Pan Podrywalski.doc

(336 KB) Pobierz
Pan Podrywalski

Pamela Bauer

Pan Podrywalski

 

 

Skostniały z zimna rycerz poszukuje gorącej kobiety, bojąc się spędzić Dzień Zakochanych w śnieżnej zaspie gdzieś w Minnesocie.

Tęskni więc za tą, która rozgrzeje mu serce.

Ty, która wyglądasz ukochanego rozumiejącego rzeczywistą wagę romansu, napisz w skreślonym od serca liściku, jak wyobrażasz sobie najbardziej upojny wieczór w roku z rycerzem, zwanym inaczej

Panem Podrywalskim.

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Równo wycięte czerwone serca. Były wszędzie. Ściany, sufit, okna, kaloryfery i meble, na wszystkim tym czyjaś dłoń zawiesiła odwieczne symbole miłości. Duże, małe, błyszczące, matowe...

Tristan Talbot leżał na dentystycznym fotelu i czuł się dokładnie tak, jak wszyscy inni w jego sytuacji. Widział nad sobą białą sylwetkę doktora Bakera, który trzymał w ręku wiertarkę.

— Doris wykonała kawał świetnej roboty, nie sądzisz?

— zauważył dentysta swoim landrynkowatym głosem i uśmiechnął się z taką aprobatą jakby to on sam był świętym Walentym.

Tristan kiwnął głową.

— Robota wzorowa — mruknął, lecz wypchane ligniną usta wydały z siebie dźwięki układające się w całkiem odmienne słowa: „zaraza morowa”

I w zasadzie to oddawało najtrafniej jego samopoczucie. Nienawidził tych wizyt, borowania, a nawet samego zapachu gabinetu dentystycznego.

Doris, asystentka Bakera, rozkładała właśnie na tacy narzędzia. Gdy ustał ich niesamowity brzęk, wybrała coś do złudzenia przypominającego haczyk na duże ryby i wręczyła to lekarzowi. Tristan poczuł, że się poci.

— Walentynki to taki uroczy dzień — powiedziała, patrząc gdzieś w przestrzeń, co świadczyło, że mówi nie tyle do pacjenta, co do samej siebie.

Tristan miał ochotę powiedzieć, że urok tego dnia jest z pewnością porównywalny do przyjemności chodzenia boso po śniegu, lecz zaoszczędził sobie wysiłku bełkotania przez knebel z ligniny.

— Styczeń to taki długi i mroźny miesiąc, chciałam więc jakoś ożywić ten gabinet, wiesz, czymś, co byłoby bliskie każdemu — kontynuowała Doris. — Ostatecznie, miłość jest osią tego świata.

— Jako ktoś, kto ma za sobą trzydzieści pięć lat małżeństwa, na wszelki wypadek przyznam ci rację — oświadczył doktor Baker, zabierając się do swoich „rzeźnickich”

— Tristanowi inne określenie nie przychodziło do głowy — czynności.

Doris zachichotała.

— Och, doktorze, nie tak łatwo mnie nabrać. Wiem, że w głębi serca jesteś romantykiem.

Dentysta włożył obleczone gumową rękawiczką palce do jamy ustnej Tristana.

— Nie jestem pewien, czy moja żona zgodziłaby się

z taką oceną. Tristan wszystko wie lub powinien wiedzieć o miłości. Jest przecież kawalerem, a nie jakimś tam podstarzałym pantoflarzem.

Tristan przywykł już do faktu, że ludzie stawiali znak równości pomiędzy stanem kawalerskim, a nieprzerwanym ciągiem erotycznych przygód. Zastanowił się, co „rzeźnik” i jego pomocnica pomyśleliby sobie, gdyby powiedział lin, że chce wyłowić swoją Walentynkę przy pomocy ogłoszenia matrymonialnego. INajprawdopoaolMlleJ nie uwierzyliby mu.

Zreszta sam nie mógł w to uwierzyć. Ale egzemplarz „Daily Tribune” z poprzedniego tygodnia stanowił dowód, którego w żaden sposób nie dawało się obalić. Widniało tam czarno na białym to, co zaniósł niedawno do biura ogłoszeń.

Od chwili, gdy opłacił należność, wpadł w chroniczny niepokój. Nie powinien był przystępować do tej gry. Na czternastego lutego nie chciał przypadkowej partnerki. Ale tak właśnie kończyły się wszystkie spotkania z Nicholasem i Alekiem: jakimś mniej lub bardziej głupawym pomysłem, z którego później nie sposób było się wywikłać.

A jednak nie mógł zrzucać na nich całej winy. Miał w sobie żyłkę hazardzisty i oni dobrze wiedzieli, że przyjmie wyzwanie.

Bo właśnie do tego sprowadzał się ów zbliżający się dzień świętego Walentego — do wyzwania i hazardu. Tristan wstąpił na ścieżkę, którą nie tyle chciał kroczyć, co był zmuszony kroczyć. Bądź co bądź, nazywano go niegdyś panem Podrywalskim. Nosił przezwisko, na które uczciwie zapracował sobie w college”u.

Jego kumpie, oczywiście, nie mieli zielonego pojęcia, że wcale nie zamierzał bić żadnych rekordów co do liczby randek w tygodniu czy miesiącu, lecz tylko próbował nadrobić stracony czas.

Zazdroszczono mu w coilege”u, zazdroszczono mu i teraz. Kawaler. Człowiek wolny. Wolny od przymusu rodzinnego rytuału. Wolny w doborze osób, z którymi chce się spotkać. Wolny w porywach serca.

Kiedy był młodszy, wszystko szło mu jak po maśle

— studia architektoniczne, sprawy osobiste, praca. Ostatnio jednak zaczął się zastanawiać, czy czasami nie popełnił błędu, nie zakładając rodziny jeszcze przed trzydziestką. Znużony był już kobietami, które potrafiły przez cały wieczór przekonywać go, że właściwie mogą obyć

się bez mężczyzny.

Dlatego nie miał większych złudzeń, że walentynkowa parnterka z ogłoszenia, o ile w ogóle się pojawi, będzie odbiegać od tego zasmucającego standardu. Czyż jednak było jakieś inne wyjście? Nie mógł przecież skompromitować się w oczach przyjaciół.

— Hej, Tristan, nie zamykaj ust! Muszę mieć dostęp do tej twojej szóstki.

Tristana bólały już szczęki, posłusznie jednak zastosował się do polecenia. Wiertło tonęło w miazdze zębowej, a świsty i zgrzyty przenikały mózg na wylot. Mimo

to Tristan zamknął oczy i próbował skupić myśli na projekcie kompleksu budynków mieszkalnych, nad którym właśnie pracował. Nagle Doris powiedziała coś, co przy-

kuło jego uwagę.

— Jeżeli chcesz, doktorku, żeby najbliższe Walentynki okazały się dla ciebie i twojej Florence niezapomnianym dniem, zwróć się o radę do Allison Parker, specjalistki

od tych Spraw.

Baker zarechotał.

— Sądzisz, że potrafi przemienić starego konia w narowistego, ognistego źrebca?

Doris cmoknęła.

— Jeszcze nie jesteś starym koniem, a poza tym zawsze warto skorzystać z czyjejś wiedzy. Delikatna sfera uczuć wymaga pielęgnacji, odpowiedniego nastroju, oprawy, symboliki. Jeżeli ktoś jest w tym dobry, dlaczego mamy żałować kilku dolarów?

Tristan wydał z siebie szereg dźwięków, który w jego intencji miał być pytaniem, na czym polega wiedza specjalistki od Spraw miłosnych, jednak wyszedł z tego bełkot nieszczęśliwca, któremu obcięto język.

A przecież stał się cud. Przywykłe do tego rodzaju karykaturalnych zniekształceń ucho Doris wychwyciło sens.

— Agencja nosi nazwę „Wyjątkowe Chwile” i cieszy się sporą popularnokją wśród małżeństw i par, które po prostu nie mają czasu, żeby zaplanować sobie udany wieczór czy wyjazd.

Tristan, który nagminnie korzystał z usług innych ludzi przy sprzątaniu domu, praniu bielizny i organizowaniu jedzenia, natychmiast uznał za rzecz naturalną zwrócenie się do takiej agencji z prośbą, by ułożyła mu w najdrobniejszych szczegółach walentynkową randkę.

Ostatecznie ta Parker musi znać się na rzeczy, skoro żyje z udzielania tego typu porad. Może więc mu w poważnym stopniu ułatwić wygraną.

Pół godziny później, opuszczając gabinet dentystyczny, Tristan uśmiechnął się do siebie. Kto wie, czy najbliższa przyszłość nie przyniesie jakichś zasadniczych zmian w jego życiu?

— Alli, znalazłam go. Idealnego dla ciebie faceta. Allison Parker obróciła się na krześle i spojrzała na swoją koleżankę. Zajmowały w pracy sąsiednie biurka i łączyła je przyjaźń.

— Jazz, nie szukam nikogo takiego.

Jazz, pulchna, kipiąca energią blondyneczka, poderwała się z krzesła i szybkim krokiem podeszła do Allison.

— Wiem. I dlatego wzięłam to na siebie.

Allison westchnęła. Odkąd Jazz Connors zaręczyła się, opętała ją idea znalezienia męża również i dla niej. Jak na razie jednak jedynym rezultatem tych poszukiwań były zszarpane nerwy samej zainteresowanej. Nawiasem mówiąc, aktywność Jazz wzrastała w miarę zbliżania się Dnia Zakochanych.

— Ma trzydzieści trzy lata i żadnych żon, z którymi by się rozwiódł, ani dzieci, które by porzucił. — Wbiła w przyjaciółkę swój płonący wzrok, oczekując jej reakcji.

Allison spojrzała na fotografię i skrzywiła się.

— Stokrotne dzięki. Jak na mój gust, zbyt atletycznie zbudowany.

— Większość kobiet lubi, gdy mężczyzna ma klatę — odparła Jazz, biorąc się pod boki.

Allison wzruszyła ramionami.

— Cóż, właśnie uświadomiłaś mi, że nie zaliczam się do tej większości.

Jazz machnęła ręką.

— Gdybym nie mała cię tak dobrze, pomyślałabym, że masz zamiar spędzić Walentynki, stawiając sobie pasjansa.

— W każdym razie nie mam ochoty na randkę. Allison zebrała część leżących na biurku papierów i włożyła je do brunatnej koperty, którą z kolei schowała do szuflady.

— Dlaczego?

— Ponieważ do Walentynek nie przykładam większej wagi. Nie traktuję tego dnia jako jedynej szansy w roku.

— Jak to? Organizujesz innym wszystkie te romantyczne spotkania, a nie chcesz żadnego dla siebie?

Faktycznie, była w tym jakaś ironia. Allison kojarzyła ze sobą pary i była dobra w tej robocie, lecz jeszcze nigdy nie wykorzystała swych zawodowych umiejętności dla siebie.

— Chcesz wiedzieć, co myślę o tym wszystkim? — Jazz nie czekała na odpowiedź. — Myślę, że jesteś jak ta pracownica z fabryki czekolady, której już żaden łakoć nie będzie smakował. Żaden mężczyzna nie wywrze na tobie wrażenia.

— Mylisz się. — Allison kontynuowała sprzątanie biurka.

— Czyżby? Zrobiłaś się zbyt wybredna i grymaśna, Aul. Czekasz na rycerza na białym koniu, który cię porwie, zanim zdążysz pomyśleć, czy istotnie zasługuje na to, żebyś zamieniła z nim dwa zdania.

— Trudno rozmawiać, trzęsąc się na grzbiecie szkapy.

Jazz groźnie zmarszczyła czoło.

— Bądź poważna, Aul!

— Nie mogę. Przynajmniej nie wtedy, gdy mowa mężczyznach, Temat jest zbyt przygnębiający.

— Wiem, że ostatnio nie odnosisz jakichś oszałamiających sukcesów, ale...

— Oszałamiających? — Allison uniosła wzrok ku górze. — Bądźmy szczere, nie odnoszę żadnych sukcesów!

— Bo nie szukasz mężczyzny i nie jesteś otwarta na spotkanie. Odkąd zerwałaś ze Steye”em, zamknęłaś się w sobie zupełnie, — Jest zasadniczy powód, Jazz. Mam grubo ponad trzydziestkę, czyli, żeby nie owijać rzeczy w bawełnę, minimalne szanse na spotkanie tego „wymarzonegO”, „idealnego” lub choćby tylko „odpowiedniego” partnera.

— Daj spokój. Chyba nie wierzysz w te wszystkie statystyki i absurdalne wykresy szans na zamążpójście?

— Jasne, że chciałabym skwitować je wzruszeniem ramion, ale nawet ty musisz przyznać, że elementu czasu nie da się pominąć, a w powiedzeniu „spóźniła się na ostatni pociąg” kryje się gorzka prawda.

— Tym bardziej powinnaś odpowiedzieć na ogłoszenie tego faceta — upierała się Jazz. — Przynajmniej sprawdź, czy jest w twoim typie.

— Nawet jeżeli będzie miał ochotę umówić się ze mną, to jeszcze wcale nie znaczy, że zechce się ze mną ożenić

— odpowiedziała Allison z cynicznym uśmieszkiem.

— Alli, zaczynasz działać mi na nerwy. Gdzie się podział twój optymizm? Czyżbyś już nie wierzyła, że ludzie są z góry sobie przeznaczeni i jedyny problem tkwi w odszukaniu tej drugiej osoby, z którą spędzi się resztę

życia?

— Przyznaję, że trochę zbyt długo patrzyłam na świat przez różowe okulary.

— Po prostu żaden z tych facetów, z którymi miałaś dotąd do czynienia, nie był tym przeznaczonym tobie.

— Wątpię, żeby tym razem zanosiło się na coś innego.

— I tu nie masz racji. Przemawia przez ciebie gorycz. Tymczasem musisz wyjść z tej skorupy, w której się schroniłaś, i rozejrzeć się wokół siebie.

— Wolałabym, żeby to on mnie znalazł — powiedziała

Allison z miną upartej dziewczynki.

— Gdzie twoja wyobraźnia? Czy pomyślałaś już, co powiedzą twoi klienci, kiedy jakimś sposobem dowiedzą się, że ich mistrzyni od spraw erotycznych spędziła Walcntynki w kapciach, w szlafroku i przed telewizorem?

— Powiedz że zmęczona staraniami, żeby inni spędzili ten dzień możliwie najprzyjemniej i najowocniej, została w domu, żeby odpocząć.

Jazz aż sapnęła ze złości.

— Jesteś niemożliwa. Za każdym razem, kiedy pcham

cię w kierunku jakiegoś mężczyzny, wynajdujesz tysiące argumentów, usprawiedliwiających twoją bierność. — Spojrzała na zegarek. — Muszę pędzić. Umówiłam się z Tobym w chińskiej restauracji. Zjesz z nami?

Allison podziękowała. Wzięła z domu kanapki i nie chciała, by się zmarnowały. A poza tym nie miała najmniejszej ochoty na gapienie się, jak Jazz i jej narzeczony będą robić do siebie słodkie oczy nad potrawką z kurczaka.

— To przynajmniej obiecaj mi, że dokładnie przemyślisz to ogłoszenie — nalegała Jazz.

Allison niechętnie kiwnęła głow kiedy zaś została sama, ponownie rzuciła okiem na mężczyznę na zdjęciu. Facet był naprawdę świetnie zbudowany. Nie mówiąc już o jego zaraźliwym uśmiechu i oczach pełnych zmysłowego blasku. Lecz przecież Steye”owi też nie można było niczego zarzucić, a jednak okazał się niewypałem. Westchnęła i odłożyła zdjęcie.

Jazz niech się zachwyca mięśniami, ona woli u mężczyzny rozum i inteligencję. Przykładała też ogromną wagę do szczerości, bezpośredniości i spontaniczności zachowania. Brzydziła się udawaniem. Unikała też mężczyzn, którzy w kontakcie z kobiet która odniosła zawodowy sukces, tracą poczucie humoru.

Oczywiście natychmiast pojawiało się pytanie, czy ktoś taki w ogóle istnieje?

Westchnęła. Być może Jazz ma rację. Być może ona, Allison, rozgiąda się za nieosiągalnym ideałem?

Tak czy owak, nie trafiła jeszcze wśród swoich klientów na takiego mężczyznę. Zresztą większość z nich to ludzie żonaci. A poza tym, czy ktoś taki zwracałby się do niej o pomoc? Cóż ona mogłaby radzić komuś, kto sam zgłębił tajniki flirtu i uwodzenia?

Znieczulenie nie przestało jeszcze działać i Tristan wciąż miał poczucie, iż pozbawiono go lewej połowy twarzy. Ponadto doktor Baker sugerował mu, by powstrzymał się od jedzenia przez najbliższe dwie godziny, zrezygnował więc z lunchu i pojechał prosto do centrum miasta.

Tutaj, kierując się zasłyszanymi od Bakera i Doris informacjami, bez trudu odnalazł biurowiec, w którym mieściła się agencja „Wyjątkowe Chwile”. Wjechał windą na siódme piętro i pchnął szerokie, mahoniowe drzwi z mosiężną tabliczką.

Znalazł się w niewielkim, ale przytulnie i ze smakiem urządzonym pokoju. Osoba siedząca za jednym z dwóch biurek uniosła ku niemu wzrok.

Tristan spodziewał się zobaczyć kobietę doświadczon z długoletnią praktyką, wiekiem zbliżoną do pięćdziesięcioletniej Doris oraz — w jakimś sensie było to również istotne — ubraną w nienagannie skrojony, granatowy kostium. Tymczasem osoba, na którą patrzył, jaskrawo kontrastowała z jego wyobrażeniem. Wyglądała młodo, miała na sobie czerwony, obcisły sweterek i trzymała w lewej dłoni jabłko. Jej nieskazitelnie biała cera stanowiła doskonałe tło dla błękitnych oczu, a rude, bujne, niesforne włosy walczyły z jarzmem gumek i grzebieni.

Uśmiechnęła się życzliwie.

— Czym mogę panu służyć?

— Agencja „Wyjątkowe Chwile”, chyba dobrze trafiłem?

— zapytał.

Tak. — Włożyła nadgryzione jabłko do papierowej torebki, którą schowała do szuflady biurka. — Przyłapał mnie pan na jedzeniu lunchu.

Tristan nie mógł oderwać od niej oczu. I nie dlatego, że była bardzo atrakcyjna, ale ponieważ miał wrażenie, że już ją kiedyś spotkał.

— Proszę wybaczyć mi, że wchodzę bez pukania.

— Ależ nic nie szkodzi. Po prostu oczekiwałam pana dopiero o trzynastej — powiedziała, biorąc pomiędzy dwa pałce jakiś okruch i rzucając go do kosza.

— Nie byłem umówiony.

To nie rozmawiam z panem Michaelsem?

— Przykro mi. Nazywam się Tristan Talbot.

się gestu wskazującego mu drzwi, lecz ona z uśmiechem wyciągnęła rękę.

— Allison Parker.

Uścisnęli sobie ręce. Przez sekundę trzymał w swojej delikatną dłoń.

— Jeśli przyszedłem nie w porę, proszę tylko o wyznaczenie mi terminu wizyty. — Nie mógł pozbyć się wrażenia, że swoim niespodziewanym wtargnięciem zakłócił jej porządek dnia.

- Nie szkodzi. W czym mogę panu pomóc, panie Tal-

bot?

Nagle poczuł, że wyrasta w nim i ogromnieje jakaś przeszkoda. W gardle zaczęło mu coś uwierać, jak gdyby utkwił tam kłębek włóczki lub pokaźny zwitek dentysty-

cznej ligniny. Autentycznie przerażała go perspektywa wywnętrzania się przed tą urodziwą kobietą ze swoich sercowych problemów.

— A więc? — Allison czekała.

Miał ochotę wycofać się pod pierwszym lepszym pretekstem, kiedy przyszli mu na myśl Alec i Nicholas. Zwycięstwo z nimi warte było zszargania opinii.

— Chciałbym skorzystać z pani usług.

— Chętnie je panu wyświadczę. — Uśmiechnęła się, opadła na oparcie krzesła i otworzyła notes. — Proszę usiąść i powiedzieć mi, o jaką uroczystość chodzi. Rocznica? Urodziny? — Pozostałe pytania zamknęła w jasnym spojrzeniu.

— Dzień Zakochanych — odparł, siadając na obitym skórą krześle. — Chcę, żeby okazał się najbardziej romantycznym dniem w życiu kobiety, z którą go spędzę.

— W takim razie trafił pan do właściwej osoby. Specjalizuję się w romansach, by tak rzec.

Zauważył, że kobieta ma szczupłe i wypielęgnowane dłonie. Musiała być pedantką, gdyż na jej biurku panował wzorowy, posunięty aż do przesady porządek. Na przykład równo poukładane ołówki zwrócone były ostrzarni w jednym kierunku.

- Czy zapoznał się pan już z zakresem i charakterem naszych usług?

— Przyznaję, że nie miałem okazji.

— W takim razie ta broszura zorientuje pana w naszej ofercie. — Podała mu całkiem pokaźną książeczkę.

Prawdę mówiąc, nie miał najmniejszej ochoty na czytanie długiego tekstu. Wolał patrzeć na jej delikatną twarz, włosy o miedzianym połysku i duże błękitne oczy. Wciąż nurtowało go pytanie, dlaczego Allison Parker wydaje mu się znajoma. Owszem, mogli już gdzieś się spotkać, chociaż problem tkwił w tym, że chyba nie mógłby zapomnieć o spotkaniu tak atrakcyjnej kobiety.

— Pan zajmie się lekturą naszego informatora, a ja tymczasem przygotuję kawę.

Wstała zza biurka i skierowała się ku kuchennemu kącikowi. Miała na sobie krótk obcisłą spódniczkę z rozcięciem z tyłu. Spódniczka uwydatniała doskonałe pro-

porcje jej figury, szczególnie zaś nogi, długie i smukłe, szczupłe w kostkach i bardzo młodzieńcze. Tristan, wzorem wszystkich mężczyzn, zawiesił wzrok w miejscu,

gdzie ginęły uda.

Skąd znał tę błękitnooką i rudą czarodziejkę? Bo już niemal był pewien, że ich drogi gdzieś, kiedyś się zeszły.

Zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę aparatu stojącego na drugim biurku.

— Agencja „Wyjątkowe Chwile”. W czym mogę panu pomóc?

I po chwili:

— Nie, Jasmine wyszła na lunch. Tu Allison. Czy mam jej coś przekazać?

Allison! W końcu dotarło do niego to imię, ciemności rozproszyły się. Allison Parker, najpopularniejsza dziewczyna w liceum.

Wszyscy wówczas zgadzali się co do jednego. Atlison sądzona jest kariera gwiazdy filmowej i telewizyjnej; Hollywood i Nowy Jork będą z niej dumne. Więc jak to się stało, że spotyka ją za biurkiem w roli konsultantki od spraw sercowych?

Czegoś tu w żaden sposób nie mógł zrozumieć. Bo przecież była to ta sama Aflison, która prawie nie wytykała nosa z pracowni fizycznej, głucha na serenady chłopaków proponujących jej randki. Ta sama Allison, która wrzuciła podarowany jej przez niego na Dzień Zakochanych różowy goździk do kosza na śmieci. Ta sama Allison, która spoliczkowała swojego chłopca, bo ośmielił się ukraść jej pocałunek.

— Czy już zapoznał się pan z naszą broszurką? — spytała, stawiając przed nim filiżankę z kawą.

Tristan poczuł się jak detektyw na chwilę przed roz

wiązaniem zagadki kryminalnej.

— Czy kończyła pani liceum Kennedy”ego?

Na jej bladych policzkach osiadła jak gdyby różowa mgła.

Zgadza się. Pan też?

Udaje, że nie przypomina mnie sobie, pomyślał z odrobiną cynizmu. Postawiłby wszystkie swoje oszczędności, że poznała go w pierwszej sekundzie, mogłaby więc darować sobie tę całą komedię.

— Chodziłem tylko do klasy maturalnej. Przenieśliśmy się z Kalifornii.

- Tristan Talbot - powiedziała, spoglądając w głąb studni zwanej pamięcią lub tylko udając, że to robi. — Oczywiście! Teraz przypominam sobie. — Wykrzywiła wargi w uśmiechu tak autentycznym jak trzydolarowy banknot.

— Cały czas wydawało mi się, że skądś pana znam.

Swobodny ton jej głosu nie zwiódł go w najmniejszym stopniu. Była napięta i niespokojna.

Tristan rozsiadł się wygodniej na krześle. Czuł się jak kot, który złapał myszkę i teraz ma ochotę trochę się z nią pobawić.

— No, no, no... — Lustrował ją wzrokiem, jakby był selekcjonerem, ona zaś kandydatką na modelkę.

— Co znaczą te wszystkie „no”?

— Zmieniłaś się. Musiałem długo grzebać w pamięci, zanim cię rozponałem.

Odetchnęła, i to chyba z ulgą. Widocznie obawiała się, że zacznie od przypominania jej, z jaką okrutną obojętnością wtedy go traktowała.

— Oboje zmieniliśmy się. Upłynęło tyle lat. Nie widziałam cię na zjeździe koleżeńskim.

— Cóż, zbyt krótko chodziłem do tego liceum i nie zdążyłem poczuć się częścią klasy.

— Ktoś mi mówił, że wróciłeś do Kalifornii.

— Zaraz po obronie pracy dyplomowej. Tutaj jestem od kilku miesięcy. Pracuję w firmie architektonicznej.

— Miło słyszeć, że jesteś architektem.

Bawiła się ołówkiem, a sposób, w jaki to robiła, zdradzał, że mimo zewnętrznego opanowania wciąż drąży ją niepokój.

Zauważył, że Allison nie ma na palcu obrączki.

— Lubię swój zawód. A co u ciebie?

— Ja też nie narzekam na pracę. — Przysiadła na blacie biurka, obciągając spódniczkę.

— A na czym ona właściwie polega? Bo muszę przyznać, że niewiele wyczytałem z tego informatora.

Westchnęła z uśmiechem.

- Służę pomocą i radą w tym wszystkim, co wykracza poza dzień powszedni wraz z jego rytmem pracy i odpoczynku, i co jest właśnie najdosłowniej wyjątkową chwilą. Zatem będą nią urodziny, rocznice, awanse, oficjalne wizyty, chrzciny, komunie, wesela, podróże poślubne... — W przelocie dotknęła opuszkiem wskazującego palca dolnej wargi. — A także, oczywiście, miłosne spotkania, czyli to, co w tej chwili obchodzi cię najbardziej. Bo chyba dobrze zrozumiałam? Chcesz, żebym pomogła ci spędzić dzień z kobietą w sposób wyjątkowo atrakcyjny, a nawet romantyczny.

Słuchając jej czuł, jak coraz szybciej i szybciej bije mu serce, Wróciły dawne czasy. Okazało się, że jej władza nad nim nigdy nie minęła.

Milczał, co sprowokowało ją do pytania:

- A może zmieniłeś zamiar?

Miał wrażenie, że chciała, żeby się wycofał. I właściwie powinien był to uczynić. Kiedyś ślubował sobie, że będzie unikał jej jak ognia, i było to rozsądne ślubowanie.

Teraz jednak wewnętrzny głos podpowiadał mu, że nadszedł czas odpłaty.

Uśmiechnął się.

— Myślę, że jesteś osob której szukam.

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

— A więc zaplanować mam dla ciebie romantyczny

- Tak.

Allison zamyśliła się.

- W porządku - odparła po dłuższej chwili.

A jednak nic tu nie było proste i uporządkowane. Gubiła się w przypuszczeniach. Miała kłopoty z przeprowadzeniem znaku równości pomiędzy tym wysokin pewnym siebie mężczyzną, a tamtym chudym jak szczapa, natrętnym i nieznośnym wyrostkiem, który włóczył się za nią po korytarzach szkoły. Przez te minione lata zmężniał i rozrósł się w barach, ale jego włosy pozostały takie same, ciemne i kręcone, tyle że zamiast opadać mu niesfornym wiechciem na czoło, były teraz modnie obcięte. Był żab która przemieniła się w księcia.

— Więc od czego zaczynamy?

— Zawsze dostosowuję się do życzeń klientów. — Starała się zachować pozory rzeczowej, profesjonalnej rozmowy, lecz w głębi duszy bała się jego przenikliwego

wieczór?

wzroku. — Z praktyki wiem, że każdy przypadek jest inny

i nie sposób stosować tu wspólnej miary. Oczekiwania

i pragnienia ludzi są funkcją ich indywidualności.

— Cieszę się, że tak mówisz, gdyż mój przypadek jest na pewno nietypowy.

Uraczyła go pełnym zrozumienia uśmiechem.

— Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, ale przede wszystkim musisz zdecydować, ile pieniędzy przeznaczysz na tę imprezę.

Rozłożył ręce.

— Żadnych ograniczeń. Po prostu tyle, ile okaże się konieczne. Rzecz tkwi w czym innym — w zorganizowaniu takich Walentynek, o jakich kobieta zamarzy.

I znów ten sam profesjonalnie wszystkowiedzący

uśmiech na jej twarzy.

— Rozumiem. Porozmawiajmy jednak raczej nie o kobiecie w ogólności, tylko o tej konkretnej. Muszę wiedzieć o niej możliwie najwięcej. Czy jest to twoja żona?

— Nie jestem żonaty.

— Narzeczona?

Potrząsnął głową.

— Nie mam też narzeczonej. Chodzi o zwykłą randkę.

Przystojny i... wolny. Allison usłyszała dzwonek alarmowy. Zazwyczaj ufała własnej intuicji.

— Powiedz mi w takim razie coś o kobiecie, z którą planujesz to spotkanie. Na przykład, czy lubi niespodzianki?

— Nie mam pojęcia.

— Dobrze. Co wobec tego wiesz o jej gustach kulinarnych? Woli kuchnię francuska,, włoską czy chinską.

— Obawiam się, że na to pytanie też nie otrzymasz odpowiedzi.

— A jej zainteresowania i namiętności? Co robi w wolnym czasie?

— Tu także możesz wpisać znak zapytania.

Pióro Allison zawisło nad formularzem. Brzęczenie dzwonka alarmowego osiągnęło maksimum natężenia. Czyżby Tristan zaliczał się do tych, którym w głowie tylko własna przyjemność?

— Przyznasz, że uzyskałam o tej kobiecie niewiele informacji. Jak więc mogę zorganizować wieczór, który okazać się ma dla niej niezapomnianą chwilą?

— Przykro mi, ale na każde twoje pytanie odpowiedziałem zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą.

— Jak mam to rozumieć?

— Zwyczajnie. Nie znam jeszcze tej kobiety.

— A więc randka z nieznajomą — powiedziała z nutką kpiny w głosie.

Tristan wzruszył ramionami.

— Faktycznie, nie znam jej jeszcze, ale wiem, że się pojawi. Na razie chcę podjąć pewne przygotowawcze kroki, i dlatego właśnie widzisz mnie przed sobą.

Allison odłożyła pióro.

— Czyżbyś oczekiwał, że znajdę ci partnerkę na Dzień Zakochanych?

Tristan stuknął palcem w okładkę informatora.

— Tu jest napisane, że waszą ambicją jest spełniać wszystkie życzenia klientów,

— I jest to prawda, ale w zakresie naszych usług nie mieści się kojarzenie par — odparła z oburzeniem.

— Myślę, że wyciągnęłaś błędne wnioski.

— Naprawdę?

Kiwnął głową.

— Nie oczekuję, że znajdziesz mi partnerkę. Chcę, żebyś pomogła mi w wyborze kandydatki z całej masy zgłoszeń.

Jazz ostrzegła ją przy jakiejś okazji, że nadejdzie dzień, kiedy spotka kogoś, kto zagra z nią w zakryte karty. Oczywiście przyjaciółka nie mogła wiedzieć, że tym kimś będzie kolega z ławy szkolnej.

— Przyjmujesz podania kandydatek gotowych spędzić z tobą Walentynki? — zapytała z gryzącą ironią.

— Ciepło, ciepło, ale wciąż daleko od prawdy. — Tristan sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, a wyjąwszy stamtąd złożony kawałek gazety, podał go Allison.

— Rzuć na to okiem.

Utkwiła wzrok w zakreślonym czerwoną obwódką ogłoszeniu.

Skostniały z zimna rycerz poszukuje gorącej kobiety, bojąc się spędzić Dzień Zakochanych w śnieżnej zaspie gdzieś w Minnesocie. Tęskni więc za tą, która rozgrzeje mu serce. Ty, k...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin