Coulter Catherine - Panna młoda 04 - Niesforny Jack.pdf

(980 KB) Pobierz
Coulter Catherine - Panna mloda
CATHERINE COULTER
NIESFORNY JACK
ROZDZIAŁ 1
Rezydencja St. Cyre Londyn, 1811 25 marca
Grayson Albemarle St Cyre, baron Cliffe, przeczytał krótki liścik, napisany na
jednej kartce, a potem powoli zgniótł go w dłoniach. To tylko parę liter, pomyślał i
wrzucił kulkę papieru do kominka. Zaledwie kilka wyrazów, lecz większość z nich
przesycona jadem i wrogością. Obserwował, jak papier powoli marszczy się na
brzegach, a potem cały się zajmuje jasnym płomieniem.
Opuścił salon i ruszył długim korytarzem ku tylnej części domu. Otworzył
drzwi swego ulubionego pokoju - biblioteki - mrocznej, ciepłej i wypełnionej
książkami. Poza nimi nie znajdowało się tutaj prawie nic. Grube, ciemnozłote,
aksamitne zasłony odgradzały wnętrze od ciemności nocy, lecz ogień na kominku
ledwie płonął, ponieważ nikomu spośród służby nie wpadło do głowy, że ich pan
może przyjść tu o tak nietypowej porze.
Sądzili, że przed pięcioma minutami wyszedł z domu, by udać się do swej
kochanki.
Pomyślał o nieszczęsnym liście i zaklął, co prawda nie tak płynnie, jak umiał
kląć jego ojciec, gdy był już zbyt pijany, aby utrzymać się na nogach. Usiadł przy
biurku, wyjął z górnej szuflady arkusz papieru, zanurzył pióro w kałamarzu i zaczął
 
pisać:
Jeżeli otrzymam jeszcze jeden list z pogróżkami, potraktuję cię tak, jak na to
zasługujesz, to znaczy zbiję do nieprzytomności i zostawię, byś zdechł w rynsztoku.
Podpisał list inicjałami GSC, nie śpiesząc się złożył go i wsunął do koperty.
Podszedł do stojącego w holu wytwornego hiszpańskiego stolika i umieścił kopertę
na srebrnej tacy, którą jego kamerdyner Quincy opróżniał każdego dnia, niezmiennie
o pierwszej po południu.
Ciekawe, co będzie dalej, pomyślał wychodząc w chłodną, świeżą, wiosenną
noc i kierując się w stronę, gdzie mieszkała jego słodka Jenny.
Pewnie nic.
Ludzie pokroju Clyde'a Barristera nie grzeszą odwagą.
Dwór Carlisle
w pobliżu Folkstone
29 marca
Nie pozostało już nic więcej do powiedzenia. Do licha z nią. Był wściekły na
tę niewdzięczną małą sukę i ledwie hamował gniew. Podniósł dłoń, by ją uderzyć, ale
powstrzymał się:
- Jeśli ci przyłożę, Carlton dowie się o tym i jeszcze się zniechęci.
Zakwiliła cicho, z opuszczoną głową. Długie, splątane i wilgotne od potu
włosy spływały jej wzdłuż twarzy.
- Nareszcie zamilkłaś, co? Nigdy nie przypuszczałem, że tego doczekam.
Jesteś niema jak drzewo. To takie odświeżające, nie musieć słuchać ciągłych skarg i
nie widzieć twoich wrogich spojrzeń. Milczenie i uległość dodają kobietom uroku, a
zwłaszcza tobie, zważywszy, że pierwszy raz spotykam się z nimi u ciebie. No cóż,
może już po wszystkim, co? Tak, chyba wreszcie się poddałaś. Nie będziesz więcej
mi się sprzeciwiać.
Nie powiedziała ani słowa.
A kiedy ujął ją pod brodę i brutalnie uniósł jej głowę, w oczach miała łzy.
Mimo to nie rozpogodził się; wpatrywał się w nią, oddychając ciężko po całym tym
krzyku. Lecz jego twarz nie była już tak czerwona, jak przed chwilą, a w glosie nie
słyszało się drżenia, wywołanego gniewem.
- Poślubisz sir Carltona Avery'ego. Wróci tu jutro rano. Będziesz uśmiechała
 
się do niego nieśmiało i zapewnisz go, że to dla ciebie zaszczyt, iż możesz zostać jego
żoną. Dałem mu moje błogosławieństwo. Warunki kontraktu małżeńskiego zostały
ustalone. Wszystko przygotowane. A jeśli sprawisz mi zawód, gorzko tego
pożałujesz.
Znów uniósł jej brodę, zobaczył łzę spływającą po policzku dziewczyny i
uśmiechnął się.
- Dobrze - powiedział. - Wykąpiesz się i umyjesz włosy. Wyglądasz jak
dziwka z Drury Lane.
Wymaszerował z sypialni, podśpiewując radośnie pod nosem i ciesząc się z
odniesionego zwycięstwa. Nie życzył sobie jednak, aby odniosła wrażenie, że nie
mówił poważnie, więc głośno zatrzasnął za sobą drzwi.
Usłyszała, jak przekręca klucz w zamku, a potem, ciężko stąpając, oddala się
korytarzem. Odetchnęła głęboko, spojrzała przed siebie i powiedziała:
- Dzięki ci, Boże. Zapomniał związać jej ręce.
Uniosła je, spojrzała na brzydkie sińce na nadgarstkach i zaczęła rozcierać
mięśnie, aby przywrócić dłoniom czucie. Pochyliła się i uwolniła z więzów kostki, a
potem wstała powoli z krzesła, na którym spędziła trzy dni, przywiązana do niego
niczym jakaś przestępczyni. Załatwiła naturalną potrzebę, po czym szybko wypiła
dwie szklanki wody z karafki, stojącej na nocnym stoliku. Jej oddech uspokajał się
powoli. Była bardzo głodna. Nie jadła od wczorajszego wieczoru. Nie pozwolono jej
na to.
A jednak zapomniał związać jej dłonie.
A może wcale nie zapomniał. Być może uwierzył, że w końcu udało mu się ją
złamać i wiązanie rąk nie będzie już potrzebne. No cóż, postarała się przekonać go o
tym, choć powstrzymanie cisnących się na usta słów wiele ją kosztowało. Zmuszenie
się do płaczu nie okazało się ani w połowie tak trudne.
A jeśli on wróci? Ta myśl popchnęła ją do czynu skuteczniej, niż widok byka
farmera Masona, Prixila, który swego czasu gonił ją przez całe pole. Musiała
wydostać się stąd w trzy minuty, a może nawet szybciej.
Rozmyślała o tym przez długie dni spędzone na krześle. Zaplanowała
wszystko starannie, a potem zmodyfikowała plan, wyobrażając sobie, co z rzeczy,
które powinna zabrać, zmieści się w małej, lekkiej walizce.
Następne dwie minuty spędziła, związując razem rogi prześcieradeł,
wyrzucając je przez znajdujące się na drugim piętrze okno i modląc się, aby zdołała
 
jakoś się przez nie przepchnąć. Niewątpliwie była teraz szczuplejsza, niż trzy dni
temu. Wcześniej, przywiązana do krzesła, rzucała od czasu do czasu spojrzenia na
okno, świadoma, że jest to jedyna droga ucieczki. Będzie musiała przecisnąć się przez
wąski otwór. To jedyna szansa.
Ledwo jej się udało. A gdy wisiała sześć stóp nad ziemią, zerknęła w górę na
okno sypialni i uśmiechnęła się. Puściła prześcieradła i wylądowała na miękkiej
pochyłości stoku. Przetoczyła się kilka razy, a potem wstała i otrzepała suknię z pyłu.
Kiedy się okazało, że w wyniku upadku zarobiła jedynie kilka siniaków, spojrzała
jeszcze raz na dom, na jego potężną bryłę o złagodzonych księżycową poświatą
zarysach. Ta piękna posiadłość, dwór Carlisle, należała do jej ojca, Thomasa
Leveringa Bascombe'a, nie do tego bękarta, który poślubił jej matkę, gdy owdowiała.
Lecz teraz Carlisle było jego, wszystko było jego, i nic nie mogła na to poradzić.
O ile dopisze jej szczęście, do rana nikt nie zauważy ucieczki. Chyba że on
przypomni sobie, iż nie związał jej rąk, i wróci. Wtedy sprawa się skomplikuje.
Przynajmniej Georgie znajdowała się teraz daleko stąd, pod Yorkiem, więc
ojczym nie będzie mógł wyładować na niej gniewu, kiedy odkryje, że jego gołąbek
uciekł z klatki.
Uciekł, i dobrze wiedział, dokąd się udać.
ROZDZIAŁ 2
Rezydencja St. Cyre Londyn 2 kwietnia
- Milordzie.
- Mów ciszej, Quincy - powiedział Gray, nie otwierając oczu. - Obudzisz
Eleanor.
Quincy spojrzał na smukłą Eleanor i zniżył głos do szeptu, jednak widać
niedostatecznie, ponieważ Eleanor otworzyła oczy i spojrzała na niego z wyrzutem.
- Powinien pan zejść do salonu, milordzie, to ważne. Ma pan gości.
Baron przesunął leciutko dłonią po miękkim grzbiecie Eleanor, poklepał ją po
głowie i pogłaskał pod brodą, co sprawiło, że przeciągnęła się rozkosznie, a potem
wstała. Uniosła głowę, mrugnęła do niego raz czy dwa, a potem znowu opadła na
biurko i więcej się nie poruszyła.
- Ona dalej śpi - powiedział Gray. - Czasami tak robi, zauważyłeś to? Patrzy ci
prosto w oczy, a potem znów się wyłącza. Przypuszczam, że wcale się nie budzi.
Wracając do tematu, za wcześnie na gości. I co to w ogóle za goście?
 
- Dwie pańskie cioteczne babki, milordzie. - Quincy zerknął z obawą na
nieruchomą Eleanor. Mógłby przysiąc, że ona wcale nie śpi.
- Jakie dwie cioteczne babki?
- Z tego, co mówi panna Maude, to ciotki pańskiej matki.
Szczerze się zdziwił. Pamiętał je, ale minęło już tyle lat, tyle lat... Był
chłopcem, kiedy ostatni raz złożyły im wizytę.
Spojrzał na miękki, obity jasnobrązową skórą fotel, który jego matka tak
bardzo lubiła. Niemal widział, jak pociera dłonią siedzenie. To dziwne, że zapamiętał
coś takiego, gdyż rzadko zatrzymywali się w Londynie na dłużej.
- Te stare damy... Nie dawały znaku życia przez więcej lat, niż potrafię
zliczyć. Ciekawe, co tu się dzieje.
Jego matka była jedynaczką. Tym większa szkoda. Gdyby nie to, być może
miałaby brata, który by się nią opiekował. Jej ojciec zginął w wojnie kolonialnej
gdzieś niedaleko Trenton i od tej pory była zdana na siebie. Miała tylko syna, który
nie mógł pomóc matce, przynajmniej dopóki nie skończył dwunastu lat.
Potrząsnął głową. Odległe wspomnienia, o których nie warto pamiętać,
ponieważ dziś nic już nie można zrobić, niczego zmienić.
Gray zjadł śniadanie dwie godziny wcześniej, a potem pracował trochę w
bibliotece, mając do towarzystwa wyłącznie dumną Eleanor. Wysłuchawszy
Quincy'ego, przeciągnął się i ruszył ku frontowej części domu. Rezydencja St. Cyre
położona była pośrodku pierzei budynków przy Portman Square. Okna salonu
wychodziły na park po przeciwnej stronie ulicy, gdzie drzewa właśnie zaczynały
nabrzmiewać pąkami.
Ranek wstał dosyć paskudny, było szaro, zimno i padał drobny deszczyk. To
już drugi kwietnia, pomyślał, a tu ani śladu słońca - choć tak naprawdę w Londynie
nikt na serio nie spodziewał się słonecznej pogody.
Kiedy minął podwójne drzwi salonu i usłyszał, jak Quincy anonsuje ponuro:
„Lord Cliffe”, o mało nie stanął jak wryty. Pośrodku pokoju dostrzegł dwie stare
damy, opatulone w szaliki, czepki, peleryny oraz rękawiczki i wpatrujące się w niego,
jakby był wcielonym diabłem.
- Jesteście moimi ciotecznymi babkami? - zapytał, podchodząc do nich i
uśmiechając się miło. Był w końcu dżentelmenem. Dzień, o którym sądził, że będzie
ciągnął się w nieskończoność, nim nadejdzie pora pójścia do Jenny, by kochać się z
nią do utraty tchu, zapowiadał się teraz całkiem interesująco.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin