129 - Pan dyrektor jest zajęty.pdf

(671 KB) Pobierz
...Ewa wzywa 07... Ewa wzywa 07...
Albert Wojt
PNDYREKTORJESTZJĘTY
* I S K R Y * W A R S Z A W A — 1983
825871321.001.png
I
Zofia Zdrojecka z uczuciem wyraźnego zawodu zamknęła przejrzaną kolejny już dzisiaj
raz „Burdę" i schowała ją do szuflady niewielkiego biureczka. Kilka sukienek wyglądało
nawet dość zachęcająco na kolorowych ilustracjach, ale dziewczyna nie znalazła w
magazynie żadnej kreacji, która szczególnie przypadłaby jej do gustu. Odruchowo zerknęła
na zegarek. Dochodziła właśnie piętnasta, do końca urzędowania pozostało więc jeszcze
nieco ponad pół godziny, Oczywiście pod warunkiem, te szef zechce w miarę punktualnie
wybrać się do domu, na co, niestety, nic nie wskazywało.
Znudzonym spojrzeniem obrzuciła obszerny sekretariat. Prawdę powiedziawszy
zarówno dyrektor naczelny, jak i jego pierwszy zastępca potrafili zadbać, by pomieszczenie,
przez które wchodziło się do ich gabinetów, miało reprezentacyjny charakter. Pokryte
bukową boazerią ściany, wielki wzorzysty dywan i trzy wykonane na specjalne zamówienie
regały Z masą fachowych wydawnictw na osłoniętych szkłem półkach mogły każdego
przekonać, że Zakłady Elektrotechniczne to firma licząca się nic tylko w Warszawie.
Sekretarka sięgnęła do torebki po puderniczkę. Uważnie przejrzała się w lusterku.
Stwierdziła nic bez zadowolenia, że makijaż nie wymaga korekty, a i długie, miedzianorude
włosy układają się zupełnie jak wczoraj, kiedy opuszczała zaprzyjaźniony salon fryzjerski.
Inna rzecz, że ładnej, dwudziestokilkuletniej dziewczynie nietrudno było zadbać O
atrakcyjny wygląd.
Chowała właśnie puderniczkę, kiedy jeden ze stojących na biurku telefonów rozdzwonił
się hałaśliwie. Bez pośpiechu podniosła słuchawkę.
— Zakłady Elektrotechniczne, sekretariat dyrektora naczelnego — rzuciła uprzejmie,
choć z lekka urzędowo. — Ach, to pan, panie Edku! — dodała już mniej oficjalnie, prawic
natychmiast rozpoznając rozmówcę. — Niestety, teraz nic mogę pana połączyć. Pan dyrektor
jest bardzo zajęty... Nie wiem, ile to potrwa... Dobrze, niech pan zadzwoni później...
Tłumiąc ziewanie odłożyła słuchawkę. Przez chwilę wahała się czy nie sięgnąć
ponownie po „Burdę", ale nagie skrzypnęły drzwi z korytarza i w progu stanął kierownik
działu kontroli wewnętrznej Stefan Borodzicz. Był to przystojny, choć niezbyt wysoki
blondyn koło czterdziestki, o krótko przystrzyżonych, włosach i niewielkiej, starannie
utrzymanej bródce. Jak zwykłe miał na sobie dobrze skrojony, jasny garnitur, a pod pachą
trzymał nieodłączną aktówkę.
—Co słychać, Zosieńko? — uśmiechnął się do sekretarki. — Dyrektor Czubacki u
siebie?
—Siedzi u naczelnego — odparła odwzajemniając uśmiech.
— Dawno?
—Już chyba ze trzy godziny.
—Ciekawe, nad czym tak deliberują?
— To ty, Stefan, nic nie wiesz? — konfidencjonalnie ściszyła głos, dając znak
Borodziczowi, by podszedł bliżej. — Koło południa przyjechali do
dyrektora Krzepika jacyś dwaj ze zjednoczenia. Naczelny kazał poprosić Czubackiego i od
tej pory żaden z nich nie wyściubił nosa z gabinetu.
— Co się mogło stać?
—Nie mam pojęcia — bezradnie rozłożyła ręce, wypadło to jednak jakoś mało
przekonywająco. — Dwa razy nosiłam im kawę, ale niestety nic nie udało mi się
podsłuchać,..
—Nie cygań! — Borodzicz z niedowierzaniem pokręcił głowa. — Kto jak kto, ale ty,
Zosiu, zawsze potrafisz wyczuć każdą nowinę na kilometr!
— Nie tym razem.
— Ależ kochanie... — nachylił się, z teatralną żarliwością całując Zdrojecką w rękę, —
Chyba mnie możesz zaufać?
— Kiedy ty zaraz wszystko wypaplesz.
— Bóg mi świadkiem, że pary z gęby nie puszczę! M u r !
— Więc słuchaj! — wstała zza biurka i chwyciwszy Borodzieja za guzik od marynarki
przyciągnęła go ku sobie. — Na widok tamtych dwóch ze zjednoczenia naczelny zrobił się
blady jak ściana, a później kawę zamawiał nie on, tylko Czubacki.
—Naprawdę?
—Uhm...
— Czyżby starego... — Borodzicz uśmiechnął się drwiąco, wykonując gest, jak gdyby
dawał komuś klapsa.
— Niewykluczone...
Dziewczyna najwyraźniej miała zamiar jeszcze coś dorzucić, ale spostrzegłszy
otwierające się niespodziewanie drzwi do gabinetu dyrektora naczelnego niemal odruchowo
odskoczyła od Borodzicza. Do sekretariatu wkroczył wysoki, szczupły mężczyzna koło
pięćdziesiątki, w dużych, przyciemnianych okularach. Sprawiał wrażenie bardzo z siebie
zadowolonego i raz po raz gładził się po pokaźnej .łysinie.
— Pani pozwoli jeszcze, kawusi, panno Zosieńko — poprosił z uśmiechem Zdrojecką.
— Trzy szatany, a dla mnie odrobinę słabszą...
— Już parze, panie dyrektorze!
— I jeszcze jedno — głos dyrektora zabrzmiał bardziej urzędowo, — Proszę odwołać
jutrzejsze spotkania dyrektora Krzepika i zawiadomić naszą kadrę kierowniczą, że o
dziesiątej będzie odprawa.
— W gabinecie pana dyrektora?
— U mnie jest trochę ciasno. Lepiej niech się zbiorą w sali konferencyjnej.
—Rozumiem.
— To by było na razie wszystko.
—Panie dyrektorze! — sekretarka nieśmiało, jak gdyby z wahaniem zrobiła krok w
kierunku Czubackiogo. — Czy można panu pogratulować?
—Na gratulacje przyjdzie czas, kiedy wyciągnę przedsiębiorstwo z bagna, w które
pomimo moich protestów zostało wpakowane! zagrzmiał dyrektor z emfazą, wskazując
znacząco drzwi gabinetu Krzepika.
—Załoga pana nie zawiedzie! — pośpiesznie zapewnił Borodzicz. — W każdym razie
ja dołożę wszelkich starań...
— Oczywiście, panie kolego, oczywiście! — niecierpliwie przytaknął Czubach. —
Wszyscy dołożymy starań — dodał sloganowo.
— Korzystając z okazji chciałbym coś pokazać panu dyrektorowi — kierownik kontroli
wewnętrznej skwapliwie wyciągnął z aktówki kilka spiętych spinaczem dokumentów. —
Rozumiem,
że pan dyrektor jest teraz bardzo zajęty, a ja tak nie w porę, sprawa jednak wydaje mi się
ważną
—Co to ma być?— Czubacki skrzywił się niechętnie, — Jakaś faktura? Odmowa
akceptu? .
—Na fakturze figuruje podpis dyrektora Krzepika, ale zważywszy, że wystawiający
dokument magazynier Marecki podlegał bezpośrednio panu dyrektorowi, pomyślałem...
—Wiecznie to samo! — Czubacki przerwał Borodziszowi, gniewnie podnosząc głos.
— Kolega Krzepik bez porozumienia ze mną podejmuje jakieś bzdurne decyzje, a ja muszę
je później odkręcać. Ale dosyć tego dobrego! — buńczucznie potrząsnął pięścią. — Jutro z
samego rana proszę wszystko wyjaśnić z dyrektorem Krzepikiem. Jeśli faktycznie coś nie
gra, niech sam się martwi, jak mi sprawę przekazać przed swoim oficjalnym odejściem!
Nie czekając na odpowiedź Czubacki odwrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami
gabinetu dyrektora naczelnego. Zaskoczony takim obrotem rzeczy kierownik kontroli
wewnętrznej jeszcze przez dłuższą chwilę z niezbyt mądrą miną spoglądał na trzymane w
ręku dokumenty. Dopiero cichy śmiech sekretarki skłonił Borodzicza do schowania ich z
powrotem do aktówki.
—Nowy szef dał ci kosza — nie bez ironii zauważyła dziewczyna. — Ale nie martw
się, Stefan! — dodała pocieszająco,— Takie jest życie...
—Pies z nim tańcował! — odburknął ze złością, — Przed pożegnaniem z Krzepikiem
mógł mieć na niego jeszcze jednego haka, skoro jednak jaśnie pan nawet nie raczy zajrzeć do
dokumentów...
— Trzeba było przyjść z nimi przed miesiącem. A zresztą sam słyszałeś, jak się
wydzierał Trzymam zakład, że ci faceci ze zjednoczenia nie uronili ani jednego słowa z
tyrady naszego nowego naczelnego.
— Zostawmy to! — zbagatelizował sprawę — Borodzicz, — Wiesz, mam pomysł —
zmienił temat. — Może wypuścilibyśmy się gdzieś dziś wieczorem?
—Nie żartuj!
—Mówię całkiem serio.
— Przecież dobrze wiesz, niedługo wychodzę za . Winnickiego, a on jest okropnie
zazdrosny.
— Rysiek nie musi o niczym wiedzieć, a my zabawilibyśmy się jak dawniej...
— Wykluczone!
— Zosieńko — bez skrępowania objął sekretarkę i na poły żartobliwie cmoknął ją w
policzek. — Nie udawaj, te jesteś taka święta!
— Uspokój sie, wariacie! —fuknęła ze złością. — Jeszcze ktoś wejdzie...
Nie zrażony protestem chciał już ponownie pocałować Zdrojecką, kiedy—jak gdyby na
potwierdzenie jej obaw otworzyły się drzwi z korytarza. Spłoszony Borodisz puścił
dziewczynę, zerkając niepewnie na stojącego w progu barczystego, dwudziestokilkuletnego
mężczyznę w wytartych dżinsach i skórzanej kurtce. Winnicki zmełł w ustach jakieś
przekleństwo i gniewnie zmarszczywszy brwi ruszył ku tamtemu,
— Czołem, Rysiu! — wymamrotał Borodzicz niezbyt składnie. — Co słychać?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin