bajeczkę - powoli powiedziała
dziewczyna.
- Mnie nie musisz. Jeżeli wpakowałaś się w kabałę, może mógłbym ci pomóc. To
zależy.
- Od czego?
W jej głosie pojawiły się zimne, ostrzejsze tony.
- Od tego, co to za afera - cicho odparł Malvern. Wyciągnął magazynek z małego
pistoletu i obejrzał nabój. - Pociski w miedziano-niklowych płaszczach, co? Wiesz, czym
strzelać, aniołku.
- Musisz mnie nazywać aniołkiem?
- Nie wiem, jak masz na imię.
Uśmiechnął się, podszedł do biurka przy oknach i położył broń na blacie, obok dwóch
fotografii w skórzanej ramce.
Zrazu rzucił na nie okiem bez zainteresowania, lecz po chwili popatrzył uważniej. Na
zdjęciach zobaczył przystojną brunetkę i chudego blondyna o zimnym spojrzeniu, w
sztywnym, wysokim kołnierzyku. Wielki węzeł krawata i wąskie klapy marynarki
wskazywały na to, że zdjęcie wykonano w czasach bardzo odległych. Malvern przyjrzał się
mężczyźnie.
- Jestem Jean Adrian. Tańczę w lokalu „U Cyrana” - powiedziała za jego plecami
dziewczyna.
Malvern wciąż wpatrywał się w zdjęcie.
- Benny Cyrano jest moim kumplem - wyznał z roztargnieniem. - To twoi rodzice?
Odwrócił się i spojrzał na dziewczynę. Powoli podniosła głowę. W jej chabrowych
oczach błysnęło coś, co przypominało strach.
- Tak. Od dawna nie żyją - odparła głucho. - Są jeszcze pytania?
Malvern szybko podszedł do kanapy i stanął przed dziewczyną.
- Okay - powiedział pojednawczo. - Jestem wścibski.
I co z tego? To moje miasto.
Rządził nim mój ojciec. Stary
Marcus Malvern, „przyjaciel ludzi”. Hotel też jest mój. Mam w nim swój udział. Ten
naćpany wyglądał mi na mordercę. Co w tym dziwnego, że chcę ci pomóc?
Blondynka leniwie zmierzyła go spojrzeniem.
- Wciąż mam ochotę na twoją whisky. Czy mogę...
- Chwyć ją za szyjkę. Szybciej w siebie wlejesz - mruknął.
Dziewczyna pobladła i zerwała się z kanapy.
- Mówisz do mnie jak do oszustki - żachnęła się. - No to posłuchaj, jeśli już musisz
wiedzieć. Mój chłopak otrzymywał ostatnio pogróżki. Jest bokserem i ktoś chce, żeby poddał
walkę.
Teraz próbują go dorwać przeze mnie. Zadowolony?
Malvern wziął z krzesła kapelusz, wyjął z ust papierosa i zgasił go w popielniczce.
- Bardzo panią przepraszam - powiedział zmienionym głosem, skinął głową i ruszył w
stronę drzwi.
Chichot kobiety dobiegł go wpół drogi.
- Masz paskudny charakterek. I zapomniałeś swojej piersiówki.
Malvern wrócił do kanapy i sięgnął po butelkę. Potem nagle pochylił się, ujął
dziewczynę za podbródek i pocałował w usta.
- Do diabła z tobą, aniołku.
Lubię cię - powiedział miękko.
I wyszedł na korytarz.
Dziewczyna przesunęła palcem po wargach, a na jej twarzy pojawił się uśmiech
zawstydzenia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin