Jan Pawel Ii - Dar I Tajemnica.doc

(75 KB) Pobierz
"DAR I TAJEMNICA"

"DAR I TAJEMNICA"

·         podkład muzyczny Enigma

·         aktorzy przy zgaszonym świetle ze świecami wchodzą na scenę

·         przy muzyce Vivaldi-Gloria wykonują układ taneczny z szarfami w trzech kolorach (papieskie)

·         na scenie pojawia się postać Papieża

Historia mojego powołania kapłańskiego? Historia ta znana jest przede wszystkim Bogu samemu. Każde powołanie kapłańskie w swej najgłębszej warstwie jest wielką tajemnicą, jest darem, który nieskończenie przerasta człowieka. Każdy z nas kapłanów doświadcza tego bardzo wyraźnie w całym swoim życiu. Wobec wielkości tego daru czujemy, jak bardzo do niego nie dorastamy. Powołanie jest tajemnicą Bożego wybrania: "Nie wyście MNIE wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał" (J 15,16). "I nikt sam sobie nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga jak Aaron" (Hbr 5,4).

Moje przygotowanie seminaryjne do kapłaństwa zostało poniekąd zaantycypowane, uprzedzone. W jakimś sensie przyczynili się do tego moi Rodzice w domu rodzinnym, a zwłaszcza mój Ojciec, który wcześnie owdowiał. Matkę straciłem jeszcze przed Pierwszą Komunią św. w wieku 9 lat i dlatego mniej ją pamiętam i mniej jestem świadom jej wkładu w moje wychowanie religijne, a był on z pewnością bardzo duży. Po jej śmierci, a następnie po śmierci mojego starszego Brata, zostaliśmy we dwójkę z Ojcem. Mogłem na co dzień obserwować jego życie, które było życiem surowym. Z zawodu był wojskowym, a kiedy owdowiał, stało się ono jeszcze bardziej życiem ciągłej modlitwy. Nieraz zdarzało mi się budzić w nocy i wtedy zastawałem mojego Ojca na kolanach, tak jak na kolanach widziałem go zawsze w kościele parafialnym, ale ten przykład mojego Ojca był jakimś pierwszym domowym seminarium.

Kiedy byłem w gimnazjum, Książe Adam Stefan Sapiecha, Arcybiskup Metropolita Krakowski wizytował naszą parafię w Wadowicach. Mój katecheta, ks. Edward Zacher zlecił mi zadanie przywitania. Po moim przemówieniu Arcybiskup zapytał katechetę, na jaki kierunek studiów wybieram się po maturze. Ks. Zacher odpowiedział: "idzie na polonistykę". Na co Arcybiskup miał powiedzieć: "szkoda, że nie na teologię".

Na tamtym etapie życia moje powołanie kapłańskie jeszcze nie dojrzało, chociaż wielu z mojego otoczenia przypuszczało, że mógłbym pójść do seminarium duchownego.

W tamtym okresie decydujące wydawało mi się nade wszystko zamiłowanie do literatury, a w szczególności do literatury dramatycznej i do teatru.

W ciągu tych wszystkich lat moim spowiednikiem i bezpośrednim kierownikiem duchowym był ks. Kazimierz Figlewicz. Zetknąłem się z nim po raz pierwszy jako uczeń pierwszej klasy gimnazjalnej w Wadowicach. Ks. Figlewicz, jako wikary parafii wadowickiej, uczył nas wtedy religii. Dzięki niemu zbliżyłem się do parafii, zostałem ministrantem, a nawet poniekąd zorganizowałem koło ministranckie.

W maju 1938 roku zdałem egzamin dojrzałości i zgłosiłem się na Uniwersytet, na filologię polską. W związku z tym obaj z Ojcem wyprowadziliśmy się z Wadowic do Krakowa. Zamieszkaliśmy w domu przy ulicy Tynieckiej 10 na Dębnikach. Dom należał do moich krewnych ze strony matki. Rozpocząłem studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagielońskiego - na filologii polskiej, zdołałem jednak ukończyć tylko pierwszy rok tych studiów, gdyż 1 września 1939 roku wybuchła druga wojna światowa.

Wybuch wojny zmienił w sposób dość zasadniczy sytuację w moim życiu. Wprawdzie profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego usiłowali rozpocząć nowy rok akademicki, ale zajęcia trwały tylko do 6 listopada 1939 roku. W tym dniu władze niemieckie zwołały wszystkich profesorów na zebranie, które zakończyło się wywiezieniem tych czcigodnych ludzi nauki do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Na tym urywa się w moim życiu okres studiów polonistycznych i rozpoczyna się okres okupacji niemieckiej, w czasie której starałem się najpierw dużo czytać i pisać. Właśnie w tym okresie powstały moje pierwsze młodzieńcze utwory literackie.

Dorastają znienacka przez miłość,
a potem tak nagle dorośli.
Trzymając się za ręce wędrują w wielkim tłumie.
Serca schwytane jak ptaki, profile wzrastają w półmroku.
Trzymając się za ręce usiedli cicho nad brzegiem.
Pień drzewa i ziemia w księżycu i niedoszeptany tli trójkąt.
Mgły nie dźwignęły się jeszcze, serca
Dzieci wyrastają.
Czy zawsze tak będzie? - pytam!
Gdy wstaną stąd i odejdą, albo, albo też jeszcze inaczej.
Kielich światła nachylony wśród roślin
Odsłania jakieś przedtem nieznane dno
Tego co w was się zaczęło czy potraficie nie popsuć,
Czy potraficie odróżnić dobro od zła?

Refren

Pójdziemy tam, dokąd prowadzi droga wąska i pod górę pójdziemy tam,
weźmy tylko nadzieję, wiarę i miłość i pójdziemy tam
z plecakami pełnymi miłości i marzeń odejdziemy tam dojdziemy tam.
Pójdziemy tam, bo otwarto już bramy, wołają na nas więc dojdziemy tam,
chociaż ostre kamienie rzeźbią cierpienie w nas pójdziemy tam.

Chodź z nami ty i daj twą rękę i weź moją przyjazną dłoń
spójrz jaki piękny jest świat i pokochaj go
jutro, gdy już piękny jest świat i pokochaj go
zobaczysz, że szczęście jest lekkie jak obłok.

Refren

Możesz użyźnić jak ono dolinę i zieleni spragnioną dłoń.
Gdy twoje łzy skropią jej omdlałą skroń.
Zakwitną ogrody serc i rajska roztoczy się wokół woń
w promieniach łaski żyjemy tak, by wciąż biegnąć doń. (x2)

(Słowa p. Ewa Sęk)

Aby uchronić się przed wywózką na przymusowe roboty do Niemiec, jesienią roku 1940 zacząłem pracę jako robotnik fizyczny w kamieniołomie, związanym z fabryką chemiczną Solvay. Kamieniołom znajdował się na Zakrzówku, około pół godziny drogi od mojego domu na Dąbnikach.

Spotykałem się na co dzień z ludźmi ciężkiej pracy, poznałem ich środowisko, ich rodziny, ich zainteresowania, ich ludzką wartość i godność. Osobiście doznałem od nich wiele życzliwości. Wiedzieli, że jestem studentem i wiedzieli, że jeżeli tylko na to okoliczności pozwolą, wrócę do studiów. Nigdy jednak nie doznałem z powodu jakiejś nieżyczliwości. Nie drażniło ich to, że do pracy przynosiłem książki. Mówili: "My tu przypilnujemy, a pan niech sobie poczyta". Działo się tak zwłaszcza na zmianach nocnych.

W tamtym okresie pozostawałem w kontakcie z teatrem słowa, który stworzył Mieczysław Kotlarczyk i był jego animatorem w konspiracji.

Spotkania teatru słowa odbywały się w wąskim gronie znajomych, zaproszonych gości szczególnie zainteresowanych literaturą i równocześnie "wtajemniczonych".

Muszę przyznać że całe to szczególne doświadczenie teatralne zapisało się bardzo głęboko w mojej pamięci, chociaż od pewnego momentu zdawałem sobie sprawę, że teatr nie był moim powołaniem.

Przychodzę do Ciebie, Panie, z pytaniem, które nie daje mi spokoju: Co mam czynić? Czuję w sercu wielkie pragnienie, aby życie moje było piękne, udane, wartościowe. Chcę je poświęcić dobrej sprawie.

Dałeś mi, Panie, życie i zdrowie. Dałeś mi umysł, by poznać Ciebie, Twoje zamiary, Twoją miłość dla mnie i całego świata. Dałeś mi serce, które pragnie kochać. Dałeś mi liczne dary. Pragnę je pomnożyć dla twojej chwały jak talenty ewangeliczne.

Co mam czynić, Boże?

Często wraz z całym kościołem modlę się, by wiele młodych poszło za głosem powołania, poświęcając Tobie, Boże swoje życie. Modlę się bo wiem, że potrzebujesz rąk do pracy, serc do miłowania biednych, cierpiących i zagubionych na drogach całego świata.

Modlę się o łaskę powołania dla innych, nie myśląc wcale, że swój wzrok mogłeś skierować właśnie na mnie.
Przychodzę do Ciebie z niepokojem w sercu. I stawiam pytanie: czy nie potrzebujesz, Boże, mojego serca, mojego życia, moich rąk? Nie wiem, jaka jest Twoja wola. Proszę Cię, Panie, oświeć mój umysł - co mam czynić?

Chcę pełnić Twoją wolę...

Jaką rolę odegrała w moim powołaniu postać św. Brata Alberta? Wiadomo, że Brat Albert był artystą - malarzem: studia ukończył w Monachium. Dorobek artystyczny, jaki pozostawił, wskazuje na to, że był to wielki talent malarski. I oto ten człowiek w pewnym okresie życia zrywa ze sztuką, gdyż dochodzi do wniosku, że Bóg daje mu zadanie ważniejsze. Zapoznawszy się ze środowiskiem krakowskim nędzarzy, zbierających się wokół tzw. "ogrzewalni" przy ulicy Krakowskiej, Adam Chmielowski postanawia stać się jednym z nich, a więc nie jałmużnikiem przychodzącym z zewnątrz, aby rozdzielać dary, ale człowiekiem, który daje całego siebie, aby tym wydziedziczonym ludziom służyć. Dla mnie Jego postać miała znaczenie decydujące, ponieważ w okresie mojego własnego odchodzenia od sztuki do literatury i od teatru, znalazłem w nim szczególne duchowe wsparcie i wzór radykalnego wyboru drogi powołania.

Habit miał szary i sztywny,
Przetyczką drewnianą spięty,
W spojrzeniu jasność dziecięcą,
Dobroć i ciszę - jak święty.

Na wóz się wdrapał z trudnością,
Bo jedną miał nogę drewnianą,
I ruszył sobie na Kraków
W jesienne, jasne rano.

"Dla biednych zbieram, dla biednych!
Dla najbiedniejszych w świecie.
W przytułku mam chorych i głodnych,
Więc datki najmniejsze choć, nieście!

Co łaska! Za wszystko Bóg zapłać,
Za strawę, odzież czy grosze!
Dla biednych zbieram, dla biednych
Na miłość Boga was proszę!"

Brat Albert stanął na wozie,
A głos nad gwarem precz leciał,
Gdy mówił o nędzy w przytułku,
O głodnych i chorych dzieciach.

...nie mogę pominąć jednego środowiska i jednej postaci, która w tym okresie dała mi bardzo wiele. Jest to mianowicie środowisko mojej parafii pod wezwaniem św. Stanisława Kostki na Dębnikach w Krakowie. Parafia ta była prowadzona przez księży salezjanów, których pewnego dnia hitlerowcy zabrali do obozu koncentracyjnego. W parafii była osoba wyjątkowa: chodzi tu o Jana Tyranowskiego. Tyranowski, sam kształtował się na dziełach św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa, wprowadził mnie po raz pierwszy w te niezwykłe, jak na ówczesny wiek, lektury.

Albo Ty myślisz, o Ty wieczny Żywy,
Że Ciebie kocham za przyszłe nagrody,
Za obietnice w królestwie Twym gody,
Za palmy - harfy - i cuda - i dziwy -
Za jakąkolwiek bądź w niebie zapłatę,
Którą byś spłacił mi dni mych utratę?
Ja kocham Ciebie - żeś był nieszczęśliwy,
Że przebolałeś tu wszystko, co boli,
Że zniosłeś wszystko, co tylko poniża,
Ty, Bóg, w kajdanach cielesnej niewoli,
Ty, Bóg, przez katów prowadzon do krzyża!
Ja Ciebie kocham - że Cię o tej chwili
Niebo odbiegło - i ludzie zdradzili
Ja Ciebie kocham - żeś był przymuszony
Wołać do Ojca: "O, jam opuszczony!
Ja Ciebie kocham za Twoje konanie
I za śmierć więcej niż za Zmartwychwstanie.

Czas ostatecznego dojrzewania mojego powołania kapłańskiego, jak już wspomniałem, łączy się z okresem drugiej wojny światowej, z okresem okupacji nazistowskiej. Czy można to uważać za zwykły zbieg okoliczności ? Czy też istnieje jakiś głębszy związek pomiędzy tym, co dojrzewało we mnie, a wydarzeniami historycznymi ? Na tak postawione pytania trudno odpowiedzieć. W planach Bożych nic nie jest przypadkowe. Myślę, że skoro Bóg mnie powołał, to we właściwym momencie powołanie to musiało się objawić. Powołanie, które dojrzewa w takich okolicznościach, nabiera nowej wartości i znaczenia. Wobec szerzącego się zła i okropności wojny, sens kapłaństwa i jego misja w świecie stawały się dla mnie nadzwyczaj przejrzyste i czyste.

Na skutek wybuchu wojny zostałem oderwany od studiów i od środowiska uniwersyteckiego. Straciłem w tym czasie mojego Ojca, ostatniego człowieka z mojej najbliższej rodziny. Wszystko to stanowiło także w znaczeniu obiektywnym jakiś proces odgrywania od poprzednich własnych zamierzeń, poniekąd wyrywania z gleby, na której dotychczas rosło nowe człowieczeństwo. (...) ...coraz bardziej jawiło się w mojej świadomości światło: Bóg chce, ażebym został kapłanem. Pewnego dnia zobaczyłem to bardzo wyraźnie: był to rodzaj jakiegoś wewnętrznego olśnienia. To olśnienie niosło w sobie radość i pewność innego powołania. I ta świadomość napełniła mnie jakimś wielkim wewnętrznym spokojem.

Pieśń: "Szedłem kiedyś inną drogą..."

Jesienią roku 1942 powziąłem ostateczną decyzję wstąpienia do Krakowskiego Seminarium Duchownego, które działało w konspiracji. Przyjął mnie ks. Rektor Jan Piwowarczyk. Rozpocząłem studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, który także działał w konspiracji., pracując nadal fizycznie jako robotnik w Solvayu.

W okresie okupacyjnym Arcybiskup Metropolita założył konspiracyjne Seminarium Duchowne, umieszczając je pod dachem swojej rezydencji. W każdej chwili groziło to zarówno przełożonym, jak i klerykom surowymi represjami ze strony władz niemieckich. Przebywałem w tym szczególnym seminarium, pod bokiem umiłowanego Księcia Metropolity, począwszy od września 1944 roku i tam doczekałem się wraz z kolegami dnia 18 stycznia 1945 roku, dnia - a raczej nocy - wyzwolenia.

Muzyka: Vivaldi, Gloria

Moje święcenia kapłańskie miały miejsce w dniu, w którym zwykle tego sakramentu się nie udziela: 1 listopada obchodzimy bowiem Uroczystość Wszystkich Świętych i cała liturgia Kościoła jest nastawiona na przeżycie tajemnicy świętych obcowania i przygotowanie do Dnia Zadusznego. Jednakże Książe Metropolita wybrał ten dzień ze względu na to, że miałem wkrótce wyjechać do Rzymu na dalsze studia. Przyjmowałem święcenia sam, w prywatnej kaplicy Biskupów Krakowskich. Moi koledzy mieli otrzymać święcenia dopiero następnego roku w Niedzielę Palmową.

Cały miesiąc październik był dla mnie miesiącem świeceń subdiakonatu i diakonatu oraz trzech serii rekolekcji, jakie je poprzedzały. W dniu Wszystkich Świętych stawiłem się rankiem w rezydencji Arcybiskupów Krakowskich przy ul. Franciszkańskiej 3, aby otrzymać święcenia kapłańskie. W tej ceremonii uczestniczyła grupa moich krewnych i przyjaciół.

Pośród niesnasek Pan Bóg uderza
      W ogromny dzwon:
Dla Słowiańskiego oto Papieża
      Otworzył tron.
Ten przed mieczami tak nie uciecze,
      Jako ten Włoch:
On śmiało, jak Bóg, pójdzie na miecze,
      Świat mu - to proch!
Twarz jego, słowem rozpromienia,
      Lampa dla sług -
Za nim rosnące pójdą plemiona
      W światło, gdzie Bóg.
Na jego pacierz i rozkazanie
      Nie tylko lud -
Jeśli rozkaże, to słońce stanie
      Bo moc - to cud!
On się już zbliża - rozdawca nowy
      Globowych sił!
Cofnie się w żyłach pod słowy
      Krew naszych żył,
W sercach się zacznie światłości Bożej
      Strumienny ruch -
Co myśl pomyśli przezeń, to stwórz,
      Bo moc - to duch.
A trzeba mocy, byśmy ten Pański
      Dźwignęli świat -
Więc oto idzie Papież Słowiański,
      Ludowy brat -
Oto już leje balsamy świata
      Do naszych łon,
A chór aniołów kwiatem umiata
      Dla niego tron.
On rozda miłość, jak dziś mocarze
      Rozdają broń -
Sakramentalną moc on pokaże,
      Świat wziąwszy w dłoń,
Gołąb mu słowa w hymnie wyleci
      Poniesie wieść,
Nowinę słodką, że duch cześć,
      I ma swą cześć
Niebo się nad nim pięknie otworzy
      Z obojga stron,
Bo on na świecie stanął i tworzy
      I świat i tron
On przez narody uczyni bratanie,
      Wydawszy głos,
Że duchy pójdą w cele ostatnie
      Przez ofiar stos,
Moc ta przez duchy będzie widzialna
 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin