Debbie Macomber - Zapominalska panna młoda.rtf

(1372 KB) Pobierz
Zapominalska panna młoda

Debbie Macomber

Zapominalska panna młoda

[Wpisz podtytuł dokumentu]

 

 

Harlequin

[Wybierz datę]

 

 


 

 

 

Harlequin

Cait uparcie wmawiała sobie, że jest po uszy zakochana w swoim szefie. Kiedy więc w jej biurze pojawił się Joe, nie mogła zrozumieć, dlaczego na jego widok robi się jej gorąco. Wyraźnie ją fascynował i... wydawał się dziwnie znajomy. A może już kiedyś się spotkali?


Tytuł oryginału:

The Forgetful Bride

Pierwsze wydanie:

Harlequin Books 1991

Przekład:

Elżbieta Zychowicz

 

 

 

 

 

 

© 1991 by Debbie Macomber

© for the Polish edition by Arlekin Wydawnictwo Harlequin

Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1992

 

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

 

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises B.V.

 

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych żywych czy umarłych jest całkowicie przypadkowe.

 

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romance są zastrzeżone.

 

Skład i łamanie: PRINT, Warszawa

Printed in Germany by ELSNERDRUCK

 

 

ISBN 8370701248


PROLOG

              Bez ślubu nie ma mowy.

Dziesięcioletni Martin Marshall klepnął się ze złością po biodrach.

              Mówiłem ci, że się na to nie zgodzi.

Caitlin przyglądała się, jak najlepszy przyjaciel jej brata wyciąga z kieszeni drugą nalepkę z zawodnikiem baseballa. Jeśli Joseph Rockwell chce ją pocałować, wszystko musi odbyć się jak Pan Bóg przykazał. Mimo iż miała zaledwie osiem lat, wiedziała, jak należy zachować się w takiej sytuacji. Spoglądając na lalkę, którą tuliła w ramionach, pomyślała instynktownie, że Barbie z pewnością nie pochwalałaby całowania się z chłopcem przed ślubem.

Martin znów podszedł do niej.

              Joe powiedział, że dołoży jeszcze Dona Drysdale'a.

              Mówiłam już, że bez ślubu nie ma mowy. Z wyniosłą miną wygładziła plażową sukienkę.

              Dobrze już, dobrze, ożenię się z nią mruknął Joe, idąc wolnym krokiem przez podwórko.

              Jak masz zamiar to zrobić? spytał Martin.

              Weź Biblię.

Jak na kogoś, kto tak bardzo chce ją pocałować, Joseph nie wyglądał na specjalnie zadowolonego. Caitlin postawiła wszystko na jedną kartę.

              Ślub ma się odbyć w forcie.

              W forcie? wybuchnął Joe. Wiesz doskonale, że dziewczęta nie mają tam wstępu.

              Nie wyjdę za chłopca, który odmawia mi wstępu do swego fortu.

              Wycofaj się powiedział Martin. Ona żąda zbyt wiele.

Nie musisz dawać mi drugiej nalepki kusiła Caitlin. Myśl, że byłaby pierwszą dziewczynką dopuszczoną do ich królestwa, była niezwykle nęcąca. Dzięki temu zostanie prawdopodobnie zaproszona na przyjęcie urodzinowe do Betsy McDonald.

Chłopcy wymienili znaczące spojrzenia i zaczęli szeptać między sobą, do Caitlin dobiegały tylko strzępy rozmowy. Martin, wyraźnie niezbyt zachwycony ustępstwami przyjaciela, kręcił wciąż głową, jak gdyby nie mógł uwierzyć, że Joseph poszedł na coś takiego. Caitlin zaś nie wiedziała, czy może zaufać Josephowi. W całym sąsiedztwie znany był ze swej namiętności do płatania różnych figli.

              Muszę  nakarmić  dziecko powiedziała,  odwracając się i chcąc odejść.

              W porządku Joseph zgodził się z widocznym ociąganiem. Ślub odbędzie się w forcie. Udzieli go Martin, pod warunkiem iż nikomu nie zdradzisz, że byłaś w środku, rozumiesz?

              Jeśli to zrobisz, ciężko pożałujesz! dodał Martin, rzucając siostrze groźne spojrzenie.

              Nikomu nie pisnę ani słowa obiecała Caitlin. Właściwie nie przeszkadzało jej, że musi dochować tajemnicy. Okropnie lubiła sekrety.

              Jesteś gotowa? spytał Joseph. Gdy już uzgodniono warunki, zaczął się nagle bardzo śpieszyć, co zirytowało Caitlin. Nie podobał się jej również mars na jego czole. Pan młody powinien przynajmniej wyglądać na szczęśliwego. Chciała mu to powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.

              Rzecz jasna, musisz się przebrać. Garnitur, który miałeś na sobie w czasie świąt Wielkanocy będzie całkiem odpowiedni.

              Co takiego? wykrzyknął Joseph. Nie mam zamiaru wkładać żadnego garnituru! Posłuchaj, Caitlin, to już koniec moich ustępstw. Albo biorę ślub w tym, w czym jestem, albo odwołujemy wszystko! Westchnęła, wywracając wymownie oczy.

              Och, niech ci będzie, ale muszę przedtem iść na chwilę do domu.

              Tylko się pośpiesz, dobrze?

Martin poszedł za nią, zatrzaskując z hukiem drzwi wejściowe. Wziął Biblię ze stolika w korytarzu i wybiegł na podwórko.

Caitlin popędziła do swego pokoju, przejechała szczotką po włosach, poprawiła różowe kokardy w warkoczach, zgarnęła swoje ulubione lalki i wybiegła z powrotem na podwórko.

Po chwili otworzyła uroczyście rozklekotane drzwi i powoli, jak to podpatrzyła na ślubie starszej kuzynki, weszła do fortu chłopców zbudowanego z klatek po owocach i kartonów.

Przystanąwszy w wąskim przejściu, rozejrzała się ciekawie dookoła. I czym tu się przechwalać! Z opowieści Martina wynikało, że jest to pałac o marmurowych posadzkach i kryształowych żyrandolach. Poczuła się odarta z iluzji. Gdyby nie korciło jej tak bardzo, by zobaczyć fort, nalegałaby, by wszystko odbyło się jak należy, w kościele.

Jej brat stał dumnie wyprostowany na odwróconej dnem do góry klatce po jabłkach, przyciskając Biblię do piersi. Minę miał obowiązkowo poważną. Caitlin uśmiechnęła się z aprobatą. Przynajmniej on traktował całą sprawę serio.

              Nie możesz przynosić do fortu lalek zawołał Joseph.

              Z całą pewnością mogę. Barbie, Ken, Paula i Jane są naszymi dziećmi.

              Naszymi dziećmi?

              Oczywiście nie urodziły się jeszcze, na razie są tylko aniołkami, ale pomyślałam, że powinny być tutaj, byś mógł je zobaczyć. Starannie usadziła lalki w rządku na drugiej klatce po jabłkach, za Martinem. Joseph ukrył twarz w dłoniach i przez chwilę zdawał się być bliski zmiany decyzji.

              Bierzemy ten ślub czy nie? spytała.

              Dobrze już, dobrze. Joseph westchnął ciężko i popchnął Caitlin do przodu, trochę zbyt szorstko, jak na jej gust.

Stanęli we dwoje przed Martinem, który otworzył na chybił trafił oprawną w skórę Biblię, a potem obrzucił wzrokiem Caitlin i swego najlepszego przyjaciela.

              Czy ty, Josephie Jamesie Rockwell chcesz pojąć Caitlin Rosę Marshall za żonę?

              Za prawowitą małżonkę poprawiła Cait. Pamiętała te słowa z widowiska telewizyjnego.

              Prawowitą małżonkę powtórzył Martin niechętnie.

              Tak. Caitlin zauważyła, że w głosie Josepha nie było entuzjazmu. Chyba jest tam coś o dostatku i biedzie, zdrowiu i chorobie dodał, zerkając na dziewczynkę, jak gdyby chciał powiedzieć, że nie jest jedyną osobą znającą słowa przysięgi.

Martin skinął głową i mówił dalej:

              Czy ty, Caitlin Rose Marshall, bierzesz za męża Josepha Jamesa Rockwella i będziesz przy nim w zdrowiu i chorobie, w dostatku i biedzie?

              Poślubię wyłącznie mężczyznę, który jest zdrowy i bogaty.

              Nie możesz teraz stawiać warunków oburzył się Joseph. Wszystko już uzgodniliśmy.

              Po prostu powiedz „tak" ponaglił ją Martin poirytowanym tonem. Caitlin podejrzewała, że tylko powaga sytuacji powstrzymała go od dodania: „ty zołzo".

Nie była pewna, czy powinna na to przystać. W wieku ośmiu lat wiedziała już, że lubi ładne rzeczy i wyobrażała sobie, że po ślubie mąż zbuduje dla niej zamek na skraju lasu. Będzie ją ogromnie kochał i obsypywał prezentami jedwabnymi wstążkami do włosów i flakonikami drogich perfum. Nakupi ich tyle, że zabraknie dla nich miejsca na jej komódce.

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin