Rozdział 1.pdf

(53 KB) Pobierz
256164314 UNPDF
Rozdział 1
-Jak myślisz, co to może oznaczać?- Zapytała mnie półszeptem Amanda.
Westchnęłam głęboko. Sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie, lecz rozpaczliwie
usiłowałam ją odnaleźć.
-Nie mam pojęcia. Jedyne czego jestem pewna, to, że ktoś musi mieć do tego powód.-
Odpowiedziałam jej drżącym głosem.
Przemierzałyśmy w ciszy ciemną i wąską uliczkę Londynu. Tej ponurej jesieni, miasto
codziennie dusiło się pod naporem szarego jak popiół nieba. Ciemność przytłaczała, nie
widać było nawet cienia oznak wesołej jesieni, jak sprzed laty. To jakby natura wiedziała o
cierpieniu licznych mieszkańców miasta, a sama w głębi płakała. Wszystko diametralnie
zmieniło się po ów zdarzeniu.
Bowiem trzy miesiące temu, zgłoszono pierwsze zaginięcie nastoletniej dziewczyny.
Rodzina zeznała, że była ona spokojną osobą, niezdolną do jakichkolwiek ucieczek.
Wówczas uznano, że została porwana, lecz nikt nie wiedział przez kogo i gdzie. Nie było
żadnych śladów, żadnej wskazówki pomocnej. A dziewczyny wciąż nie znaleziono.
Nikt nie miał pojęcia, że ów zdarzenie będzie się powtarzać, niczym nieodłączny cień
snujący za każdym mieszkańcem. Dwa dni po zaginięciu, zaczęły ginąć kolejne osoby. W
ciągu półtora miesiąca od pierwszego zaginięcia zaginęło ponad trzydzieści osób. Wszystkie
były w wieku nastoletnim. Nikt nie wiedział kto jest sprawcą tych zdarzeń. Strach tkwił w
każdym człowieku, a rodzice zabronili swoim dzieciom iść do szkół. Niewiele osób
wychodziło z domu, bojąc się, iż będą następnymi ofiarami.
Tego dnia zaginęły aż dwie osoby. Nieliczni świadkowie powiadali, że ostatnim razem
widziano ich udających się do ciemnego lasu, po czym ich sylwetki rozpłynęły się w mroku.
Szli jakby jakaś wewnętrzna siła zmuszała ich do tego wbrew woli.
Zadrżałam na całym ciele bynajmniej nie z zimna. Spojrzałam przed siebie. W oddali
zobaczyłam mój niewielki domek. Wyróżniał się, gdyż zbudowany był z białej cegły, a jego
zachodnią ścianę pokrywał pnący się bluszcz. Drzwi jak i również okna zrobione były z
ciemnego drewna z nielicznymi wzorami układającymi się w ledwie widoczne kwiaty.
Ojciec zbudował go dla mojej mamy tuż przed moimi narodzinami. Zmarł w dniu moich
dziesiątych urodzin, gdyż wykryto u niego śmiertelną chorobę.
Miałam coraz większe wrażenie, że nigdy nie zapomnę dnia, w którym siedząc w szpitalu
przy jego łóżku i czując na sobie troskliwe spojrzenie ojca wiedziałam, że nie ma ratunku.
Gdy podniosłam wzrok, czułam rozdzierającą pustkę, świecącą strachem. Wiedziałam, że
powinnam coś powiedzieć, choćby słowa otuchy, jak bardzo go kocham, ale słowa uwięzły
mi w gardle. Patrzyłam na niego bez słowa, choć tliło się we mnie tysiące drzemiących
emocji pragnących się wydobyć. Ale ja im na to nie pozwoliłam. Wiedziałam, że jeśli ich
nie powstrzymam nie dając rady, zatopię się w smutku nie wypływając na powierzchnię.
Mogłam jedynie czuć na policzkach piekące łzy spływające aż po szyję.
Ojciec patrzył mi prosto w oczy, swoim nieprzeniknionym wzrokiem. Czułam, iż zaraz nie
wytrzymam tej ciszy i pustych, smutnych spojrzeń. Chcąc ją przerwać próbowałam coś
powiedzieć, ale z mojego gardła wydało się jedynie słowo wypowiedziane cienkim,
chrapliwym głosem.
-Tato…
Ojciec uśmiechnął się do mnie, lecz jego oczy pozostały nadal smutne.
-Emily, kochanie, nie płacz. – Powiedział słabym głosem, po czym dotykiem lekkim jak
muśnięcie piórka, pogładził mnie po dłoni.
-Ale tato… Nie chcę… - Słowa uwięzły mi w gardle; a może po prostu bałam się je
wymówić.
-Wiem. Ludzie odchodzą tylko na kilka minut, by znów spotkać się z nami. Może nie
fizycznie, lecz w sercu. Żyją we wspomnieniach, w duchu. Nigdy o tym nie zapominaj
kochanie.
Jego usta rozciągnęły się w ledwo dostrzegalnym uśmiechu. Moc, z jaką wypowiedział
ostatnie słowa, uderzyła mnie niczym zimny haust wody. Tak, jakby bał się, że ich nie
dokończy pozostawiając mnie z setkami pytań malujących się na twarzy.
-Córciu... To co ci teraz powiem, zachowaj proszę w tajemnicy. Nikomu o tym nie mów.
-Nawet mamie?
-Nikomu. – Jego głos przeszedł w szept. Żeby go usłyszeć przybliżyłam ucho do jego warg.
– Nie wierz we wszystko, co ludzie mówią… Spróbuj odnaleźć to, co tylko tobie jest dane.
Jesteś wyjątkowa. Pamiętaj, że nie wszystko jest takie jak się wydaje. Trzeba to…
dostrzec…
Wpatrywałam się w niego nie rozumiejąc co miał na myśli. Delikatnie ścisnęłam jego rękę,
chcąc poprosić o wytłumaczenie, lecz mój ojciec zapadł w śmiertelny sen. Od tamtego
zdarzenia czuję nieginącą pustkę w sercu. Tak jakbym straciła pewną część siebie, której nie
można było już przywrócić.
Ledwo zdałam sobie sprawę, że twarz mam mokrą od łez. Szybko wytarłam je wierzchem
dłoni, gdy z zamyślenia wyrwał mnie głos Amandy:
-Emily, czy ty mnie w ogóle słuchałaś? – Zapytała z oburzeniem.
-Wybacz, zamyśliłam się.
-Ostatnio cały czas chodzisz zamyślona. Wszystko w porządku?
-Tak… Ale po tych zdarzeniach ciężko mi myśleć.
Westchnęła.
-Wiem. Też mi z tym ciężko. Najbardziej boję się tej niepewności, kto może być następny…
- przy ostatnich słowach głos jej zadrżał.
-Następny każdy może być. Nawet my. I nie mamy na to wpływu. Przecież ktokolwiek jest
sprawcą i tak nas znajdzie. To jest nieuniknione.
Amanda spojrzała na mnie, ale z jej ust nie wydobyło się żadne słowo. Zatrzymałyśmy się
pod moim domem. Przystanęłam na ganku i odwróciłam się w jej stronę. Dopiero teraz
zauważyłam, że pod zielonymi oczami miała cienie, a jej jasne, kręcone włosy były w
lekkim nieładzie. Wiedziałam, że się martwi. Bez słowa podeszłam do niej i mocno ją
uścisnęłam. Choć w ten sposób chciałam dodać jej otuchy, pocieszyć ją.
-Bez względu na to, co się stanie zawsze będziemy razem. – Powiedziałam i ścisnęłam ją
mocniej. – Nie opuszczę cię.
-Wiem, ale… czuję jakby coś nas oddalało od siebie… Może to moja chora wyobraźnia, nie
mam pojęcia. Ale cokolwiek to jest boję się tego. Nie chcę cię stracić, ale mam wrażenie, że
wkrótce coś nas rozdzieli…
-Nic się takiego nie stanie. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, a miłość między nami nie
może się zatrzeć. Nic nas nie rozłączy, rozumiesz?
Poczułam, jak wolno przytaknęła głową. Z wolna odsunęłyśmy się od siebie. Angelina
uśmiechnęła się do mnie przez łzy w oczach, po czym bez słowa odeszła. Odwróciłam się,
wcisnęłam klucz w szparkę otworzyłam drzwi.
Przywitały mnie egipskie ciemności. Czym prędzej nacisnęłam włącznik światła, ale nie
podziałało. Trzęsącymi rękoma spróbowałam jeszcze raz. Zero skutku. Z każdą chwilą
bezczynnego stania moje oczy przyzwyczajały się do ciemności. Na miękkich nogach
szybko skierowałam się do kuchni. Starałam się nie rozglądać na boki, by nie zatrzymać się.
Czułam się tak, jakbym trafiła do obcego, pustego i od lat niezamieszkanego domu.
Wbiegłszy do kuchni rzuciłam się do sprawdzania szuflad w poszukiwaniu świec. Wyjęłam
telefon z kieszeni, włączyłam go. Natychmiast ekran rzucił nikłe światło, które skierowałam
na szufladę. Trzęsącymi się rękoma zaczęłam przeszukiwać zawartość szuflady.
Westchnęłam z ulgą, gdy moje palce natrafiły na tekturowe pudełko zapałek i świeczek.
Zapaliłam jedną i skierowałam płomień światła na drzwi.
Nie zauważyłam żadnych zmian. Prawdopodobnie moja mama, Kris, wyszła na spotkanie.
Zdziwiło mnie jedynie, że mnie o tym nie poinformowała i również to, że jest dość późno, a
wciąż nie wraca.
Bardziej pewna siebie przeszłam przez salon, po czym skierowałam się w górę, po
schodach. Z każdym moim krokiem stopnie skrzypiały głośno, co niestety mi nie pomagało.
Pokonywałam schody po dwa stopnie, by szybciej dotrzeć do swojego pokoju. Stanęłam
przed drzwiami, prawie przekręcając klamkę, ale natychmiast zamarłam w bezruchu. Przed
dziurkę od klucza z mojego pokoju sączyło się jasne światło. Moje serce straciło zdrowy
rytm, jakby chciało się wydostać. Dotychczas byłam niemal przekonana, że nie ma prądu w
całym domu. Resztami odwagi, ale też z przerażeniem przekręciłam gałkę.
mika2100
Zgłoś jeśli naruszono regulamin