Susanna Clarke - Jonathan Strange i pan Norrell tom 02.pdf

(963 KB) Pobierz
Susanna Clarke - Jonathan Stran
Susanna Clarke
Jonathan Strange i pan Norrell tom 02
Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Tytuł oryginału: Jonathan Strange & Mr Norrell
Wydanie angielskie: 2004
Wydanie polskie: 2004
Pamięci mojego brata, Paula Fredericka Gunna Clarke’a,
Jonathan Strange
- Czy mag może zabić za pomocą magii? - spytał Strange’a lord Wellington.
Strange zmarszczył brwi. Pytanie najwyraźniej nie przypadło mu do gustu.
- Mag zapewne może - przyznał - lecz dżentelmen z pewnością nie powinien.
Rozdział pierwszy
Dom Cieni
lipiec 1809
W pewien letni dzień 1809 roku dwaj jeźdźcy podróżowali suchą jak pieprz
wiejską dróżką w Wiltshire. Niebo miało barwę głębokiego, lśniącego błękitu, a pod
nim rozpościerała się skąpana w słońcu Anglia.
Przy drodze rósł wielki kasztanowiec, rzucający na ziemię rozległą plamę cienia.
Ów cień pochłonął sylwetki podróżnych, gdy tylko wjechali pod rozłożyste konary -
teraz jedynie głosy świadczyły o ich obecności w tym miejscu.
- Jak długo jeszcze będzie się pan wstrzymywał z publikacją? - spytał jeden z
mężczyzn. - Już najwyższy czas. Zastanawiałem się nad tym i uważam, że
publikowanie jest obowiązkiem każdego nowoczesnego maga. Zdumiewa mnie, że
Norrell nic nie wydaje.
 
- Z pewnością prędzej czy później coś napisze - odparł drugi głos. - Ale kto
zechce czytać moje przemyślenia? Teraz, kiedy Norrell niemal bez przerwy czyni
cuda, nie spodziewam się, że dzieło maga teoretyka kogokolwiek zainteresuje.
- Och! Przesadna skromność - powiedział pierwszy głos. - Norrell nie jest jedyny
na świecie. Nie może się zajmować wszystkim.
- Owszem, może. Może... - westchnął drugi.
Jakże miło powitać starych przyjaciół! Byli to bowiem panowie Honeyfoot i
Segundus. Dlaczego jednak spotykamy ich w siodłach? Przecież jazda konna im nie
służyła, nieczęsto wybierali ten środek lokomocji z racji podeszłego wieku pana
Honeyfoota oraz ubóstwa pana Segundusa. I do tego w taki dzień! Upał sprawiał, że
pan Honeyfoot oblał się potem, odczuwał nieznośne swędzenie, a na ciele
wyskoczyły mu czerwone krostki. Z kolei pana Segundusa taka oślepiająca jasność z
pewnością mogła przyprawić o atak migreny. Co zatem robili w Wiltshire?
Tak się złożyło, że w trakcie badania sprawy dziewczęcia z liśćmi bluszczu we
włosach pan Honeyfoot natrafił na pewien trop. Był przekonany, że morderca to
mieszkaniec Avebury, przyjechał więc do Wiltshire, by zerknąć do dawnych
dokumentów przechowywanych w tutejszej parafii.
- Jeśli ustalę jego tożsamość, być może zdołam również odkryć, jaka
niegodziwość popchnęła go do zbrodni i kim była owa dziewczyna - wyjaśnił panu
Segundusowi.
Pan Segundus pojechał z przyjacielem, przejrzał z nim wszystkie papiery i
pomógł zrozumieć starołacińskie zwroty. Ale choć kochał stare dokumenty (nikt nie
darzył ich większym uczuciem) i szczerze wierzył, że mogą dostarczyć informacji, w
duchu powątpiewał w to, że siedem łacińskich słów sprzed pięciu stuleci zdoła
wyjaśnić tajemnice czyjegoś życia. Pan Honeyfoot natomiast tryskał optymizmem.
W pewnym momencie pan Segundus doszedł do wniosku, że skoro są już w
Wiltshire, mogą skorzystać z okazji i odwiedzić Dom Cieni, który znajdował się w
tym hrabstwie. Żaden z nich go jeszcze nie widział.
Większość z nas słyszała w szkole o Domu Cieni. Nazwa ta przywodzi na myśl
magię i ruiny, niewielu jednak ma pojęcie, dlaczego budynek ten jest tak ważny. W
istocie historycy magii wciąż toczą spór o jego znaczenie - część z nich twierdzi, że
Dom Cieni nie odgrywa wielkiej roli w historii angielskiej magii. Nie zdarzyło się
tam nic ważnego, do tego mieszkali w nim jedynie dwaj magowie, z których jeden
okazał się szarlatanem, a drugi kobietą. Oczywiście nie wzbudza to zachwytu
obecnych magów dżentelmenów i historyków, ale przez dwa stulecia Dom Cieni
słynął jako jedno z najbardziej magicznych miejsc w Anglii.
Zbudował go w szesnastym wieku Gregory Absalom, nadworny mag króla
Henryka VIII i dwóch królowych: Marii oraz Elżbiety. Jeśli mierzyć sukces maga
 
skutecznością praktykowanej przezeń magii, to Absaloma w ogóle magiem zwać nie
należało, gdyż jego zaklęcia nie działały. Jeśli jednak miarą staną się zarobione
przezeń pieniądze, to Absalom z pewnością należał do grona największych
angielskich magów: urodził się w biedzie, a zmarł jako bogacz.
Jednym z jego największych osiągnięć było przekonanie króla Danii, by zapłacił
garścią brylantów za zaklęcie, które, zdaniem Absaloma, powinno zmienić ciało króla
Szwecji w wodę. Rzecz jasna, zaklęcie nie zadziałało, ale za pieniądze uzyskane ze
sprzedaży połowy duńskich klejnotów Absalom wzniósł Dom Cieni. Położył w nim
tureckie dywany, zawiesił weneckie lustra, wstawił szyby i mnóstwo innych
zachwycających rzeczy. Kiedy dom był gotów, zdarzyło się coś dziwnego (choć to
tylko przypuszczenie; niektórzy twierdzą, że nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego).
Mianowicie, zdaniem niektórych osób (ale tylko niektórych), magia oferowana
klientom przez Absaloma zaczęła się samodzielnie objawiać.
Pewnej księżycowej nocy 1610 roku dwie służące wyglądały przez okno na
piętrze i zobaczyły dwadzieścia lub trzydzieści pięknych dam, tańczących w kółko na
trawniku wraz z przystojnymi dżentelmenami. W lutym 1666 roku Valentine
Greatrakes, Irlandczyk, rozmawiał po hebrajsku z prorokami Mojżeszem i Aaronem
w małym korytarzu nieopodal magla. W 1667 roku goszcząca w domu pani Penelope
Chelmorton ujrzała w zwierciadle małą, trzy - lub czteroletnią dziewczynkę. Dziecko
rosło, dojrzewało, i w końcu dama rozpoznała samą siebie. Odbicie pani Chelmorton
nie przestawało się starzeć, aż w lustrze pozostało jedynie wysuszone truchło. Po tych
i setkach podobnych opowieści Dom Cieni zyskał złą sławę.
Absalom miał jedyną córkę o imieniu Maria. Urodziła się ona w Domu Cieni i
mieszkała tam przez całe życie, wyjeżdżając z rzadka na dzień lub dwa. Gdy była
dzieckiem, dom odwiedzali królowie i ambasadorzy, uczeni, wojacy i poeci. Nawet
po śmierci jej ojca przybywali ludzie, by rzucić okiem na ostatni przejaw działania
angielskiej magii, na jej łabędzi śpiew. Potem goście zjawiali się coraz rzadziej, dom
podupadł, a ogród zarósł chwastami. Maria Absalom nie chciała jednak
wyremontować domostwa ojca. Nie sprzątano nawet potłuczonych naczyń.
Gdy Maria miała lat pięćdziesiąt, bluszcz tak się rozrósł, że wdarł się do
wszystkich szaf i pokrył podłogę, aż niebezpiecznie było po niej stąpać. Ptaki
śpiewały nie tylko przed domem, ale i w nim. Dobiegłszy setki, panna Absalom była
równie zniszczona jak dom, oboje jednak nie poddawali się śmierci. Przeżyła jeszcze
czterdzieści dziewięć lat, aż zmarła pewnego letniego poranka, w łóżku, pod
olbrzymim wiązem, a promienie słońca prześwitujące przez gałęzie padały na jej
oblicze.
Gdy panowie Honeyfoot i Segundus śpieszyli tego upalnego popołudnia do
Domu Cieni, denerwowali się nieco, że pan Norrell dowie się o ich wyprawie. Dzięki
 
pełnym szacunku listom i wizytom admirałów oraz ministrów znaczenie pana
Norrella wciąż rosło, więc tym bardziej obawiali się, by mag nie uznał, że pan
Honeyfoot złamał warunki umowy. Dlatego też nikomu nie powiedzieli dokąd jadą i
wyruszyli bardzo wczesnym rankiem. Miejscowy farmer wynajął im konie. Do Domu
Cieni dotarli okrężną drogą.
Na końcu szerokiej zakurzonej białej ścieżki ujrzeli wysoką bramę o dwóch
skrzydłach. Pan Segundus zsiadł z konia. Bramę wykonano z kastylijskiego kutego
żelaza, ale obecnie miała już rdzawą, ciemnoczerwoną barwę, a jej pierwotny kształt
uległ deformacji. Na dłoni pana Segundusa zostały ciemne ślady, całkiem jakby
bramę wzniesiono z miliona suszonych, sprasowanych róż. Żelazne zawijasy były
zdobione małymi płaskorzeźbami psotnych, roześmianych twarzyczek, szkarłatnych i
zniekształconych, zupełnie jakby część Piekła zamieszkaną przez dusze owych pogan
miał w swej pieczy nieuważny demon, który zbytnio rozgrzał piec.
Za bramą kwitły tysiące bladych róż; rosły tam również wysokie, oświetlone
słońcem wiązy, jesiony i kasztanowce, a zza nich wyzierało intensywnie błękitne
niebo. Widzieli cztery trójkątne ściany szczytowe, długie, szare kominy oraz okna z
kamiennymi kratownicami. Dom Cieni stał zrujnowany już od ponad wieku. W
równym stopniu tworzyły go dzikie bzy i szypszyna, jak i srebrzysty wapień, a unosił
się w nim nie tylko zapach żelaza i drewna, ale również aromat lata.
- Całkiem jak w Innych Ziemiach - oznajmił pan Segundus, z entuzjazmem
przyciskając twarz do kraty, przez co na jego policzku pozostało jej rdzawe odbicie.
Otworzył bramę i wprowadził konia. Pan Honeyfoot poszedł w jego ślady.
Przywiązali wierzchowce do kamiennej fontanny i postanowili udać się na
przechadzkę po ogrodzie.
Tereny wokół Domu Cieni nie zasłużyły być może na miano ogrodu. Od ponad
stu lat nikt się nimi nie zajmował. Nie były jednak lasem ani dziczą. Nie istnieje w
naszym języku słowo opisujące ogród maga dwieście lat po jego śmierci. Panowie
Segundus i Honeyfoot w życiu nie widzieli tak gęstego, bujnie porośniętego ogrodu,
który sprawiał wrażenie całkowicie dzikiego.
Pana Honeyfoota zachwycało dosłownie wszystko. Wyraził podziw dla wielkiej
alei wiązów, gdzie drzewa rosły zanurzone w morzu jaskraworóżowych naparstnic.
Zadziwiła go rzeźba lisa, który trzymał w pysku małe dziecko. Opowiadał z
ożywieniem o niezwykłej magicznej atmosferze tego miejsca i oświadczył, że nawet
pan Norrell mógłby dojść tutaj do całkiem nowych wniosków.
W rzeczywistości jednak pan Honeyfoot nie był szczególnie podatny na tę
atmosferę. Pan Segundus zaś zaczął odczuwać niepokój. Nabierał przekonania, że
ogród Absaloma ma na niego dziwny wpływ. Kilkakrotnie, gdy tak spacerował z
panem Honeyfootem, zdawało mu się, że widzi znajomych ludzi, i już chciał się z
 
nimi witać. Innym razem pomyślał, że rozpoznaje pewne miejsca. Ale gdy otwierał
usta, uświadamiał sobie nagle, że sylwetka przyjaciela to tylko gra cieni na różanym
krzewie, a rzekoma głowa lub ręka znajomego okazywała się jedynie gałązką bladych
kwiatów. Miejsce, które wydawało się panu Segundusowi dobrze znane z
dzieciństwa, było plątaniną liści żółtego krzewu i kołyszących się gałęzi bzu obok
skąpanego w słońcu węgła domu. Poza tym nie mógł sobie przypomnieć, którego ze
znajomych widział, ani nie potrafił dokładnie określić, czym było owo niby znajome
miejsce. Tak go to zmęczyło, że po pół godzinie zaproponował panu Honeyfootowi
krótki odpoczynek.
- Drogi przyjacielu! - westchnął pan Honeyfoot. - O co chodzi? Źle się pan
poczuł? Jest pan bardzo blady, drżą panu ręce. Czemu mi pan wcześniej nic nie
powiedział?
Pan Segundus przetarł dłonią czoło i wymamrotał, że jego zdaniem zaraz
doświadczą działania magii. Był o tym wręcz przekonany.
- Magii? - powtórzył pan Honeyfoot. - Jakiej magii? - Rozejrzał się nerwowo,
jakby w obawie, że zza drzewa wyskoczy pan Norrell. - Obawiam się, że dzisiejszy
upał panu zaszkodził. Sam jestem bardzo zgrzany. Ale z nas zakute pały, że to
lekceważymy. Tam jednak znajdziemy ulgę! Tam czeka nas błogość! Odpoczynek w
cieniu wysokich drzew, takich jak te nad szemrzącym potokiem, to najlepszy środek
na wzmocnienie! Chodźmy, drogi panie, usiądziemy.
Spoczęli na porośniętym trawą brzegu brunatnego strumyka. Ciepłe, delikatne
powietrze i aromat róż ukoiły pana Segundusa. Zamknął oczy. Otworzył. Znowu
zamknął. Otworzył, powoli i z trudem.
Niemal natychmiast zaczął śnić:
Ujrzał wysokie odrzwia w ciemnym budynku, wyrzeźbione w srebrzystym
kamieniu, który lekko lśnił, jakby oświetlony blaskiem księżyca. Pionowe elementy
futryny wykonano na podobieństwo dwóch mężczyzn (a może tylko jednego, gdyż
wyglądali tak samo). Postać jakby wychodziła ze ściany, i John Segundus natychmiast
zrozumiał, że to mag. Niezbyt dobrze widział jego oblicze, choć zauważył, że jest ono
młode i urodziwe. Mężczyzna miał na głowie czapkę z ostrym dziobem i kruczymi
skrzydłami po bokach.
John Segundus minął drzwi. Przez chwilę widział tylko czarne niebo, gwiazdy;
słyszał świst wiatru. Potem jednak spostrzegł, że znalazł się w zdewastowanym
pomieszczeniu. Na ścianach wisiały obrazy, gobeliny i zwierciadła. Postaci na
gobelinach poruszały się i prowadziły rozmowy, a w lustrach nie odbijał się pokój,
lecz całkiem inne miejsca.
Po przeciwnej stronie pomieszczenia, przy stole, w blasku księżyca i świec,
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin