siła nieśmiałych marzeń.docx

(180 KB) Pobierz

Miona i jej wlasny swiat, sprawa z przed lat z morderca pewnym zatajona, malfoy chce ja dokonczyc

Pewnego wrześniowego poranka piękna dziewczyna o kasztanowych włosach przemierzała ulice Londynu. Miała rozmarzone oczy i delikatny uśmiech, który był wizytówką nawiedzających ją w tym momencie dobrych myśli. Poruszała się zgrabnie, jakby miała ulecieć wraz z delikatnie powiewającym wiatrem… Tak, Hermiona Granger była przykładem subtelnej siły każdej kobiety. Szła pewnie przed siebie, wyprostowana i zadowolona z życia. Optymistycznie nastawiona do całego świata uśmiechała się do ludzi… Optymistycznie nastawiona, jak przed każdym spotkaniem ze swoją przyjaciółką.

Właśnie mijała przystojnego mężczyznę, który przyglądał jej się z wyraźnym zainteresowaniem. Wysoki brunet z zielonymi oczyma nie mógł oderwać oczu od jej kołyszących się bioder. A wcale nie była wpisanym w ludzki schemat ideałem piękna fizycznego. Miała w sobie coś, co przyciągało męskie spojrzenia… Może świadomość swojej kobiecości, może ten serdeczny uśmiech… To może wiedzieć tylko sama Hermiona. W każdym bądź razie, mężczyzna oderwał od niej spojrzenie dopiero, gdy wpadł w znak drogowy… Cóż, bywa…

Dziewczyna weszła do Dziurawego Kotła i grzecznie się przywitała z właścicielem. Bar raczej nie pękał w szwach przez zbyt dużą ilość gości, ale często przez niego przechodzono, bo był wrotami do tętniącej życiem Ulicy Pokątnej. Takie antagonistyczne zestawienie zawsze rozbawiało naszą bohaterkę. Wchodzisz do pustego i ponurego lokalu, by po chwili przywitać się z wrzawą Ulicy Pokątnej. Uśmiech panny Granger stał się wyraźniejszy, gdy wreszcie trafiła na ową ulicę. Dawno tu nie była, bo przez pół roku pracowała w Czarodziejskim Ośrodku Turystycznym we Francji jako recepcjonistka, a podczas okresu wakacyjnego nie miała praktycznie na nic czasu. Szef ją wyzyskiwał jak tylko mógł, dlatego rzuciła tę pracę i wróciła do Londynu.

Przeciskała się pomiędzy rodzicami, którzy dokupowali dzieciom artykuły szkolne, prawdopodobnie zapomnieli o czymś. Z dala widziała kawiarenkę, w której umówiła się z Ginny. Wszędzie poznałaby te włosy w kolorze miedzi, tę twarz obsypaną piegami i ten przeuroczy uśmiech, który zawsze jej pomagał w gorszych dniach. Szła spokojnie w jej stronę, ale długo tego spokoju nie utrzymała, więc nie przeciągając podbiegła, by rzucić się w jej ramiona. Nie widzieć przyjaciela przez pół roku, to jakby zostać samej ze swoimi problemami, to uczucie pustki i bezużyteczności.

-Ruda, tyle czasu...-ściskała ją mocno.

-Mówiłam ci, byś mnie tak nie nazywała. Poza tym, pisałyśmy do siebie regularnie, nie pamiętasz- Dziewczyna, jak zwykle mówiła dużo i szybko.

Były zupełnymi przeciwieństwami. Panna Granger chodziła z głową w chmurach, szukała swojego miejsca na ziemi… Szukała i nadal nie mogła znaleźć… Zawsze miała przy sobie kalendarz, gdzie zapisywała terminy spotkań, myśli, które ją nachodziły w niezwykłych miejscach… Raz siedząc w… toalecie, raz przy spotkaniu z przyjaciółmi, raz na kolejce górskiej, gdy była na wakacjach z rodzicami. Mam wrażenie, że ten kalendarz był jej głównym łącznikiem z rzeczywistością. Gdyby nie on, prawdopodobnie zapomniałaby o spotkaniu z Ginny. Właśnie, panna Ginny. Ona była tu racjonalistką, twardo stąpającą po ziemi istotą. Wszystko kalkulowała, u niej wszystko miało swoje plusy i minusy, a wybierała zawsze mniejsze zło. Czasami doradzała Hermionie, co ta powinna robić… I zazwyczaj miała rację.

Uśmiechając się do siebie serdecznie usiadły w cieniu wielkich parasoli i zamówiły lody, bo mimo września, pogoda była przepiękna.

-Nawet nie wiem, od czego zacząć- powiedziała Hermiona.

-Sama zacznę. Wyobraź sobie, że Potter spotyka się z jakimś bóstwem w kolorze blond…

Rzeczywiście, zaczęła i ciągnęła swą opowieść w nieskończoność, a Hermiona ciekawa wszystkich nowinek z życia przyjaciół chłonęła tę wiedzę jak gąbka.

I był jeszcze ten nieszczęsny Harry, o którym zapomniałam wspomnieć. Po wygranej wojnie z Voldemortem Potter i Ginny mogli wreszcie ze sobą być, bez żadnego rozstawania się dla dobra drugiego. Ich związek był dla wszystkich wzorem do naśladowania. Ona była zapatrzona w niego, on widział w niej chodzący ideał. Okazało się jednak, że wcale nie było tak bajkowo. Ich szaleńcza miłość potrwała niecałe dwa lata. Wybraniec był przecież rozchwytywaną partią, pokonał Czarnego Pana, bogaty Auror. W końcu uległ i Ginny przyłapała go w łóżku z jakąś kobietą. Z rozwalonym na miliony kawałków sercem przyszła do Hermiony, by ta je posklejała. Niestety, jak osoba, która nigdy nie kochała w taki sposób mężczyzny miałaby jej w tym pomóc. Jedyne, co mogła, to jej słuchać, więc zawsze cierpliwie wysłuchiwała niepochlebnych historii na temat nowych dziewczyn Harrego. I jedynym pocieszeniem dla Rudej było to, że z żadną z nich Potter nie był tak długo, jak z nią… Ale pocieszenie…

-…ale pewnie nie jest dobra w łóżku- skończyła swój wywód Ginny.

-Nie wiem, nie byłam z nią w łóżku- zażartowała Hermiona.

-Ja też nie- zaśmiała się Weasley- Powiedz mi lepiej, co teraz planujesz robić? Skończyłaś z tymi pensjonatami?

-Definitywnie- powiedziała z przekonaniem brunetka- Teraz zatrzymałam się u rodziców. Planuję sobie znaleźć jakieś mieszkanie lub dom i osiąść gdzieś w magicznych okolicach Londynu. Znudziło mi się podróżowanie po świecie. Chciałabym znaleźć w końcu to jedyne zajęcie dla siebie…

-Kończą się już zawody, więc myślę, że jesteś u mety- przerwała jej rozbawiona przyjaciółka- Robiłaś już prawie wszystko, od kelnerowania zaczynając, a na sprzątaniu kończąc…

-Bardzo zabawne..- mruknęła niezadowolona dziewczyna- Ginny, ja już nie wiem, we wszystkim czuję się niespełniona…

-Raczej trudno czuć się spełnionym w zawodzie sprzątaczki, Hermiono. Zwłaszcza z twoim wykształceniem, najlepszy wynik w historii Hogwartu…

-I co z tego, kiedy ja nie wiem, co ze sobą począć… Chciałabym być, jak moi rodzice, którzy wręcz czekają na chwilę, w której mogą posadzić kogoś na fotelu dentystycznym i… Kanałowo lecimy z zębami! Ci to mają pasję… Chciałabym tak… Tak… Tak chcieć. Chociażby ty, masz tę kawiarnię na Pokątnej, wszyscy do ciebie przychodzą, bo w nocy miast spać, ty wymyślasz nowe rodzaje ciastek, nowe smaki lodów, drinków czy napojów. Pomóż mi, bo już nie wiem, co robić…

-A słyszałaś o Dziale Odkryć w Ministerstwie?

-Tak, żeby banda napalonych naukowców się do mnie dobierała. Szowiniści są zamknięci całymi dniami pracując nad jakimiś szalonymi rzeczami, więc nie starcza im czasu, by sobie kogoś poderwać. Biorą to, co mają pod ręką, a ja nie mam ochoty na ich zaczepki- prychnęła brązowowłosa.

-To może Auror? Sprawdziłabyś się w tym.

-Trzeba przechodzić kurs.

-Sądzę, że ciebie przyjęliby i bez kursu.

-Czyżby? Nawet Harry z Ronem musieli go przejść.

-Ale skrócony.

-Nie mam ochoty. Nie uważasz, że już dość się nawalczyłam?

-Też racja…

Siedziały chwilę w milczeniu i rozmyślały na temat odpowiedniej pracy dla Hermiony. Szkoda mi tej dziewczyny. Żaden z uczniów Hogwartu nie był tak zdolny, jak Granger. Nie byli tak dobrzy ze wszystkiego, co zawężało im możliwości. W ten sposób większość osób była ukierunkowana. Harry z Ronem zostali Aurorami, Lawender i Parvati zostały organizatorkami przyjęć, Ginny założyła, ze wsparciem pieniężnym braci, przedsiębiorstwo cukiernicze, a olbrzymia ilość zamówień na jej pyszności przyniosła jej pieniądze i większe możliwości, więc otworzyła kawiarenkę na Ulicy Pokątnej. Każda z tych osób była szczęśliwa i dumna z tego, co robi, natomiast Hermiona nie wiedziała, kim chce być. Próbowała wiele, ale nic jej nie przynosiło tego magicznego zadowolenia. Zmieniała prace, jak rękawiczki…

-A może… Nie, nie będziesz chciała...- Ginny zdawała się walczyć sama ze sobą.

-Co?- W oczach Hermiony pojawiły się wesołe ogniki.

-Pomyślałam o psychologu, ale nie wiem…

-Psycholog? Hm…

Za późno było na powstrzymywania ze strony Rudej. Doskonale znała to spojrzenie koleżanki. Zawsze miała ten sam wyraz twarzy, gdy zabierała się za kolejny zawód. Taki wyraz twarzy, jakby właśnie doznawała kulinarnych rozkoszy…

-Wiem nawet jaki- rozmarzyła się panna Granger, na co Ginny obdarzyła ją pobłażliwym uśmiechem- W ogóle mnie nie rozumiesz… Będę miała swój gabinet, wiesz? Będę przyjmowała pacjentów, kładła ich na kozetce i doradzała… To coś dla mnie… Która godzina?

-Osiemnasta- Ruda spojrzała niechętnie na zegarek i wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia- Tak późno? Muszę jeszcze pójść do biura i zerknąć na nowe przepisy! Nie zdążę!

-Ja biegnę szukać mieszkania- odparła Hermiona- Wyślij mi sowę, musimy gdzieś wyjść i poświętować mój powrót.

-Oczywiście!- przytaknęła Ginny i każda poszła w swoją stronę.

Z tym, że każda swoim tempem. Rudowłosa maszerowała szybko potykając się o wyrwy i wzgórki na drodze. Jej chodzące przeciwieństwo szło spokojnie, choć za piętnaście minut miała się spotkać z pośrednikiem nieruchomości z Blackroad. Cóż, człowiek szczęśliwy czasu nie liczy… Lecz, czy Granger była tym okazem radości? Nie miała łatwego życia. W Hogwarcie ją sponiewierano, raniono, spetryfikowano, a mimo to nie żałowała, że wybrała sobie takich a nie innych przyjaciół. Po ukończeniu szkoły każdy był zajęty ustawianiem się w życiu, więc nie mieli dla siebie zbyt wiele czasu. Nie zauważyli nawet dziwnego zachowania Granger. Harry szykował się na podjęcie wymarzonej pracy, tak jak i Ron, który unikał Hermiony po ich, dość szybkim rozstaniu… Ginny jeszcze się uczyła, bo była przecież młodsza, więc będąc w Hogwarcie nie miała zbytnio okazji ich spotykać… A Hermiona przeżyła najgorszy rok w swoim życiu, ale nie chciała, by przyjaciele o tym wiedzieli. I muszę przyznać, że szło jej doskonale, bo minęły trzy lata i dwudziestoletnia teraz Hermiona, nadal miała swą świętą tajemnicę, o której przyjaciele nie mieli pojęcia.

Właśnie wyobrażała sobie siebie jako szanowanego i wybitnego psychologa, więc nikogo by nie zdziwiło, gdyby minęła biały budynek i wielki szyld z napisem: ZNAJDŹ SWOJĄ PRZYSTAŃ- POŚREDNICTWO NIERUCHOMOŚCI HOGANA. I oczywiście nie zawiodła moich domysłów, bo przeszła obojętnie obok celu swojej podróży. Ona jest niesamowita! Czasami potrafiła zrobić sobie na śniadanie zupę mleczną, rozmarzyć się i zastygnąć z otwartą buzią i łyżką w połowie drogi do ust.

-Panna Granger?- Ze stagnacji wyrwał ją przemiły męski głos tuż za jej plecami.

Odwróciła się natychmiast i popatrzyła na niego pytającym wzrokiem.

-Byliśmy umówieni, miałem pani pokazać mieszkania. Jestem Georg Hogan.

Wyciągnął dłoń, którą uścisnęła, choć zaczerwieniła się zawstydzona. Ujrzała za plecami szyld filmy… A ona ją minęła! Jak ona się w ogóle zachowuje. Fakt, jest jeszcze młoda, dwadzieścia lat to wcale nie jest jeszcze dojrzałość, ale mimo wszystko, czasami sama dla siebie była żenująca. Dobrze, że tylko czasami…

-Witam pana…

-Po prostu Georg- uśmiechnął się do niej serdecznie.

Miała wrażenie, że robi to z premedytacją. Najpierw ten miły głos, teraz te serdeczności i piękny uśmiech. Przyjrzała mu się, a jego postawna postać, piękne piwne oczy, ciemna karnacja, wcale nie dodawały jej pewności siebie. Nastała niezręczna cisza, podczas której Granger zorientowała się, że wciąż trzyma jego dłoń. Zrobiło jej się gorąco, przeraziło ją to, że może teraz przypominać dojrzałego buraczka.

-A ja jestem, po prostu Hermiona- uśmiechnęła się nieśmiało ratując sytuację.

Tak, najwyraźniej nie umiała się zachowywać przy przystojnych mężczyznach. Chociaż nie, umiała się przy takich zachowywać… Nie wiedziała, co ze sobą robić wtedy, gdy taki przystojny mężczyzna jej się podobał. I wierzcie mi, że mimo wszystko, ten Georg jest jednym z niewielu, którzy tak na nią działali. Zazwyczaj była zbyt skupiona na odnalezieniu swojego jedynego zawodu i pielęgnowaniu smutnego sekretu, że nie zauważała mężczyzn.

-To może zaczniemy?- Niczym gentelman z prawdziwego zdarzenia wyciągnął do niej ramię, a ona przewiesiła rękę i z cichym hukiem deportowali się do mieszkania…

Jednego mieszkania, drugiego, trzeciego, czwartego… I tak kolejno. Żadne nie wydawało jej się tym odpowiednim. Pierwsze było dla niej za małe, następne za duże, inne miało złe ułożenie pokoi… Za każdym razem było jakieś ALE. Wszystko pięknie, ale światła jest za mało… Wszystko świetnie, ale w łazience jest tylko wanna, a prysznic też mógłby być… Wszystko doskonale, ale w łazience jest tylko prysznic, a wanna też powinna być… Nawet najbardziej wytrzymały mężczyzna nie dałby rady jej wymaganiom. Nie dziwi mnie więc, że Georg przestał w niej widzieć śliczną i delikatną kobietę, jaką dla niego była, gdy subtelnie się zarumieniła pod jego dotykiem. Hogan chciał się jak najszybciej pozbyć trudnej klientki.

-To już ostatnie- powiedział sztucznie się uśmiechając, gdy byli już u końca swej podróży.

-Gdzie jesteśmy?- zapytała Hermiona ogarniając całość krytycznym spojrzeniem.

-Nadal w Blackroad, tak jak sobie życzyłaś- Wciąż się sztucznie uśmiechał, co równie sztucznie nacechowało jego słowa, ale Granger zdawała nie zwracać na niego uwagi.

W końcu musiała podjąć ważną decyzję.

-Oczywiście, ale pytam o mieszkanie- odparła zażenowana.

-Ach- Georg się zmieszał, bo może kobieta wcale nie mówi tak od rzeczy, jak pomyślał na początku- Luksusowy apartamentowiec, jedenaście w pełni wyposażonych mieszkań.

Stali w drzwiach wejściowych. Było widać, że mieszkanie nie jest zwykłe. Weszła do oświetlonego jasnego holu, którego ściany ozdabiały przepiękne obrazy i rośliny. Sypialnia była ogromna i połączona z łazienką, w której był prysznic i wanna! Nareszcie dwa w jednym! Jadalnia, kuchnia, salon… Ściany w jasnych i ciepłych odcieniach, a z nimi kontrastowały stare mahoniowe meble. Marzenie, tego właśnie chciała Hermiona.

-Tak, to jest to- powiedziała rzeczowo wracając do czekającego przy wyjściu Georga.

-Tylko to już jest drogie…

-Ile?

-Pięćset tysięcy i jeszcze co miesiąc czynsz w wysokości trzech tysięcy- zaczął wychodzić przekonany, że Hermiony nie stać na taką wygodę.

-Czemu tyle wynosi czynsz?- drążyła nadal.

-Obsługa ci sprząta, pierze. W recepcji pilnują, byś nie miała niechcianych gości. Są na każde twoje skinienie palcem. Po prostu, jak w wykwintnym hotelu i wszystkie zachcianki są w tych trzech tysiącach- powiedział od niechcenia.

-A widzisz… Biorę! Kiedy mogę się wprowadzić?- głos Hermiony był przesycony entuzjazmem.

Georg przystanął w miejscu. Ta kobieta znów go czymś zaskoczyła. Najpierw niewinnością w oczach i tym uroczym rumieńcem, i roztrzepaniem, gdyż minęła go nie zwracając nań uwagi. Potem te jej denerwujące wymagania i teraz, to drogie mieszkanie…

-Naprawdę?- wpatrywał się w nią intensywnie.

-Tak, a coś się stało?- zdziwiła się.

-Nie, jeżeli pani chce, to możemy wszystko załatwić teraz w moim biurze i już dziś może pani tu zamieszkać.

-To na co czekamy?

Kilka godzin i po uprzednim pożegnaniu z domem rodzinnym Hermiona leżała w ogromnej wannie z hydromasażem, i delektowała się wygodą. Skąd miała tyle pieniędzy? Milion z tej smutnej tajemnicy, która przyniosła jej pieniężną rekompensatę Ministerstwa za nieudaną akcję aurorską. Poza tym, miała tylko siebie do utrzymania, a większość z jej prac była bardzo dochodowa, więc z pełnym spokojem mogła sobie pozwolić na ten luksus. Zwłaszcza, że wcześniej nie miała mieszkania, zawsze dostawała od pracodawcy zakwaterowanie za małe pieniądze. Nigdy wcześniej nie pracowała w Londynie, więc nie szukała czegoś na stałe, a wiele do życia nie potrzebowała. Tylko gorącej herbaty każdego poranka i oczywiście ciepłej wody do mycia… Reszta była kwestią do ustalenia. Czasami objadała się cały dzień, czasami nie chciało jej się jeść tak, że pościła cały dzień. W każdym bądź razie stać ją było na to mieszkanie, więc pozwoliła sobie na małe szaleństwo. Zresztą, to pilnowanie, by nie miała niechcianych gości sprawiało, że czuła się bezpieczniej…

Usatysfakcjonowana z kończącego się dnia położyła się do łóżka, by usnąć w luksusowym łóżku wodnym. Westchnęła głęboko i ułożyła wygodnie. Musiała się wyspać, by kolejny dzień zacząć równie dynamicznie. Musiała ubiegać się o kwalifikacje i miejsce wśród psychologów… Zamknęła oczy i momentalnie odpłynęła do swojej odrealnionej krainy, gdzie jej wszystkie szalone pomysły stają się rzeczywistością. Tylko zapalona lampka nocna świadczyła o jej niepewności i marach minionego czarnego czasu dla jej świata…

 

Sen zawsze był kojarzony jako coś magicznego. Romantycy czy Moderniści wierzyli, że w trakcie snu możemy zbliżyć się do świata pozazmysłowego… Cóż więc takiego nawiedza pannę Granger, która niespokojnie kręci się w łóżku, jakby to, co jej się śni przeżywała naprawdę? Wygląda przy tym tak bezbronnie, że ma się ochotę ją obudzić, przytulić i pocieszyć…

-Nie! Kim ty jesteś?!- Przerażona kobieta z krzykiem usiadła na łóżku.

Trzymała w ręce różdżkę i celowała nią w niewidzialnego napastnika tuż przed sobą. Na twarzy miała wyraźnie zarysowany strach i smutek… Tak było każdej nocy. Budziła się z różdżką wycelowaną w ciemne zakamarki pokojów, w których sypiała. Zawsze miała ten sam sen, powtarzający się film z przeszłości. Brakowało jej zdrowego głębokiego snu, podczas którego mogłaby zebrać siły. W dzień chodziła niewyspana, do czego już się przyzwyczaiła przez te trzy lata… Nadrabiała uśmiechem i pozytywnym nastawieniem. Również z takim nastawieniem kładła się spać, miała nadzieję, że wreszcie jej się uda przespać całą noc bez przerw, ale… Nie dziś…

Zrezygnowana opadła z powrotem na poduszkę, wywołała delikatne poruszenie się wody. Westchnęła głęboko i wsunęła różdżkę pod poduszkę.

-Kiedy to się skończy?- szepnęła do siebie i przymknęła oczy.

Widziała wyraźnie tę tajemniczą postać. Ciemność, cicha ulica przy jej domu, krzyk kobiety, jej strach…

-Kiedy to się skończy?- powtórzyła pytanie, lecz nie oczekiwała odpowiedzi.

Przestała na nią czekać. Doskonale zdawała sobie sprawę, że powinna zapomnieć. Chciała zapomnieć, ale równie dobrze wiedziała, że nie zawsze dostajemy, to, na co mamy w danej chwili ochotę.

Była trzecia w nocy.

Granger włączyła muzykę relaksacyjną, jak po każdym kolejnym takim przebudzeniu. Wsłuchiwała się w nią i wyobrażała sobie plażę u wybrzeży Hawai, jak po każdym takim przebudzeniu… I po chwili znów zasypiała, była już wyćwiczona… Nie wiedziała tylko, kiedy to się skończy? Ja wiem, zazna spokoju dopiero, gdy ta postać przestanie być na wolności…

…………………………………………………………..

-Panicz Malfoy jeszcze w pracy?- zapytał Skrzat Domowy, który pracował w Ministerstwie Magii.

-Tak, muszę zamknąć tę dokumentację- odparł mężczyzna siedzący przy biurku.

-Może pomóc?

-Nie, ale dziękuję za troskę.

-W takim razie idę sprzątać dalej.

Była trzecia w nocy, a Dracon Malfoy wciąż siedział w swoim biurze i uzupełniał dokumentację ostatniej pracy. Cóż, Aurorzy muszą pisać sprawozdania ze swoich zadań, a blondyn musiał za kilka godzin złożyć raport. Było to już jego tradycją, dokumentację zamykał w ostatniej chwili, nie robił jej na bieżąco, jak inni. Opornie podchodził do każdego dokumentu. Nie lubił tego, nie zmuszał się wcześniej do tej roboty, więc zostawał po godzinach z mocną kawą w dłoni i pisał.

-Cholerna rodzina Zabiniego. Zawsze muszą sprawiać kłopoty. Tylko on jeden wyszedł na ludzi- mruczał cicho sprawdzając zeznania skazanego za morderstwo dziesięciu czarodziejów, ojca jego przyjaciela.

Zresztą, Dracon sam ledwo wyszedł na ludzi. Walczył po stronie Voldemorta, tak jak jego rodzina. Fakt, był zastraszany przez rodziciela, a wybronił się w ostatniej chwili… A właściwie, wyzwolił go Harry tym, że pokonał Czarnego Pana. Malfoy nikogo nie zabił, więc mógł jeszcze wrócić na ścieżkę dobra, z czego skorzystał. Jego matka i ojciec zginęli podczas bitwy, został sam, lecz nie płakał za rodziną. Nie tęsknił za nimi, brakowało mu rodziny jako takiej. Czuł pustkę za czymś, czego tak naprawdę nigdy nie posiadał, za kochającą rodziną. Chciał ją mieć, nawet kilkukrotnie miał okazję taką założyć, lecz nie umiał kochać… Nie ożenił się i postanowił, że tego nie zrobi póki nie pokocha. Bał się, że stworzy równie chory związek, jak jego rodzice… Nie miał lekkiego życia. Minął rok nim skończył szkołę Aurorską wraz z Ronaldem i Harrym. Trzy z czterech najlepszych wyników na szkoleniu. I chyba zdobył ich zaufanie, bo zaczęli razem pracować, jakby wymazali z pamięci wcześniejsze lata. Właściwe Weasley i Potter rozumieli tę presję rodziny… Harry sobie przypomniał, jak było z Syriuszem, a Draco był słabszy psychicznie niż jego ojciec chrzestny… Nie, Malfoy nie miał tyle szczęścia i nie trafił w ręce przyjaciół, którzy pokazaliby mu inną drogę, a ojciec Harrego i Lupin z pewnością zaważyli na wyborze Syriusza.

Zresztą, Draco zrobił też coś dobrego, pociągnął za sobą Blaise`a Zabiniego, swojego przyjaciela, który także został Aurorem i on był tym czwartym najlepszym wynikiem na szkoleniu.

-Skończone!- krzyknął szczęśliwy i zmęczony Draco.

Przez to wyczerpanie miał jeszcze głębszy i bardziej zachrypnięty głos, co mu dodawało uroku. Chociaż i tak mu go nie brakowało. Wysoki, przystojny i ze zniewalająco figlarną urodą. Kobiety przyciągało do niego, jak opiłki żelaza do magnesu. Niemniej jednak jego nietuzinkowa uroda rozmarzonego i kreatywnego mężczyzny stanowiła kontrast do racjonalnego charakteru. Z pewnością wyrażenie TWARDO STĄPAJĄCY PO ZIEMI stworzono dla niego. I trudno się dziwić, życie go nie oszczędzało, więc nie chciał dodatkowo sam sobie serwować niespodzianek.

Niedopitą kawę w plastikowym kubku wyrzucił do kosza i wziął teczkę sprawy, by na te kilka godzin, które mu zostały do zdania sprawozdania schować ją do archiwum, zawsze bezpieczniej ją tam zostawić niż brać do domu i narażać na szwank ze strony Sony`ego, jego owczarka niemieckiego, którego dostał na dwudzieste urodziny od Pottera. Mały jeszcze rósł i gryzł wszystko, co popadnie. Ostatnio poczęstował się jego skórzanymi butami…

Chłopak uśmiechnął się na wspomnienie niewinnej miny zwierzęcia, gdy zastał Sony`ego z butem w paszczy. Szedł szybko do archiwum, bo jedyne o czym marzył, to chwila upojnego snu. Nie miał go zbyt dużo na własne życzenie! Trzeba było robić wszystko na bieżąco!

-Widzę, że wreszcie skończyłeś. Pchełka mi mówił, że robisz to, co zwykle przed zakończeniem sprawy. W ogóle, gratuluję schwytania Zabiniego. A jak się czuje z tym Blaise?- zapytał stróż, gdy Draco wkraczał do archiwum.

-Dzięki Brian. Wyobraź sobie, że radzi sobie tak dobrze, jak ja ze stratą ojca i matki. Miał to samo, co ja, czyli BRAK RODZICÓW. Tyle, co go spłodzili, a matka urodziła. Ot, cała wdzięczność…- Malfoy obojętnie wzruszył ramionami.

-Trochę brutalnie przedstawiasz sytuację.

-Znasz moją sytuację, opowiadałem ci o tym, więc dziwisz się Zabiniemu?

-Nie dziwię się ani tobie, ani jemu… Ale trudno mi to sobie wyobrazić, wychowałem się w kochającej rodzinie…

-I obyś nie musiał sobie tego wyobrażać- przerwał mu Draco- Wybacz, ale chciałbym się jeszcze zdrzemnąć.

-Oczywiście, idź- Brian otworzył swym kluczem drzwi do archiwum.

Był jedynym właścicielem klucza do tego pomieszczenia, to było jego zdanie, strzec tych dokumentacji, by każdy złoczyńca miał tak brudną kartotekę, na jaką zasłużył… I żeby nikt jej nie wyczyścił!

Draco lawirował między regałami przeciągle ziewając. Przeklinał w duchu panującą wszędzie biurokrację, marnotrawienie papieru i cennego czasu. Gdyby wiedział, że będzie musiał to robić, to poważnie zastanowiłby się nad tą pracą… Szedł nieco niepewnie i nieprzytomnie ze zmęczenia. W półmroku oświetlonym tylko wiszącymi wysoko żarówkami potrącił wystające pudełko, które się przechyliło, a dowody wyleciały na ziemię.

-Jeszcze tego brakowało- niezadowolony zaczął zbierać z rzeczy.

Umieszczone w woreczkach dowody nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Ot, złamana wpół różdżka, jakiś kobiecy but, odciski palców… Standard... I oczywiście mnóstwo papierów! Włożył wszystko do pudełka i odstawił ostrożnie na stertę innych pudełek. Nie chciał przecież, by więcej się ich posypało… Wtedy na pewno nie przespałby się kilku niezbędnych godzin. Ustawił kartonik równo i chciał iść dalej, ale od niechcenia sprawdził, co to za sprawa…

-O proszę, NIEDOKOŃCZONA- zaciekawił go wielki napis na pudełku.

Zawsze interesowały go te nierozstrzygnięte sprawy. Czuł w nich tajemnicę, nierozwikłane zagadki. Zazwyczaj zbrodniarz był na tyle sprytny, że nie udało się go złapać. Zbyt mało poszlak, nikłe dowody… Sam osobiście nie chciałby takiej porażki, dręczyłaby go taka sprawa. Na razie wszystko mu się udawało, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Zaintrygowany pochylił się.

-Hermiona Granger?!- krzyknął głośno, a jego głos poniosło echo w dalsze zakamarki rozległego archiwum.

Po Hogwarcie słuch zaginął o pannie Granger. Dziwiło go to, bo spodziewał się nie raz o niej usłyszeć. Zdolna, charyzmatyczna dziewczyna sprawiała wrażenie nastawionej na karierę. Tym czasem kilka razy przeczytał o niej w Proroku Codziennym, ale były to same spekulacje. Nie dawała wywiadów i… Zwyczajnie zniknęła. Kilkakrotnie słyszał rozmowy Rona i Harrego na jej temat. Nie mówili nic znaczącego, prócz tego, że często zmienia prace. Tylko, czy ona szuka odpowiedniej dla siebie, czy może przed czymś ucieka? A może jedno i drugie…

-Ciekawe- rozglądnął się po archiwum i wyciągnął akta sprawy- Poczytam sobie do poduszki.

Pospiesznie zaniósł swoje papiery na odpowiednie miejsce i opuścił Ministerstwo, by wrócić do swojego wygodnego łóżka w swojej wygodnej rezydencji w Blackroad. Taki mały zameczek z dwudziestoma sypialniami i taką samą ilością łazienek, olbrzymią kuchnią, jeszcze większym salonem, basenem wewnątrz i na zewnątrz domu, czterema hektarami ogrodów. To wszystko z obsługą liczącą dwadzieścia osób. Cóż, arystokracja!

-No, Hermiono Granger, co ukrywasz?- uśmiechnął się kładąc się do łóżka i biorąc do rąk akta.

…………………………………………………………………………….

Pierwsze promyki słońca nieśmiało przedzierały się przez drewniane żaluzje i oświetlały śpiącą Hermionę tworząc na jej twarzy pasiasty wzorek. Jednak owo słońce dość szybko odważyło się skierować na jej oczy.

-Chwila- mruknęła zaspana.

Jednak nasze słonko nie miało ochoty dać jej chwili wytchnienia, jakby kolejna ciężka noc nie miała wpływu na decyzję bezwzględnej kuli ognia.

-Dobrze, już wstaję!

Zdenerwowana kobieta podniosła się ociągając się, jak tylko można najbardziej. Rozciągając się pomaszerowała powoli do łazienki i spojrzała na swoje odbicie w wielkim lustrze.

-Uroczo- ziewnęła- Tak, migdałki też wyglądają reprezentacyjnie.

Zazwyczaj rano biegała, ale najpierw musi poznać okolicę, więc zostawiła to sobie na wieczór. Przejdzie się na spacerek i sprawdzi teren. Zresztą, zjadłaby sobie śniadanie…

Po zbędnych i niezbędnych kosmetycznych i higienicznych czynnościach poprosiła personel o śniadanie. Dopiero się wprowadziła, więc nie miała niczego w lodówce. Nie chciała, by pomyślano o niej, jak o wyzyskiwaczce siły roboczej, ale wszyscy odnosili się do niej z szacunkiem i zrozumieniem. Nawet wdała się w krótką rozmowę na temat Voldemorta z recepcjonistą Tony`m. Także już po kilku godzinach zaprzyjaźniła się ze wszystkimi pracownikami, tylko jeszcze mieszkańców nie poznała.

W każdym bądź razie planowała udać się do organizacji zrzeszającej Psychologów w świecie czarodziejów. Była to grupa elitarna, nie każdego przyjmowano… A właściwie, przyjmowano tylko nielicznych, bo obecna ich ilość wynosiła pięćdziesiąt dwa. Tylko tylu fachowców na cały świat, jednak nikt inny nie mógł pracować w tym fachu, jeżeli nie był zaakceptowany i zarejestrowany.

Jednak Granger wierzyła w swoje siły, możliwości i umiejętności, a jeżeli któryś nie posiada, to uzupełni braki. A co!

-Jestem, AGENCJA PSYCHOLOGICZNA.

Złoty napis na piaskowym budynku stojącym na Ulicy Pokątnej. Ogromnych rozmiarów moloch, w którym ci wszyscy psycholodzy i obsługa techniczna mieli swoje biura czy szatnie, zależy od stanowiska pracy.

Niepewnie przekroczyła próg i podeszła do marmurowej recepcji. Stała przy niej wysoka blondynka z niesympatycznym wyrazem twarzy.

-Dzień dobry, gdzie trzeba się zgłosić, by dostać posadę Psychologa?- Hermiona szczerze się do niej uśmiechnęła, lecz kobieta popatrzyła na nią z odrazą, co zmyło uśmiech z twarzy brunetki.

-Myślisz, że się dostaniesz, co? Nic z tego, ja się staram od pięciu lat- prychnęła blondynka.

-A ja dopiero teraz i byłabym wdzięczna, gdybyś wykonywała prawidłowo swoją pracę, albo skontaktuję się z twoim szefem jeśli wolisz- odparła poirytowana Granger.

Naburmuszona recepcjonistka wykonała jeden telefon i po naszą bohaterkę przyszedł mężczyzna odziany w czarny garnitur. Ciekawe, że przy nim blondynka grała rolę wzorowej pracownicy.

-I tak wyglądasz na wredną małpę- szepnęła jej brązowooka na odchodne.

-Dzień dobry, nazywam się Fred Foster, już zwołaliśmy komisję, by z panią porozmawiać, proszę za mną.

Nawet nie pozwolił się jej przedstawić. W milczeniu szła za nim, a te fałszywe uprzejmości wcale się jej nie podobały. Wręcz przeciwnie, zwątpiła w tę agencję. Dlaczego nie ma jakiejś szkoły, jak w przypadku Aurorstwa?

Korytarze były jasne, przyjemne dla oka, ludzie, których mijała też wyglądali na sympatycznych, lecz wątpiła w to wrażenie po tym, co dziś przeżyła.

Dotarli na miejsce, bo mężczyzna uchylił przed nią białe drzwi i zaprosił gestem ręki. Nie miała już wyboru, nie mogła się wycofać, choć nie wiedziała, co ją czeka za drzwiami. Słowo KOMISJA nie brzmiało zachęcająco. Poza tym, co ona im odpowie, gdy zapytają DLACZEGO CHCAE BYĆ PANI PSYCHOLOGIEM? Pewnie rzuci jakąś głupotą. W sumie nie powinna się denerwować, tyle rozmów kwalifikacyjnych miała już za sobą. Powie im, że chce pomagać ludziom, choć trochę to banalne jest na pewno lepsze niż: „Brakowało mi już pomysłów, dlatego postanowiłam was zaszczycić moją obecnością”.

W pomieszczeniu było równie jasno i przyjemnie, co na korytarzu. Tylko surowy wygląd siedzących w rządku kobiet i mężczyzn nie pasował do reszty. Jedno małe krzesełko tuż przed tym magicznym rządkiem było zapewne dla niej.

-Proszę siadać, zaczynamy- odezwał się uprzejmie mężczyzna, który ją przyprowadził do tego piekła.

Tak, to krzesełko było dla niej.

-Może najpierw się pani przedstawi?- zapiszczała jakaś kobieta o zagadkowym wyrazie twarzy.

-Tak, oczywiście- zaczerwieniła się kandydatka do zawodu- Jestem Hermiona Granger.

Pośród komisji przebiegł niewyraźny pomruk. Najwyraźniej o niej słyszeli, w końcu walka z Voldemortem miła swój oddźwięk.

-Egzaminowałam panią trzy lata temu, tak?- głos zabrała kobieta koło pięćdziesiątki- Zaklęcia, zgadza się? Wyczarowała pani bukiet tańczących czerwonych róż?

-Tak- Hermiona uśmiechnęła się szeroko na to wspomnienie, lecz tej pani nie pamiętała- Miałam wtedy wyjątkowo szampański humor. A pani porosiła mnie o wyczarowanie tego, co pierwsze przychodzi mi do głowy?

-Tak, przeszłaś bezbłędnie wszystkie zadania, więc byłam ciekawa, czym jeszcze możesz zaskoczyć. I przyznam, że to było pozytywne zaskoczenie.

-Cóż, dziękuję- Granger poczuła się nieco mniej spięta.

Nastała chwila ciszy, podczas której komisja przyglądała się kandydatce.

-Uważa pani, że poradzi sobie w tej pracy?

-Jak radziłam sobie przez całą szkołę z nowinkami Voldemorta- ludzie widocznie się wzdrygnęli- To czemu miałabym sobie teraz nie poradzić?

-To jest trudniejsze wyzwanie- odezwał się mężczyzna z małą bródką- Tu walczysz z ludzkimi słabościami, pułapkami ich umysłów.

-Poradzę sobie- powiedziała z przekonaniem.

-A dlaczego sądzisz, że się do tego nadajesz? Czym nas przekonasz?- drążył nieuprzejmy facet.

-Dlaczego miałabym zostać Psychologiem? Podejrzewam, że to, iż lubię pomagać ludziom jest banalnym argumentem to …

-Tak, wszyscy to mówią- ten mężczyzna zaczynał jej działać na nerwy.

-W takim razie powiem coś innego- wzięła głęboki oddech, by uspokoić nerwy.

Spodziewała się takiego pytania, a mimo to nie ułożyła sobie przemowy. Cała Hermiona, nigdy niczego nie zrobi od początku do końca, jak należy. Zawsze spontanicznie skakała na głęboką wodę i liczyła a to, że jej się uda nie utonąć. Cóż, wcześniej taka nie była, zmienił ją ten rok po Hogwarcie. Uświadomiła sobie, że życie jest zbyt krótkie, by je jeszcze planować.

-Przyznam, że nie przygotowałam odpowiedzi na to pytanie…

-Tak?- popatrzył na nią z irytującym rozbawieniem.

-Tak, ale doskonale wiem, co na nie dopowiedzieć- obruszyła się- Rozumiem, że jest w państwa interesie, by w szeregi psychologów nie dostała się niekompetentna osoba. Jednak uważam się za otwartą kobietę, która potrafi słuchać, wyciągać właściwe wnioski i nigdy nie popełnia dwa razy tego samego błędu. Jestem stworzona do pracy z ludźmi, nie osądzam nikogo z powodu odmienności. I wreszcie ten banalny argument, chcę pomagać w leczeniu chorych dusz… Mam to w jednym paluszku, bo swoją także musiałam leczyć.

-Czyli osobiste doznania ruszyły pani ambicję i postanowiła pani pokazać innym, jak sama sobie poradziła z problemami…

-Nie…

-Chce pani poczuć się lepiej słuchając o tym, że niektórzy sobie nie radzą tak dobrze, jak pani…

-Nie…

-Znam pani życiorys i uważam, że Psychologia jest kolejny przystankiem…

-Nie…

-I nie zrobi pani różnicy, czy się pani dostanie czy też nie…

-Nie…

-Pani jest płytka…

-Zamknij się, kretynie!- krzyknęła zdenerwowana kobieta.

Mężczyzna uniósł lekko prawą brew i uśmiechnął się z pobłażaniem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin