Dick Philip K - Przypomnimy to panu hurtowo.txt

(44 KB) Pobierz
 TYTUL: Przypomnimy to panu hurtowo
 AUTOR: Philip K. Dick
 TLUM.: Barbara Jankowiak

 OPRACOWAL : Zbigniew Sobkow (mikrobi@ibm.uci.agh.edu.pl)

-----------------------------------------------------------------
----------
 
     Obudzi� si�... i zapragn�� Marsa. Te doliny, pomy�la�. Jak
by si� czu�, z  trudem pokonuj�c ich zbocza? Wspaniale i jeszcze
raz wspaniale.   Sen rozrasta� si�, przenika� �wiadomo��. Sen i
t�sknota. Mia� wra�enie  namacalnej blisko�ci innego �wiata,
kt�ry mogli zwiedza� tylko rz�dowi agenci i  ludzie na
stanowiskach. Nie dla niego ten �wiat, nie dla zwyk�ego  
urz�dnika. 
- Wstajesz, czy nie? - zapyta�a ospale jego �ona Kirsten, z
normaln� u niej  gniewn� zawzi�to�ci�. - Jak wstaniesz, to w��cz
kawe w tej cholernej maszynce.  - Dobrze - powiedzia� Douglas
Quail, cz�api�c na bosaka z sypialni do kuchni ich  mieszkad�a.
Pos�usznie wcisn�� guzik od kawy, usiad� przy stole i wyj��
malutk�,  ��t� puszk� pierwszorz�dnej tabaki Dean Swift. Chciwie
wci�gn�� szczypt�;  mieszanka Beau Nash podra�ni�a mu nozdrza i
g�rn� warg�. Zaci�gn�� si�  jednak: to rozbudzi�o go na dobre i
sprawi�o, �e sny, marzenia i zachcianki  nabra�y pozor�w sensu. 
- Pojad� tam - rzek� do siebie. - Zobacz� Marsa przed �mierci�. 
Oczywi�cie nie mia� najmniejszych szans. Wiedzia� o tym, nawet
gdy oddawa�  si� marzeniom. �wiat�o dnia, zwyczajne domowe
odg�osy, �ona czesz�ca si�  przed lustrem - wszystko sprzysi�g�o
si�, by wypomina� mu,   kim jest. 
- �a�osny urz�das ze �mieszn� pensyjk� - mrukn�� z gorycz�. 
Kirsten przypomina�a mu o tym przynajmniej raz dziennie, ale nie
mia� jej tego  za z�e. Taka by�a rola �ony: sprowadza� m�a na
Ziemi�.   Sprowadza� na Ziemi� - za�mia� si�. Trafna metafora. 
- Z czego si� cieszysz? - spyta�a Kirsten wkraczaj�c do kuchni.
Jej d�ugi,  jadowicie r�owy szlafrok powiewa� przy ka�dym ruchu.
- Znowu co� ci si�  �ni�o. To u ciebie normalne. 
- Tak - odpowiedzia� patrz�c w okno. 
Ulic� sun�y pasma ruchu i poduszkowce; wszyscy ci mali,
energiczni ludzie  spieszyli do pracy. Za chwil� b�dzie jednym
z nich. Jak co dzie�.  �ona pos�a�a mu mia�d��ce spojrzenie. 
- Za�o�� si�, �e jaka� kobieta - powiedzia�a. 
- Nie - odpar�. - To b�g. B�g wojny. Ma wspania�e kratery, a w
nich, g��boko,  kwitn� r�ne ro�liny. 
- S�uchaj - powiedzia�a powa�nie Kirsten, gdy przysiad�a obok
niego. Jej g�os  by� przez moment pozbawiony zwyk�ej szorstko�ci. 

- Dno oceanu, n a s z e g o oceanu, jest stokro� pi�kniejsze.
Wiesz o tym.  Wszyscy wiedz�. Trzeba tylko za�atwi� sprz�t
podwodny i mogliby�my zrobi�  sobie tydzie� wakacji, w kt�rym�
z tych g��binowych kurort�w czynnych ca�y  rok. W dodatku... -
urwa�a. - Nie s�uchasz mnie. A powiniene�. Tutaj masz  co�  o
wiele lepszego ni� ten ca�y tw�j Mars, a ty nawet nie chcesz mnie 
s�ucha�! -  jej podniesiony g�os brzmia� piskliwie. - M�j Bo�e,
przecie� ty jeste� stracony,  Doug! Co si� z tob� dzieje? 
- Id� do pracy - powiedzia� wstaj�c. �niadanie zostawi�
nietkni�te. - to si� ze  mn� dzieje. 
Patrzy�a na niego. 
- Z tob� jest coraz gorzej. Z dnia na dzie� ogarnia ci� coraz
wi�ksza obsesja. Do  czego to prowadzi? 
- Na Marsa - powiedzia� i otworzy� drzwi szafy, by znale�� czyst�
koszul�.   
Douglas Quail wysiad� z taks�wki i wolnym krokiem przeci�� trzy 
pasma ruchu  pieszego kieruj�c si� w stron� efektownych drzwi
wej�ciowych, kt�re jakby  zaprasza�y do �rodka. Przed wej�ciem
zatrzyma� si�, hamuj�c   poranny ruch, i uwa�nie przeczyta�
neonowy napis pulsuj�cy zmiennymi  kolorami. Kiedy� ju� mu si�
przygl�da�, ale nigdy jeszcze nie podszed� tak  blisko. Teraz
by�o inaczej. Zdecydowa� si�. To musia�o nast�pi�, wcze�niej czy 
p�niej. 
REMINISCENTER INCORPORATED 
 
Czy w�a�nie tego szuka�? Przecie� ka�da iluzja, nawet najbardziej 
przekonywaj�ca, pozostaje iluzj�. Przynajmniej obiektywnie. A
subiektywnie?  Dok�adnie na odwr�t. 
     W ka�dym razie by� tu um�wiony za pi�� minut. 
G��boko odetchn�� lekko zanieczyszczonym powietrzem Chicago i
wszed� do  �rodka, przez o�lepiaj�cy blask kolorowych drzwi.  
W recepcji siedzia�a szykowna blondynka w stroju topless.  -
Dzie� dobry, panie Quail - odezwa�a si� mi�ym g�osem.-  Jestem
um�wiony.  Przyszed�em dowiedzie� si� czego� o metodzie
reminiscenter.  Chodzi panu o metod� remiscencji? -
recepcjonistka podnios�a s�uchawk�  wideotelefonu i przytrzyma�a
j� g�adkim ramieniem. 
Pan McClane? Przyszed� pan Douglas Quail. Mo�e wej��? Nie jest
za wcze�nie?  - Gagni gego gze - zabrz�cza� w odpowiedzi telefon.

- Tak, mo�e pan wej��. Pan McClane czeka - oznajmi�a dziewczyna
z recepcji.  Douglas odchodzi� niepewnie, wi�c zawo�a�a za nim: 
Pok�j D, na prawo. 
 
Po nieprzyjemnej chwili niepewno�ci znalaz� w�a�ciwe drzwi. W
�rodku, za  wielkim biurkiem z prawdziwego orzecha, siedzia�
dobrotliwie  wygl�daj�cy  m��zyzna w �rednim wieku, ubrany
wed�ug najnowszej mody w szary garnitur  ze sk�rek marsja�skich
�ab. Sam ubi�r tego cz�owieka  przekona� Quaila, �e  trafi� na
w�a�ciw� osob�. 
- Niech pan siada - MeClane wyci�gn�� pulchn� d�o� i wskaza�
Douglasowi  krzes�o po drugiej stronie biurka. - Wi�c chce pan
polecie� na Marsa. Doskonale.  Quail usadowi� si� na krze�le. By�
troch� spi�ty. 
- Nie jestem pewien, czy to jest warte swojej ceny - powiedzia�. 
 - Za takie pieni�dze w�a�ciwie nic nie dostaj�, o ile mi
wiadomo.  To kos�tuje prawie tyle, co prawdziwa wyprawa,
pomy�la�.  - Dostaje pan namacalny dow�d, �e podr� si� odby�a -
 odpar� z naciskiem  McClane. - Wszystko, co potrzeba. Prosz�:
poka�� panu. 
Chwil� grzeba� w szufladzie swego imponuj�cego biurka. 
- Oto odcinek biletu. - Si�gn�� do szarej koperty i wyj�� ma�y,
wyt�aczany  kartonik. 
- Dow�d, �e pan pojecha� i wr�ci�. Nast�pnie: karty pocztowe. 
W r�wnym porz�dku u�o�y� przed Quailem cztery ostemplowane
tr�jwymiarowe  poczt�wki. 
- Film. Widoki Marsa, kt�re sfilmowa� pan wypo�yczon� kamer�. 
Zademonstrowa� je Douglasowi. 
- Plus nazwiska spotkanych tam os�b. Plus pami�tki o warto�ci
dwustu  poskred�w, kt�re przy�lemy w ci�gu miesi�ca. Z Marsa
oczywi�cie. Paszport i  �wiadectwa szczepienia. To jeszcze nie
wszystko - podni�s� na   Quaila oczy pe�ne entuzjazmu. - B�dzie
pan absolutnie prze�wiadczony o swoim  pobycie na Marsie, nie ma
�adnej w�tpliwo�ci - o�wiadczy�. - Nie zapami�ta pan  ani naszej
firmy, ani mnie; nie b�dzie pan nawet wiedzia� o swojej wizycie
tutaj.  To prawdziwa podr� w wyobra�ni, z gwarancj�. 
Reminiscencje pe�nych dw�ch  tygodni, z najdrobniejszymi
szczeg�ami. Prosz� pami�ta�: je�eli kiedykolwiek  zw�tpi pan w
swoj� wielk� przygod� na Marsie, mo�e pan wr�ci� i otrzyma� 
pe�ny zwrot koszt�w. Zgoda? 
- Ale przecie� ja tam nie by�em - powiedzia� Quail. - Nie by�em,
bez wzgl�du na  dowody, jakich mi dostarczycie - westchn��
ci�ko. - I  nigdy nie dzia�a�em jako  agent Interplanu. 
Nie m�g� uwierzy�, �e zapis fa�szywych wspomnie�, dokonany w 
Reminiscenter, sprawdzi si�. Cho� s�ysza�, co o tym opowiadano. 
- Panie Quail - cierpliwie t�umaczy� McClane. - Czyta�em pa�ski
list. Nie ma pan  �adnych szans, najmniejszej mo�liwo�ci, by
naprawd� dosta� si� na Marsa. Pana  na to nie sta�. Co wi�cej,
zupe�nie nie nadaje si� pan na tajnego agenta czy to  Interplanu,
czy czego� innego. Proponujemy jedyny spos�b, w jaki mo�na 
spe�ni� to... - chrz�kn�� - marzenie �ycia. Prawda? Nie b�dzie
pan tym, kim chce,  i tam, gdzie chce. Ale - za�mia� si�  
- pan b y �. Ju� my si� o to postaramy. Cena w granicach
rozs�dku, bez  dodatkowych op�at - u�miechn�� si� zach�caj�co. 
- Czy fa�szywe wspomnienia s� a� tak przekonuj�ce? - spyta�
Quail.  - Lepsze ni� prawdziwe. Za��my, �e pan naprawd� by�
kiedy� na Marsie jako  tajny agent Interplanu. Do tej pory z
pewno�ci� zapomnia�by pan bardzo wiele.  Nasza analiza system�w
prawdy pami�ciowej - czyli  
autentycznych wspomnie� z najwa�niejszych moment�w w �yciu danej
osoby -  wykazuje, �e mn�stwo szczeg��w ginie na zawsze.
Natomiast to, co oferujemy,  obejmuje prze�ycia wszczepiane tak
g��boko, �e zapami�tuje si� wszystko.  Podamv panu pod narkoz�
dzie�o �wietnych ekspert�w: ludzi, kt�rzy ca�e lata  sp�dzili na
Marsie; zreszt� w ka�dym przypadku sprawdzamy wszystkie 
najdrobniejsze detale. Wybra� pan sobie niezbyt trudny wariant
wspomnie�.  Gdyby zdecydowa� si� pan na Plutona, albo zapragn��
by� Im-  peratorem Sojuszu Planet �rodka, mieliby�my powa�niejsze
k�opoty. No i op�ata  by�aby o wiele wy�sza. 
Quail si�gn�� po portfel do kieszeni p�aszcza. 
- W porz�dku. Nigdy naprawd� nie zaspokoj� tej mojej �yciowej
ambicji. Musz�  wi�c bra�, co daj�. 
- Ale� prosz� nie my�le� o tym w ten spos�b - powiedzia� surowo
McClane. -  Nie kupuje pan byle czego. Prawdziwe wspomnienia, z
ich podtekstami, bia�ymi  plamami, niejasno�ci�, nie m�wi�c o
zniekszta�ceniach, to jest dopiero byle co.  Przyj�� pieni�dze
i nacisn�� guzik na biurku. 
- Wobec tego, panie Quail... - zacz��, gdy otworzy�y si� drzwi
i do �rodka weszli  szybkim krokiem dwaj postawni m�czy�ni -
jest pan tajnym agentem, kt�ry leci  na Marsa. 
Wsta� i podszed� do Quaila, by u�cisn�� jego zwilgotnia��, dr��c�
d�o�.  - Albo raczej: polecia� pan. Dzi� o szesnastej trzydzie�ci
nast�pi powr�t na nasz�  Terr�; taks�wka odwiezie pana do
mieszkad�a. Podkre�lam: nie b�dzie pan  pami�ta� ani mnie, ani
swego przyj�cia tutaj, jakby nasza   firma w og�le nie istnia�a. 
Technicy wyszli z pokoju, Quail za nimi. Od nich zale�a�o co si�
z nim stanie.  Zasch�o mu w gardle ze zdenerwowania. Czy naprawd�
uwierz�, �e by�em na  Marsie? zastanawia� si�. I b�d� my�la�, �e
uda�o mi si� zrealizowa� marzenie  mego �ycia? 
Ca�y czas mia� dziwne przeczucie, �e co� p�jdzie nie tak. Ale nie
mia� poj�cia  co. 
Nie dowiedzia� si� tego od razu. 
 
Na biurku MeClane'a zabrz�cza� aparat wewn�trznego systemu
��czno�ci. Jaki�  g�os powiedzia�: 
- Pan Quail jest ju� pod narkoz�, prosz� pana. Czy mo�emy
zaczyna�? A mo�e  chcia�by pan osobi�cie to przeprowadzi�? 
- Przecie� nie ma w tym nic nadzwyczajnego - odrzek� McClane. -
Mo�ecie  zaczyna�, Lowe. Nie powinni�cie mie� �adnych k�opot�w. 

Programowanie sztucznych wspomnie� z podr�y na inn� pla...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin