Brandsteatter Roman - Jezus z Nazaretu_cz2.doc

(1636 KB) Pobierz
Roman Brandstaetter

Część II

 

Czas wody żywej

 

 

 

 

 

 

Pięści Johanana ben Zecharia

 

 

 

 

 

Podczas gdy Jezus przez czterdzieści dni przebywał na pustyni Ejn Dog, równocześnie nad Jordanem i w królewskim Macheroncie, położonym wśród niedostępnych gór na wschodnim brzegu Jam Hamelach, rozgrywały się wypadki, których związek z dziejami Rabbiego miał się wkrótce ujawnić w pełnym majestacie swojej mądrości. Otóż gdy Jezus przebywał na pustyni, na górze Ejn Dog, Johanan ben Zecharia przeprawił się z Bethabary, położonej w Judei na zachodnim brzegu Jordanu, na jego wschodni brzeg do Bethanii w Perei, która wraz z Galileą stanowiła tetrarchię Heroda Antypasa. Zdawałoby się, że był to krok nie przemyślany, nierozważny, a nawet, zdaniem niektórych, wręcz szaleńczy. Mąż Pustynny bowiem, zmieniając miejsce pobytu i przenosząc się z Judei - spod władzy i jurysdykcji prokuratora rzymskiego - do Perei, rządzonej przez tetrarchę, którego czyny i sposób życia już od dłuższego czasu ostro piętnował, dobrowolnie i wbrew instynktowi samozachowawczemu wchodził do paszczy wprawdzie nie lwa, ale drapieżnego i podstępnego lisa.

 

Co było przyczyną sporu między Mężem Pustynnym a tetrarchą? Herod Antypas podczas jednej z podróży do Rzymu uwiódł żonę swojego brata, Heroda Filipa, Herodiadę. Mieszkała ona wraz z mężem i córką, zielonooką Salome, w pięknym pałacu nad Tybrem i wiodła nudne i bezczynne życie u boku przeciętnego i gderliwego małżonka, pozbawionego ambicji politycznych. Antypas, zakochawszy się w bratowej, która marzyła o odbudowie potężnej monarchii herodiańskiej i myślą tą natchnęła kochanka - w jej żyłach płynęła po babce Mariamne krew królewskiego i bohaterskiego rodu Hasmonejczyków - porzucił dotychczasową żonę, córkę króla Aretesa, rozwiódł Herodiadę i ożenił się z nią, nie bacząc na przepisy świętego Prawa, zabraniające cudzołóstwa i małżeństwa z żoną żyjącego brata. Johanan ben Zecharia, do głębi poruszony z powodu występnego i wiarołomnego małżeństwa, zawrzał wielkim gniewem przeciw władcy, który już nie po raz pierwszy gwałcił prawo Ksiąg Wajikra. Mężowi Pustynnemu wtórował lud, który odwrócił od tetrarchy swoją twarz i okazywał mu w swoim sercu pogardę - Izrael dobrze pamiętał budowę Tyberiady na ziemi starych cmentarzy, na obszarach nieczystych - ale nie ujawniał głośno swojego zgorszenia, gdyż bał się mściwej Herodiady i chytrego Heroda Antypasa, ulegającego wpływom tej niewątpliwie mądrej, lecz nazbyt ambitnej kobiety, nie przebierającej w środkach walki o urzeczywistnienie swoich dalekosiężnych celów. Władca zdawał sobie sprawę z nieprzychylnych dla niego uczuć ludu i przeżywał głęboko ukryty w duszy zabobonny lęk przed Bogiem Izraela - wprawdzie niewiele o Nim wiedział, ale mówiono mu, że jest On Bogiem okrutnej i niezatartej pamięci - i dlatego wielokrotnie wzywał do siebie, do pałacu w Macheroncie, Niestrzyżonego, którego szanował, cenił i bał się, i w tajemnicy przed żoną słuchał jego żarliwych oskarżeń, a potem bez słowa odprawiał go i wśród upalnych nocy szczękał zębami na łożu, trawiony koszmarnymi snami o obciętych głowach. Johanan z początku poprzestał na monologach wygłaszanych przed władcą, sądząc, że wreszcie skruszą one jego serce i wyprą z niego złowróżbny obraz Herodiady, lecz skoro przekonał się, iż na nic nie zdają się poufne namowy, ostrzeżenia i groźby, postanowił stoczyć otwartą walkę z tetrarchą, ale już nie w czterech ścianach komnaty w Macheroncie. Na miejsce walki wybrał otwartą przestrzeń, miejsce rozlegle, na oczach całego ludu Izraela, nad Jordanem, przed obliczem Jahwe, którego powołał na świadka swej słuszności, i to nie u brodu Bethabara, bo ten znajdował się na terytorium Judei, lecz u brodu Bethanii, leżącej naprzeciw, na wschodnim brzegu rzeki, w Perci, w kraju Heroda Antypasa. To nie było postanowienie nie przemyślane i lekkomyślne. Johanan powziął je po głębokim namyśle. Gdyby bowiem wygłaszał swoje mowy przeciw tetrarsze w Bethabarze, w Judei, podlegającej jurysdykcji rzymskiego prokuratora, czułby się bezpieczny przed karzącą ręką Heroda Antypasa i nieposkromioną nienawiścią Herodiady i mógłby bezkarnie rzucać gromy pogardy i oburzenia na głowy nierządnej pary. Lecz Johanan ben Zecharia, prorok o włosach nigdy nie strzyżonych, głos Elohim na pustyni, głos zapowiadający, głos wysoko podniesiony, nie mógł i nie chciał wołać z miejsca bezpiecznego i korzystać z łaski tchórzliwej bezkarności, i gromić z ukrycia grzesznych władców, i dlatego nie czując lęku ani przed ich zemstą, ani przed tym, co chciał powiedzieć, wybrał dla swoich oskarżycielskich mów miejsce niebezpieczne, położone tuż u boku Heroda Antypasa i w zasięgu jego władzy, i w tym wybranym miejscu, w miejscu ognia, postanowił zmierzyć się oko w oko z przeciwnikiem.

 

Wczesnym rankiem, nikogo nie wtajemniczając w swoje zamiary, przeszedł w bród świętą rzekę, a za nim szli, wśród licznego bezimiennego tłumu, jego uczniowie: Johanan ben Zebadia i Symeon ben Jona, i jego brat Andraj, i Filip z Bethsaidy, i Nathanael ben Tolmaj z Kany Galilejskiej, i dziwili się, że Mąż Pustynny opuszcza Bethabarę i udzielać będzie chrztu po wschodniej stronie rzeki, w miejscu mniej dogodnym dla oczyszczeń, gdyż woda jest tam głębsza i prąd bystrzejszy. Ale szli posłusznie w przeczuciu jakiegoś ważnego zdarzenia. Niektórzy spośród nich - na przykład Johanan ben Zebadia i Symeon ben Jona - w sposób zresztą dla nich samych niczym logicznie nie uzasadniony - próbowali z początku cel tej nagłej przeprawy połączyć z postacią owego nieznanego Galilejczyka, który przed kilkoma dniami tutaj się zjawił, a potem nagle znikł, i nie wiadomo, gdzie się teraz podziewa. Ich myśli od czasu do czasu krążyły dokoła Jeszuy ben Josef, zwłaszcza z powodu niezrozumiałego dla nich zachowania się Niestrzyżonego, który żegnając Go, padł przed Nim na twarz, czego nigdy w swej pokornej i proroczej dumie przed żadnym człowiekiem nie czynił. Dlaczego prorok zwiastujący przyjście Mocnego tak nisko skłonił głowę przed tym milczącym Mężem, w którym trudno było się dopatrzeć wyraziciela Mocy? Gdzie jest ów Nazarethańczyk? Czy oddalił się na wschodni brzeg świętej rzeki? Ponieważ nie umieli tych różnych przesłanek ułożyć w logiczną całość, dali spokój dociekaniom, nie wracali więcej myślami do Jeszuy i nie zaprzątając sobie głowy bezcelowymi przypuszczeniami, brodzili po kolana w wodzie Jordanu, która rwącym prądem umykała spod ich nóg.

Johanan ben Zecharia chrzcił przez cały dzień aż do zapadnięcia ciemności, po czym uczniowie i lud otoczyli go zwartym kołem, albowiem Mąż Pustynny zwykł był po pobożnej pracy wygłaszać codziennie wieczorem krótką mowę - zazwyczaj zaczynał kazanie od jakiegoś cytatu z Tehilim lub Ksiąg Proroków - o trudnych drogach prowadzących do nieba, do którego należy dążyć, dążyć i dążyć, gdyż w tym dążeniu jest nie tylko godność człowieka, ale i poręka jego zbawienia od czyhającego nieustannie zła. Ale dzisiaj Johanan ben Zecharia nie miał zamiaru poruszać owych zagadnień. Nie usiadł na kopcu porośniętym kępą jałowej trawy, jak to czynił zazwyczaj podczas wygłaszania mowy, lecz stał wyprostowany w świetle księżycowej pełni, sierdzisty i nieokiełzany nieokiełzaniem złorzeczącym, skierowanym przeciw komuś, który nie dąży, gdyż sam sobie odjął wszelkie uroczyste dążenie i może nawet zabił je w sobie na całą wieczność. Uczniowie i lud wielokrotnie widzieli Johanana ben Zecharia w porę gniewu, rozjątrzenia, pustoszącej gwałtowności, to znów w porę przychylności i łagodnych zamyśleń, widzieli go podczas pogody i burzy, światła i ciemności, ale nigdy jeszcze nie dostrzegli tak złowrogiej chmury na jego czole jak właśnie teraz, i zrozumieli, że Mąż Pustynny przemówi o sprawie pogwałconej, zelżonej, ugodzonej w samo serce, może przemówi o samej Torze, rozdartej ludzkimi rękami, o znieważonym świętym Prawie, i że za chwilę nie Elohim będzie jego tarczą, ale on sam stanie się tarczą Elohim. I na znak trwogi pochylili głowy, gdyż nie śmieli patrzeć w twarz tego, który za pomocą swojego spojrzenia i chmury nad brwiami wywołuje zelżoną Obecność i zasłania Ją całym sobą przed uczynkami bezbożnych i pyszałków.

 

Tak przemówił Mąż Pustynny:

 

- Nie będę się lękał, chociaż mówię do ostów, cierni i skorpionów, nie będę się lękał ich oblicza i ich sprzeciwu i przekażę im słowa Elohim niezależnie od tego, czy je pominą, czy usłuchają, bo mówię to, co mnie pali i bodzie, i przewierca na wylot, co wzburza moją krew i każe jej powstawać przeciw ustom kłamliwym i Wiarołomnym, dlatego słuchaj mnie, ludu Izraela, słuchajcie mnie, wzgórza Izraela, słuchajcie moich słów, które wypowiem do pagórków, strumieni, dolin i rozpadlin o mężu grzesznym, którego dzieła są nicością, i o jego żonie, niewieście nierządnej, która męża swojego opuściwszy, uległa jego bratu i tam, w Macheroncie - tu wyciągnął dłoń ku południowi - dzieli z bratem swojego męża brud, grzech, nieprawość, zakałę, hańbę, a mąż ów powstał przeciw świętemu Prawu, przeciw słowom zapisanym w Księdze Wajikra, powstał przeciw Prawu i znienawidził, i znieważył przykazania i nakazy, i świadectwa, i sąd, i wyroki Pańskie, i stał się dlatego odpadkiem i żużlem, i będzie wydany w ręce gnębicieli, a imię jego będzie starte z powierzchni ziemi, a każdy jego krok będzie sidłem, w które wpadnie, albowiem oddalił bez powodu żonę swoją i wziął za żonę żonę żyjącego brata; przeto pohańbił i zelżył święte Prawo i będzie dlatego pohańbiony i zelżony wraz z niewiastą cudzołożną na wieki wieków po krańce ziemi i granice czasu, i dodawać będzie grzech do grzechu, hańbę do hańby, zelżywość do zelżywości przed obliczem Tego, który dzierży młot w swoim ręku i młotem runie na wszelki grzech, hańbę i zelżywość, a potem obalonych spali ogniem nieugaszonym i będą obaleni młotem Jahwe, i będą spaleni ogniem nieugaszonym cudzołożnik i cudzołożnica - tak wołał Mąż Pustynny, a Johanan ben Zebadia i Symeon ben Jona, i brat jego Andraj, i Filip z Bethsaidy, i Nathanael ben Tolmaj z Kany Galilejskiej, i cały lud przelękli się wielkim lękiem, albowiem ujrzeli młot Jahwe z hukiem spadający na ziemię.

 

Księżyc stał nad miedzianą pustynią. Mąż Pustynny rósł w ich oczach, jego długie, nigdy nie strzyżone włosy płonęły jak wysoki stos ofiarny, jego żarząca się głowa rosła, a jego postać rozprzestrzeniała się na całą pustynię i na całe niebo, i na całą ciemność, i wtedy lud i uczniowie zrozumieli, że zasłonił sobą Elohim, tak że nie było widać Elohim, a widać było tylko Johanana, ale wiadomo było - i na to wszyscy mogli przysiąc przed obliczem Pana - że wprawdzie naocznie widzieli Brata Pustynnego, ale za Bratem Pustynnym był Adonaj, El, Melech Haszamajim, Pan Zasłonięty, zasłonięty duszą; duchem i ciałem Johanana proroka, a przede wszystkim zasłonięty jego włosami. Dla ścisłości musimy zaznaczyć, że w tym wypadku Elohim nie był w pełnym tego słowa znaczeniu zasłonięty włosami proroka, ale raczej bezpiecznie zaplątany w jego włosy, a może nawet nie zaplątany, ale ufnie w nich spoczywał, Elohim, sam Elohim niewidzialnie spoczywający w widzialnej zasłonie, albowiem według prawa Boskiego - o czym już raz pisaliśmy - nie tylko człowiek może ufnie spoczywać w Panu, ale równie dobrze i ufnie Pan może spoczywać w człowieku.

 

I nie widzieli już nic, bo widzieli już tylko wyciągnięte w kierunku Macherontu dwie kościste pięści Johanana, podobne do dwóch ogromnych gór El Szaddaja, które wstrząsane podziemnymi wstrząsami i wybuchami zionęły bezkształtnym ogniem i wyrzucały z siebie strumienie rozpalonej lawy.

 

 

 

 

 

Macheront

 

 

 

 

 

Herod Antypas leżał nago na łożu, mokry od potu, który cienkimi strużkami ściekał mu po piersiach i spływał po biodrach na prześcieradło, pomięte od nocnego niepokoju. Spał krótko i źle. Kosmata, dusząca wichura wiała przez całą noc od gór Moabu, od Morza Soli, z kotliny rzeki Amon, ze skalnych wąwozów i bezdennych rozpadlin, bulgotała, kipiała jak wrzątek i zalewała żywym ogniem kamienne mury Macherontu.

 

Tetrarcha błądził wzrokiem po cedrowej powale i myślał z podziwem o przewidującej mądrości swojego ojca, który na gruzach dawnej twierdzy Aleksandra Janneusza wzniósł tę fortecę wśród niedostępnych wąwozów, na łysym szczycie skały, w smutnym krajobrazie, w przerażającej pustce, gdzie jedynym objawem życia jest szczekanie szakali, lot sępów i wycie chamsinów. Nigdzie ani drzewa, ani cienia, tylko w dole martwe oko Morza Soli wypalone przez słoneczny żar, od którego szaleją nawet najbardziej odporne na skwar osły. Wokoło ziemia spękana, zeschnięta na kość, o zmiennych kolorach szaro_czerwono_fioletowych, a niżej w dolinach tryskające źródła, jedne wrzące jak ziemia za dnia, inne zimne jak ziemia w nocy. Macheront był doskonale uzbrojoną strażnicą, umocnioną wysokimi murami, najeżoną wieżami obronnymi i obficie zaopatrzoną w broń i żywność. W środku tej twierdzy, pomyślanej dla obrony południowych granic Perei przed napadami sąsiednich Nabatejczyków, Herod Wielki zbudował z przesadnym przepychem wspaniały pałac, pełen komnat wykładanych marmurem, basenów kąpielowych ozdobionych mozaikami, fontann, portyków, a przede wszystkim ogrodów, bujnie kwitnących na przekór prawom jałowej pustyni dzięki olbrzymim nakładom pieniędzy i mozolnym wysiłkom najbardziej doświadczonych w swoim zawodzie ogrodników. Antypas podobnie jak jego ojciec nigdzie nie czuł się tak bezpieczny - ani w Jerozolimie, ani w Jerycho - jak właśnie tutaj, w niedostępnych, bezwodnych, zżartych skwarem górach, otoczonych bezdennymi wąwozami. Czyżby ich dzikość była odbiciem wewnętrznego obrazu duszy ojca i syna? Wspólnoty ich myśli i uczuć? Myślał teraz o ojcu prawie z tkliwością, nie tylko jako dostojny spadkobierca świętego i przerażającego snu o obciętych głowach, ale jako wdzięczny dziedzic tego warownego pałacu, w którym nic mu nie grozi od Rzymian, od ludu Izraela i od byłego teścia, mściwego Areresa, wciąż jeszcze nie mogącego mu zapomnieć zniewagi, jakiej doznała jego porzucona córka.

 

Utkwił spojrzenie w czerwonej, malowanej na pompejańską modłę, ścianie ozdobionej malowidłem przedstawiającym jakąś scenę mitologiczną na tle cyprysów i morza, pod portykiem, który łudząco przedłużał perspektywę komnaty i napełniał ją morskim powietrzem, chłodnym cieniem i krzykiem mew. Tetrarcha poddał się orzeźwiającemu złudzeniu morza i pałacu nad morzem przypominającego siedzibę cesarza na Capri. Opanowało go uczucie szczerej wdzięczności dla imperatora. Cesarz bowiem wbrew intrygom potężnego Sejana obdarzał tetrarchę sympatią i w sporach między nim a prokuratorem Poncjuszem często stawał po stronie galilejskiego królika. A stosunki między Antypasem a prokuratorem pogarszały się z dnia na dzień. Przyczyny były głębokie. Związkowi Antypasa z Herodiadą patronowała mądra i dalekosiężna myśl ambitnej Hasmonejki, która marzyła o odbudowie dla swojego męża potężnego królestwa Heroda Wielkiego od Morza Galilejskiego na północy po pustynię Idumei na południu. Przeciwstawiając się więc nienawistnej wobec Izraela polityce Sejana, pragnęła obalić Poncjusza i wytłumaczyć cesarzowi, że jedynym sposobem na zachowanie stałego pokoju na Wschodzie jest zniesienie urzędu prokuratora i połączenie pod królewskim berłem Antypasa w jedno państwo Galilei, Perei i Judei ze stolicą w Jerozolimie. Herodiada i Antypas składnie rozwijali chytre zabiegi, ale sprawa nie była łatwa, gdyż w tej trudnej rozgrywce, w której jedną stronę stanowili Sejan i Poncjusz, a drugą Tyberiusz, należało wziąć również pod uwagę i trzecią stronę, nie mniej trudną do zjednania lub pokonania, a mianowicie lud Izraela, oporny wobec tradycji Heroda Wielkiego i nienawidzący wszystkiego, co pochodziło z jego przeklętego pnia. A co najgorsze, od chwili małżeństwa Antypasa z Herodiadą, zatem od chwili - o złośliwy losie! - gdy tetrarcha pod wpływem mądrej myśli Herodiady postanowił pozyskać dla swojego planu cesarza Tyberiusza i lud Izraela, dumny Jeszurun, dotknięty do głębi w swoich uczuciach religijnych, z powodu obrażającego Elohim małżeństwa króla z żoną żyjącego brata, odwrócił się od swojego władcy, milczał pogardliwie lub przez usta swojego proroka Johanana ben Zecharia miotał z początku ostrzeżenia, a potem przekleństwa na bluźnierczych małżonków.

 

Za oknami wciąż huczał chamsin.

 

Kiedy otrzymał ostatni list od cesarza? To było chyba jeszcze przed nowiem księżyca. Natychmiast odpisał. I równocześnie Agryppa wysłał list do Kaliguli. Te listy już powinny być w Rzymie. Z początku obawiał się, że Agryppa przysporzy mu wiele kłopotów. A teraz jest tak łagodny i potulny. Bo nie ma pieniędzy i jest całkowicie zdany na jego łaskę. Ale ufać Agryppie na pewno nie można. Chociaż jest bratem Herodiady. Płynie w nim krew Hasmonejczyków. Wspaniałych, dumnych, bohaterskich Hasmonejczyków! Skąd pomiotom Heroda do królewskiego rodu! A jeżeli tak samo myśli Herodiada? Przecież i w niej płynie krew hasmonejska. Więc dlaczego ufa Herodiadzie, a nie ufa jej bratu, Agryppie? Ta sama krew i to samo ciało. Czyżby należało być ostrożnym nawet wobec własnej żony? Herodiada popiera Agryppę. Cóż w tym złego, że go popiera? To dobrze, że popiera, bo Agryppa mimo swojej lekkomyślności, hulaszczego trybu życia i niesłychanej rozrzutności - dał jej dowody w Rzymie, gdzie w towarzystwie następcy tronu Kaliguli i złotej młodzieży w krótkim czasie roztrwonił cały majątek - ma wpływy u dworu cesarskiego; Kaligula go uwielbia, a sam boski Tyberiusz czuje do niego ojcowską słabość. Ile to razy cesarz i babka Kaliguli, Antonia, ratowali Agryppę przed wierzycielami i grożącym mu więzieniem za długi! Ale długi rosły, wzbierały jak Tyber w porę jesiennych deszczów, aż przelały się przez brzegi, a wtedy zniecierpliwiony cesarz, chcąc dać nauczkę niepoprawnemu rozrzutnikowi, zamknął kiesę, babka Antonia na rozkaz Tyberiusza zatrzasnęła szkatułę, i Agryppa poczuł się zmuszony wraz z żoną Kypros uciec przed zbyt natrętnymi wierzycielami do Judei, w czym był mu pomocny sam następca tronu. Biedny zbieg schronił się w idumejskiej twierdzy Malata, czytał pisma Cycerona i Seneki, rozmyślał o śmierci i samobójstwie. Tak przynajmniej twierdziła Kypros, gdy pewnego dnia zjawiła się u Herodiady z gwałtowną prośbą o pieniężną pomoc.

 

- Ten hulaka będzie nam potrzebny - powiedziała wtedy Herodiada do Antypasa i tetrarcha mianował swojego marnotrawnego szwagra przełożonym rynku handlowego w Tyberiadzie. Tak, Herodiadzie można zaufać. Jest mądra i przewidująca. Na niej się nie zawiedzie. Dobrze, że poparła Agryppę. Ten lekkoduch ma wciąż wpływy na dworze cesarskim, gdzie jest powszechnie lubiany dla swojej wdzięcznej płochości i nieprzeciętnej inteligencji. Koresponduje z Kaligulą i otrzymuje od niego listy wysyłane przez umyślnych posłańców. Przed nowiem księżyca Herodiadzie zaświtała mądra myśl. Trzeba napisać list do Tyberiusza, powiadomić go o szkodliwej, wręcz zbrodniczej taktyce, jaką stosuje prokurator wobec Izraela, i oględnie zwrócić cesarzowi uwagę na potrzebę dokonania administracyjnych zmian w Judei. Drugi lisi powinien napisać Agryppa, ale do Kaliguli, poprzeć w swoim piśmie sprawozdanie tetrarchy i spokojnymi, lecz celowo dobranymi słowami odmalować działalność zausznika Sejana w Jerozolimie. I tak się stało. Agryppa wystosował długi list do swojego potężnego przyjaciela - pięknie pisał po grecku, a jego listowa proza wibrowała i lśniła od ciętych zwrotów i wewnętrznego napięcia - i barwnie, lecz bezstronnie opowiedział o wszystkich "przekupstwach, gwałtach, zniszczeniach, prześladowaniach, prowokacjach, nieustannych egzekucjach bez sądu, samowolnych i brutalnych okrucieństwach", których się dopuszcza na ludności izraelskiej nie przebierający w środkach prokurator. I dwa listy odeszły do Rzymu. Genialna myśl Herodiady. Na pewno genialna. Lecz Herodiada jest nie tylko duszą tych wielkich zamiarów, ale niestety również największą przeszkodą na drodze do ich urzeczywistnienia. Izrael nigdy nie przebaczy mu tego małżeństwa.

Antypas zamknął oczy. Jaka szkoda, że wtedy, przed laty, gdy przyjechał po raz pierwszy do Rzymu, do cesarza, ze skargą na prokuratora Poncjusza, Salome była jeszcze małą dziewczynką. Gdyby była dzisiaj jego żoną, lud Izraela stałby u jego boku, a Johanan ben Zecharia nie miałby powodu obrzucać go klątwami. Ale czy Salome jest tak mądra jak jej matka? Powinien pamiętać, że to właśnie Herodiada natchnęła go myślą o tronie jerozolimskim. Ujrzał tańczącą Salome. Opasły, leniwy, przyciężki, był niezwykle wrażliwy na piękno ruchów i gestów, na taniec, harmonię ciała i grę muskułów. Gdzież greckim tanecznicom do Salome! Tak jak ona nie tańczą nawet syryjskie dziewczęta ani nie tańczył król Dawid i nie tańczyli aniołowie przed Jaakowem, i nie tańczyły zastępy gwiezdne przed Elohim, ani z taką gracją i wdziękiem nie będzie tańczył sam Elohim w raju przed oczami mężów sprawiedliwych, nagrodzonych wieczną szczęśliwością. Nagle wstrząsnął nim dreszcz. Obok tańczącej dziewczyny majaczyła postać, w której Antypas poznał Niestrzyżonego. Przerażenie tetrarchy spotęgowało się, gdy te dwie głowy, tak różne od siebie - jedna dziewczęca, a druga pustynna, jedna swym pięknem urzekająca, a druga swym pięknem odrażająca - poczęły do siebie się zbliżać, zachodzić jedna na drugą, wreszcie wymieszały się, stały się jedną głową, głową zwierzęcia, którego nigdy w życiu nie widział, fantastycznego i drapieżnego jaszczura o olbrzymiej grzywie lwa. Otworzył oczy i z krzykiem zerwał się z łoża. Z ulgą w sercu posłyszał zbliżające się kroki. Znał je. Drobne, pospieszne, niecierpliwe, łaskoczące jak palce, które błądzą po nagim ciele. Poczuł na sobie spojrzenie wilgotnych, sarnich oczu i usłyszał słowa wychodzące spomiędzy pełnych warg, które odsłoniły dwa rzędy równych, drobnych, ale drapieżnych zębów. Zmrużył powieki.

 

- Czy mój pan słyszał? Jego Johanan ben Zecharia znowu wygłosił mowę przeciw mojemu panu i mnie, ale tym razem u brodu w Bethanii w kraju mojego pana, w Perei. Jak długo jeszcze mój pan pozwalać mu będzie bezkarnie potrząsać zmierzwionym łbem i buntować lud zmierzwionymi słowami? Niechaj mój pan każe go uwięzić! I zabić! Zabić! Zabić!

 

Uraziło go to wyrażenie: jego Johanan ben Zecharia. Ale natychmiast napełniło go chełpliwym zadowoleniem. Nie odpowiedział na ten uszczypliwy przytyk i tylko uradował się, że Herodiada może nawet wbrew własnym zamierzeniom odnalazła tajną więź, łączącą go z prorokiem, gdyż to, co było w jej ustach tylko pustą złośliwością, mogło być w rzeczywistości jego skrytym pragnieniem. Mogło? Czego ona właściwie chce? Żeby uwięził i zabił Johanana? Starając się znależć jakąś wygodną i pośrednią drogę pomiędzy jej niedorzecznym żądaniem a swoim ukrytym pragnieniem, rzekł:

 

- Każę przyjść do siebie Johananowi ben Zecharia.

 

- Kiedy?

 

Antypas milczał.

 

- Czy mój pan pozwoli, że w jego imieniu wezwę Johanana do Macherontu?

 

- Wezwij - odpowiedział i był rad, że Herodiada wyszła z komnaty.

 

Znalazł się w trudnym położeniu. Nie lubił rozwiązywać splątanych węzłów. Kochał wszelką łatwość, łatwe zdobycze, łatwą walkę i łatwe powodzenie, albowiem w łatwości, z jaką odnosił zwycięstwa, upatrywał słuszność swojej sprawy, a przede wszystkim sprzyjające działanie bóstwa, może Elohim, a może Baal Zebuba, boga brzęczących much, a było mu obojętne, który z nich mu sprzyja, ten czy tamten, bo wielbił i czcił wszystkich mu sprzyjających bogów, a bał się tylko nieprzychylnych. Pełen złych przeczuć - wciąż miał w oczach kudłaty, jaszczurczo_lwi łeb, powstały z głów Salome i Niestrzyżonego - runął na kolana, głowę nisko pochylił ku ziemi i zdławionym głosem począł się modlić na przemian do Elohim, Boga Wszechświata, i do Baal Zebuba, boga dokuczliwych much.

 

 

 

 

 

Kraina Goga i Magoga

 

 

 

 

 

Chociaż pustynię zalegała głęboka noc, piaski i skały błyszczały miedzianozłotym blaskiem, a rzeźba krajobrazu w powietrzu chłodnym i przeźroczystym była teraz lepiej widoczna niż za dnia w oślepiających promieniach słońca. Na niebie świeciła gwiazda obok gwiazdy, a ponieważ biały strumień mlecznej drogi jeszcze bardziej pomnażał jasność nocnego nieba, ciemność była właściwie zjawiskiem umownym, istniejącym tylko po to, aby stało się zadość świętemu rytmowi dni i nocy, wartości przeciwstawnych, ustanowionych przez Elohim i dlatego nieodwołalnych. Była więc głęboka noc, noc bez ciemności i przeźroczysta,  gdy Johanan ben Zecharia podniósł się z ziemi, odmówił szeptem modlitwę, opasał pasem swą tunikę z wielbłądziej sierści, ujął kij w garść i ruszył ku wyjściu z jaskini - sypiał w niej razem z uczniami - aby udać się do Macherontu, dokąd go tetrarcha wezwał wczoraj przez posłańca. Modlitewny szept Johanana zbudził Nathanaela ben Tolmaj, który zawsze miał lekki sen, ale uczeń, nie chcąc przerywać Niestrzyżonemu jego rozmowy z Elohim, spokojnie leżał na ziemi z głową opartą o kamień. Gdy Johanan opasał pasem tunikę, Nathanael zerwał się na równe nogi i zanim prorok zdołał wyjść z jaskini, chwycił go za połę szaty i zawołał:

 

- Nie idź! Nie idź!

 

Uczniowie zbudzeni wołaniem Nathanaela skoczyli ku wyjściu i poczęli urywanymi zdaniami przekonywać i błagać Johanana, aby nie szedł do tetrarchy, który na pewno w swoim szakalim, tchórzliwym, robaczywym sercu knuje podstępne zamiary. Ten i ów nie omieszkał nawet przypomnieć słów Herodiady, która odgrażała się przed niedawnym czasem - użyła wówczas przenośni nad wyraz obrazowej i złowróżbnej - że potrafi  ogolić mieczem kudłaty łeb - tak powiedziała - niesfornego nazira. Mówiła więc wyraźnie o jego głowie, o jego włosach, o koronie Elohim, o chwale Pana!

 

- Zostawcie mnie - odrzekł spokojnie. - Pan nie przysłał mnie po to, abym milczał.

 

I poszedł.

 

Patrzyli za nim ze smutkiem i ze łzami w oczach, albowiem byli pewni, że go już więcej nie zobaczą.

 

Świtało. Słońce poczęło przygrzewać, coraz ogromniejsze, dokuczliwsze, oślepiające. Bez śladu rozpłynął się chłód nocy. Johanan szedł prosto na południe, z początku brzegiem Jordanu, potem skręcił na południowy wschód i zdążał drogą karawanową środkiem płaskowzgórza, a idąc i podpierając się kijem śpiewał psalmy śpiewaków wstępujących pod górę, gdyż miał głęboką świadomość wstępowania pod górę, po harfianych schodach, wznoszenia się coraz wyżej, ku wyżynom ziemsko_niebieskim, do siedziby czujnych aniołów. Śpiewał, śpiewał, śpiewał nieustannie, niezmordowanie, a głos jego roznosił się po całej pustyni, po skałach i rozpadlinach, i wysuszonych waadi, i tym samym śpiewem, którym wielbił wszelkie wznoszenie się w górę, chwalił również wschód słońca, jego drogę po niebie i jego południowy zenit.

 

Stanął przed bramą Macherontu.

 

Dowódca straży odebrał mu kij, przezornie obmacał jego tunikę, a przekonawszy się, że osobliwy przybysz nie posiada przy sobie noża ani sztyletu, kazał mu iść za sobą. Szli przez dziedziniec obok cystern na wodę i składów żywności, obok posterunków samarytańskich żołnierzy - przyglądali się ze złośliwym uśmiechem jego bujnym, długim włosom, opadającym na ramiona i plecy - obok krzykliwych handlarzy jarzyn i dostawców mięsa, czekających na zjawienie się Przełożonego Zakupów, i po przejściu marmurowego portyku i palmowego ogrodu znaleźli się w małej, chłodnej komnacie o zakratowanych oknach, skąd rozpościerał się rozległy widok na pustynię i zachodni brzeg Jam Hamelach. Panowała zupełna cisza. Antypas podniósł się z fotela i uczynił w kierunku Johanana przyjazny ruch ręką. Dowódca oddalił się. Stali naprzeciw i patrzyli na siebie, ale bez zdziwienia, albowiem dobrze się znali i jeden dla drugiego nie był niespodzianką lub nieprawdopodobieństwem.

 

Antypas podniósł dłonie, aby klasnąć.

 

- Nikogo nie wzywaj - głos Johanana ben Zecharia zaskrzypiał i uwiązł w wyschniętym z pragnienia gardle.

 

- Chcę wezwać niewolnika, aby bratu mojemu podał wodę na nogi jego - rzekł Antypas. - Mój brat chyba coś wypije, może zje trochę daktyli...

 

- Nie chcę ani twojej wody, ani twoich daktyli, ani nóg nie zanurzę w miednicy z wodą twoją.

- Niechaj mój brat usiądzie - Antypas niedbale wskazał mu ręką kanapę wyścielaną adamaszkiem.

 

- Stać będę - odparł Johanan ben Zecharia - albowiem ciało moje niczego tutaj nie dotknie, a nogi moje dotkną tylko posadzki tej komnaty, ziemi w ogrodzie palmowym i kamieni, którymi wybrukowany jest dziedziniec.

 

- Zbyt surowy jesteś, Johananie ben Zecharia.

- Nie ja.

 

- A kto?

 

- Elohim. Pan mnie uczynił stróżem nad pokoleniem izraelskim - odparł - i skoro usłyszę słowo z ust Elohim, muszę mówić w Jego Imieniu, a jeżeli On powiedział, że grzesznik będzie ukarany, to grzesznik umrze z powodu swojego grzechu, a może umrzeć różną śmiercią, albowiem Pan zna nie jedną śmierć, ale zna wiele śmierci, dlatego słysząc głos Elohim karcę i żądam, aby grzesznik wstąpił na drogę sprawiedliwą i był ocalony, i nie umarł w grzechu i od grzechu. Jestem obrońcą twojej krwi, tetrarcho.

 

- A ja twojej - wyszeptał pojednawczo Herod Antypas.

 

- Ponieważ jestem obrońcą twojej krwi, a ty, jak twierdzisz, jesteś obrońcą mojej, usłuchaj głosu mojego i zgładź swój grzech, a Elohim będzie wtedy dla ciebie wysoką warownią, której nie zmoże żadna ludzka siła.

 

- Co mam uczynić, aby grzech wymazać?

 

- Mówiłem do ciebie wielokrotnie, złamałeś Prawo i pohańbiłeś Słowo Boże, wypowiedziane ustami Mojżesza, i pogwałciłeś nakazy ojców naszych. Oddal od siebie cudzołożnicę Herodiadę.

 

Opasła twarz Heroda Antypasa ściągnęła się, usta rozszerzyły się w dzikim półuśmiechu, odsłaniając górny rząd białych zębów, wskutek czego oblicze jego upodobniło się do pomarszczonego pyska podrażnionego szakala. Ale natychmiast uprzytomnił sobie, że nie powinien nieoględną gwałtownością wywoływać gniewu Johanana, który moc swoją i natchnienie czerpie z szeolu, z krainy drwiących demonów, a może z samego Elohim, a może z Baal Zebuba, z Asztoret z powrotów Adonisa, z krwi kozłów padłych na pustyni, a może z nich wszystkich razem, więc lepiej do tych spraw się nie zbliżać, nie dotykać ich nieoględnym słowem, a wyzywanie gniewu Niestrzyżonego byłoby równoznaczne ze zbliżaniem się do nich, nieostrożnym ich dotykaniem i lekkomyślnym drażnieniem. Dlatego wargi Antypasa wróciły posłusznie do swojego pierwotnego układu, leniwego i znużonego, nozdrza wklęsły, muskuły rozluźniły się, i znowu była to twarz nalana tłuszczem, nieruchoma ociężałą tłustością i ospałym okrucieństwem.

 

- Nie mogę oddalić Herodiady - podniósł rękę ku dolnej wardze, ujął ją w dwa palce, w kciuk i wskazujący, i ciągnąc ku przodowi, mówił z namysłem, nie patrząc na Johanana - ale w zamian dla przebłagania Elohim podwoję i potroję podarunki dla kapłanów, złożę sute dary na Świątynię Pańską, dam złote naczynia, kielichy, świeczniki, wiele stągwi najczystszej oliwy, złożę ofiary z najpiękniejszych sztuk bydła, ofiaruję niezliczone ilości kadzidła, nardu, kasji, aloesu i balsamu.

 

Mówił coraz szybciej, a zadyszany od bezliku słów, obrazujących jego hojność, wymieniał coraz obfitsze przysmaki dla Elohim, coraz tłustsze kąski najlepszych mięs, bawołów, kozłów, owiec i jagniąt, obiecywał olbrzymie ilości pszennej mąki, najprzedniejszego wina i pachnących kadzideł dla wybrednych nozdrzy Pana, dla przebłagania Elohim, dla swojego oczyszczenia z grzechów i dla pokuty - dla pokuty - powtórzył z naciskiem - a każdemu z tych darów nadawał głęboki i nabożny sens skruszonym wyrazem twarzy, w której fałszywa pokora mieszała się z zabobonnym lękiem i z pyszną pewnością, że nieprzebrane podarunki i bogate ofiary będą na pewno przez Pana radośnie przyjęte i zmyją grzech małżeństwa z Herodiadą. I nie czekając na odpowiedź Johanana - a może chcąc ją przezornie ubiec dla uniemożliwienia odmowy - dorzucał do obiecanych stad bawołów nowe stada bawołów, do owiec nowe owce, do usypanej mąki sypał nową mąkę i lał do dzbanów coraz większe ilości wina, a do kryształowych naczyń coraz większe ilości oleistego nardu, byleby uciszyć głos Niestrzyżonego i ułagodzić jego gniew, i przebłagać nieubłaganego Elohim, którego na pewno mniej się bał niż Johanana. Ale skoro Johanan mianował się Jego głosem, cóż mógł uczynić biedny tetrarcha ponad to, co uczynił, to znaczy za pomocą obfitości jadła i napoju nasycić nienasycony głód Pana i tym sposobem uśmierzyć gniew tego, który jest z woli Pana stróżem Jego nieustannego głodu.

 

Johanan słuchając upewniał się w myśli, że Gog i Magog, nieczyści królowie krain Meszek i Tubal, wyznawcy drzew ociosanych i członków męskich, wyrzezanych bezwstydnie w kamieniach, nie mieszkają poza granicami Erec Hakodesz, ale w Erec Hakodesz, w sercu Antypasa, tego barbarzyńcy i poganina, któremu się wydaje, że Pan, Jahwe Cebaoth, Elohe Haszamajim, Niewidzialny i Nieskończony, jest ogromnym brzuchem, i wystarczy napełnić go mięsem bawołów i stągwią wina, a odpuszczone będą grzesznikowi wszelkie grzechy i bezbożność. Mąż Pustynny wzburzył się bluźnierczym obrazem wyobrażającym nienasycone łakomstwo Niewidzialnego, ale natychmiast spłynęło na niego kojące olśnienie, gdyż przypomniał sobie Ezechiela, głoszącego w Bożym widzeniu, że nad brzegami Morza Soli, w tym właśnie miejscu, w którym on i Antypas teraz stoją, w dolinie Abarim na wschód od Morza Soli - tak, tak, w tym samym miejscu, w miejscu zagrodzonym dla przechodzących - będzie pogrzebany Gog wraz z całym tłumem grzeszników, a dolina ta będzie nazwana doliną Goga, a w tej dolinie szczątki Goga grzebać będzie cały lud Izraela, grzebać będzie przez siedem miesięcy, aż oczyszczona będzie ziemia od trądu bezbożnictwa i pogaństwa.

 

- Jesteś Gogiem i Magogiem w jednej osobie - krzyczał Johanan - podwójną nieczystością w jednym ciele! Wprawdzie twój napletek jest obrzezany na znak Przymierza Boga naszych praojców z Abrahamem i ludem Izraela, mimo to jednak jesteś poganinem i pogańska jest twoja dusza, i pogański jest twój duch, i pogańska jest twoja myśl, a Przymierze twoje z Panem nie jest Przymierzem, lecz mgłą, tchnieniem bezpłodnego wiatru, złudą, bałwanem wyrzeźbionym ręką ludzką, bożkiem złotym i srebrnym, miedzianym, żelaznym, drewnianym i kamiennym, który nie widzi ani nie słyszy, ani nie rozumie, bożkiem, który nawet w swoim nieistnieniu nie istnieje, nie umiesz czcić Pana ani ukorzyć się przed Panem, w którego ręku jest twój oddech i wszystka twoja majętność, a Pan pogardza łojem twoich tłustych cielców i całopaleniem twoich kozłów, i krwią twoich wołów i baranów, albowiem twój napletek wprawdzie jest obrzezany, ale serce twoje jest nieobrzezane, bezbożne i grzeszne, martwe, nie sprzymierzone z Jahwe, a sprzymierzone z tchnieniem bezpłodnego wiatru, z mgłą i złudą, z wszelkim nieistnieniem, które nawet w swoim nieistnieniu nie istnieje.

 

Tak wołał Johanan ben Zecharia, a żyły na jego skroniach napęczniały i podobne były do korzeni starych drzew oliwnych. Dłonie wyrzucał przed siebie i potrząsał głową i włosami, i zdawało się, że to nie są włosy, ale płonący krzew. A podczas gdy mówił, Antypas rozważał w sobie słowa i gesty Niestrzyżonego i wyczytał w nich to, czego się najwięcej obawiał: niepotrzebnie go wezwał, bo nie potrafi uciszyć jego wybuchów. Wprawdzie wezwał, go nie z własnej woli, lecz na wyraźne żądanie Herodiady, domagającej się ukarania zuchwałego proroka, ale skoro uczynił zadość żądaniu żony, postanowił nie groźbą i surowym czynem, lecz uniżeniem i prośbami ugłaskać gniew Johanana. Zamiar nie udał się. Więc prorok będzie nadal przeciw niemu wygłaszał oskarżycielskie mowy, buntował lud i żądał  odesłania Herodiady do Rzymu i nadal będzie groził karą i unicestwieniem, i nie ma na niego żadnej rady jak tylko... Herod Antypas ujrzał siebie stojącego u łoża umierającego ojca i usłyszał jego słowa o obciętych głowach, usłyszał tak wyraźnie, jakby je tyran w tej chwili szeptem wypowiadał do jego uszu. Zimny dreszcz przebiegł mu po ciele. Podniósł oczy i ujrzał przed sobą stojące wyprostowane ciało Johanana bez głowy, ociekające krwią buchającą z czeluści karku. U swoich nóg widział w tanecznych, śmiesznych podrygach skaczącą odciętą głowę Niestrzyżonego, która ciągnęła za sobą długi tren nie strzyżonych czarnych włosów i swoim niesamowitym kształtem przypominała złowróżbną kometę ze świecącym warkoczem, pędzącą po nieboskłonie. Z otwartych ust umierającej głowy wysączyło się wraz z ostatnimi drgawkami sztywniejącego języka okrutne, bezlitosne przekleństwo, i Antypas zwalił się na fotel, a spojenia jego bioder rozluźniły się i kolana uderzyły jedno o drugie. Oczy zasłonił dłońmi. Nie! Nie! Nie! Nie usłucha Herodiady, nie uwięzi Johanana, nie każe go ściąć, o nie, nigdy, nigdy, nigdy! Niech buntuje lud, niech odgrodzi go od Izraela, niech przeciwdziała jego dalekosiężnym zamiarom, niech stoi na przeszkodzie jego politycznym planom, ale on go mimo to nie zabije! Nie zabije! Albowiem jego trwoga przed Johananem jest wielka, bardzo wielka, wielka jest jego trwoga przed klątwą Johanana i przed jego nie strzyżonymi włosami, i przed tą głową ukor...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin