Higgins Jack - 03 - Klucze do piekiel.pdf

(435 KB) Pobierz
Microsoft Word - Higgins Jack - Paul Chavasse 3.Klucze do piekieł
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
H IGGINS J ACK
K LUCZE DO PIEKIEŁ
C YKL :P AUL C HAVESSE TOM 3
T YTUŁ ORG : T HE KEYS OF HELL
P RZEŁO¯YŁ J ULIUSZ G ARZTECKI
D ATA WYDANIA ORYGINALNEGO : 1965
D ATA WYDANIA POLSKIEGO : 1993
1
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Jan i Chrisowi Hewittom, miłoœnikom interesuj¹cych opowieœci
Nie istniej¹ klucze do piekieł - drzwi otwarte s¹ dla wszystkich
(albañskie przysłowie)
2
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
1
Spotkanie w Rzymie
Wszedłszy do wielkiej sali balowej w ambasadzie brytyjskiej, Chavasse zauwa¿ył
chiñsk¹ delegacjê skupion¹ przy kominku; jej członkowie w swych niebieskich
mundurkach razili w otoczeniu œmietanki towarzyskiej Rzymu.
Czou Enlaj obserwował zgromadzonych z wielkiego, pozłacanego fotela, maj¹c u
boku ambasadora z ¿on¹. Jego gładka, kamienna twarz nie wyra¿ała ¿adnych uczuæ. Od
czasu do czasu pierwszy sekretarz ambasady podprowadzał do niego co znaczniejszych
goœci, by dokonaæ ich prezentacji.
Orkiestra grała walca. Chavasse zapalił papierosa i oparł siê o kolumnê.
Widowisko było wspaniałe; kryształowe ¿yrandole rzucały we wszystkie zak¹tki
kremowo-złotej sali balowej œwiatło, które odbijało siê wielokrotnie od wyło¿onych
lustrami œcian.
Piêkne kobiety, przystojni mê¿czyŸni, galowe mundury, szkarłat i purpura
dygnitarzy koœcielnych - wszystko to sprawiało wra¿enie, jak gdyby zwierciadła
zachowały wspomnienia z dawnych lat tancerzy obracaj¹cych siê bez koñca przy
wtórze cichej muzyki.
Chavasse popatrzył przez cał¹ długoœæ sali na chiñskiego dostojnika i przez
krótk¹ chwilê wydawało mu siê, ¿e blada twarz Czou Enlaja siê przybli¿yła. Dostrzegł
lekkie skiniêcie głow¹ jak do znajomego i oczy mówi¹ce: Oni wszyscy s¹ skazani na
zagładê... To moja godzina, wiemy o tym obaj.
Chavasse zadr¿ał i nagle wydało mu siê, ¿e wszystko wokół poszarzało. Miał
wra¿enie, ¿e to ta jego niezwykła zdolnoœæ przewidywania, odziedziczona po
bretoñskim ojcu, sygnalizuje niebezpieczeñstwo.
Chwila minêła, tañcz¹cy wirowali nadal. Chavasse odczuwał silne zmêczenie.
Cztery doby ucieczki i zaledwie parê godzin niespokojnego snu, gdy było to bezpieczne.
Zapalił nastêpnego papierosa i przyjrzał siê sobie w lustrze.
Ciemny strój wieczorowy le¿ał na nim znakomicie, podkreœlaj¹c szerokie
ramiona i twarde, muskularne ciało. Ale na wydatnych koœciach policzkowych skóra
była naci¹gniêta zbyt silnie, a oczy mocno podkr¹¿one.
Potrzeba ci drinka, powiedział sobie. W lustrze zobaczył młod¹ dziewczynê,
wchodz¹c¹ z tarasu przez oszklone drzwi.
Chavasse odwrócił siê powoli. Oczy miała zbyt szeroko rozstawione, wargi zbyt
pulchne. Długie, czarne włosy swobodnie opadały jej na ramiona, a biała, jedwabna
sukienka, siêgaj¹ca tu¿ za kolana, była wcieleniem prostoty. Dziewczyna nie nosiła do
sukni ¿adnych dodatków. I ¿adnych nie potrzebowała. Jak wszystkie wielkie piêknoœci
wcale nie była piêkna, ale to absolutnie nie miało znaczenia. Przy niej inne kobiety na
3
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
sali wygl¹dały jak szare myszy.
Skierowała siê do baru. Gdy przechodziła, goniły j¹ spojrzenia wielu osób i
natychmiast przyczepił siê do niej włoski pułkownik lotnictwa, wygl¹daj¹cy na
wyraŸnie podpitego. Chavasse odczekał chwilê i podszedł do dziewczyny.
- Ach, tu jesteœ, kochanie - powiedział po włosku. - Wszêdzie ciê szukałem.
Miała znakomity refleks. Odwróciła siê spokojnie, w ułamku sekundy oceniła
sytuacjê i podjêła decyzjê.
Przysunêła siê i pocałowała go lekko w policzek.
- Powiedziałeœ, ¿e odchodzisz tylko na dziesiêæ minut. Doprawdy, Ÿle siê
zachowujesz.
Pułkownik lotnictwa zd¹¿ył ju¿ znikn¹æ w tłumie, a Chavasse uœmiechn¹ł siê.
- Mo¿e kieliszek bolingera? Uwa¿am, ¿e powinniœmy to uczciæ.
- Z przyjemnoœci¹, panie Chavasse - odparła doskonał¹ angielszczyzn¹. - Mo¿e
na tarasie? Tam jest chłodniej.
Chavasse wzi¹ł ze stołu dwa kielichy szampana i pod¹¿ył za ni¹ lekko
zdziwiony.
Rzeczywiœcie, na tarasie było chłodniej, odgłosy ruchu ulicznego dobiegały
przytłumione i dalekie, a nocne powietrze przepełniał intensywny zapach jaœminu.
Usiadła na balustradzie i głêboko zaczerpnêła powietrza.
- Czy¿ to nie cudowna noc? - Odwróciła siê i popatrzyła na niego, wybuchaj¹c
radosnym œmiechem. - Francesca... - przedstawiła siê. - Francesca Minetti.
Wyci¹gnêła rêkê, a Chavasse podał jej kielich szampana i te¿ siê uœmiechn¹ł.
- Wygl¹da na to, ¿e pani ju¿ wie, kim jestem.
Odchyliła siê do tyłu i popatrzyła na gwiazdy. Gdy przemówiła, brzmiało to tak,
jakby recytowała wyuczon¹ na pamiêæ lekcjê.
- Paul Chavasse, urodzony w Pary¿u w 1928 roku, ojciec Francuz, matka
Angielka.
Studia na Sorbonie oraz uniwersytetach Cambridge i Harvard. Doktorat z
filologii. Włada wieloma jêzykami. Wykładowca uniwersytecki do 1954 roku. Od tej
pory...
Zawiesiła głos i popatrzyła na niego z namysłem. Chavasse zapalił papierosa. Nie
odczuwał ju¿ zmêczenia.
- Od tej pory...?
- No có¿, na liœcie korpusu dyplomatycznego figuruje pan jako trzeci sekretarz
ambasady, ale z pewnoœci¹ nie wygl¹da pan na niego.
- A na kogo według pani wygl¹dam? - zapytał spokojnie.
- Och, nie wiem. Na kogoœ, kto prowadzi bardzo ruchliwe ¿ycie. - Znów
przełknêła szampana i kontynuowała niedbałym tonem: - I jak tam było w Albanii?
Zaskoczyło mnie, ¿e wydostał siê pan stamt¹d cały i zdrowy. Gdy ł¹cznik w Tiranie
zamilkł, skreœliliœmy pana.
4
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Znów wybuchnêła œmiechem, odrzucaj¹c głowê do tyłu, a zza pleców Chavasse’a
rozległ siê głos:
- No i co, Paul, mocno ci siê dała we znaki?
Murchison, pierwszy sekretarz, kulej¹c przeszedł przez taras. Był przystojnym,
wytwornym mê¿czyzn¹ o czerstwej, opalonej twarzy. Na lewej piersi jego smokingu
cały szereg odznaczeñ błyszczał ¿ywymi kolorami.
- Powiedzmy, ¿e wie ona o mnie zbyt wiele, bym mógł zachowaæ spokój.
- Powinna - stwierdził Murchison. - Francesca pracuje dla S2. Przez cały zeszły
tydzieñ utrzymywała z tob¹ kontakt radiowy.
Chavasse odwrócił siê szybko.
- To ty przekazałaœ mi ze Skutari ostrze¿enie, bym uciekał?
- Miło mi było ci siê przysłu¿yæ. - Skłoniła siê.
Nim zdumiony Chavasse odzyskał mowê, Murchison mocno uj¹ł go za ramiê.
- Tylko siê nie przejmuj, Paul. Twój szef właœnie przybył i chce siê z tob¹ spotkaæ.
PóŸniej mo¿ecie sobie porozmawiaæ z Francesc¹ o dawnych czasach.
Chavasse uœmiechn¹ł siê i uœcisn¹ł jej dłoñ.
- Traktujê to jako obietnicê. Nie odchodŸ.
- Bêdê tu czekaæ - zapewniła go. Odwrócił siê i wszedł za Murchisonem do
œrodka.
Przez zatłoczon¹ salê balow¹ przedostali siê do holu wejœciowego, minêli dwóch
lokai, stoj¹cych u stóp imponuj¹cych schodów, i wspiêli siê na pierwsze piêtro.
W długim, wyło¿onym grubym dywanem korytarzu panowała cisza, a
dobiegaj¹ca z sali balowej muzyka brzmiała jak echo z innego œwiata. Pokonali jeszcze
kilka schodków nastêpnie skrêcili w krótszy, boczny korytarz i zatrzymali siê przed
pomalowanymi na biało drzwiami.
- Do œrodka, mój stary - powiedział Murchison. - Postaraj siê, by to nie trwało
zbyt długo. Za pół godziny zaczyna siê przedstawienie kabaretowe. Naprawdê coœ
godnego uwagi, to ci obiecujê.
Zawrócił w gł¹b korytarza. Jego kroki tłumił gruby dywan. Chavasse zastukał do
drzwi i wszedł do œrodka.
Był to niewielki, skromnie urz¹dzony pokój biurowy, ze œcianami
pomalowanymi na zielonkawy kolor. Za biurkiem siedziała młoda, pulchna kobieta,
pogr¹¿ona w pisaniu.
Okulary do czytania w grubej, ciemnej oprawce nie ujmowały jej urody.
Podniosła głowê i spojrzała przenikliwym wzrokiem. Chavasse uœmiechn¹ł siê.
- Co za niespodzianka.
Jean Frazer zdjêła okulary, a na jej twarzy wyraŸnie odmalowała siê przyjemnoœæ.
- Fantastycznie wygl¹dasz. Jak tam było w Albanii?
- Nudno - odparł Chavasse. - Zimno, mokro, a korzyœci z powszechnego
braterstwa ludzi nader mizerne. - Usiadł na brzegu biurka i siêgn¹ł po papierosa do
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin