Mercedes Thompson 03 - Iron Kissed (rozdział 1- 2).doc

(164 KB) Pobierz
Rozdział 1

Rozdział 1

 

- Kowboj, prawnik i mechanik oglądają Królową Potępionych – zamruczałam.

Warren, który kiedyś, dawno temu, był kowbojem – parsknął śmiechem i zamachał gołymi stopami. – To może być zarówno początek marnego dowcipu jak i horroru.

- Nie – odparł Kyle, prawnik, którego głowa spoczywała obecnie na moich udach.

- Gdybyś chciał zrobić horror musiałbyś zacząć od wilkołaka, jego boskiego kochanka i zmiennokształtnego...

Warren - wilkołak, zaśmiał się i pokręcił głową – Zbyt zagmatwane. Niewiele ludzi pamięta co to jest zmiennokształtny.

Zazwyczaj mylą ich ze skórokształtnymi. Skoro zmiennokształtni i skórokształtni są rodowitymi amerykańskimi zmieniaczami, potrafię to mniej więcej zrozumieć. Zwłaszcza, że jestem pewna, iż metka zmiennokształtnych pochodzi od jakiegoś białego idioty, który nie potrafił poznać różnicy.

Ale nie jestem skórokształtna. Po pierwsze jestem z niewłaściwego plemienia. Mój ojciec pochodził z Czarnych Stóp w północnej Montanie. Skórokształtni pochodzą z plemion południowo-zachodnich, Hopi i Nawaho.

Po drugie skórokształtni muszą ubierać skórę zwierzęcia, którego formę chcą przyjąć, zazwyczaj kojota lub wilka, ale nie mogą zmienić swoich oczu. Są złymi magami przynoszącymi choroby i śmierć gdziekolwiek się pojawiają.

Gdy zmieniam się w kojota nie potrzebuję skóry ani – moje spojrzenie powędrowało w dół na Warrena, niegdyś kowboja obecnie wilkołaka – księżyca. Jako kojot wyglądam dokładnie tak jak inne kojoty. Całkiem niegroźnie, serio, jestem tak nisko na magicznej skali istot zamieszkujących stan Waszyngton jak to tylko możliwe. A to między innymi zapewniało mi bezpieczeństwo, po prostu nie byłam warta zachodu. Zmieniło się to niestety podczas ostatniego roku. Nie żebym wyhodowała sobie większe moce magiczne raczej zaczęłam robić rzeczy, które przyciągają uwagę. Kiedy wampiry rozgryzły, że zabiłam nie jednego ale dwóch z ich rodzaju...

Jakby na zawołanie moich myśli wampir przeszedł przez ekran telewizora, tak dużego, że nie zmieściłby się nawet w salonie mojej przyczepy. Miał nagi tors, a spodnie zaczynały się mu dopiero kilka cali poniżej seksownie wyeksponowanych kości miednicy.

Stłumiłam dreszcz strachu, który wzbierał w moim ciele zamiast pożądania. Zabawne jak zabicie jednego z nich sprawia, że reszta staje się jeszcze bardziej przerażająca. Śniłam o wampirach wypełzających z dziur w podłodze, szepczących do mnie z mrocznych zakamarków. Śniłam o tym, co się czuje, gdy kołek przebija się przez ciało, a kły zatapiają w moim ramieniu.

Gdyby to Warren trzymał głowę na moich kolanach, zamiast Kyle'a, zauważyłby moją reakcję. Ale Warren był rozciągnięty na podłodze i mocno skoncentrowany na ekranie.

- Wiesz, co – zatopiłam się głębiej w nieprzyzwoicie miękką skórzaną kanapę w pokoju filmowym wielkiego domu Kyle'a i próbowałam brzmieć zwyczajnie – Zastanawiałam się, czemu Kyle wybrał ten film. Jakoś nie przypuszczałam, że będzie tyle nagich męskich torsów w czymś, co nosi tytuł Królowa Potępionych.

Warren parsknął, zjadł garść popcornu z miski umieszczonej na swoim płaskim brzuchu i oznajmił z więcej niż sugestią teksańskiego akcentu w swym szorstkim głosie – A tyś oczekiwała więcej nagich kobiet i mniej półnagich mężczyzn, Mercy? Powinna żeś lepiej znać Kyle'a – zaśmiał się cicho ponownie i wskazał na ekran – Hej nie wiedziałem, że wampiry nie podlegają prawom grawitacji. Widzieliście, żeby któryś tak dyndał z sufitu?

Potrząsnęłam przecząco głową i obserwowałam jak wampir opadł na głowy swych dwóch ofiar. – Cóż, powiedziałabym, że mogą to zrobić. Nie widziałam jeszcze jak jedzą ludzi. Błe.

- Zamknijcie się. Lubię ten film- Kyle, prawnik, bronił swojego wyboru – Dużo ślicznych facetów wijących się w prześcieradłach i biegających dookoła w samych biodrówkach bez koszuli. Myślałem, że tobie też się to może spodobać, Mercy.

Spojrzałam na niego – na każdy cudowny wysportowany i opalony kawałek jego ciała – i pomyślałam, że jest dużo bardziej interesujący niż którykolwiek z tych telewizyjnych pięknisiów na ekranie, bardziej realny.

Z wyglądu był prawie stereotypem geja, począwszy od nażelowanych, podcinanych co tydzień ciemnobrązowych włosów po wysmakowane drogie ciuchy, które nosił. Jeśli ludzie nie byli ostrożni przegapiali bystrą inteligencję, którą ukrywał pod elegancką powierzchownością, która była, ponieważ był to Kyle, częścią fasady.

- Ten film nie jest dostatecznie zły jak na wieczór kiepskich filmów- kontynuował Kyle, niezmartwiony zakłócaniem filmu: nikt z nas nie oglądał go dla błyskotliwych dialogów. – Wypożyczyłbym Blade III, ale dziwnym trafem już go nie było.

- Każdy film, w którym gra Wesley Snipes jest wart oglądnięcia, nawet, jeśli musisz wyłączyć głos – przekręciłam się i zgięłam by móc poprowadzić garść popcornu z miski Warrena. Wciąż był bardzo chudy; to oraz utykanie było jedynym przypomnieniem, że miesiąc temu był tak poważnie ranny, iż myślałam, że umrze. Wilkołaki są twarde i chwała im za to, bo inaczej stracilibyśmy Warrena przez opętanego demonem wampira. To był pierwszy wampir, jakiego zabiłam z pełną wiedzą i przyzwoleniem tutejszej władczyni. Może niekoniecznie kazała mi go zabijać, ale to nie zaprzeczało temu, że zrobiłam to z jej błogosławieństwem. Nie mogła mnie więc ukarać za jego śmierć – a nie wiedziała, że byłam także odpowiedzialna za inne.

- Dopóki nie przebiera się w damskie ciuszki – zaciągnął Warren.

Kyle zamruczał na zgodę – Wesley Snipes może i jest pięknym mężczyzną, ale jest z niego potwornie brzydka kobieta.

- Hej – sprzeciwiłam się powracając myślami do rozmowy – Ślicznotki to był dobry film – Oglądaliśmy go w zeszłym tygodniu u mnie w domu.

Słabe brzęczenie dzwonka dotarło po schodach na piętro,  Kyle przetoczył się z kanapy na nogi, pełnym wdzięku wręcz tanecznym ruchem, zmarnowanym przez Warrena nadal skupionego na filmie. Choć grymas na jego twarzy chyba nie był zamierzoną przez filmowców reakcją, jaką miała wywoływać scena krwawej uczty. Moje odczucia były podobne jak wcześniej, przy scenie pożądania. Po prostu było zbyt łatwo wyobrazić to sobie ze mną jako ofiarą w roli głównej.

- Ciastka gotowe moi kochani – oznajmił Kyle – Ktoś chce jeszcze coś do picia?

- Nie dziękuję –  to dopiero propozycja, pomyślałam oglądając ucztę wampira.

- Warren?

Słysząc swoje imię Warren nareszcie odwrócił wzrok od telewizora – Woda byłaby w sam raz.

Nie był tak śliczny jak Kyle, ale miał pociągający surowy wygląd. Głodnym wzrokiem odprowadził schodzącego po schodach Kyle'a.

Uśmiechnęłam się do siebie. Dobrze było widzieć w końcu szczęśliwego Warrena, ale spojrzenie, które na mnie zwrócił, gdy tylko Kyle wyszedł, było poważne. Za pomocą pilota podwyższył dźwięk po czym usiadł na przeciwko mnie, wiedział że Kyle nas nie usłyszy.

- Musisz wybrać – oznajmił w skupieniu – Adam, Samuel albo żaden. Ale nie możesz ich trzymać w niepewności.

Adam był Alfą lokalnego stada wilkołaków, moim sąsiadem a czasem partnerem na randki. Samuel był moją pierwszą miłością, pierwszą przyczyną złamanego serca, a obecnie moim współlokatorem. Ale tylko tym, choć chciałby być czymś więcej.

Nie ufałam żadnemu z nich. Samuel pod zewnętrzną maską bezproblemowego człowieka skrywał cierpliwego i bezwzględnego drapieżnika. A Adam... no cóż, po prostu mnie przerażał. A w szczególności bałam się tego, że mogę jednakowo kochać ich obu.

- Wiem

Warren opuścił wzrok, najlepszy znak, że czuł się niekomfortowo – Nie wyszorowałem dziś sobie ust prochem Mercy więc mogę trzymać gębę na kłódkę, ale to jest poważna sprawa. Wiem, że jest to trudne, ale dwa dominujące samce nie mogą się uganiać za ta samą kobietą bez rozlewu krwi. Nie znam innych wilkołaków, które pozwoliłyby ci na tyle swobody jak oni. Jednak któryś z nich niedługo pęknie.

Moja komórka zaczęła grać “The Baby Elephant Walk”. Wydobyłam ją z kieszeni na biodrze i spojrzałam na identyfikację numeru.

- Wierzę ci – powiedziałam Warrenowi – Ale po prostu nie wiem co z tym wszystkim zrobić. – W przypadku Samuela było to coś gorszego niż dozgonna miłość, ale to co było między mną a nim nie było sprawą Warrena. A Adam... cóż po raz pierwszy zastanawiałam się czy nie byłoby prościej dokręcić koła do przyczepy i przenieść się.

Komórka wciąż dzwoniła.

- To Zee – powiedziałam – Musze odebrać.

Zee był moim byłym szefem i mentorem. To on nauczył mnie jak odbudować silnik od podstaw – on też dostarczył mi sprzęt, którym mogłam zabić wampiry odpowiedzialne za utykanie Warrena oraz koszmary zostawiające cienkie linie pod jego oczami. Doszłam do wniosku, że to daje Zee prawo do przeszkodzenia w Piątkowej Nocy Filmowej.

- Po prostu pomyśl o tym

Posłałam mu słaby uśmiech i pstryknięciem otworzyłam komórkę – Hej Zee.

Przez chwile na drugim końcu linii trwała cisza. – Mercedes – nawet jego ciężki Niemiecki akcent nie mógł zamaskować wahania w jego głosie. Coś było nie tak.

- Czego potrzebujesz? – spytałam siadając prosto i kładąc stopy na podłodze. – Warren tu jest – dodałam, żeby Zee wiedział, iż mamy publiczność. Wilkołaki sprawiały, że prywatna rozmowa stawała się problemem.

- Czy pojechałabyś ze mną do rezerwatu?

Mogło chodzić o rezerwat Umatilla, który znajdował się kawałek drogo od Tri – Cities. Ale skoro był to Zee mówił zatem o rezerwacie dla nieludzi Ronalda Wilsona Reagana  po tej stronie Walla Walla, lepiej znanemu w okolicy pod nazwą Fairyland.

- Teraz?- spytałam

No cóż... zerknęłam na wampira na wielkim ekranie telewizora. Filmowcy nie do końca zrobili to jak trzeba, nie uchwycili prawdziwego zła - ale i tak było to zbyt blisko bym czuła się komfortowo. Jakoś nie mogłam wykrzesać z siebie zbyt wiele smutku na myśl, że nie zobaczę końcówki – ani nie dokończę rozmowy o moim życiu miłosnym.

- Nie, - zaburczał zirytowany Zee – W przyszłym tygodniu. Jetzt. Oczywiście, że teraz. Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie.

- Wiesz gdzie jest dom Kyle'a? - spytałam

- Kyle'a?

- Chłopaka Warrena – Zee znał Warrena; nie uświadamiałam sobie, że do tej pory nie spotkał Kyle'a. – Jesteśmy poza wschodnim Richland.

- Podaj mi adres, znajdę.

 

Ciężarówka Zee, chociaż była starsza niż ja, mruczała cicho mknąc autostradą. Szkoda tylko, że tapicerka nie była w tak dobrym stanie jak silnik - przesunęłam zadek kilka cali w bok by powstrzymać krnąbrną sprężynę przed dokopaniem się zbyt głęboko.

Odrobina światła ukazała wyrazistą twarz, jaką Zee prezentował światu. Jego rzadkie siwe włosy były zmierzwione, jakby pocierał o nie ręką.

Warren nie powiedział już nic więcej na temat Adama ani Samuela, gdy odłożyłam telefon, ponieważ Kyle, chwała bogu, przyszedł z ciastkami. To nie tak, że byłam urażona wtrącaniem się Warrena – Ja sama wystarczająco mieszałam się w jego życie miłosne, więc uważałam, że ma do tego prawo. Po prostu nie chciałam już więcej o tym myśleć.

Większość drogi ze wschodniego Richland i dalej przez Pasco jechaliśmy w milczeniu. Wiedziałam, że lepiej będzie nie wyciągać nic na siłę ze starego gremlina, póki nie będzie gotów do rozmowy. Pozostawiłam go, więc samego dopóki nie zdecyduje się porozmawiać – przynajmniej po pierwszych dziesięciu czy piętnastu pytaniach nadal się nie odzywał.

- Byłaś już kiedyś wcześniej w rezerwacie? – zapytał nagle gdy przekraczaliśmy rzekę tuż za Pasco jadąc autostradą na Walla Walla.

- Nie – rezerwaty Nieludzi w Nevadzie zapraszały gości. Wybudowano tam nawet kasyno i mały park rozrywki by przyciągnąć turystów. Jednakże rezerwat Walla Walla aktywnie zniechęcał wszelkie osoby nie będące nieludźmi od odwiedzin. Nie było dokładnie wiadomo czy ta nieprzyjazna reputacja to sprawka federalnych czy też samych mieszkańców.

Niezadowolony Zee stukał o kierownicę palcami. Spędziwszy całe życie na naprawianiu samochodów miał ręce twarde i pobrużdżone z plamami oleju tak głęboko zakorzenionymi, że nawet szorowanie pumeksem ich nie usunęło.

Były to idealne ręce dla człowieka, za jakiego Zee chciał uchodzić. Gdy Szarzy panowie, potężne i bezwzględne istoty, które rządzą Nieludźmi, kilka lat temu zmusili go by ujawnił światu kim jest, dekadę lub więcej po tym jak ujawnił się pierwszy nieczłowiek, Zee w ogóle nie zawracał sobie głowy zmianą wizerunku.

Znałam go od ponad dziesięciu lat i ta skwaszona stara twarz była jedyną, jaką widziałam. Miał także inną, wiedziałam to. Większość nieludzi żyje w społeczeństwie używając czaru, nawet, jeśli przyznają, czym są. Pewnie, część z nich wygląda wystarczająco ludzko, ale się nie starzeją. Rzednące włosy i zmarszczki oraz skóra poznaczona plamami jednoznacznie wskazywała, że Zee nie pokazywał swojej prawdziwej twarzy. Chociaż kwaśny wyraz nie należał do przebrania.

- Niczego nie jedz i nie pij – powiedział oschle

- Czytałam wszystkie opowieści o Nieludziach – przypomniałam mu – Żadnego jedzenia, picia, przysług i dziękowania komukolwiek.

Zee zaburczał – Opowieści. Przeklęte bajki dla dzieci.

- Czytałam także Katherine Briggs – zadeklarowałam – i oryginalnych braci Grimm – Czytałam je głównie dla wzmianek o istotach, którymi mógłby być Zee. Nigdy o tym nie mówił tym jednak uważałam, że był KIMŚ. Tak więc rozszyfrowanie tej zagadki stało się czymś w rodzaju mojego hobby.

- Lepiej, lepiej ale niewiele. – Zee stukał palcami o kierownicę – Briggs była archiwistką. Jej książki są na tyle poprawne na ile były jej źródła, a w większości są one niebezpiecznie niekompletne. Historie braci Grimm są bardziej związane z rozrywką niż rzeczywistością. Oba te dzieła są nur Schatten... cieniami rzeczywistości. – posłał mi krótkie badawcze spojrzenie – Wujek Mike zasugerował, że możesz się przydać. Pomyślałem, że to może być najprostszy sposób spłaty długu, nie wiadomo co może się trafić w przyszłości.

Abym mogła zabić wampira, który po trochu był przejmowany przez demona czyniącego z niego czarownika, Zee, ryzykując gniew Szarych Panów, pożyczył mi kilka skarbów Nieludzi. Zabiłam tego wampira, tak jest, ale później pozbawiłam życia również tego, który go stworzył. I jak w bajce, jeśli użyjesz darów więcej razy niż masz na to pozwolenie pojawiają się konsekwencje.

Jeśli wiedziałabym, że za zaoferowaną pomoc trzeba będzie oddać przysługę, od początku byłabym ostrożniejsza: ostatnim razem gdy musiałam się zrewanżować nie skończyło się to dobrze.

- Nic mi nie będzie – odparłam pomimo zimnego węzła strachu w moim żołądku.

Posłał mi cierpkie spojrzenie - Nie myślałem co może oznaczać przywiezienie cię do rezerwatu po zmroku.

- Przecież ludzie przychodzą do rezerwatu – powiedziałam chociaż nie byłam tego całkiem pewna.

- Nie tacy jak ty i nie po zmroku – potrząsnął głowa – Ludzie wchodzą i widzą to co powinni, szczególnie w dziennym świetle gdy ich oczy łatwo oszukać. Ale ty... Szarzy Panowie zakazali polowań na ludzi, ale tkwi w nas część drapieżnika, a ciężko jest zaprzeczać naturze. Szczególnie, gdy tych, którzy tworzą nasze prawa nie ma w pobliżu – wtedy zostajesz tylko ty. A jeżeli zobaczysz coś czego nie powinnaś, znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że bronili tylko tego co powinno zostać tajemnicą...

Zdałam sobie sprawę, gdy przeszedł na Niemiecki, że tak właściwie drugą część mówił do siebie. Dzięki Zee mój Niemiecki był dużo lepszy niż pozostałość po dwóch latach wymaganych zajęć w College, ale nie na tyle dobry by nadążyć za nim.

Było nieco po ósmej wieczorem, ale słońce wciąż rzucało swoje ciepłe spojrzenie na czubki drzew za nami. Większe drzewa wciąż były zielone jednak mniejsze krzaki zdradzały już ślady pięknych kolorów jesieni.

Blisko Tri - Cities jedyne drzewa rosły w mieście gdzie ludzie podlewali je w trakcie skwarnego lata lub wzdłuż rzeki. Jednak  blisko Walla Walla Błękitne Góry pozwalały wycisnąć trochę więcej wilgoci z powietrza i okolica powoli zieleniała.

- Najgorsze jest to, – powiedział Zee w końcu przechodząc na angielski – że nie wydaje mi się byś powiedziała nam coś czego już nie wiemy.

- O czym?

Obdarzył mnie zmieszanym spojrzeniem, które pozostało na jego twarzy – Ja, wszystko gmatwam. Pozwól, że zacznę od początku. – nabrał powietrza w płuca i wypuścił je z westchnieniem – Wewnątrz rezerwatu sami egzekwujemy przepisy – mamy do tego prawo. Robimy to po cichu, ponieważ świat ludzi nie jest gotowy na to by dowiedzieć się w jaki sposób to robimy. Nie jest łatwo uwięzić któregoś z nas, prawda?

- Wilkołaki maja ten sam problem - zauważyłam

- Ja, założę się – szybkim szarpnięciem skinął głową – więc, ostatnio w rezerwacie było kilka morderstw. Sądzimy, że dokonała ich jedna osoba.

- Jesteś policjantem w rezerwacie?- spytałam

Pokręcił głową – Nie mamy czegoś takiego, nie dosłownie. Ale Wujek Mike jest w Radzie, pomyślał, że twój precyzyjny nos może być użyteczny i wysłał mnie po ciebie.

Wujek Mike prowadził bar w Pasco, który obsługiwał Nieludzi i część innych magicznych istot mieszkających w mieście. To, że był potężny wiedziałam zawsze – jak inaczej utrzymywałby zamknięte drzwi przy tylu Nieludziach, ale nie wiedziałam, że był też członkiem Rady. Może gdybym wiedziała, że jest coś takiego podejrzewałabym Wujka Mike'a o przynależność.

- Czy ktoś z was nie mógłby zrobić tego samego co ja? – podniosłam rękę by powstrzymać go od natychmiastowej odpowiedzi – To nie tak, że mam coś przeciw. Potrafię sobie wyobrazić dużo gorsze wersje spłaty długu. Ale dlaczego ja? Przecież wasi ludzie umieją wyczuć krew. A co z magią? Czy jedno z was nie może znaleźć zabójcy za pomocą magii?

Nie wiedziałam zbyt wiele o magii, ale wydawało mi się logiczne, że w rezerwacie pełnym Nieludzi znajdzie się ktoś, kogo zdolności będą bardziej użyteczne od mojego nosa.

- Może Szarzy Panowie są w stanie zmusić magię by spełniała ich żądania i wskazała winnego – odparł Zee – ale my nie chcemy przyciągać ich uwagi, to zbyt ryzykowne. A poza Szarymi Panami... – wzruszył ramionami – Morderca wydaje się być wyjątkowo ulotny. Jeśli chodzi o węch, większość z nas nie jest utalentowana w ten sposób - to jest talent, którym najbardziej obdarzeni są ci o umysłach bestii. Gdy zdecydowali, że będzie lepiej żyć w zgodzie z ludźmi niż osobno Szarzy panowie zabili większość z bestii żyjących pomiędzy nami, które przetrwały nadejście Chrystusa oraz żelaza. Jest może jedna lub dwie istoty w rezerwacie zdolne do wytropienia ludzi, ale są tak słabe, że nie można im ufać.

- Co masz na myśli?

Posłał mi ponure spojrzenie – Nasze zwyczaje są inne niż wasze. U nas, jeśli ktoś nie ma siły by się bronić nie może sobie pozwolić na to by obrazić kogokolwiek. Jeżeli morderca jest potężny albo ma powiązania, nikt z Nieludzi, którzy mogliby go wytropić, nie będzie chciał go oskarżyć.

Uśmiechnął się słabo kątem ust – Może i nie jesteśmy w stanie kłamać... ale prawda i szczerość to nie to samo.

Wychowałam się pomiędzy wilkołakami, które przeważnie mogą wywąchać kłamstwo na kilometr. Znałam więc różnice między prawdą i szczerością.

Coś, co powiedział nie dawało mi spokoju... – Hmm. Nie jestem potężna, co będzie gdy powiem coś, co kogoś obrazi?

Uśmiechnął się – Będziesz tu jako mój gość. To ci może nie zapewnić bezpieczeństwa jeśli zobaczysz zbyt wiele – nasze prawa jednoznacznie określają jak sobie radzić ze śmiertelnikami, którzy zabłądzą na wzgórza i zobaczą coś czego nie powinni, ale powinno ci to zapewnić pewną nietykalność. Jednak każdy kto się poczuje obrażony wypowiedzianą przez ciebie prawdą musi, prawem gościa, przyjść raczej do mnie zamiast do ciebie. A Ja potrafię się obronić.

Wierzyłam w to. Zee nazywał siebie gremlinem, co prawdopodobnie jest najbliższe temu czym jest – tylko, że słowo gremlin jest dużo późniejsze niż Zee. Jest jednym z kilku rodzajów nieludzi, którzy mogli dotykać żelaza, co dawało im pewnego rodzaju przewagę w stosunku do innych. Żelazo w większości jest zabójcze dla Nieludzi.

Nie było żadnego znaku, który pokazywałby dobrze utrzymaną leśną drogę, w którą skręciliśmy z autostrady. Droga wiodła pomiędzy niewielkimi wzniesieniami pokrytymi drzewami. Okolica bardziej przypominała mi Montanę niż jałową pokrytą krzewami i skąpą trawą okolice Tri - Cities

Skręciliśmy za róg i wyjechaliśmy obok kępy dziko rosnących topoli, za którymi pojawiły się bliźniacze mury cynamonowego koloru. Betonowe ściany wznosiły się po obu stronach auta na osiem metrów wzwyż, by zakończyć się drutem kolczastym, zapewne po to  by gość poczuł się jeszcze milej widziany.

- To wygląda jak więzienie – powiedziałam. Kombinacja wąskich dróg i wysokich murów działała na mnie klaustrofobicznie.

- Tak – zgodził się Zee odrobinę ponuro – Zapomniałem zapytać, zabrałaś ze sobą prawo jazdy?

- Tak

- Dobrze. Chcę, żebyś to zapamiętała Mercy. Jest sporo stworzeń w rezerwacie, które nie lubią ludzi – a ty jesteś wystarczająco blisko tego, by nie wzbudzać w nich dobrej woli. Jeśli posuniesz się poza ustalone granice zabiją cię najpierw, a dopiero później pozwolą mi szukać sprawiedliwości.

- Będę pilnowała swojego języka – zapewniłam go.

Zee parsknął niezwykle rozbawiony - Uwierzę jak zobaczę. Chciałbym, żeby Wujek Mike był tu także. Nie ośmieliliby cię wtedy zaczepiać.

- Myślałam, że to był pomysł Wujka Mike'a

- Bo jest, ale pracuje i nie może dziś wieczór opuścić swojej tawerny.

Musieliśmy przejechać jeszcze pół mili zanim w końcu droga raptownie skręciła ukazując budkę strażnika i bramę. Zee zatrzymał samochód i opuścił szybę.

Strażnik był ubrany w wojskowy mundur z dużą naszywką BSN na ramieniu. Nie byłam na tyle obeznana z BSN (Biuro do Spraw Nieludzi) by wiedzieć jaka formacja wojska była z nimi związana – jeśli w ogóle. Strażnik sprawiał raczej „wynajęte” wrażenie, jakby był trochę nie na miejscu nosząc mundur, marnowało to autorytet, który dawał mu uniform. Plakietka na jego piersi głosiła O’DONNELL.

Pochylił się do przodu i poczułam woń czosnku i czegoś słodkiego, chociaż nie był to zapach niemytego ciała. Mój nos jest po prostu bardziej czuły niż większości ludzi.

- Dowód - zakomunikował

Pomimo swojego irlandzkiego nazwiska wyglądał raczej na Włocha, a może nawet francuza. Był gładko ogolony, a włosy zaczynały mu się cofać.

Zee otworzył portfel i wyciągnął dokument. Strażnik robił wielką hecę z porównywania twarzy Zee ze zdjęciem. Po chwili przytaknął i burknął – Jej też.

Już wcześniej wyciągnęłam portfel z torebki. Podałam Zee prawo jazdy by pokazał je strażnikowi.

- Brak określenia – powiedział O’Donnell pstrykając kciukiem w róg dokumentu.

- Ona nie jest Nieczłowiekiem, sir – odparł Zee pełnym szacunku tonem, którego nigdy wcześniej u niego nie słyszałam.

- Naprawdę? A co za sprawę ma tu do załatwienia?

- Jest moim gościem – powiedział szybko Zee jakby przeczuwał, że zamierzałam powiedzieć temu kretynowi, że to nie jego sprawa.

A był kretynem z cała pewnością, on i ten kto dowodził tu ochroną. Dokument ze zdjęciem dla Nieczłowieka? Jedyną rzeczą jaką Nieludzie mieli wspólną był urok, zdolność do zmiany swojego wyglądu. Iluzja ta była na tyle dobra, że oddziaływała nie tylko na ludzkie zmysły lecz także fizyczną rzeczywistość. W ten o to sposób 250 – kilowy, dwu metrowy ogr mógł zmieścić się w sukienkę rozmiar S i jeździć Miatą. To nie zmiennokształtność jak mi powiedziano. Ale jeśli o mnie chodzi różnica była tak nieznaczna, że w gruncie rzeczy nie miało to znaczenia.

Nie wiem jakiego rodzaju dowodu kazałabym im używać, ale zdjęcie w nim byłoby najzupełniej zbędne. Oczywiście Nieludzie bardzo mocno starali się udawać, że są w stanie przybrać jedynie jedną ludzką formę, choć nigdy nie powiedzieli tego wprost. Może przekonali jakiegoś biurokratę, który jednak im uwierzył.

- Czy można prosić by wysiadła Pani z ciężarówki – oznajmił kretyn wychodząc ze stróżówki.  Przeszedł przed maską samochodu by znaleźć się po mojej stronie.

Zee przytaknął. Wysiadłam z samochodu.

Strażnik ominął mnie wolno, musiałam stłumić rosnący mi w gardle warkot. Nie lubię gdy ludzie, których nie znam, chodzą za moimi plecami. Może nie był takim kretynem, na jakiego początkowo wyglądał, bo chyba domyślił się, że nie powinien tego robić i wrócił przede mnie.

- Brass nie lubi cywilnych gości, szczególnie po zmroku – powiedział do Zee, który wysiadł by stanąć obok mnie.

- Mam pozwolenie, sir- odpowiedział Zee wciąż tym samym pełnym szacunku tonem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin