Rozdział 1.pdf

(1603 KB) Pobierz
197202624 UNPDF
Od samego początku twierdził,
popełnił przestępstwo były tylko zdj
dziewczynę - Isabellę Swan.
MęŜczyzna został aresztowany, os
On jednak nie miał zamiaru sie podda
Poprzysiągł zemstę...
tku twierdził, Ŝe jest niewinny. Dowodem tego,
pstwo były tylko zdjęcia wykonane przez młod
Isabellę Swan.
czyzna został aresztowany, osądzony i zamknięty w wi
On jednak nie miał zamiaru sie poddać...
e jest niewinny. Dowodem tego, Ŝe
cia wykonane przez młodą
ty w więzieniu...
197202624.001.png
Rozdział 1.
Edward Cullen rozejrzał się po warsztacie kalifornijskiego więzienia
stanowego i przez myśl przemknęło mu, Ŝe powodzenie ucieczki zaleŜy od zimnej
krwi i stalowych nerwów, a raczej tego, co mu jeszcze z nich pozostało. Wszystko i
wszyscy wydawali się tacy jak zwykle. Współwięźniowie, odziani w niebieskie
spodnie i więzienne koszule tego samego koloru, krzątali się przy produkcji tablic
rejestracyjnych, których całe girlandy suszyły się juŜ na wieszakach pod sufitem.
Gotowe tablice, zapakowane w tekturowe pudła i przygotowane do transportu, jeden
z ludzi ładował za pomocą podnośnika widłowego na krytą skrzynię cięŜarówki.
Widok tej cięŜarówki, tej przepustki do wolności, sprawił, Ŝe Edwardowi Ŝywiej
zabiło serce.
- Będziesz tak stał, Cullen, czy raczysz mi moŜe podać list przewozowy?
Słysząc złośliwą odzywkę straŜnika – wysokiego, tyczkowatego faceta o pociągłej
twarzy, zwanego przez więźniów śabką z uwagi na skrzeczący, przepalony
papierosami głos, Edward wziął się w garść i uspokoił swoje tętno. Bez słowa –
właśnie tak zwykł wszystko robić – postąpił krok i podał śabce kartkę. StraŜnik, nie
lubiany przez więźniów za naduŜywanie władzy, jaką powierzyło mu więzienne
prawo, zmierzył Edwarda wzrokiem. Ten wytrzymał to bez mrugnięcia okiem. Po
rundzie pojedynku na spojrzenie straŜnik pierwszy spuścił oczy. Wyciągnął rękę po
kartkę, przejrzał rządek liczb i złoŜywszy swój podpis u góry strony, oddał ją
Cullenowi:
- Przypilnuj, Ŝeby załadowali tablice, a potem zanieś ten świstek do księgowości.
Edward nie odpowiedział. Po prostu się odwrócił. Wówczas straŜnik dodał:
- Widzę, Cullen Man, Ŝe wciąŜ niewiele masz do powiedzenia?
Cullen Manem nazwała Edwarda przed sześcioma miesiącami prasa. ZasłuŜył sobie
na to miano podczas procesu, który zakończył się skazaniem go na piętnaście lat
więzienia za morderstwo. Określenie to bardzo do niego pasowało, gdyŜ podczas
procesu nie wypowiedział ani jednego słowa. Nie przyznał się do winy ani nie
próbował dowieść swojej niewinności. Miał powód, Ŝeby się nie odzywać. Zresztą,
nawet go nie mając i tak by pewnie nic nie powiedział. W końcu któŜ, u diabła, by
mu uwierzył?
- Fakt – odparł. W jego głosie pobrzmiewała taka sama pustka, jaka gościła w sercu.
Serce Edwarda w mniejszym bądź większym stopniu zawsze wypełniała
pustka. Szczególnie zaś przez ostatnie dwa tygodnie, odkąd prywatny detektyw,
którego wynajął, poinformował, Ŝe jego brat został w końcu odnaleziony. Martwy.
To właśnie ta wiadomość skłoniła Edwarda do zaplanowania ucieczki. Przedtem
starał się być przykładnym więźniem, na co nalegał jego adwokat, twierdząc, Ŝe za
dobre sprawowanie moŜe zostać przedterminowo zwolniony. Teraz, patrząc przez
pryzmat śmierci swojego brata – zamordowania swojego brata – nie zamierzał
odgrywać dłuŜej grzecznego chłopca.
- Fakt, proszę pana – warknął straŜnik.
Edward nie dał się sprowokować. Zareagował tylko półuśmieszkiem i powtórzył:
- Fakt, proszę pana.
Ciszę, która zawisła między dwoma męŜczyznami, wypełniło pobrzękiwanie tablic
rejestracyjnych, warkot maszyn wiercących dziury w metalu, szuranie teksturowych
pudeł i mechaniczne pojękiwanie podnośników widłowych.
- Do roboty – straŜnik przerwał w końcu milczenie.
Cullen odwrócił się bez słowa i ruszył w stronę cięŜarówki. Starał się iść beŜ
pośpiechu i nie okazywać po sobie jakie miotają nim emocje. Podszedł do
załadowanej juŜ w jednej czwartej skrzyni, wspiął się do środka i zaczął
porównywać numery z tymi, które miał zapisane na kartce. Rozglądał się ukradkiem
za pudłem opatrzonym pewną kombinacją liczb, o której wiedział, Ŝe nie figuruje na
kartce. Takiego pudła tam nie było.
W pierwszej chwili Edwarda naszło uczucie, Ŝe ucieczka moŜe się nie
powieść. Bez tego pudła wszystkie jego plany brały w łeb. Potrzebował ukrytej w
nim pary noŜyc do cięcia metalu. Nie dając jednak za wygraną, zaczął niby to od
niechcenia przestawiać inne pudła. W rezultacie w rogu skrzyni ładunkowej
powstała luka, w którą mógł się wcisnąć człowiek. Piętnaście minut później skrzynia
była juŜ załadowana w trzech czwartych, a specjalnie oznaczonego pudła jak nie
było, tak nie było. Edwarda ogarnęła panika. Zimna i wyrachowana, ale mimo
wszystko panika.
- Dalej, ładować do końca. – krzyknął straŜnik o ponurej gębie, poklepując
cięŜarówkę. – Nie mamy na to całego dnia. Cullen wyłaź stamtąd wreszcie i daj mi
skończyć załadunek.
Edward zeskoczył ze skrzyni z zadziwiającą zwinnością. Całą siłą woli walczył z
pokusą obejrzenia się za siebie, na puste miejsce, które sobie wygospodarował.
Przyglądając się ładowaniu, Edward czuł narastającą rozpacz. Jeszcze chwila i
skrzynia będzie pełna. Do upchnięcia została juŜ ostatnia sterta pudeł, a i ona, pod
czujnym okiem straŜnika powędrowała wkrótce do cięŜarówki. Edward dalej
sprawdzał numery. Nagle jego ręka znieruchomiała. Na trzecim pudle od końca
widniały cyfry których szukał. Ogarnęło go uczucie ulgi, a wraz z nim frustracja
granicząca niemal z wściekłością. O zrealizowaniu planów nie było juŜ mowy, nie
na oczach połowy więzienia, zebranej tu jak publiczność teatralna.
- No, czego tak stoisz, Cullen, na co czekasz, na oklaski? – spytał straŜnik,
zatrzaskując jedno skrzydło drzwi cięŜarówki i sięgając po drugie. Skinął na
kierowcę, młodego człowieka, który najwyraźniej czuł się nieswojo w tym najlepiej
strzeŜonym stanowym więzieniu i nie mógł się doczekać odjazdu.
Kierowca z widoczną ulgą wdrapał się do kabiny i trzasnął głośno
drzwiczkami, straŜnik zaś kończył właśnie zamykanie tylnych drzwi. W tej samej
chwili rozpętało się piekło. Jeden podnośnik widłowy zderzył się z innym, ten drugi
pojawił się jak spod ziemi. Metal zazgrzytał o metal przyprawiając o dreszcze
piskiem. Zaraz potem wybuchła wrzawa.
- Co jest u licha?
- Widzieliście?!
- To Laurent!
- Laurent?! – krzyknął straŜnik, podbiegając do piętrzącej się pośrodku
pomieszczenia kupy złomu. Wszyscy, włącznie z kierowcą cięŜarówki podąŜyli za
nim. ‘Ściślej mówiąc, wszyscy prócz Edwarda, który jako jedyny nie ruszył się ze
swojego miejsca. Został obok cięŜarówki. Obok opuszczonej cięŜarówki. Z
unieruchomionej teraz maszyny, której bok szpeciło rzucające się w oczy wgłębienie
wyskoczył potęŜnie zbudowany murzyn, Laurent. W pierwszym tygodniu pobytu w
więzieniu Edward poprztykał się z Laurentem z takim rezultatem, Ŝe obaj nabrali do
siebie szacunku. Nie byli przyjaciółmi – w więzieniu nie było praktycznie przyjaciół
– ale ufali sobie nawzajem. Kiedy Edward zwrócił się do Laurenta z prośbą, którą
tamten mógł spełnić, bo pracował w dziale tablic rejestracyjnych więziennego
warsztatu, gdzie pełno było wszelkiego rodzaju narzędzi, Laurent o nic nie pytał.
Jego wzrok na ułamek sekundy napotkał spojrzenie Edwarda i powiedział mu Ŝeby
nie zadawał zbędnych pytań, Ŝe wypadek który wydarzył się przed chwilą, w
rzeczywistości nie był Ŝadnym wypadkiem. „Korzystaj z szansy którą ci daję”,
zdawał się mówić.
- Ślepy jesteś, Laurent? – wydarł się straŜnik.
- Ej, człowieku, nie dziwota, Ŝe was dorwali, skoro to ty prowadziłeś ten wóz,
którym nawiewaliście – zaŜartował inny więzień, który wiedział, Ŝe Laurent
odsiaduje wyrok za napad z bronią w ręku na bank.
Śmiech był ostatnią rzeczą, jaką słyszał Edward, otwierając drzwi cięŜarówki
i wskakując do środka. Ciemność, zaskakujący chłód, którego przedtem nie czuł,
szalone łomotanie serca – wszystko to niespodziewanie dało mu się we znaki. Bez
nerwów – powtarzał sobie w duchu. Po prostu spokojnie i bez nerwów. Na wszelki
wypadek, bo nigdy nie wiadomo, czy komuś nie przyjdzie do głowy zajrzeć jeszcze
do środka, Edward wślizgnął się czym prędzej do przygotowanej wcześniej
kryjówki. Ukucnął, odetchnął głęboko i czekał: zdawało mu się, Ŝe mijają godziny,
choć tak naprawdę trwało to zaledwie parę minut. Gdy kierowca wdrapał się
wreszcie z powrotem do kabiny, zapuścił silnik i zaczął wyprowadzać wóz z terenu
więzienia, Edward poczuł ogromną ulgę, a zarazem niepokój. Ulgę, Ŝe jest wreszcie
w drodze, niepokój, Ŝe to juŜ, Ŝe nie ma teraz odwrotu i Ŝe jeśli go schwytają,
poniesie wszelkie konsekwencje swego czynu.
Ale nie złapią go, po prostu nie mogą. Nie wcześniej, nim załatwi to, co ma do
załatwienia. Tym zaś, co będzie później, nie zaprzątał sobie na razie głowy.
Edward czekał spokojnie, dopóki nie upewnił się, Ŝe cięŜarówka wyjechała za
więzienna bramę, po czym najostroŜniej jak mógł, przepełznął na tył wozu.
Udzielało mu się trzęsienie pojazdu. Wyrzucał sobie, Ŝe w pośpiechu nie zapamiętał
dobrze miejsca, gdzie spoczywało potrzebne pudło. Czy leŜy na stercie po prawej,
czy po lewej? Czy to trzecie od góry, czy trzecie do dołu? Wybrał jedno na chybił
trafił i otworzył je.
Tablice rejestracyjne.
Zaklął pod nosem.
Sięgnął po inne pudło i podwaŜył wieko, Ŝałując, Ŝe nie ma przy sobie scyzoryka, z
którym dawniej nigdy się nie rozstawał. Jego brak odbierał jako jedno z wielu
więziennych upokorzeń, jeszcze jedną ingerencję w swoją prywatność. Mocując się
z pudłem, natrafił nagle plecami na parę noŜyc do cięcia metalu. Dzięki, Laurent!
Poustawiał kilka pudeł jedno na drugim, wspiął się na szczyt konstrukcji i zaczął
wycinać dziurę w suficie skrzyni ładunkowej. Pracując w gorączkowym pośpiechu,
ciął i szarpał. Za kaŜdym cięciem noŜyce wgryzały się w dach zaledwie na
centymetr. Drogocenne centymetry. Drogocenny czas. Z wycięciem dziury Edward
musiał uporać się do chwili, kiedy cięŜarówka dotrze do pewnego odosobnionego
miejsca i zwolni, wchodząc w zakręt.
Odginając poszczerbiony, trójkątny kawał grubej blachy, pokaleczył sobie
stawy palców. Z ran trysnęła krew, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Wystawił
głowę przez poszarpany otwór. Natychmiast zdał sobie sprawę, Ŝe zakręt drogi jest
tuŜ, tuŜ. Znacznie bliŜej niŜ myślał. Nie było czasu do stracenia. Podciągnął się do
góry, starając się nie zahaczyć o krawędzie otworu. Wypełznąwszy na zewnątrz,
przywarł do dachu, stawiając czoło silnemu prądowi powietrza. Wstrząsy
cięŜarówki i podmuchy wiatru groziły w kaŜdej chwili zmieceniem. Zaparł się,
rozrzucając szeroko ręce i nogi… i czekał.
CięŜarówka weszła w zakręt. Teraz albo nigdy. Próbując nie myśleć, co robi,
Edward zeskoczył z dachu. Ziemia wybiegła mu na spotkanie w piorunującym
tempie, grzmotnął o nią plecami z takim impetem, Ŝe na moment go zatkało.
Usłyszał własny krzyk, gardłowy odgłos protestu przeciw bólowi, który przeszył
jego ciało. PoniewaŜ porastające rów krzaki zapewniały mu tylko częściową
ochronę, Edward nie od razu zerwał się z ziemi. Zaczął powoli badać swoje ciało,
zginając po kolei kolejne części ciała, i na koniec stwierdził z ulgą, Ŝe Ŝadna nie jest
złamana. Zaś jego oddech, choć nadal cięŜki, odzyskał juŜ miarowość. Nie mu się
nie stało. A co waŜniejsze, był wolny. Wolny. Zrobił głęboki wdech, delektując się
popołudniem, delektując się świeŜym powietrzem kalifornijskiej jesieni. Powietrze
to, wolne i nie trzymane pod Ŝadną straŜą, miało wybornie upajającą woń.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin