Syn Kryształu part.4.doc

(287 KB) Pobierz
Syn Kryształu

 

 

 

 

 

 

 

Syn Kryształu

 

Part IV: Oko Zoloma

 

 

 

 

              „Książe Mroku egzystować będzie jako sługa...

              Władca Posłuszeństwa uchyli koronę...

              Więzień Iluzji zostanie uwolniony...

              A do wszystkiego przyczyni się

              Syn Kryształu.”

 

 

 

              To, że był rozwścieczony, to zbyt delikatne określenie. Jego oczy płonęły i zdałem sobie sprawę, że tym razem moja kara nie zakończy się na żadnych ćwiczeniach, czy choćby szlabanie. Shun wyprostował się i ze spokojnym, nie zdradzającym swych uczuć, wyrazem twarzy, począł zbliżać się w moją stronę. Nie wiedziałem, co zrobić. Jeżeli Faust nie zmienił przyzwyczajeń, to teraz przebywał niewiadomo gdzie. Nigdy go nie ma, kiedy jest potrzebny! Wcisnąłem się w ścianę, nie widząc żadnej drogi ucieczki. Już po chwili stanął przede mną Mistrz. Mogłem teraz dokładnie zobaczyć jak jego pierś gwałtownie się unosi, podczas, gdy jasnobłękitne oczy wpatrują się we mnie ze spokojem. W duchu przygotowałem się na cios, który nadszedł tak gwałtownie, że sam nie byłem w stanie go przewidzieć. Osunąłem się po ścianie, trzymając za brzuch, gdzie nastąpiło uderzenie. Po moich policzkach popłynęły niekontrolowane, przeze mnie, łzy. Moje kolana prawie dotknęły posadzki, kiedy niespodziewanie Shun chwycił mnie za włosy i podciągnął do góry. Odruchowo złapałem go za nadgarstek, aby mieć jeszcze jakieś oparcie. Na twarzy Lidera wciąż malował się spokój. Oczy nie zmieniły wyrazu, ale na ustach pojawił się drwiący uśmiech.

-          Nie powiesz o tym nikomu...- Zawarczał, z twarzą zaledwie kilka milimetrów od mojej.- Nikt nie dowie się z twoich ust, że pochodzę z Midgar, rozumiesz?

-          T... Tak...- Wyjąkałem i ku mojemu zdziwieniu, Shun mnie puścił.

Zamknął oczy i zaczął uspokajać oddech. Wykorzystałem tę chwilę na otarcie łez, po czym znów spojrzałem na Lidera. Ten pochylił się, podniósł dziennik z podłogi i ukrył go we wnęce za stolikiem. Podszedł do drzwi, ale zanim wyszedł, obejrzał się i zaszczycił mnie tym samym, co zwykle, szyderczym uśmiechem.

-          Idziesz?- Zapytał.- Przejdźmy do salonu. Mniemam, iż wiadomość, którą mi przynosisz, jest w każdym stopniu pozytywna?

-          O...Oczywiście.- Odpowiedziałem, prostując się i idąc w ślad za Liderem.

 

 

 

Podczas całej naszej, długiej, rozmowy, ani razu nie został poruszony temat z dziennikiem Mistrza. Ten nie zapytał nawet, co robiłem w jego komnacie, czytając te prywatne zapiski. Jeżeli mam do wyboru wyjaśnienia (których może mi nie udzielić), lub wymiganie się od kary, z rozkoszą wybieram to drugie. Shun naprawdę się ucieszył, czytając list i widząc, że konflikt z Drowami został zażegnany. Nie chcąc przerwać mu tej radosnej chwili, wycofałem się z jego komnaty i skierowałem do swojej, na jedenastym poziomie.

Idąc dość wolnym krokiem (brzuch nadal mnie bolał), w niespełna dwadzieścia minut, dotarłem pod drzwi mojej kwatery. Przed naciśnięciem klamki, powstrzymało mnie miarowe stukanie, dochodzące niewątpliwie ze środka. Czyżby Faust tam jednak był? Uchyliłem lekko wrota. Dobrze, że nie zrobiłem tego gwałtownie, jak zwykle, przez co uchroniłem się od sztyletu, który wbił się, kilka milimetrów od mojego oka, w drewnie drzwi. Spojrzałem, ze strachem, na siedzącego na kanapie demona, który bawił się kilkoma ostrzami, różnej wielkości. Ubrany był trochę inaczej niż zwykle. Prócz skórzanych, czarnych spodni i glanów, miał również płaszcz, z bardzo szerokim kołnierzem, tego samego tworzywa i koloru. Klatkę piersiową mężczyzny oplatały cienkie łańcuchy, dzięki którym okrycie nie zsuwało się z jego ramion. Dodatkowo miał też dwa, metalowe, naramienniki w kolorze hebanu. „Nowe” oblicze demona przerażało mnie jeszcze bardziej.

-          Faust...?- Zagadnąłem niepewnie.

Do mężczyzny jakby w ogóle nic nie docierało, bo rzucił w moją stronę jeszcze jeden nóż. Odruchowo zacisnąłem powieki i usłyszałem głośny trzask, spowodowany odłamaniem się małego kawałka drewna od drzwi. Demon wcale się nie przejął, iż zniszczył wrota, a ja przeraziłem się jeszcze bardziej. W takich chwilach lepiej nie wchodzić mu w drogę, tylko, że było to dla mnie wyjątkowo trudne, gdyż mieszkaliśmy w jednej komnacie. Odsunąłem się od drzwi, czujnie obserwując demona, przymierzającego się do kolejnego rzutu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wyglądało jakby przeżyło oblężenie! Po podłodze walały się zniszczone książki i porozrywane kartki. Zasłony na oknach były poszarpane. Jakaś część mnie mówiła, że, w większym stopniu, przyczyniły się do tego pazury mężczyzny. Również obicie na kanapie i fotelach było zniszczone. Demon przeżywał chyba jakieś wyjątkowo trudne dni. Dobrze, że w tym czasie mieszkałem w Górnym Podmroku. Z drugiej strony mógłbym tam jeszcze zostać, bo zły humor Faustowi chyba nie przeszedł. Głośny trzask sprowadził mnie do rzeczywistości. Spojrzałem na mężczyznę, który podnosił się z poobdrapywanej kanapy. Ostatni sztylet, który cisnął w stronę drzwi, zatrzasnął je. Wycofałem się w drugi róg pokoju, tylko po to, aby demon mógł się obrócić i podążyć moim śladem. Jego srebrne oczy połyskiwały groźnie, a cienkie, pionowe źrenice, zwężyły się, że były teraz ledwie dostrzegalne. Wcisnąłem się w ścianę, czując jeszcze większy strach, niż kiedy zobaczyłem rozgniewanego Mistrza. Podejrzewałem, że Faust się nie odezwie, więc musiałem zrobić to pierwszy.

-          O co ci chodzi...?- Zapytałem cicho, bojąc się choćby odrobinę podnieść głos. Jakieś wyjaśnienia przecież mi się należały, ale nie chciałem go bardziej rozzłościć.

-          Już ty wiesz, o co...- Wysyczał.- To z tym Drowem... Sądziłeś, że będę się temu spokojnie przyglądał?- Demon zaczął drżeć na całym ciele i to bynajmniej nie z zimna.- Myślałeś, że pozwolę mu, aby cię tknął? Należysz do mnie...- Przysunął się bliżej i wprowadził język do mojego ucha, liżąc je i całując namiętnie.

-          Przestań!- Usiłowałem się wyrwać.- Nie jestem twój!

-          Jego tym bardziej!- Ryknął i chwycił mnie brutalnie za nadgarstki.- Zawdzięczasz mi tyle, że spokojnie mógłbym cię uważać za swoją dziwkę! To ja robię ci przysługę, nie gwałcąc cię nocami!

-          Faust, sprawiasz mi ból!- Krzyknąłem, kiedy demon bezlitośnie zaciskał palce na moich nadgarstkach.

-          Gdyby nie ja, zdechłbyś już pierwszego dnia, rozszarpany przez te morskie stworzenia...- Zignorował moją wypowiedź.- Gdyby nie ja, padłbyś z wycieńczenia na boisku, zostałbyś zatłuczony przez własnego Lidera i utonął zamknięty w skalnej szczelinie... Odszedłem tylko, dlatego, żeby sprawdzić jak sobie poradzisz... Beznadziejnie... A teraz mało brakowało, a puściłbyś się z tamtym Elfem...

-          Nie rozumiem, o co ci...- Wyjąkałem, usiłując się wyrwać.

-          To już wkrótce się dowiesz!- Wrzasnął.

Rzucił mnie w stronę przeciwległej ściany i pewnie rąbnąłbym o nią plecami, gdyby nie zniszczony fotel, który akurat stał mi na drodze. Miałem jako takie miękkie lądowanie, ale i tak się potłukłem. Uniosłem się odrobinę ze szczątków mebla, aby spojrzeć na demona. Obraz przed oczami mi się troił i nie potrafiłem dokładnie określić, jaka odległość dzieliła mnie od Fausta, ale z pewnością się zbliżał. Opadłem z powrotem na ziemię, pokazując swoją uległość. Starcie z mężczyzną nie należałoby chyba do przyjemnych doświadczeń. Teraz tylko zostanę wyśmiany i poniżony, a później możliwe, że będę mógł odpocząć we własnym łóżku. Słyszałem powolne kroki, zbliżającego się do mnie, demona. Czy to wszystko przez Drowa? Czy dlatego nasze relacje się pogorszyły? A może jest o mnie...

-          Zazdrosny...?- Wyrwało mi się z gardła.

Raczej wyczułem, niż zobaczyłem, iż Faust się zatrzymuje. No to pięknie... Że też ja nigdy nie potrafię trzymać gęby na kłódkę... Usłyszałem miarowy stukot jego butów, świadczący, że demon się zbliża. Nie mógł przecież całą wieczność stać w jednym miejscu i analizować moich słów. I tak kalkulował sobie wszystko bardzo długo, jak na niego. Miałem przed swoimi oczami jedynie kilka centymetrów posadzki, więc Faust musiał naprawdę blisko podejść skoro zobaczyłem czuby jego glanów. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy zdałem sobie sprawę, iż jeszcze bardziej go rozgniewałem. Usiłowałem powstrzymać silne i szybkie bicie swego serca, ale tempo, w jakim oddychałem uniemożliwiało mi to. Zacisnąłem mocno zęby, aby z mojego gardła nie wydobył się jęk strachu. Zobaczyłem jak demon odrywa but od podłoża, więc, obawiając się ciosu, zamknąłem oczy. Poczułem jak coś zimnego i twardego wsuwa się pod moją brodę, a następnie unosi ją do góry.

-          Spójrz na mnie...- Polecił demon, podnosząc swój but tak wysoko, że musiałem unieść się na rękach, aby ta pozycja nie sprawiła mi bólu.

Otworzyłem oczy, ale nie potrafiłem spojrzeć Faustowi w twarz. Odwróciłem wzrok w stronę drzwi, podświadomie sądząc, że coś mi to pomoże.

-          Powiedziałem: SPÓJRZ NA MNIE!- Ryknął, wyprowadzony z równowagi.

Jednym szybkim ruchem chwycił mnie za włosy i podniósł do góry. Krzyknąłem z bólu i jednocześnie zaskoczenia, łapiąc nadgarstek demona, aby złagodzić swoje cierpienie. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć, ale zawsze, kiedy Faust, choć odrobinę, podnosił głos, w oczach szkliły mi się łzy. Tak było i tym razem. Znałem demona wystarczająco długo, żeby wiedzieć, iż mój strach tylko spotęguje jego okrucieństwo. Mężczyzna puścił moje włosy i złapał boleśnie za kark, patrząc mi przy tym głęboko w oczy. Unikałem tego spojrzenia, kiedy mogłem, ale w chwilach, takich jak ta, nie miałem sposobności odwrócić wzroku. Pozostało jedynie przemyślenie tego wszystkiego jeszcze raz. Jeśli nie chcę, aby Faust zrobił krzywdę mi i Norielowi, musiałem wymyślić coś naprawdę wiarygodnego. Co oczywiście nie musi być prawdą...

-          Puść mnie, proszę...- Wyszeptałem, patrząc z lękiem na demona.- Nie będę się z nim spotykał...

Mężczyzna zamrugał oczami, najwyraźniej szczerze zdumiony moimi słowami. Żeby tylko uwierzył... Patrzył na mnie czymś, co mogło być podejrzliwością, ale Faust nie był podejrzliwy. Nigdy. Mógł jedynie udawać, ale w tej sytuacji było to mało prawdopodobne. Demon rozluźnił uścisk, ale mnie nie puścił. Zamknął jednak oczy, jakby się nad czymś zastanawiając. Ciekaw byłem, czy potrafił czytać w myślach, bo jeśli tak, to już po mnie. Mężczyzna podniósł powoli powieki, ukazując swoje błyszczące, srebrne oczy, których źrenica miała normalną grubość i kształt. Chyba nie był zły. A może to tylko taka maska?

-          Zrobisz, co zechcesz...- Powiedział cicho, puszczając mnie.- Jeśli kłamiesz i tak wkrótce wyjdzie to na jaw. Ale pamiętaj: Drowy nigdy nie pokochają żadnego człowieka, czy nadczłowieka, nieważne jakby to wyglądało... Ten Elf nie jest taki jak inne... To nie jest normalne...

-          Nie możesz po prostu ścierpieć, że on mnie kocha, zresztą ja jego też!- Krzyknąłem.

-          Jesteś jeszcze młody i naiwny... Jesteś jak wszyscy ludzie... Otwierasz oczy, kiedy już stracisz wzrok... To naprawdę żałosne...

Demon wyprostował się, obrócił na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Patrzyłem za nim szczerze zdumiony. Od kiedy martwi się tak o moje dobro? Od kiedy... jest smutny? Zrobiłem kilka kroków w przód i wypowiedziałem cicho jego imię. Zobaczyłem tylko jak mężczyzna odwraca głowę w moją stronę. Później wszystko wokół mnie zawirowało.

Zamrugałem oczami ze zdziwienia, zdając sobie sprawę, że jestem w jakimś dziwnym miejscu. Cztery otaczające mnie ściany były lustrami. W ogóle całe pomieszczenie miało chyba z pięć metrów (w każdym wymiarze) i stanowiło idealny sześcian. Zostałem zamknięty w pokoju składającym się z samych zwierciadeł... Nie miałem nic przeciwko podziwiania własnej urody, ale po krótkim czasie zaczęło kręcić mi się w głowie, patrząc na miliony własnych sobowtórów. Nagle usłyszałem jakiś dźwięk. Rozejrzałem się, ale nie dostrzegłem nic prócz własnych odbić. Melodia, która roznosiła się po pomieszczeniu, przypominała mi trochę brzmienie małych dzwoneczków, ale pytanie: gdzie one są? Szedłem powoli przed siebie rozglądając się uważnie. Zatrzymawszy się w samym środku pokoju, doznałem nie małego zdziwienia, widząc, że wszędzie zaczyna robić się ciemno. Już po chwili zapanował tu półmrok, a jedynym źródłem światła była... mała, lewitująca kuleczka... Widziałem już gdzieś coś takiego... Ach, już pamiętam... Ładne i wartościowe, to artefakt z jednego z moich pogiętych snów... Przedmiot zaczął kręcić się wokół własnej osi, poczym pomknął przed siebie, zostawiając mnie samego w tej ciemni. Jak to możliwe, że coś tak małego, jest już tak daleko... Pomieszczenie nie mogło mieć więcej niż pięć metrów, a artefakt leciał dalej przed siebie, nie zwracając uwagi, że już dawno powinien zderzyć się z lustrem. Nie zastanawiając się dłużej pobiegłem w ślad za nim. Było tak ciemno, iż wydawało mi się, że otacza mnie nicość. Po kilku chwilach zaczęły opuszczać mnie siły, ale starałem się nie zatrzymywać. W końcu jednak mój bieg zamienił się w chód, a kulka nadal była na przedzie. Zrobiłem jeszcze kilka kroków i w tym samym momencie usłyszałem coś, co przypominało plaśniecie. Zupełnie jakby postawić nogę na, nasiąknięty wodą, dywan... Zatrzymałem się gwałtownie. Widziałem przed sobą jedynie ciemność, lecz było to spowodowane przyzwyczajeniem się do silnego światła. Uświadomiłem sobie, iż znam i pamiętam to zdarzenie bardzo dobrze. Wszystko, co mnie otaczało zmieniło kształty i znalazłem się teraz w ciemnym holu pewnego opustoszałego domu. W nozdrza uderzył mnie ohydny odór stęchlizny i rozkładu. Szedłem po wykładzinie, spod której, z każdym moim krokiem, wypływała woda. Nie potrafiłem się zatrzymać i moje nogi niosły mnie do najgorszego miejsca, jakie miałem okazję oglądać w całym swoim życiu. Zacząłem krzyczeć i płakać, przynajmniej tak sądziłem. Straciłem kontrolę nad własnym ciałem, które nie miało teraz więcej niż dwanaście lat. To tak, jakbym cofnął się w przeszłość. Ktoś kiedyś powiedział, że wiedza jest jeszcze gorsza niż niewiedza, teraz mogę się z tym zgodzić. Za drzwiami, do których właśnie wyciągałem rękę, czekał na mnie prawdziwy koszmar...

 

 

 

-          Hej, słuchajcie tego!- Brązowowłosy chłopak strzepnął gazetę, przymierzając się do czytania.

Jak na swój wiek, można było powiedzieć, iż jest bardzo dojrzały i nie chodziło tu tylko o jego stronę psychiczną. Ryudo był naszym liderem. Miał czternaście lat, interesował się bardzo wieloma rzeczami, dobrze się uczył, a siłą i popularnością przewyższał naszą całą grupę, składającą się z około dziesięciu chłopców. Każdy mu zazdrościł tego czegoś, co zawsze w sobie ma przywódca, chociaż pod tym względem mogłem próbować się z nim porównać. Szkoda tylko, że przez ten jeden szczegół byłem na najniższej pozycji w naszym podwórkowym gangu. Zostałem do niego przyjęty tylko ze względu na mojego starszego, przyrodniego brata, którego Ryudo zawsze podziwiał. Starałem trzymać się na uboczu, aby w żaden sposób nie narazić się przywódcy. Nawet, jeśli w drużynie byłem zbędny, to i tak inni, którzy szanowali naszego lidera, zawsze trzymali moją stronę.

Przeciągnąłem się, po czym usiadłem na murku, aby mieć lepszy widok na Ryudo. Byłem najmłodszy i najniższy w gangu. Miałem jakieś 162 cm, a to w porównaniu z przywódcą, który jest 20 cm wyższy, jest niczym.

-          Tylko uważajcie, bo nie będę czytał tego dwa razy...- Podjął znów brązowowłosy chłopak.- „W nocy, z dnia 22 na 23 maja, z zakładu psychiatrycznego... bla, bla, bla... uciekł mężczyzna podejrzany o skatowanie, a następnie zamordowanie dziewięciu osób, w ciągu jednej nocy. Zbiegły może być uzbrojony i niebezpieczny, zaleca się więc o szczególną ostrożność mieszkańców miasta. Każda nowa znajomość może być... bla, bla, bla... Zamieszczone na odwrotnej stronie zdjęcie poszukiwanego o pseudonimie „Sagitt” wydrukowaliśmy na prośbę władz i opieki szpitala. Osoby wrażliwe i dzieci nie powinny tego oglądać...”. Spójrzcie...- Ryudo przewrócił kartkę i pokazał nam zdjęcie.

Zakryłem usta dłonią, aby nie krzyknąć. Reakcja ta była odruchowa nie tylko dla mnie. Wszyscy, prócz Ryudo oczywiście, zareagowali podobnie. Fotografia była trochę niewyraźna, ale i tak każdy, kto ją oglądał, nie zwracał uwagi na zamazaną twarz, lecz to, co ją otaczało. Mężczyzna miał głowę w żelaznej, nabitej kolcami klatce. Przypominało mi to trochę jakieś pradawne narzędzie tortur, ale przecież Sagitt był podobno katem, a nie ofiarą.

-          Niezły, nie?- Zapytał wesoło Ryudo.- Czytałem, że jest masochistą i że musieli ocenzurować to zdjęcie... Podobno nabija sobie ciało jakimiś szpikulcami i traktuje je jako kaburę na te wszystkie ostrza...

-          Dlaczego nam to mówisz?- Zapytał któryś z chłopaków.

-          Widziałem go.- Odpowiedział już poważnie brązowowłosy chłopak.- Dwa dni temu zobaczyłem jak wchodzi do Rezydencji i dzisiaj, po zmroku, chcę się przekonać, czy mi się nie wydawało...

-          Ale to niebezpieczne...- Zauważyłem.

-          Oczywiście nie każdy musi iść tam ze mną.- Ryudo zignorował mnie.- Kto się boi, niech zostanie w domciu i ogląda sobie dobranockę, nikogo przecież nie zmuszam. Jeśli Ostatnia Wola z oczywistych powodów nie chce iść, to tylko i wyłącznie jego sprawa...

-          Nie chodzi oto, że się boję, po prostu...- Usiłowałem się wytłumaczyć, ale znów mi przerwano.

-          Nikt przecież nie powiedział, że się boisz. Rozumiem, że to może być dla ciebie za trudne wyzwanie, jak nie patrzeć jesteś jeszcze dzieckiem...

-          W takim razie, żeby ci to udowodnić, pójdę tam sam!

 

 

 

-          NIE!!! JA TAM NIE CHCĘ!!!

Krzyknąłem, ale nawet najmniejszy dźwięk nie wydobył się z moich ust. Dlaczego byłem tak głupi, aby dać się sprowokować? Chciałem zamknąć oczy i nie patrzeć na pomieszczenie, którego właśnie przekraczałem próg, ale nie mogłem. Jakaś dziwna siła zmuszała mnie do oglądania tego wszystkiego z perspektywy „głównego bohatera”. Jeżeli to był sen, to nie potrafiłem się obudzić. Już po chwili drzwi za mną zatrzasnęły się. Za sprawą poobdrapywanych ścian, na których nawet nocą widać było zacieki, oraz zniszczonych mebli, pokój wyglądał jeszcze straszniej niż późnym wieczorem. Mimo, iż na dworze było jeszcze w miarę jasno, to do pomieszczenia nie wpadł nawet najmniejszy promień zachodzącego słońca. Częściowo było to spowodowane deskami, którymi szczelnie zabiliśmy kiedyś okna. Rezydencja była przeznaczona do rozbiórki już od czterech lat, więc chyba nikt się nie pogniewał, kiedy uczyniliśmy ją jeszcze bardziej mroczną. A wszystko to do wywoływania duchów dwa, czy trzy razy w ciągu roku. Podłoga pod moimi stopami trzeszczała niemiłosiernie, powodując kolejną falę zalewającego mnie strachu. Nie dość, że w pomieszczeniu czaił się wariat, to jeszcze grunt był niestabilny i w każdej chwili jakaś spróchniała deska mogła się połamać, zsyłając mnie w dół, do ciemnej i zimnej piwnicy. Nikt z paczki nie wiedział, co się w niej czaiło. Nawet Ryudo nie zaryzykował i tam nie zszedł. Jedyną odważną osobą okazał się być mój przyrodni brat. Wszyscy widzieliśmy jak tam schodzi i wychodzi po ustalonych trzydziestu minutach. Opowiadał mi później o niesamowitej rzeczy, którą tam znalazł. Nie pamiętam już, co to dokładnie było, ale nie uwierzyłem w jego historię. Stawiałem ostrożne kroki i nieustannie patrzyłem pod nogi, idąc przed siebie. To zabawne... Nawet po tych czterech latach wciąż robię czynności takie jak wtedy... I oto jeszcze jeden powód, dla którego nie powinienem był się zgadzać na warunki Ryudo. Chyba nie ma na świecie większego idioty ode mnie... Zgadzać się na wycieczkę do, prawdopodobnie, kryjówki wariata i masochisty, bez latarki, czy choćby świecy! Zatrzymałem się w tym samym miejscu, co cztery lata temu, słysząc skrzypienie starego, spróchniałego, bujanego fotela. Odwróciłem głowę w stronę skąd dochodził dźwięk, po czym ostrożnie i powoli zacząłem iść w tamtym kierunku. Myślałem, że oszaleję... Ucieczka nie wchodziła w rachubę, poza tym przyglądanie się temu wszystkiemu nie przerażało mnie tak bardzo jak świadomość, iż już to przeżyłem. Modliłem się, aby to było „deja vu”. Niestety nie było. Pomału obszedłem mebel dookoła, żeby upewnić się, że nikt tam nie siedzi. Słyszałem szalone bicia dwóch serc, które należały oczywiście do mnie. Kiedy miałem dwanaście lat, najbardziej bałem się osoby, która mogła siedzieć w fotelu, a teraz... Kolejny dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy przyglądałem się zgniłemu oparciu krzesła. Wyprostowałem się powoli, coraz bardziej czując, wwiercające się w moje plecy, czyjeś spojrzenie. Obróciłem się i w tym samym momencie wrzasnąłem, widząc mężczyznę, którego głowa znajdowała się w metalowej klatce. Mimo, iż patrzyłem na masochistę tylko przez chwilę, mogłem być pewny, że nie nudził się przebywając w Rezydencji. W jego ręce i nogi powbijane były różnej wielkości, metalowe kolce. To, co mówił Ryudo było jednak prawdą... Bez żadnego ostrzeżenia Sagitt rzucił się w moją stronę, wyjmując ze swojego ciała jakiś szpikulec. Pomruk zadowolenia wydobył się z jego gardła, a ja mało nie zwymiotowałem, słysząc ten okropny dźwięk. Cofnąłem się gwałtownie, unikając ciosu, ale niestety zachwiałem się, wpadając na bujany fotel i runąłem do tyłu razem z nim. Mężczyzna zaśmiał się sadystycznie, widząc całe zajście. Wiedziałem, że jeśli chce mnie zabić, to moja śmierć nie będzie miłym doświadczeniem. Odczołgałem się od szczątków krzesła, po czym wstałem i pobiegłem w stronę drzwi, prowadzących do innego pokoju. Zaraz... Tego nie było, nie przypominam sobie, abym zrobił coś takiego. Powinienem raczej pognać w stronę wyjścia, nie zwracając na nic uwagi, rzucić się na jezdnię i wpaść pod rozpędzony samochód. Zrozumiałem, że odzyskałem kontrolę nad ciałem, ale jak teraz przejść obok Sagitt’a i przedostać się do przejścia, prowadzącego na korytarz? Nie zastanawiałem się jednak nad tym zbyt długo, gdyż zanim dobiegłem do wybranych przeze mnie drzwi, podłoga pode mną trzasnęła, a ja runąłem do przodu. Poczułem ostry ból w nodze, która, jak się okazało, została uwięziona w szparze, między parterem, a piwnicą. Zapomniałem, iż deski są stare i spróchniałe, i że takie wypadki mogą się zdarzać. Chwyciłem nogę w kolanie i pociągnąłem mocno do góry. Prócz drzazg z desek, posypało się coś jeszcze. Malutkie, kryształowe łuski... Skąd w tej opuszczonej norze wzięło się coś tak wartościowego? Ciche kroki zbliżającego się mężczyzny przerwały moje rozmyślania. Wstając gwałtownie z podłogi i robiąc kolejne, nieostrożne kilka kroków, znów zapadłem się w dół, ale nie poszczęściło mi się jak wcześniej. Podłoże pode mną załamało się całkowicie, a jedyną rzeczą, jaką złapałem spadając w dół, była kryształowa skorupka.

 

 

 

Otworzyłem gwałtownie oczy i poderwałem się tak samo impulsywnie. Oddychając ciężko rozejrzałem się po pomieszczeniu, które okazało się być moją komnatą. Znajdowałem się we własnym łóżku, cały zlany potem. A więc to wszystko musiało być snem. Rozluźniłem się, próbując uspokoić bicie serca. Nagle poczułem, że coś kłuje mnie w rękę. Otworzyłem zaciśniętą pięść i wytrzeszczyłem oczy ze zdziwienia. Na mojej dłoni spoczywał przezroczysty kryształ, w kształcie łuski, na dodatek ubrudzony krwią. Tuż po przebudzeniu, nawet nie poczułem, że coś wbija mi się w rękę i na dodatek ją rani. Podrzuciłem małą skorupkę kilka razy, zastanawiając się, skąd do diabła ona się tu wzięła. Odruchowo spojrzałem na ścianę, o którą zwykle opierał się Faust. Nie było go tam. Zegar, stojący w jednym z rogów pokoju, wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą, a więc demon jest pewnie na polowaniu, czy czymś takim. I oczywiście właśnie skończyła się kolacja. Ech, to moje szczęście... Jedzenie w Górnym Podmroku nawet mi smakowało, ale trudno było się nim najeść. Tamtejszy obiad mogłem porównać z tutejszym lunchem. Schowałem kryształową łuskę pod poduszkę i wstałem z łóżka. Faust miał kilka pór, w których zwykł mnie odwiedzać: przed obiadem, po kolacji i podczas trwania ciszy nocnej. Wszystko wskazywało na to, że wkrótce zaszczyci mnie swoją obecnością. Objąłem się ramionami, dygocąc z zimna. Rozejrzałem się po pokoju, w poszukiwaniu swoich ciuchów. Demon miał dziwny zwyczaj, że gdy mdlałem ( głównie z wycieńczenia, za co można „podziękować” Hayato), to zawsze zdejmował ze mnie CAŁE ubranie, nie zwracając uwagi na niską temperaturę, jaka panuje w Akademii. Zbliżyłem się do garderoby, chcąc wygrzebać z niej jakieś cieplejsze ciuchy (które kupowałem za ciężko zarobione pieniądze, będąc roznosicielem map, jakiegoś handlarza). W końcu jest sobota i mundur, który tak dobrze nie grzeje, nie jest obowiązkowy. Na wieszakach, prócz mojej odzieży, dostrzegłem jakieś dziwne szaty, w ogromnym rozmiarze. Czyżby Faustowi też było zimno i postanowił zaopatrzyć się w zimowe ubrania? Które zresztą na zimowe nie wyglądały... Wszystkie były czarne, długie i bardzo luźne. Do tego miały na plecach wycięcia, chyba na skrzydła. W dodatku, na górnej półce ułożone zostały ciuchy, prawdopodobnie z czarnej skóry. Oczywiście ozdobione jakimiś złotymi symbolami. Nigdy nie widziałem, aby demon chodził w czymś takim, ale odnosiłem wrażenie, że jest to bardzo obcisła odzież... Potrząsnąłem raptownie głową i wyciągnąłem z szafy jakiś komplet swoich ubrań. Jeszcze tego brakuje, żebym zaczął wyobrażać sobie Fausta w obcisłych ciuchach! Które tak pięknie byłyby dopasowane do jego boskiej sylwetki... Testament, dosyć! Kto u diabła wymyślił hormony... Ubrałem się szybko i ruszyłem w stronę salonu. Stanąłem jak wryty w drzwiach, przyglądając się wszystkiemu. Czyżby zdemolowany przez demona pokój też był snem? Niemożliwe... Każdy fotel, każda kanapa, każde krzesło, było ustawione z powrotem na swoim miejscu. Nawet drzwi wejściowe wyglądały na nowe! Czyżby Faustowi naprawdę zrobiło się przykro? Na stoliku, obok jednego z foteli, zauważyłem białą kartkę, a na niej tylko jedno słowo: Przepraszam. Usiadłem na kanapie, przed wygasającym kominkiem i zastanowiłem się. Za co mężczyzna miałby mnie przepraszać? Wszystkie moje myśli zostały zagłuszone przez potężne huknięcie, dobiegające z mojej sypialni. Zerwałem się z miejsca i popędziłem w tamtą stronę. Nim dobiegłem do drzwi, te otworzyły się i stanął w nich demon. Wyhamowałem w ostatniej chwili, żeby na niego nie wpaść.

-          Nie śpisz już.- Raczej stwierdził, niż zapytał.- Dobrze się czujesz? Może masz jakieś mdłości, czy coś?

-          Nie...- Patrzyłem ze zdumieniem na demona.- Czuję się świetnie. Dlaczego pytasz?

-          Nie ważne. Zemdlałeś, po prostu się martwiłem.

Wyminął mnie i ruszył w stronę kominka. Ułożył w palenisku kilka kawałków drewna, po czym włożył pod nie ręce. Już po chwili chrustem zajął się ogień. Wiele razy widziałem tę sztuczkę i zawsze denerwowałem się, czy Faustowi nie stała się krzywda. Nigdy mu tego nie mówiłem i z pewnością nigdy nie powiem. Wyśmiałby mnie. Bo jak kiedyś wspominał mimochodem, tylko skończony dureń martwi się o demona. Usiadłem z powrotem na kanapie i czekałem, aż mężczyzna skończy rozpalać ogień. Sam nie wiedziałem, co dokładnie chodziło mi po głowie, więc postanowiłem milczeć. Faust był raczej małomówny. Znałem go tylko od tej „złej” strony, bo nigdy nic o sobie nie opowiadał. W wolnym czasie często ze mną przebywał, ale tylko, dlatego, aby mieć mnie na oku. Kiedy siedzieliśmy razem na kanapie, bądź w pokoju, umilaliśmy sobie czas ciągłym milczeniem. Czasami, kiedy demon pomagał mi odrabiać lekcje, rozmawialiśmy dłużej, ale to był już prawdziwy wyjątek. Faust podszedł do kanapy i usiadł obok mnie, nie odzywając się ani słowem. Zapowiada się kolejny, obfitujący w wydarzenia wieczór... No cóż...

 

 

 

Nie muszę chyba opisywać jak wielka była radość, kiedy moi rówieśnicy zobaczyli mnie w niedzielę na kolacji, w Głównym Salonie. Pierwsza wiadomość, jaką usłyszałem, załamała mnie całkowicie. Wczoraj, w mieście, odbyła się jakaś impreza, na którą wybyli wszyscy kadeci Akademii. I pomyśleć, że ja w tym czasie „milczałem sobie” z Faustem... Przynajmniej ominęła mnie niezła zadyma, a to należy już do tych radosnych wiadomości. Któryś z uczniów (nadal się nie przyznał), chciał urządzić mały pokaz sztucznych ogni. Tylko, że zaplanował to wszystko w centrum gospody... Spłonęła cała strzecha, a zanim Remiza Strażacka została o wszystkim poinformowana, podpaliły się stoliki i drewniane ściany pomieszczenia. I jeszcze kilku chłopców podjarało sobie ubranka. Hayato, na nieszczęście, wyszedł z tego wszystkiego cało. Mistrz musiał zapłacić niemałe odszkodowanie, które oczywiście odpracują chłopcy, którzy przebywali akurat poza murami Akademii. Czyli wszyscy prócz mnie. Jak to dobrze, chociaż raz, nie spowodować całego zamieszania... Nie byłem do końca pewny, czy Lider z tego powodu chodził, do środy, w złym humorze, czy po prostu przeżywał „trudne dni”, jak demon, nieco wcześniej. Ale na szczęście wieczorem (w środę) się uspokoił. Wszystko chyba już wróciło do normy. Na kolacji „nasza część stołu” była, jak zwykle, najgłośniejsza. Przez niepohamowane wybuchy radości, prawie bez przerwy musieliśmy czujnie obserwować Mistrza i sprawdzać jego reakcje, aby upewnić się, czy nie zachowujemy się zbyt głośno. Oczywiście doskonale o tym wiedzieliśmy, ale skoro Lider nie ma nic przeciwko to chyba można wykorzystać jego chwilowy spokój. Kiedy już zjedliśmy, co nam podano, musieliśmy trochę odczekać, aż zjedzą pozostali kadeci. W Akademii panowała reguła, że na kolacji wszyscy są punktualnie i wychodzą o jednej godzinie. O tyle dobrze, że starsze klasy zawsze przepuszczały te młodsze i unikaliśmy stratowania przez resztę uczniów, których liczba, prócz nas oczywiście, wahała się w granicach 1100-1200 osób. Ciche brzękanie sztućców dało nam znak, że już wkrótce będziemy mogli wybiec na ośnieżony dziedziniec. Mój wzrok odruchowo spoczął na Liderze, który wstał powoli ze swojego miejsca. Dziwne, bo zawsze wychodził ostatni, chyba, że miał coś ważnego do powiedzenia i nie zdążył zwołać apelu. Kadeci pozostałych klas też to zauważyli. Kilka osób, w tym ja (czyżbym miał gorączkę?), już zaczęło podnosić się ze swoich miejsc, aby zasalutować i oczywiście stanąć na baczność, ale Mistrz tylko uniósł rękę, dając nam znak, abyśmy siadali. A może to on ma gorączkę... Wszyscy słuchali go w skupieniu, mimo iż jeszcze nic nie powiedział.

-          Mam dla was kilka ogłoszeń.- Zaczął po chwili, lekko znudzonym głosem.- Pierwsze z nich dotyczyć będzie nowego przedmiotu, jaki za tydzień znajdzie się w planie dla pierwszych klas. Z tego względu czas wolny w dany dzień, w którym macie lekcje teorii, zostanie skrócony o trzy godziny, i w tym właśnie czasie będziecie mieć lekcje alchemii.- Pierwszoklasiści zaczęli głośno jęczeć, wyrażając swoje protesty, ale Lider nie zwracał na to uwagi.- Przejdźmy dalej... Ponieważ pod koniec stycznia uczniowie klas VI będą prezentować musztrę, a ich ćwiczenia kolidować będą z treningami klas pierwszych, zostaną wam przydzieleni nowi trenerzy.- Okrzyk zadowolenia wyrwał się z mojego gardła, zresztą nie tylko z mojego. Moi rówieśnicy również nie ukrywali swojego przypływu radości.

-          Nareszcie!!!- Wrzasnąłem na cały głos.- Koniec treningów z Hayato!

Chłopak zaszczycił mnie niezbyt przyjaznym spojrzeniem. Mistrz również.

-          I ostatnia wiadomość... Książe Sora IV odwiedzi jutro Akademię, razem ze swym wojskiem.- Zapanowała cisza.- Przez cały jutrzejszy dzień obowiązują was odświętne szaty i radzę, aby w waszych kwaterach panował porządek. Książe, zapewne, zechce, abym oprowadził go po Akademii. To chyba tyle... A nie, jeszcze jedno.- Spojrzał na wszystkich spode łba i rzucił od niechcenia.- Jutrzejsze zajęcia zostają odwołane.- Cisza, która zapanowała chwilę wcześniej w Salonie, skończyła się równie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin