Balogh Mary - Georgian 02 - Pieśń bez słów.doc

(1682 KB) Pobierz
Romans historyczny

 

 

               M A R Y

                    B A L O G H

 

 

 

 

 

 

 

Pieśń bez słów

Przekład

                        Maria Wojtowicz

AMBER


 

 

 

 

 

 

 

Prolog

1756

Ciężko było odjeżdżać... ale nie potrafił też zostać. Opuszczał Anglię z własnej woli; był młody, energiczny i żądny przygód. Od dawna prag­nął decydować o własnym losie.

Otwierały się przed nim nowe możliwości, roztaczały nowe perspekty­wy. Jednak z żalem opuszczał dobrze znane strony i bliskich ludzi. Prze­czuwał, że upłynie wiele lat, zanim tu powróci.

Rozstanie nie było łatwe.

Lord Ashley Kendrick był młodszym synem księcia Harndona. Musiał więc znaleźć dla siebie odpowiednią profesję. Jednak ani kariera wojsko­wa, ani obowiązki duchownego nie pociągały go ani trochę. Miał dwadzie­ścia trzy lata i nie zrobił dotąd nic sensownego. Spędzał czas na bezmyśl­nych hulankach i dopiero w ostatnich kilku miesiącach zaczął pomagać swemu starszemu bratu Luke'owi w zarządzaniu rodzinną posiadłością Bowden Abbey. Ashley chętnie zostałby człowiekiem interesu, ale ojciec zabronił mu zajmować się czymś tak niegodnym członka arystokratyczne­go rodu. Na szczęście Luke miał na ten temat odmienne zdanie. I tak oto Ashley z niechętnym błogosławieństwem starszego brata wyruszał do In­dii, by objąć posadę w Kompanii Wschodnioindyjskiej.

Nie mógł doczekać się wyjazdu. Nareszcie stanie się panem własnego życia, będzie robił to, na co ma ochotę, udowodni, że potrafi kierować własnym losem! Dotrze do Indii, rozpocznie nowe życie i uwolni się od opieki starszego brata.


 

A jednak rozstanie nie było łatwe. Pożegnał się ze wszystkimi w przed­dzień wyjazdu
i błagał ich, by zostawili go w spokoju następnego ranka. Chciał po cichu opuścić Bowden Abbey, jakby udawał się na zwykłą po­ranną przejażdżkę. Pożegnał się z Lukiem i jego żoną Anną, z Joy, ich malutką córeczką, i z Emmy...

Nie, z Emmy właściwie się nie pożegnał. Spotkał ją wczoraj w parku i powiedział, że nazajutrz wyjeżdża. Dotknął jej ramienia, uśmiechnął się beztrosko, wymamrotał: „Sprawuj się dobrze!", i odszedł, nim zdąży­ła zareagować.

Emmy była głuchoniema. Potrafiła czytać z ruchu warg, ale miała kłopo­ty
z przekazaniem własnych myśli - potrafiła to zrobić tylko spojrzeniem swych wielkich szarych oczu, wyrazem twarzy lub gestem. W ciągu ich rocznej znajomości Ashley nauczył się odczytywać znaczenia tych zna­ków, a nawet wymyślili razem z Emmy wiele innych, które składały się na ich sekretny język. Niestety Emmy nie umiała czytać ani pisać. Była siostrą jego bratowej i przybyła do Bowden wkrótce po ślubie Anny i Luke'a.

Ashley traktował Emmy jak dziecko. Choć miała już piętnaście lat, jej kalectwo
i nieokiełznane pragnienie wolności sprawiały, że nie przypominała ani wyglądem, ani zachowaniem innych panienek z dobrego domu. Ashley zawsze myślał o niej jak o dziecku - przemiłej dziewczynce, która budziła w nim ogromną tkliwość. Dzielił się z nią swymi obawami i marzeniami. Wiedział, że Emmy go uwielbia. Nie był zarozumialcem, ona naprawdę go ubóstwiała! Spędzała każdą wolną chwilę w jego towa­rzystwie, zaglądała przez okno do gabinetu, w którym pracował, chwyta­ła każde jego słowo swoimi cudownymi oczami, a gdy obchodził posia­dłość, szła za nim krok w krok. Lubił jej towarzystwo. Nie potrafił wyrazić słowami uczuć, które żywił do Emmy.

Ostatniego dnia przed wyjazdem bał się spojrzeć jej w oczy. Nie star­czyło mu odwagi, by się z nią pożegnać. Dlatego zdobył się tylko na te kilka słów, traktując ją jak dziecko, któremu zbytnio pobłażał.

Nazajutrz wstydził się swego tchórzostwa. Wstał wcześnie, bo nie mógł spać. W jego rozgorączkowanym umyśle kłębiły się wizje czekającej go przyszłości; miotały nim sprzeczne uczucia - pragnienie szybkiego wy­jazdu i smutek rozłąki ze wszystkim, co było mu bliskie.

Chciał po raz ostatni spojrzeć na Bowden Abbey, dom swego dzieciń­stwa.
Ale w rzeczywistości nie był to jego dom.

 

 

Co prawda, uchodził oficjalnie za spadkobiercę swego brata, ponieważ pierwsze dziecko Lu-ke'a i Anny okazało się dziewczynką*. Był jednak pewien, że brat i bra­towa wkrótce doczekają się synów. Miał szczerą nadzieję, że tak się sta­nie. Nie chciał zostać spadkobiercą Luke'a, choć kochał Bowden. Prag­nął sam ułożyć sobie życie, zdobyć majątek, zbudować dom i zrealizować skryte marzenia.

Bardzo kochał Bowden Abbey - zwłaszcza teraz, gdy musiał stąd odejść i nie wiedział, kiedy powróci. Może nigdy?... Udał się na tyły domu. Poranna rosa moczyła mu buty, zimny wiatr szarpał poły płaszcza i usiło­wał zerwać kapelusz. Ashley nie spoglądał za siebie, póki nie stanął na wzniesieniu, skąd roztaczał się widok na dwór i otaczające go trawniki oraz rozległy park.

Rodzinny dom. Anglia. Będzie za nimi tęsknił.

Zszedł ze wzgórza po zachodnim stoku i ruszył w stronę pobliskiego zagajnika, stamtąd zaś nad wodospad. W tym miejscu rzeka spadała nie­mal pionowo w dół po stromych kamiennych stopniach, formując szero­kie zakole wokół frontowej części domu.

W zeszłym roku Ashley spędził wiele godzin nad wodospadem w poszu­kiwaniu spokoju.
A może celu w życiu? Kilkanaście miesięcy temu był jeszcze w Londynie. Kiedy jednak Luke wrócił z Paryża, wyciągnął brata z długów oraz z grzęzawiska bezmyślnych uciech i rozpusty. Kazał mu wrócić do Bowden i zastanowić się, co chce zrobić z własnym życiem.

Ashley wdrapał się na płaską skałę nad wodospadem i zapatrzył się w wodę, która
z szumem spadała po kamiennych stopniach. Spędził tu wiele godzin z Emmy. Powiedział jej kiedyś, że umie słuchać jak nikt inny. To była szczera prawda, choć Emmy nie słyszała oczywiście ani jednego słowa. A jednak słuchała go oczami, pocieszała uśmiechem i do­tykiem swej małej, ciepłej dłoni.

Kochana, słodka Emmy! Będzie mu jej brakowało bardziej niż innych. Poczuł dziwny ból w sercu na myśl o swej małej towarzyszce. Emmy stanowiła cząstkę dzikiej, nieujarzmionej natury. Rzadko nosiła krynoli­nę, prawie nigdy nie widział na jej głowie czepka. Niechętnie splatała włosy; przeważnie luźno spływały jej po plecach. Kiedy tylko mogła, chodziła boso. Nie miał pojęcia, jak zdołałby przeżyć ostatni rok bez Emmy. Tylko jej mógł się zwierzać,
a ona z taką radością go pocieszała. Ashley czuł się wzgardzony i odtrącony przez brata -
a wyrzuty sumie­nia bynajmniej nie pomagały mu znieść tego, co uważał wówczas za bez­duszną tyranię Luke'a.

* Prawem majoratu tytuł i posiadłości rodowe dziedziczyli tylko krewni w linii mę­skiej (przyp. tłum.).


Zaczerpnął głęboko powietrza i powoli wypuścił je z płuc. Pora wracać do domu.
Zje śniadanie, a potem w drogę! Szedł przez zagajnik w stronę posiad­łości. Miał nadzieję, że wszyscy dotrzymają słowa i nikt nie zechce odpro­wadzać go do powozu. Szkoda, że nie może za sprawą czarodziejskiej różdż­ki znaleźć się od razu na pokładzie statku, z dala
od brzegów Anglii...

Że też musi przeżyć tę chwilę odjazdu!

Ashley powiedział jej wczoraj, że dziś rano wyjeżdża. Nie była zasko­czona. Już od kilku tygodni cieszył się na myśl o objęciu posady w Kom­panii Wschodnioindyjskiej i podróży do Indii. Znalazł wreszcie cel w ży­ciu, oczy mu błyszczały, rozpierała go energia. Czuła, że nie jest mu potrzebna. O, nie unikał jej ani nie odtrącał! Nadal z nią rozmawiał i uśmie­chał się do niej. Pozwalał, by towarzyszyła mu podczas obchodu posiad­łości albo siedziała obok niego, gdy pracował w gabinecie. Nadal trzy­mał ją za rękę, kiedy spacerowali, i nazywał swoją małą Sarenką. Wciąż odnosił się do niej z taką samą czułością.

A jednak wyjeżdżał. Opuszczał ich dla nowego życia, którego tak prag­nął. Cieszyło ją to głównie ze względu na niego.

Lady Emily Marlowe zwinęła się w kłębek na ławce pod oknem swego pokoju i spojrzała przez szybę na szary, posępny ranek. Miała nadzieję, że na widok trawy i drzew ogarnie
ją spokój. Szukała w przyrodzie uko­jenia dla swego złamanego serca.

Nie chciała spotykać się dzisiaj z Ashleyem. Nie czuła się na siłach, by patrzeć, jak odjeżdża. To byłoby zbyt bolesne.

Jednak zamiast oczekiwanego spokoju ogarnęła ją panika. Czyżby Ash­ley już wyjechał?
Z okna swego pokoju nie widziała podjazdu, stajni ani wozowni. Może powóz stoi już przed domem i właśnie w tej chwili Ash­ley wsiada do niego, obejmuje Annę i Luke'a?... Czy wynieśli małą Joy, żeby stryjek ją pocałował?... Ashley pewnie rozgląda się za swoją Sa­renką. Jest rozczarowany, że jej nie ma. Czyżby sądził, że już jej na nim nie zależy?... A teraz pewnie odjeżdża... właśnie w tym momencie! Możliwe, że na zawsze.

Zeskoczyła z ławki i pobiegła do gotowalni. Wsunęła pantofle na nogi i chwyciła byle jakie okrycie. Narzuciła na ramiona czerwoną pelerynę, wybiegła z pokoju i pomknęła w dół po schodach. Może jeszcze zdąży... A jeśli nie?... To się zabije!


- Ashleyu! Och, Ashleyu!

W hallu był tylko jeden lokaj. W pobliżu otwartych drzwi leżały baga­że. Powóz jeszcze
nie zajechał.

Emily poczuła tak wielką ulgę, że zrobiło się jej słabo. A więc zdążyła! Ashley pewnie je śniadanie. Skierowała się w stronę małej jadalni. Lokaj pospieszył otworzyć jej drzwi, ale Emily znowu się zatrzymała. Nie! Naprawdę nie jest w stanie stanąć przed nim twarzą
w twarz. Wybuchnie płaczem i zrobi z siebie widowisko! Ashley będzie zakłopotany, sprawi mu przykrość... Anna i Luke będą się nad nią litować.

Wybiegła do parku, który opadał tarasami ku rzece. Na samej górze był ogród kwiatowy. Emily przebiegła trzy kondygnacje i popędziła po poro­śniętym murawą zboczu
do kamiennego mostu przerzuconego łukiem przez rzekę, i na drugą stronę, do starych drzew, które ocieniały aleję wyjazdową. Zatrzymała się w połowie drogi, z trudem łapiąc dech.

Stała oparta plecami o gruby pień starego dębu i czekała. Z tego miej­sca dostrzeże przejeżdżający powóz. Będzie mogła pożegnać się z Ashleyem, choć go nie zobaczy. A on nigdy się nie dowie, że chciała mu powiedzieć „Do widzenia!"... Ale tak będzie lepiej. Owszem, kochał ją, ale była dla niego tylko małą siostrzyczką, którą rozpieszczał.

Doskonale pamiętała swoje pierwsze spotkanie z Ashleyem. To było tego dnia, gdy przyjechała do Bowden Abbey, by zamieszkać tu razem z Anną. Od razu polubiła jej męża, choć paryski szyk i wytworne manie­ry Luke'a straszliwie onieśmielały jej drugą siostrę, Agnes. Ale dla Emi­ly książę Harndon był bardzo miły; odnosił się do niej tak, jakby była normalną osobą, a nie głuchoniemym dziwolągiem. A Emily - o, cudzie! -rozumiała niemal wszystko, co Luke do niej mówił. Starannie wymawiał każde słowo i zawsze patrzył jej prosto w twarz, choć większość ludzi zapominała jakie to ważne i odwracała głowę. Mimo
to Emily czuła się nieswojo podczas pierwszego podwieczorku w Bowden, dopóki nie zja­wił się Ashley. Natychmiast zażądał, by przedstawiono go nowej kuzyn­ce. Skłonił się przed Emily i powiedział z uśmiechem:

- Na honor, cóż to będzie za piękność! Pokorny sługa, śliczna panien­ko.

Emily zrozumiała każde słowo.

Wysoki, piękny, czarujący Ashley. Usiadł obok swojej siostry Doris, ale nim zaczął z nią rozmowę, mrugnął wesoło do Emily. Od pierwszej chwili zawładnął jej sercem. Ot tak,
po prostu. Pokochała go nade wszystko w świecie, nawet bardziej niż Annę!


Ashley był bardzo przywiązany do rodziny. Kochał swojego brata Luke'ą, choć od roku stosunki między nimi bardzo się ochłodziły. Kochał matkę i siostrę, które przebywały teraz
w Londynie. Uwielbiał bratową Annę i malutką Joy. Kochał także i ją, Emily. Ale nie bardziej niż innych. Nazywał ją Emmy, swoją małą Sarenką i traktował ją jak dziecko. Na pewno nie widział w niej kobiety.

Zapomni o niej w ciągu miesiąca.

Nie, nie mogła w to uwierzyć! Miłość Ashleya nie była powierzchow­na. Będzie wspominał z czułością swoją Sarenkę... podobnie jak resztę rodziny.

Ona zaś zachowa go w sercu aż do śmierci. Był dla niej całym świa­tem. Jakże puste
i bezcelowe będzie życie bez Ashleya! Kochała go z ca­łą żarliwością i oddaniem piętnastoletniego serca. Nie była to miłość dziec­ka, ale uczucie kobiety, która odnalazła drugą połowę swej duszy.

Emily przeżywała wszystko mocniej niż inne kobiety. Kalectwo znacz­nie ograniczyło jej kontakty ze światem, stąd jej umysł i serce czuły ciągły głód poznania. Zanim spotkała Ashleya, wypełniała tę pustkę marzeniami. Nie zawsze było to łatwe. Nieraz ogarniało
ją zwątpienie, czasem - gdy była młodsza - bezsilny gniew, gdy w podświadomości przemknęło mgliste wspomnienie utraconych dźwięków. Czuła intuicyj­nie, jak wiele utraciła. Nie zachowała jednak żadnych świadomych wspo­mnień z wczesnego dzieciństwa. Miała trzy lata, gdy groźna choroba na zawsze pozbawiła ją słuchu. Pozostały tylko jakieś ulotne obrazy
i nie­zrozumiałe pragnienia. Nie potrafiłaby ich nazwać, bo zawsze się jej wy­mykały.

Potem wszystkie jej marzenia skoncentrowały się wokół Ashleya. Nadał jej światu sens.
A teraz nie wiedziała, co jej pozostanie, gdy Ashleya nie będzie.

Nagle przyszło jej do głowy, że jednak przegapiła jego wyjazd. Być może wyjechał wczesnym rankiem, a bagaż kazał odesłać później?... Emi­ly zdrętwiała z zimna. Wiatr smagał ją bezlitośnie. W końcu usłyszała nadjeżdżający powóz, a raczej dotarły do niej związane
z tym wibracje. Nieraz zastanawiała się, jak słyszący odbierają turkot czy hałas. Przy­lgnęła plecami do drzewa i poczuła nieznośny ciężar w okolicy serca. Ashley odjeżdża na zawsze... a ona zobaczy najwyżej powóz, w którym jej przyjaciel miał dojechać do Londynu.

Wpadła w panikę. Kiedy powóz ją mijał, bezwiednie wysunęła się do przodu, rozpaczliwie pragnąc popatrzeć na ukochanego ostatni raz.

 


Ale nie zobaczyła nic prócz oddalającego się pojazdu. Poczuła bolesne ukłucie w sercu.

Nagle powóz zwolnił, a potem stanął. Patrzyła, jak drzwiczki po jej stronie nagle
się otwierają.

Ashley odczuwał równocześnie smutek i ulgę, gdy powóz ruszył, od­dalił się od domu
i skręcił na spadzistą drogę.

Jego podróż właśnie się rozpoczęła. Niebawem opuści park, minie wio­skę, pozostawi
za sobą rodzinną posiadłość. Oparł się o wygodne poduszki książęcego powozu
i z westchnieniem ulgi przymknął oczy. Poszło łat­wiej, niż przypuszczał!

Gdy usłyszał turkot kół na moście, otworzył oczy, by po raz ostatni spojrzeć na dom. Objął wzrokiem drzewa rosnące przy drodze i stadko pasących się spokojnie saren.

Nagle przed oczami mignęło mu coś czerwonego.

W pierwszej chwili nie zorientował się, co to takiego. Ale zaraz się domyślił.

   Peleryna Emmy!

Bez zastanowienia dał znak stangretowi, by zatrzymał konie. Zanim powóz stanął, Ashley otworzył drzwiczki i wyskoczył na drogę. Chwilę później zrozumiał, że byłoby lepiej nie zatrzymywać powozu. Teraz już nie uniknie bolesnego pożegnania.

Emmy stała oparta o pień dębu. Obie ręce założyła do tyłu i uchwyci­ła się drzewa, jak gdyby obawiała się stracić równowagę. Jej oczy wy­dawały się jeszcze większe niż zwykle; twarz miała szarą jak popiół, mimo że wiatr smagał ją po policzkach. Ashley podszedł
do dziew­czynki i zatrzymał się tuż przed nią. Poczuł wyrzuty sumienia. Oto wy­rusza
na poszukiwanie przygody, rozpoczyna samodzielne życie. A Em­my, jego wierna towarzyszka, pozostanie tutaj. Co ją czeka? Co życie może ofiarować temu dziecku, które
z takim trudem porozumiewa się z innymi ludźmi?

- Moja mała Sarenko - powiedział cicho.

Splótł ręce i udał, że drży. Pytał w ten sposób w ich sekretnym języku: „Zimno ci?" Jakby to miało znaczenie w tej chwili!

Nie odpowiedziała. Patrzyła tylko na niego oczami pełnymi łez.

Och, Emmy!...


Przysunął się tak blisko, że oparła się o drzewo. Żałował teraz, że do­strzegł jej czerwone okrycie. Cóż mógł jej powiedzieć słowami lub ges­tem? Wiedział, że jest bardzo nieszczęśliwa, i teraz on nie mógł cieszyć się ze swojej podróży. Odchylił głowę do tyłu, przymknął oczy i zacisnął ręce w pięści. Powinien był wczoraj pożegnać się z nią jak należy, a nie wygadywać głupstwa o dobrym sprawowaniu!

Kiedy podniósł głowę i otworzył oczy, spostrzegł, że Emmy nadal się w niego wpatruje. Ich twarze znajdowały się tuż obok siebie.

Nie wymienili żadnych znaków. To, co się wydarzyło, nie było częścią ich sekretnego rytuału. Ale mogli się pożegnać tylko w ten sposób.

Wargi Emmy były miękkie i chłodne. Zapewne zmarzła, czekając na niego, więc próbował ogrzać je swoimi ustami - łagodnie i delikatnie. Rozgrzewał je tak, aż przywarły do jego ust,
i Ashley uświadomił sobie, że całuje Emmy.

Nie był to braterski pocałunek. Tak całują się zakochani. Czuł przy sobie ciało Emmy
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin