Magiczny Pędzel do 15.docx

(101 KB) Pobierz

Magiczny Pędzel

Autor : Tristania18

Link do org. : http://www.fanfiction.net/s/7896071/15/Magiczny-P%C4%99dzel

 

 

Rozdział I

Dziecięcy płacz

Była późna i cicha noc. Petunia Dursley obudziła się, słysząc kwilenie małego dziecka.

Wstała po cichu z łóżka, nie chcąc obudzić swojego męża. Przeszła przez krótki, ciemny korytarzyk, prowadzący do sypialni małego Dudziaczka. Otworzyła drzwi i ze zdziwieniem odkryła, że Dudley smacznie śpi. Wzruszyła ramionami i stwierdziła, że widocznie się przesłyszała. Skierowała się schodami w dół, z zamiarem napicia się wody, lecz ku jej zaskoczeniu tu płacz stał się lepiej słyszalny. Kierując się słuchem doszła do drzwi wejściowych. Wahając się moment, przekręciła klamkę drżącą ręką, uchyliła je lekko, a jej oczom ukazało się źródło dźwięku. Na progu domu leżało małe dziecko, kwilące i drżące z zimna. Jego włoskami poruszał wiatr, a dzidziuś wtulił się w kocyk najwyraźniej szukające odrobiny ciepła. Petunia wzięła zawiniątko na ręce i opatuliła go ciaśniej kocykiem, po czym zamknęła drzwi i położyła malca na sofie.

- Zaczekaj malutki zrobię ci mleko. - powiedziała i uśmiechnęła się ciepło.

Dziecko przestało płakać i zaczęło cichutko gaworzyć. Pani Dursley ruszyła do kuchni i zaczęła przygotowywać dziecku ciepłe mleko, a sama napiła się wody. Skąd to dziecko się tu wzięło? Jak można zostawić dziecko zimną nocą na czyimś progu? Jak można porzucić własne dziecko? Uśmiechnęła się smutno. Nigdy by jej nawet nie przeszło przez myśl, by zostawić Dudziaczka bez opieki nawet na chwilę, a skąd dopiero porzucić. Wróciła do salonu, w którym położyła dziecko i wzięła malca na ręce. Włożyła malcowi butelkę do buzi i zaczęła je karmić. Gdy dziecko opróżniło butelkę rozwinęła koc by lepiej go okryć, lecz jej wzrok padł na kartkę, która wypadła z zawiniątka. Wzięła kartkę do ręki i przyjrzała się maluchowi. Dziecko było szczupłe, miało rozwichrzone, czarne włoski i dziwaczną ranę na czółku, a jego oczy błyszczały taką głębią zieleni, którą widziała już u jednej osoby. Lily? Niemożliwe. Może i nie lubiła swojej siostry-dziwaczki, ale ona by nie porzuciła swojego synka czyż nie? Ale przecież to są jej oczy.

Powoli, drżącymi dłońmi rozwinęła kartkę.

Szanowna Pani Dursley

Z przykrością muszę Panią zawiadomić,

że Pani szanowna siostra Lily Potter oraz

jej mąż James Potter zostali zamordowani przez

niejakiego Lorda Voldemorta. Niestety Pani siostrzeniec

Harry Potter również jest w ogromnym niebezpieczeństwie.

Jestem zmuszony prosić Panią o zajęcie się Harry'm, gdyż

obecnie tylko tam może być bezpieczny, a co za tym idzie

również Pani rodzina. Oczywiście dostanie Pani comiesięcznie

pieniądze na utrzymanie dziecka. Gdyby jednak coś się stało, lub miałaby

Pani jakieś pytania proszę napisać i włożyć list do

załączonej koperty, a on znajdzie się u mnie.

Albus Dumbledore

Petunia z wrażenia usiadła na sofie. Co miała czuć skoro jej siostra umarła. Powinna jej nienawidzić. Rodzice podziwiali tylko Lily za robienie tych dziwactw, a z Petunii nie byli dumni nigdy. Nie potrafiła nic zrobić by ją docenili. Nawet koledzy. Zawsze miała powodzenie u chłopców. Piękna, mądra, utalentowana, miła Lily. Kwiat bez skazy, który teraz nie żyje. Mimo wszystko odczuwała żal po jej stracie. W końcu był siostrami, a teraz dziecko Lily śpi u niej na kanapie i jest tylko sierotą. Ukryła twarz w dłoniach, i usłyszała dudniące odgłosy schodzenia po schodach.

- Co się stało kochanie? - usłyszała głos Vernona i poczuła pocieszającą dłoń na ramieniu. - Co to za dziecko?

Petunia podała mu list, w duchu przygotowując się na niechybny wybuch. Gdy skończył czytać, był już całkiem blady na twarzy.

- To coś ma zostać u nas? - zagrzmiał Vernon.

- Spokojnie, to tylko dziecko. - próbowała go uspokoić.

- A pomyślałaś co się stanie jeśli ten dziwoląg, zrobi coś naszemu dziecku? Zapomniałaś, że on będzie taki sam?

- Nie możemy go oddać! Widziałeś list!

- Skoro ma tutaj zostać niech nie liczy na wiele! Nie pozwolę by NASZE dziecko było narażone przez dziwną przybłędę. Lub żeby czuło się jak ty, zazdrosne o własną rodzinę!- skończył swoją tyradę po czym bezceremonialnie wepchnął malca do zimnej, ciemnej komórki pod schodami.

Zrezygnowana Petunia nie śmiała sprzeciwiać się mężowi. Lepiej znienawidzić dziecko i dać mu bezpieczny dom, niż pokochać i tym samym zmusić Vernona do wyrzucenia dziecka za drzwi i pozostawienia go na pastwę psychopatycznego mordercy jej siostry. Gdy Vernon ruszył do sypialni, chyłkiem nakryła szybko Harry'ego kocem i z cichym westchnieniem podążyła za mężem. Tej nocy zza drzwi po schodami przez kilka godzin można było słyszeć cichutki, stłumiony płacz. Dziecko jeszcze nie wiedziało jaki los czeka go u państwa Dursley. Nie rozumie, że tu nie zdobędzie odrobiny miłości. Nie rozumie, że jego rodzice już nie żyją, a matka nie weźmie go już w objęcia gdy będzie smutny. Nie wie nikt czy kiedyś uda mu się odnaleźć kochający dom, prawdziwe ciepło i rodzinę. Lecz nawet mimo ogłuszającej ciemności w jego życiu, zawsze będzie się tlić płomień nadziei.

Rozdział 2

Magia bajek

10 czerwca 1988

Był gorący, bezchmurny dzień. Ulica Privet Drive jak zwykle o tej porze roku była pusta. Jej mieszkańcy jak zwykle takie dni woleli spędzać w swoich klimatyzowanych, rażących pedantyzmem domach, odpoczywając i popijając chłodne napoje. Jedynie chudy, rozczochrany chłopczyk z dziwną blizną na czole o kształcie błyskawicy i z rozbitym nosem, siedział na drzewie w pobliskim parku, chroniąc się tym przed swoim kuzynem.

- Złaź z tamtąd Śmotter!- Dudley i jego przyjaciele stali pod drzewem krzycząc, obrażając i machając kijkami, którymi starali się go strącić na dół.

Był głodny i spragniony. Nie miał w ustach nic od czterech dni. Nie wini o to swojej rodziny. Przecież był tylko dziwacznym bachorem, którego nikt więcej nie chciał, a oni starają się by był normalny. Nawet nie ma rodziców. A przecież Dudley nie musiał go bić prawda? Gdyby miał swoich rodziców obronili by go przed nim. Ale pewnie wstydziliby się takiego syna prawda?

A może...

A może by go kochali?

A może jego mamusia by go pocieszała jak ciocia pociesza swoje dziecko?

A może jego tatuś by go bronił jak wujek broni Dudley'a?

Czy zasłużyłby na miłość swoich rodziców?

Pewnie nie. Przecież jest nikim. Małym dziwkiem, któremu włosy zmieniają kolor, a przedmioty przylatują gdy ich potrzebuje. Pewni jego rodzice wyrzuciliby go na ulicę gdyby wiedzieli jakim jest dziwadłem. Chociaż czasmi miał sen. Piękny, a zarazem smutny.

Znajduje się w białym pokoju. Siedzi w kremowym, dziecięcym łóżeczku, w którym jest pełno zabawek. Pluszowy miś podbiega i próbuję wdrapać się do Harry'ego. Pod sufitem latają małe, kolorowe samolociki. W kącie pokoju głośno ziewa pluszowy lew, a dwa zabawkowe pieski biegają po całym pokoju, szczekając radośnie. Nagle w pokoju latające świeczki przygasają, zostawiając pokój w półmroku i rzucają na wszystko długie cienie. Słychać męski, przerażony głos.

- Uciekaj! On tu jest! Lily bierz Harry'ego i uciekaj! Ja go zatrzymam! - Głos zastępują dziwne odgłosy eksplozji, tłukących się naczyń i co jakiś czas słychać wykrzykiwane, dziwne słowa. Do pokoju wbiega zdenerwowana, rudowłosa kobieta. Widać było, że jest przerażona, ale kiedy pochyla się do Harry'ego na jej twarz wpełza smutny uśmiech, a w jej pięknych zielonych oczach można było ujrzeć miłość i troskę.

- Mama tutaj jest - szeptała i głaskała go po policzku.

Piękną chwilę przerywa trzask wyrwanych drzwi, przez które wchodzi dziwny człowiek o białej skórze i czerwonych oczach. Jego twarz przypomina węża.

Celuje dziwnym patykiem, na którego końcu błyszczy zielone światło w Harry'ego. Kobieta przerażona, ale i zdeterminowana zasłania dziecko swoim ciałem

-Nie Harry, błagam, tylko nie Harry!

-Odsuń się, głupia… odsuń się, i to już…

-Nie Harry, błagam, weź mnie, zabij mnie zamiast niego…

-To ostatnie ostrzeżenie…

-Nie Harry! Błagam… zlituj się… zlituj… Nie Harry! Nie Harry! Błagam… zrobię wszystko…

-Odsuń się… odsuń się, głupia dziewczyno…

-Avada Kedavra!- wrzasnął stwór. Kobieta padła na podłogę. Jej twarz zastygła w pustym wyrazie niczym maska, a oczy nie wyrażały niczego. Puste i martwe.

Istota podeszła do Harry'ego.

- I ciebie mają śmiałość porównywać ze mną? - wysyczał cicho i ponownie wycelował w Harry'ego patykiem - Avada Kedavra!

Po raz drugi Harry ujrzał ten dziwny, złowrogi blask. Lecz gdy światło przestało go oślepiać, poczuł w głowie paraliżujący ból, a istota, która nazwała się Lordem Voldemortem zniknęła w kłebach czarnego dymu.

Wtedy przychodził inny mężczyzna. Mężczyzna o czarnych włosach do ramion. Jego wzrok pada na kobietę, leżącą na ziemi. Czarne zimne oczy zapełniają się smutkiem, żalem, tęsknotą, miłością a twarz wykrzywia mu się z bólu. Pada na kolana obok kobiety, a jego ramiona drżą od powstrzymywanego płaczu.

Przytula ciało kobiety do swojej piersi i szepcze.

- Lily tylko nie ty... nie ty... Lily kocham cię, powiedz, że to koszmar... Lily... Lily - powtarza niczym niekończącą się pieśń rozerwanej bólem duszy, i serca pełnego niewyobrażalnej tęsknoty.

Wtedy Harry się budzi. Czy ta rudowłosa kobieta mogła być jego mamą? Czy jednak nie zginęła w wypadku razem z jej ojcem? Kim był ten potwór? I czy czarnowłosy mężczyzna mógł być jego tatą?

Harry został brutalnie wyrwany z rosmyślań. Poczuł nagłe uderzenie w brzuch, gdy Dudley rzucił w niego kamieniem, i z zaskoczenia spadł z drzewa.

- Zostawcie mnie! - krzyczy chłopiec i próbował uciec, ale było już za późno. Poczuł kopniecię w klatkę piersiową i usłyszał trzask pękających żeber. Zwinął się kłębek by osłonić obolałe miejsce. Ktoś kopał go w plecy, i czuł jak Dudley stanął mu na dłoni. Czuł w ustach smak swojej krwi. Wszystko go bolało i pragnął by wreszcie się to zakończyło.

- Co ty znów robisz? - usłyszał ryk swojego wuja.

Wuj krzyczy na Dudley'a? Niemożliwe.

- Jakim prawem myślisz, że możesz wszczynać bezkarnie bójki chłopcze?

A więc wuj wrzeszczy na niego. Mógł się domyślić.

- Przepraszam wujku nie chciałem.

Poczuł uderzenie w twarz.

- Nie odzywaj się mały dziwaku! Do domu, ale już! - krzyczał po czym złapał go za ramię boleśnie i poprowadził w stronę domu.

Na podwórku skręcił w stronę starej, brudnej szopy i wepchnął chłopca bezceremonialnie do środka.

- Posprzątaj to natychmiast smarkaczu! Ja cię oduczę wszczynania bójek i innych dziwactw! - po czym zatrzasnął zbutwiałe drzwi, które zadrżały niebezpiecznie.

Harry westchnął. Może jeśli to posprząta zasłuży na trochę wody? Zaczął więc wkładać zepsute rzeczy do worka, a narazie niepotrzebne do pustych skrzyń. Zdjął wszystkie pajęczyny, ustawił stare książki i starł kurze. Właśnie miał zamiar zamieść podłogę, gdy zbutwiała deska podłogowa zapadła się pod jego ciężarem. Upadek skończył się boleśnie z powodu wcześniejszych obrażeń. Przez połamane żebra każdy oddech był dla niego bolesny. Gdy już trochę przyzwyczaił się do bólu, powoli wstał i rozejrzał się po pomieszczeniu. Ściany były tylko gołymi, brudnymi cegłami, a na dwóch z nich wisiały prawdziwe pochodnie. Całe pomieszczenie było puste, prócz kufra stojącego w najciemniejszym kącie. Gdy Harry podszedł bliżej, kufer odchylił swoje wieko. Zaciekawiony chłopiec zajrzał do środka. W środku było pełno starych ksiąg, kilka pięknych, kolorowych piór. Na samym wierzchu leżał drewniany, rzeźbiony pędzel przyczepiony do listu. Harry kochał malować. Wychowawczyni w szole zawsze dawała mu najwyższe oceny, co doprowadzało jego wujostwo do szału, że w czymś jest lepszy od innych, a przede wszystkim Dudley'a, więc odebrano mu rzeczy do plastyki i dostawał jedynki za nieprzygotowanie. Kiedy malował zamykał się w świecie swojej pięknej wyobraźni. Mógł być kimś, nie nikim, i mógł być gdziekolwiek nawet jeśli takie miejsce by nie istniało.

Chłopczyk schował pędzel do bucika by nikt mu go nie połamał i rozerwał list.

Droga Lily!

"przecież tak miała na imię ta rudowłosa kobieta to znaczy, że to mama!" - pomyślał Harry w połowie szczęśłiwy, a w połowie smutny i powrócił do czytania.

Droga Lily!

Nadal nie wierzę, że nie znasz żadnej czarodziejskiej bajki!

Zawsze uważałem, że ty już przeczytałaś wszystko!

Niestety muszę przyznać też nie znam ich wiele...

Moja "rodzinka" nie była typem czytających na dobranoc, ale kilka opowiedział mi dziadek.

Kiedy byłem mały podobała mi się ta o Magicznym Pędzlu. Jest krótka ale napisałem Ci ją na drugim pergaminie.

Dostałem do niej również ten pędzel. Wysłałem Ci go bo kochasz malować.

Dziadek mówił, że o tym pędzlu jest mowa w bajce.

Czego się nie robi by dziecko uwierzyło prawda? Wtedy też w to nie wierzyłem.

Ale przynajmniej mnie kochał. Mam nadzieję, że i Tobie się spodoba. Za tydzień wyślę Ci następną bajkę.

Severus Snape

P.S. Może w tym roku przejdziemy się razem na Pokątną?

Czy ten pan Severus Snape to jego tata? Czy to ten czarnooki mężczyzna? Harry tego nie wiedział. Jego mama też kochała malować! Wziął drugi pergamin z bajką do ręki i zaczął czytać.

Pędzel Zrodzony Z Magii Miłości

Da Twemu Sercu Wiele Radości

Jeśli Kochasz Szczerze To Odnajdziesz

Gdy Chcesz Krzywdzić W Nicość Przepadniesz

Dawno, dawno temu przy blasku pełni księżyca, gdy raz do roku świecił czerwoną poświatą, zrodziło się dziecko z czystej miłości. Matka zmarła przy porodzie, lecz zdążyła nadać mu imię - Artistas. Artisats mieszkał w Wieży Przeznaczenia wraz ze swym ojcem Castusem - wytwórcą różdżek.

Choć Castus miał pełno pracy do wykonywania, to prawie każdą chwilę spędzał razem z synem. Razem malowali, jeździli konno, Castus uczył syna różdżkarstwa, szermierki i retoryki. Pewnego dnia gdy Wielka Inkwizycja wdarła się do pobliskich miast Castus zawołał syna do siebie. Wręczył mu najpiękniejszy pędzel jaki zdołał wykonać - z białomagicznej różdżki i włosów ich obojgu.

- Synu to nie jest zwykły pędzel. Ten pędzel sprawi, że obrazy będą żywe, a gdy będziesz mnie potrzebował zabierze cię do mnie.

Po kilku dniach Wielka Inkwizycja zapukała do ich drzwi. Castus pomógł synowi uciec. Deportował go do Szkocji.

Artistas zamieszkał w pustej chatce i żył z malowania obrazów. Po kilku latach syn postanowił odnaleźć ojca. Przemierzał Latające Wzgórza i Czarne Wody. Po drodze trafił do błękitnowłosej czarownicy. Zaprowadziła go na cmentarz. Tam odnalazł jego nagrobek.

-Dlaczego? - płakał Artistas lecz wpadł na pomysł - Pędzel! Czy on mnie do niego zabierze?

-Pędzel Zrodzony Z Magii Miłości

Da Twemu Sercu Wiele Radości

Jeśli Kochasz Szczerze To Odnajdziesz

Gdy Chcesz Krzywdzić W Nicość Przepadniesz - odpowiedziała błękitnowłosa

- Kocham cię tato - szepnął chłopiec i po chwili stał u bram nieba ściskając ojca. Od tej pory co roku malują księżyc na czerwono i codzień miliony gwiazd.

Harry włożył papier do kieszeni.

- Co ty robisz gówniarzu! - usłyszał wuja i poczuł jak wciąga go za kark na górę. - Ja ci dam twoje dziwactwa! - po czym pchnął malca z całej siły na ścianę.

Harry wydobył pędzel i ściskając go krzyknął:

- Kocham Cię tato! - chłopiec poczuł szarpnięcie w okolicach pępka i po chwili stał na skraju lasu przy wielkim zamku.

Tuż obok niego ten czarnowłosy mężczyzna zerwał jakąś roślinę.

- Tata? - krzyknął chłopiec

Rozdział III

Utracona nadzieja i miłość

Severus Snape opuścił swoje kwatery w paskudnym humorze. Dzisiejszy dzień przyniósł jeszcze więcej smutku i rozgoryczenia. Powód był prosty – dziś była dziewiąta rocznica pierwszego pocałunku jego i Lily.

Pamiętał to bardzo dokładnie.

Był taki piękny dzień jak dziś. Słońce kryło się już ku zachodowi, odbijając lawendowy odcień na tafli jeziora, a w powietrzu czuć było słodki zapach flarmarynek pomarańczowych*. Oboje stali pod Zakazanym Lasem oczekując na przybycie pozostałych członków Zakonu Feniksa powracających z misji.

Mieli transportować rannych do skrzydła szpitalnego, a cięższe przypadki leczyć na miejscu. Lekki południowy wiatr poruszał jej delikatnymi rudymi kosmykami włosów, a słońce odbijało się od nich tworząc złociste refleksy.

Ona opowiadała o kolejnej awanturze z Jamesem.

James był w niej zakochany od trzeciej klasy. Nie chciał się spotykać z innymi, lecz gdy zamieszkali razem i zawarli małżeński kontrakt, zaczęło go ciągnąć do innych kobiet. Często nie było go w domu. Wracał dopiero późno w nocy by się wyspać, a gdy wstawała już go nie było, ani żadnej informacji gdzie się udaje i kiedy wróci.

Płakała, że teraz żałuje swojego wyboru, że zawsze kochała tak naprawdę Severusa, ale myślała, że on był lojalnym śmierciożercą i przez smutek i pustkę postanowiła spróbować z Jamesem, ale gdy dowiedziała się o szpiegostwie żałowała.

Później nie chciała, aby James poczuł się wykorzystany.

Severus rozumiał ją. Lily zawsze była uczuciową osobą. Potrzebowała wrażliwości, ciepła, czułości i miłości. Rozumiał, że nie chciała wykorzystywać Jamesa choćby nie wiadomo jak na to zasługiwał swoimi marnymi wybrykami.

Odgarnął jeden ze złotych kosmyków z jej czoła i osuszył płynące, perliste łzy. Zerwał rosnącą nieopodal pandzią różę** i wsunął jej we włosy. Ona ujęła w dłoń jego policzek. Ich twarze dzieliły jedynie centymetry. Spojrzał w jej iskrzące, pełne miłości oczy. W tej głębi szmaragdowej zieleni można było się zagubić i trwać w niej wieczność spędzając ten czas na poszukiwaniu i podziwianiu kłębiących się tam uczuć. Zbliżyła swoje malinowe usta do jego wąskich warg i musnęła je nieśmiało, lecz gdy rozchylił je wsunęła do środka język muskając go delikatnie. On odwzajemnił pocałunek. Nie wiedział ile tak stali, wiedział tylko, iż to była najpiękniejsza chwila jego życia. Przerwali dopiero wtedy gdy usłyszeli charakterystyczny trzask aportacji.

Minęło już dziewięć lat, a on pamiętał wszystko tak dokładnie jakby to było wczoraj. Wspomnienie było tak realne, że prawie czuł jej delikatny, jaśminowy zapach i jedwabistą miękkość włosów. A po tym jak zginęła chroniąc tego bachora Pottera, pozostało tylko wspomnienie, tęsknota, gorycz, pustka i żal.

Pogrążony w myślach Snape dopiero po kilku minutach zorientował się, że stał w tym samym miejscu co wtedy. Jak co roku kwitła tu jedyna pandzia róża, zwykły kwiat, czarnobiała roślina, a budząca tak wiele wspomnień. Tak samotna i opuszczona jak on się czuł. Pochylił się by ją zerwać lecz nagle usłyszał za plecami przeraźliwy i jakby zdumiony wrzask.

- Tata?

Wsunął roślinę do kieszeni i obrócił się powoli z groźną miną zastanawiając się co za kretyn mu przerwał. Lecz gdy zdążył zlustrować przybysza zamrugał zdziwiony. Przed nim stał jakiś rozczochrany góra ośmioletni bachor ze spuchniętym nosem, zakrwawionym czołem, połamanymi okularami i w brudnym, za dużym ubraniu. „Musiał nieźle oberwać i majaczy" pomyślał Severus.

- Czego tutaj szukasz? – warknął rozdrażniony przerwaną czynnością.

- Ja tylko… Ja myślałem… ja… przepraszam – zagubiony dzieciak zaczął się jąkać.

No świetnie nie dość, że zajmuje mu cenny czas to jeszcze nie potrafi się porządnie wysłowić. Po dłuższej chwili zniecierpliwiony Severus zadecydował zabrać chodzące nieszczęście do gabinetu Albusa.

- Za mną! – fuknął przez ramię i ruszył szybkim krokiem w kierunku Hogwartu. Zniecierpliwiony Snape musiał co chwila przystawać, ponieważ nie dość, że niezdarny dzieciak zostawał z tyłu to co chwila się przewracał lub potykał. Spojrzał na przybysza podejrzliwie, było w nim coś niepokojąco znajomego. Ta twarz…

- Spójrz na mnie – polecił Severus

Dzieciak podniósł na niego wzrok i ujrzał zielone oczy. Szmaragdowo-zielone oczy… Mistrz Eliksirów stał jak skonfundowany, patrząc w oczy taki jak te należące do Lily… a jednak te nie patrzyły jak ona. W oczach Lily widać było tylko miłość, a w tych oprócz miłości kłębiła się radość i smutek, strach i nadzieja…

Potter!

Jak śmiał tu przychodzić, jak śmiał przypominać mu jej oczy, jak śmiał żyć gdy jej już nie było…

To przez niego nie żyła…

Gdyby się nie urodził, Voldemort zostawiłby ją w spokoju…

Gdyby nie chroniła tego bachora byłaby tu razem z nim…

Gdyby on zaniósł dziecko Czarnemu Panu byliby tu razem…

Serce Severusa wyło nieludzko z niewyobrażalnego smutku i tęsknoty…

Lily dlaczego odeszłaś?

Dlaczego mnie tu zostawiłaś…

Miał ochotę stamtąd uciec z dala od Pottera…

Od oczu Lily

- Pośpiesz się – powiedział ochrypniętym głosem.

Dzieciak przyśpieszył bez słowa, pojękując cicho. Widocznie bachor Pottera wywołał jakąś bójkę, w końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni…

Ale to nie tłumaczyło skąd ten bachor się tu wziął. Nie chciał pytać, wolał nie wiedzieć i trzymać się od dzieciaka jak najdalej byłoby to możliwe.

Nie chciał mieć z nim nic wspólnego.

Chciał jak najszybciej znaleźć się w swoich kwaterach, najlepiej z butelką czegoś mocnego i, i spać i spać jak najdłużej byleby nie patrzeć nigdy więcej w te oczy. Mimo, że minęło tyle lat nie potrafił pogodzić się z jej śmiercią… Ani teraz, ani nigdy

Gdy znaleźli się przed gargulcem strzegącym wejście gabinetu Dumbledore'a dzieciak spojrzał znów na niego i spytał cicho.

- Dokąd idziemy?

Snape nie zamierzał odpowiadać, wymamrotał po nosem hasło (rubinowe smaczki***) i weszli na schody prowadzące do dębowych rzeźbionych drzwi otwierających gabinet dyrektora. Zastukał w nie trzy razy.

- Proszę – doszedł z wnętrza stłumiony głos dyrektora.

Kiedy weszli do środka starszy czarodziej uśmiechnął się do chłopca, jak gdyby się go tu spodziewał. Severus miał ochotę zetrzeć mu zaklęciem ten uśmiech

- Usiądźcie chłopcy, herbaty? – W jego oczach migotały wesołe iskierki.

- Ja podziękuję – rzekł Snape – Potter pojawił się na błoniach. Odeślij go z powrotem. Do widzenia Albusie.

- Severusie

- Słucham dyrektorze? – burknął Snape niechętnie.

- Jak chłopiec się tu znalazł? – spytał Dumbledore.

Jego oczy migotały tak wesoło, jakby już wiedział o wszystkim. Severus nienawidził tych gierek.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin