Pocałunek o północy - Lara Adrian [rozdz. 21].doc

(67 KB) Pobierz

Rozdział 21

 

 

Mam nadzieję, że herbata nie jest za mocna? A może wolisz z mlekiem? Zaraz przyniosę z kuchni.

              Gabrielle się uśmiechnęła. Dobrze się czuła w towarzystwie partnerki Gideona.

              - Herbata jest idealna, dziękuję.

              Z zaskoczeniem stwierdziła, że w kwaterze przebywają kobiety. Była pewna, że szybko się zaprzyjaźni z piękną Savannah, która przyszła po nią na polecenia Lucana i robiła co w jej mocy, by poczuła się swobodnie.

              Przynajmniej na tyle, na ile się dało w tych okolicznościach. W otoczeniu uzbrojonych po zęby wampirów. W tym superbezpiecznym bunkrze, ukrytym kilka metrów pod ziemią.

              Nigdy by się tego nie domyśliła, patrząc na Savannah, która siedziała naprzeciwko niej przy długim stole z ciemnego wiśniowego drewna. Znajdowały się w gustownie urządzonej jadalni. Popijały egzotyczną herbatę z filiżanek z kruchej chińskiej porcelany, przy dźwiękach cichej muzyki.

              To pomieszczenie oraz przylegający do niego duży apartament należały do Gideona i Savannah. Najwyraźniej byli parą. Mieszkali w otoczeniu tych wszystkich wspaniałych mebli, niezliczonych książek i pięknych objets d’art. Dokładnie czegoś takiego można było się spodziewać po drogiej dzielnicy Back Bay. Gdyby nie brak okien. Ale i to rekompensowało zapierająca w dech  piersiach kolekcja obrazów i fotografii, zdobiąca niemal każdą ścianę.

              - Nie jesteś głodna?

              Savannah wskazała na stojącą na stole srebrną paterę pełną ciasteczek. Obok leżały smakowite małe kanapki, a w miseczkach były aromatyczne sosy. Wszystko wyglądało i pachniało wspaniale, ale Gabrielle straciła apetyt. Wciąż myślała o Lucanie, który chłepcze krew tamtego nieszczęśnika.

              - Nie, dziękuję – powiedziała. – Na razie wystarczy.

              Była zaskoczona, że w ogóle zdołała coś przekąsić, ale herbata była gorąca i działała kojąco. Potrzebowała takiego ciepła.

              Savannah patrzyła w milczeniu, jak Gabrielle pije. Jej ciemne oczy były przyjacielskie i pełne współczucia. Głowę pokrywała masa krótkich ciemnych loków. Ale to był zamierzony efekt. Do tego piękne ryzy twarzy i ponętne kształty. Zachowywała się równie bezpośrednio jak Gideon, za co Gabrielle była jej wdzięczna. To była miła odmiana po kilku godzinach spędzonych w towarzystwie apodyktycznego Lucana.

              - Jak chcesz, ale się nie mogę oprzeć pokusie – stwierdziła Savannah, sięgając po kruchy rożek.

              Nałożyła na niego gęstą bitą śmietanę, odłamała kawałek i włożyła do ust z jękiem rozkoszy. Gabrielle zdawała sobie sprawę, że umiera z głodu, ale nie była w stanie niczego przełknąć.

              - Jesz prawdziwe jedzenie? – Zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż stwierdzenie.

              Savannah skinęła głową, ocierając serwetką kąciki ust.

              - Tak. Oczywiście. Dziewczyny muszą jeść.

              - Ale myślałam, że… Skoro ty i Gideon… Nie jesteś taka jak on?

              Savannah zmarszczyła brwi i pokręciła głową.

              - Jestem człowiekiem, tak samo jak ty. Lucan ci nie wyjaśnił?

              - Nie wszystko. – Gabrielle wzruszyła ramionami. – Dość, żebym nie zwariowała, ale nadal mam masę pytań.

              - To zrozumiałe. Wszystkie je mamy, kiedy po raz pierwszy wkraczamy w ten nowy świat. – Pochyliła się i lekko uścisnęła dłoń Gabrielle. – Możesz mnie pytać o wszystko. Ja też jestem nowa.

              Gabrielle wyprostowała się, zaintrygowana.

              - Od jak dawna tu jesteś?

              Savannah przez chwilę patrzyła w przestrzeń, jakby liczyła w pamięci.

              - Porzuciłam moje dawne życie w 1974 roku. To wtedy zakochałam się w Gideonie.

              - Ponad trzydzieści lat temu – stwierdziła Gabrielle ze zdumieniem, patrząc na młodą twarz i jędrną skórę Savannah. – Moim zdaniem nie wyglądasz nawet na dwadzieścia.

              Savannah uśmiechnęła się szeroko.

              - Miałam osiemnaście lat, kiedy Gideon mnie odnalazł. Ocalił mi życie. Zabrał ze złego miejsca. Póki będziemy razem, pozostanę taka jak teraz. Naprawdę wyglądam młodo?

              - Tak. Jesteś piękna.

              Savannah zachichotała cicho i ponownie ugryzła ciastko.

              - Jak? – spytała Gabrielle. Miała nadzieję, że nie obrazi swojej gospodyni, ale była tak ciekawa, ze nie mogła się powstrzymać od zadania tego pytania. – Skoro jesteś człowiekiem, a oni nie mogą nas zmienić w… To czym są… Więc jak to możliwe? Dlaczego się nie starzejesz?

              - Jestem Dawczynią Życia – powiedziała Savannah, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. A kiedy Gabrielle uniosła pytająco brwi, dodała:

              - Gideon i ja jesteśmy połączeni, no wiesz, skojarzeni. Dzięki jego krwi pozostaję młoda, ale nadal jestem w stu procentach człowiekiem. To się nie zmienia. Nie rosną nam kły, nie potrzebujemy też krwi, żeby przeżyć.

              - Ale musiałaś ze wszystkiego zrezygnować, żeby z nim być?

              - Niczego nie żałuję? Żyję z mężczyzną, którego uwielbiam i który kocha mnie równie mocno. Oboje jesteśmy zdrowi, szczęśliwi, otoczeni ludźmi, którzy są naszą rodziną. Pomijając szkarłatnych, nie mamy tu żadnych trosk. Jeśli nawet coś poświęciłam, nie ma to znaczenia. Żyję u boku Gideona.

              - A co ze słońcem? Nie tęsknisz za normalnym życiem?

              - Żadna z nas nie musi siedzieć w kwaterze. Spędzam dużo czasu w ogrodzie, również w dzień, jeśli mam ochotę. Teren jest dobrze strzeżony, a sama rezydencja ogromna. Kiedy tu przyjechałam, minęły trzy tygodnie, zanim poznałam całą rezydencję.

              Gabrielle zdążyła się już zorientować, że potrzeba czasu, żeby poznać labirynt korytarzy.

              - A jeśli chodzi o wyprawy do miasta, to czasami wybieramy się tam za dnia, choć niezbyt często. Wszystko, czego potrzebujemy, możemy zamówić przez Internet. – Uśmiechnęła się i lekko wzruszyła ramionami. – Nie zrozum mnie źle, jak każda kobieta uwielbiam wizyty u fryzjera i zakupy. Ale to zawsze ryzyko, kiedy opuszczamy kwaterę bez ochrony naszych partnerów. Martwią się, gdy nie mogą nas chronić. Przypuszczam, ze kobiety mieszkające w Mrocznych Przystaniach mają nieco więcej swobody niż my, Dawczynie Życia, związane z wojownikami. Choć nie usłyszysz od nas słowa skargi.

              - Czy mieszkają tu inne?

              - Jeszcze dwie oprócz mnie. Eva jest związana z Rio. Polubisz ich oboje. Są duszami towarzystwa. A Danika to jedna z najmilszych osób na świecie. Była partnerką Conlana. Tego, który zginął w starciu ze Szkarłatnym.

              Gabrielle ze smutkiem skinęła głową.

              - Tak, wiem. Przykro mi.

              - Bez niego jest tu inaczej, ciszej. Jeśli mam być szczera, nie wiem, jak Danika to znosi. Byli razem od bardzo wielu lat. Conlan był wspaniałym wojownikiem i jeszcze lepszym partnerem. Należał do najstarszych mieszkańców kwatery.

              - Jak długo oni żyją?

              - Och, nie wiem. Bardzo sługo, przynajmniej według naszych standardów. Matka Conlana była córką szkockiego wodza klanu. To było za czasów Kolumba. Jego ojciec należał do Rasy, żył pięćset lat temu.

              - Chcesz powiedzieć, że Conlan miał pięćset lat?

              Savannah wzruszyła ramionami.

              - Mniej więcej. Niektórzy są dużo młodsi, jak Rio i Nikolai. Oni urodzili się na początku XX wielu, ale najstarszy jest oczywiście Lucan. On należy do Pierwszego Pokolenia, jest synem jednego z Prastarych i Dawczyni Życia. Kobiety, która jest w stanie donosić dziecko obcych. Z tego, co wiem, Pierwsze Pokolenie pojawiło się na świcie przypadkiem w wyniku zbiorowych gwałtów. Kiedy Prastarzy przybyli na Ziemię, długo nie mieli potomstwa. Zapładniali kobiety o unikatowych właściwościach DNA, zdolnych donosić mieszaną ciąże.

              Gabrielle wyobraziła sobie makabrę, która się wtedy odgrywała.

              - To były bestie.

              - Tak. Szkarłatni zachowują się podobnie i nie cenią życia. Gdyby nie wojownicy, członkowie Zakonu, którzy na nich polują, nasz życie… życie całej ludzkości… wyglądałoby ponuro.

              - A Lucan? – spytała Gabrielle cicho. – Ile ma lat?

              - Och, on jest wyjątkowy, ze względu na samo pochodzenie. Niewielu z jego pokolenia jeszcze żyje. – Na twarzy Savannah pojawił się podziw i wielki szacunek. – Ma co najmniej dziewięćset lat, może więcej.

              - O mój Boże. – Gabrielle odchyliła się na oparcie krzesła. Roześmiała się, tak absurdalnie to zabrzmiało. Wiedziała jednak, że to prawda. – Wiesz co? Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, pomyślałam, że wygląda zupełnie jak rycerz. Takie wrażenie wywołuje. Jakby świat należał do niego i jakby nic nie mogło go zaskoczyć. Teraz przynajmniej wiem dlaczego.

              Savannah przekrzywiła głowę i popatrzyła na nią przenikliwie.

              - Ale ty byłaś dla niego zaskoczeniem.

              - Ja? Dlaczego?

              - Przyprowadził cię tutaj, do kwatery. Nigdy wcześniej nie zrobił czegoś takiego. Gideon to potwierdza.

              - Sprowadził mnie tutaj dla mojego bezpieczeństwa, ponieważ Szkarłatni chcą się do mnie dobrać. Boże, nie chciałam mu uwierzyć, ale to wszystko prawda, tak?

              Uśmiech Savannah był ciepły, pełen współczucia.

              - Tak.

              - Wczoraj wieczorem widziałam, jak kogoś zabił. Sługę. Wiem, że zrobił to, żeby mnie ochronić, ale to było takie okropne. Straszne. – Przeszedł ją dreszcz, kiedy przypomniała sobie ponurą scenę na placu zabaw. – Rozszarpał mu gardło i pił jego krew jak…

              - Wampir – dokończyła Savannah cicho, a w jej głosie nie było ani oskarżenia, ani potępienia. – Tacy właśnie są, Gabrielle, tacy się urodzili. To nie jest przekleństwo ani choroba. Oni tak żyją. Zresztą nie zawsze zabijają. Członkowie rasy i wojownicy robią to niezwykle rzadko. Nie wspominając już o wampirach połączonych więzami krwi, jak Gideon czy Rio. A jest tak dlatego, że pożywienia dostarczają och partnerki.

              - Mówisz, jakby to było zupełnie normalne – powiedziała Gabrielle, marszcząc brwi i przesuwając palcem po filiżance. Wiedziała, że to ma sens, ale nie umiała się z tym pogodzić. – Przeraża mnie to, jaki jest naprawdę i jak żyje. Powinnam nim gardzić.

              - Ale tak nie jest.

              - Nie – wyznała cicho.

              - Zależy ci na nim, prawda?

              Gabrielle kiwnęła głową, ale nie chciała powiedzieć tego na głos.

              - I jesteś z nim związana intymnie.

              - Tak. – Westchnęła i pokręciła głową. – Czy to nie głupie? Nie wiem, dlaczego tak mocno go pragnę. Okłamał mnie i oszukał, a mimo to na samą myśl o nim miękną mi kolana. Nigdy nie pożądałam tak żadnego mężczyzny.

              Savannah się uśmiechnęła.

              - Oni są czymś więcej niż mężczyznami.

              Gabrielle napiła się herbaty. Nie powinna myśleć, ze należy do Lucana, chyba że chce, żeby złamał jej serce.

              - Okazują pasję we wszystkim, co robią – dodała Savannah. – Niczego nie da się porównać ze związkiem krwi, szczególnie podczas seksu.

              Gabrielle wzruszyła ramionami.

              - Tak, seks jest niesamowity, nie mogę zaprzeczyć. Ale nie łączy mnie z Lucanem związek krwi,

              Uśmiech Savannah nieco zbladł.

              - Nie ugryzł cie?

              - Boże, nie.- Pokręciła głową, zdziwiona, że nie poczuła większego przerażenia na tę myśl. – Nie wziął mojej krwi, o ile się orientuje. A dziś nawet przysięgał, że nigdy tego nie zrobi.

              - O. – Savannah odstawiła filiżankę na stół.

              - Myślisz, że to zrobi?

              Partnerka Gideona przez chwilę rozważała pytanie w myślach, a potem pokręciła głową.

              - Lucan nigdy nie rzuca obietnic na wiatr, szczególnie w takiej sprawie. Na pewno mówił serio.

              Gabrielle ulżyło, choć była ciekawa, dlaczego słowa Savannah zabrzmiały jak kondolencje.

              - Chodź – powiedziała, wstając i kiwając ręką. – Pokażę ci resztę doku.

 

 

              - Ustaliłeś coś na podstawie glifów, które miał na ręce podejrzany z Zachodniego Wybrzeża? – spytał Lucan, ciskając skórzana kurtkę na krzesło koło Gideona.

              Siedzieli w laboratorium sami, tylko we dwóch. Pozostali wojownicy poszli odpocząć przed wyprawą na miasto. Lucan był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Znów czuł koszmarny ból głowy.

              - Utknąłem, bardzo mi przykro. Żadnych informacji w bazie przestępców ani w spisach wampirów. Nie ma go w systemie. No cóż, bazy są wielkie, co nie oznacza, że doskonałe. Szczególnie, jeśli chodzi o Pierwsze Pokolenie. Jest was już niewielu, a większość z różnych powodów nigdy nie zgodziła się na rejestrację. Na przykład ty.

              - cholera – syknął Lucan, ściskając nasadę nosa, ale nie rozładowało to ciśnienia, jakie narastało w jego czaszce.

              - Dobrze się czujesz, stary?

              - Nic mi nie jest. – Nie spojrzał na Gideona, ale wyczuwał, że ten patrzy na niego z troską. – Dam sobie radę.

              - Ja… hm… słyszałem, co zaszło między tobą a Teganem. Chłopaki mówią, że wróciłeś z łowów zmordowany. Twoje ciało nadal się regeneruje. Musisz się z tym pogodzić i regularnie jeść…

              - Powiedziałem, że nic mi nie jest – uciął Lucan. Czuł, że oczy zmieniają się pod wpływem gniewu, a wargi odsłaniają zęby.

              Jego ciało dostało już dość krwi, żeby się wyleczyć – zabił dwa razy, dilera na ulicy i tego robaka na placu zabaw. Ale prawda była taka, że nadal chciał więcej.

              Kroczył po niepewnym gruncie i dobrze o tym wiedział.

              Od nałogu krwi dzielił go ledwie krok.

              Coraz trudniej przychodziło mu utrzymacie w ryzach własnej słabości.

              - Mam dla ciebie prezent – powiedział do Gideona, chcąc zmienić temat. Położył na blacie przed nim dwa pendrive’y. – Załaduj je.

              - Naprawdę? Prezent? Dla mnie? Kochanie, nie musiałeś – odparł Gideon. Wetknął jeden z dysków w port USB najbliższego komputera. Na ekranie rozwinęło się okno z długą listą plików. Gideon rzucił Lucanowi zamyślone spojrzenie. – To zdjęcia. Cholernie dużo, jak mam być szczery.

              Lucan kiwnął lekko głową. Zaczął krążyć po pokoju. Czuł się pobudzony, było mu gorąco w jaskrawym świetle laboratorium.

              - Chcę, żebyś je przejrzał i porównał ze wszystkimi znanymi nam gniazdami Szkarłatnych  mieście.

              Gideon kliknął w jeden z plików i zagwizdał.

              - To jest gniazdo Szkarłatnych, które rozbiliśmy w zeszłym miesiącu. – Otworzył dwa kolejne zdjęcia, rozmieszczając je w różnych częściach ekranu. – A to ten magazyn, który obserwujemy od dwóch tygodni… Jezu, a czy to nie jest zdjęcie mrocznej przystani w Quincy?

              - Jest tego więcej.

              - O. Większość to siedziby Szkarłatnych, ale i rasy. – Gideon przejrzał kolejnych kilka zdjęć. – Ona je zrobiła?

              - Tak. – Lucan zatrzymał się i spojrzał w monitor. Wskazał na pliki z datami z tego tygodnia. – Otwórz te.

              Gideon posłusznie otworzył pliki.

              - Jaja sobie ze mnie robisz. Była nawet w tym zakładzie psychiatrycznym? Tam muszą być setki Szkarłatnych!

              Lucan poczuł, jak na tę myśl ściska mu się żołądek. Bolesne skurcze ni ustępowały, jego ciało domagało się pokarmu. Siłą umysłu stłumił tę potrzebę, ale ręce mu się trzęsły, a na czole pojawiły się krople potu.

              - Znalazł ją sługa i przepędził – powiedział chrapliwym głosem, nie tylko z powodu głodu. – Miała wielkie szczęście, że uszła stamtąd z życiem.

              - Mnie to mówisz? Jak ona znalazła to miejsce? Te miejsca?

              - Mówi, że nie wie, co ją do nich przyciąga. To musi być instynkt. No wiesz, jedna ze zdolności Dawczyni Życia. Potrafi również opierać się kontroli umysłu i widzi nasze ruchy, choć inni ludzie tego nie potrafią.

              - Nazywaj to jak chcesz, ale jej zdolności mogą się okazać bardzo pożyteczne.

              - Zapomnij o tym. Nie będziemy jej w to wciągać. Nie zamierzam wystawiać jej na niebezpieczeństwo. Poza tym długo tu nie zostanie.

              - Nie sądzisz, że powinniśmy ją chronić?

              - Nie chcę, żeby tu była, kiedy lada moment wybuchnie wojna. To nie życie dla niej!

              Gideon wzruszył ramionami.

              - Savannah i Evie się podoba.

              - Tak, Danika przekonała się na własnej skórze, jakie jest zabawne. – Lucan pokręcił głową. – Nie chcę, żeby Gabrielle znalazła się w pobliżu pola bitwy. Przeniesiemy ją do Mrocznej Przystani. Gdzieś daleko, w jakimś odosobnionym miejscu, gdzie Szkarłatni jej nie dopadną.

              I gdzie będzie bezpieczna również przed nim. Bezpieczna przed bestią, która próbowała się uwolnić. Jeśli w końcu ogarnie go nałóg krwi – a ostatnio czuł wyraźnie, że jest to raczej kwestia czasu – Gabrielle powinna się znaleźć jak najdalej od niego.

              - Zależy ci na niej – powiedział Gideon spokojnie.

              Lucan zmierzył go wzrokiem. Miał ochotę coś zniszczyć.

              - Nie bądź śmieszny.

              - Jest piękna, odważna i twórcza, więc nic w tym dziwnego, że ci się podoba. Ale… do cholery. Tobie na niej naprawdę zależy, prawda? – najwyraźniej Gideon nie wiedział kiedy przestać. – Nigdy nie sądziłem, że dożyję dni, gdy za skórę zalezie ci kobieta.

              - Czy wyglądam na kogoś, kto ma ochotę wstąpić do żałosnego klubu zakochanych, jak ty i Rio? Albo jak Conlan, zostawić po sobie osieroconego szczeniaka? Uwierz mi, nie interesuje mnie związek z kobietą. Ani z tą, ani z żadną inną. – Zaklął paskudnie. – Jestem wojownikiem. Moim pierwszym… moim jedynym obowiązkiem jest bronienie Rasy. Nigdy nie było miejsca na nic innego. Kiedy tylko znajdę dla niej bezpieczne miejsce w Mrocznej Przystani, Gabrielle Maxwell zniknie stąd i zapomnimy o niej. Koniec kropka.

              Gideon siedział przez chwilę cicho, obserwując w milczeniu niespokojne ruchy Lucana, tak dziwne u tego opanowanego wampira.

              Czym tylko dodatkowo go rozwścieczył.

              - Masz jeszcze coś do dodania czy możemy zmienić temat?

              Mądre błękitne oczy Gideona patrzyły na niego z doprowadzającym do szaleństwa spokojem.

              - Och, zastanawiam się tylko, kogo bardziej starasz się przekonać. Mnie czy siebie?

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin