Burza uczuć 02 - Gold Kristi - Huragan.doc

(341 KB) Pobierz
Kristi Gold

 

 

 

Kristi Gold

Huragan

 

 

 

 

 

Znajdują spokój, którego inni usilnie szukają;

Najcięższe wichry nie trwają już w nieskończoność.

Niebiosa łaskawe nawet dla sumień, obarczonych najcięższą winą.

Amnestia dla tego, co było...

William Wordsworth


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przez większą część trzydziestotrzyletniego życia Marissy Klein ten niewielki dom na Flory­dzie, pomalowany na kolor oceanu, był jej stałym azylem w lecie, miejscem, gdzie rozwijała swoją wyobraźnię i wzbogacała duszę. Przez pięć lat odwiedzała dom tylko we wspomnieniach, głów­nie o ostatnich rozmowach z ojcem, dopóki był jeszcze w stanie mówić. Osiem miesięcy temu podjęła decyzję o wyprowadzce z New Hamp­shire i powróciła tu na stałe, żeby uciec od przejmujących wiatrów północnych, mimo smut­nych wspomnień o ostatnich godzinach ojca.

A teraz... teraz w jej głowie dojrzewała nowa decyzja. Jej doniosłość uzmysłowiła sobie w chwi­li, gdy otworzyła drzwi do jasnego, przestronnego salonu, gdzie każdy mebel, każdy kąt przypomi­nał jej uwielbianego ojca. Chociażby ten obity czarną skórą fotel bujany, ustawiony przed ok­nem, z którego roztaczał się piękny widok na trawnik przed domem. Obok fotela stoliczek ze szklanym blatem. Na tym stoliczku zawsze cze­kała na ojca jego wieczorna brandy. Drobna przyjemność, tak samo jak wieczorne rozmowy z jedyną córką, na przykład o literaturze. Ojciec wychwalał pod niebiosa klasykę, córka optowała za literaturą współczesną. I nawet najbardziej zażarta dyskusja kończyła się serdecznym uścis­kiem i zgodnym stwierdzeniem, że każdy ma prawo mieć odmienne zdanie.

Ojciec odszedł. Ostatnie miesiące w tym domu Marissa spędziła samotnie...

-  A kto jest twoim skarbem? To znaczy - prawie samotnie.

Rzuciła walizkę na podłogę. Jednym kopnia­kiem zamknęła za sobą drzwi i pomasowała pulsujące skronie. Zatłoczony samolot plus czte­rogodzinne międzylądowanie dały jej się w znaki. Teraz przede wszystkim potrzebowała chwili spokoju, niestety w domu czekał na nią ktoś niezwykle hałaśliwy i absorbujący: wspaniale upierzona istota płci żeńskiej, nie dość, że zde­klarowana złodziejka, to jeszcze potworna gadu­ła. Po prostu dziób jej się nie zamykał.

-  Sekundkę, Baby!

Przemknęła koło złoconej klatki, wpadła do kuchni i z ulgą rzuciła na stół torbę wyładowaną zakupami. Nie, w tym właśnie momencie nie miała ani siły, ani nastroju na pogawędki z wielką arą macao, nawet jeśli to czerwono-niebieskie cudo przez trzy ostatnie lata było jej najwierniej­szą towarzyszką, a ostatnich pięć dni musiało spędzić bez swojej ukochanej właścicielki.

Teraz przede wszystkim należało pozbyć się urzędowego odzienia i przebrać się w wygodne, domowe ciuchy. Maszerując przez hol, Marissa zrzuciła z nóg pantofle na obcasach, ściągnęła czarny żakiecik i spodnie. W drzwiach sypialni pozbyła się biustonosza, który wykonał piękny lot przez cały pokój. Włożyła szorty w kolorze khaki, granatowy top, z ulgą walnęła się na cudownie wygodne łóżko i przymknęła oczy. Niestety głowie nie dała odpocząć. Bo wciąż ten sam nierozwiązany dylemat...

Wyjechać czy zostać?

Jak zwykle trudno ci podjąć decyzję, Marisso, pomyślała zgryźliwie, zła na siebie, nie pierwszy zresztą raz w życiu.

Ale cóż, niezdecydowanie było jedną z jej licznych wad. Potrafiła w nieskończoność roz­ważać wszystkie za i przeciw, w kółko i na okrągło, aż robiło jej się od tego niedobrze. Tak samo było teraz, choć wydawało się, że sprawa jest jasna. Skończy się samotne bytowanie, zacz­nie pracować poza domem, wśród ludzi, w cie­kawym mieście, gdzie czeka ją na pewno mnóst­wo wspaniałych wrażeń. Może znów zacznie się z kimś umawiać...

Donośny, pełen pretensji głos Baby poderwał ją z łóżka. Szybko związała gumką włosy w koński ogon i tym razem, podążając przez salon, zatrzy­mała się przed złoconą klatką.

-  Witaj, Baby! Wyglądasz przepięknie. Widzę, że masz jedzonko i wodę, czyli podczas mojej nieobecności wcale nie było ci źle. Jen i Greg spisali się na medal, trzeba wpaść do nich i po­dziękować.

Baby spojrzała na Marissę raczej obojętnie i zajęła się czyszczeniem swych wspaniałych piór. Nie trwało to jednak długo, bo po chwili po­stanowiła przekazać pewną istotną informację:

-  Greg jest supergość.

Supergość? No proszę, nowe słowo w reper­tuarze drogiej Baby... Kto ją tego nauczył? Przy­puszczalnie Jen, sąsiadka, lat dziewiętnaście, czyli sama płocha młodość i fiu bździu w głowie. Najlepszym zaś sposobem na uzyskanie pewności jest po prostu konfrontacja.

Wsunęła umęczone stopy w ukochane, roze­pchane klapki, chwyciła torbę z zakupami i po­mknęła do drzwi. Po ich przekroczeniu skręciła w lewo i wąskim chodniczkiem podążyła na sąsiednią posesję, do wyjątkowo solidnego domu z jasnobrązowego kamienia. Tę fortecę zbudowa­no podczas jej pięcioletniej nieobecności w Ocean Vista. Niestety, przy okazji posesja została prawie całkowicie pozbawiona drzew. Znikły palmy, trójigłowe sosny i majestatyczne zimozielone dęby. Niezależnie jednak od tych poczynań, Ma­rissa nie mogła sobie wymarzyć lepszych sąsiadów niż ten rozwiedziony lekarz, doktor West­brook, i jego nadzwyczaj towarzyska córka. A po­za tym jej własne drzewa były w stanie nie­tkniętym, stare, dostojne i liczne.

Kiedy pokonała niski żywopłot dzielący obie posesje, zatrzymała się na chwilę i wciągnęła mocno w płuca świeże morskie powietrze znad Zatoki Meksykańskiej. Cudowny zapach... Trze­ba przyznać, że Chicago, w którym miała ewen­tualnie zamieszkać, w porównaniu z tym uro­czym miejscem miało wiele minusów. Tu nie było dzikich tłumów, ryczących klaksonów ani wściekłych kierowców, obrzucających się nawza­jem błotem. Nic, tylko cisza, spokój i szmarag­dowe fale oceanu, które można było obserwować zaledwie kilka kilometrów stąd.

Zwykle podczas swoich wizyt Marissa wcho­dziła na posesję od strony patio, tak też zrobiła i tym razem. Pewnym krokiem podeszła do furtki, ale nie otworzyła jej. Prawie zastygła, zaintrygowana dziwnymi odgłosami dobiegają­cymi zza płotu. Przede wszystkim ten chrapliwy oddech...

Zaczęła uważnie nasłuchiwać. Czyżby Greg, korzystając z nieobecności córki, uprawiał jakieś figle-migle ze swoją aktualną dziewczyną, Sophie? Na przykład na leżaku nad basenem? W biały dzień? Żenada.

Nie, nie chciała się nad tym zastanawiać. Jedyne, co mogła zrobić, to w tył zwrot i wracać do domu, przyrzekając sobie solennie, że o na­stępnej wizycie w tym domu uprzedzi gospoda­rzy telefonicznie.

Nagle Greg głośno zaklął. Potem cisza. Nie odezwał się żaden kobiecy głos.

Żadnego w tył zwrot, ciekawość przeważyła. Marissa przykucnęła, wkleiła twarz w szparę w płocie i omal nie wybuchnęła śmiechem.

Doktor Westbrook po prostu oddawał się ćwi­czeniom fizycznym na specjalnie do tego celu skonstruowanym przyrządzie. Siedział na czar­nej ławeczce, w każdej ręce trzymał koniec linki i oba te końce przyciągał do swojej nagiej piersi. Raz, dwa, raz, dwa... Za każdym razem mięśnie szerokiej klatki i brzucha napinały się efektownie, żyły na karku nabrzmiewały. Doktor ubrany był tylko w krótkie spodenki i adidasy. Dzięki temu oprócz nagiej piersi Marissa mogła podziwiać także długie, opalone nogi.

Doktor, ze swoimi wypłowiałymi na słońcu włosami i trochę melancholijnym spojrzeniem ciemnych oczu, wyglądał bardziej na gwiazdę rocka niż na lekarza, choć brakowało mu skórza­nych spodni i kolczyków wkłutych tu i ówdzie. Jego skóra była brązowa przez cały rok, częściowo dzięki babce Kubance, częściowo dlatego, że co­dziennie po południu uprawiał jogging.

Nietypowy doktor rodzinny, bo w pierwszym rzędzie wspaniały mężczyzna. Wszystkie przyja­ciółki jego córki twierdziły zgodnie, że to odlotowy facet. Tego samego zdania była zresztą większość kobiet z Ocean Vista.

Greg jest supergość.

Masz rację, Baby, skarbie. On taki właśnie jest, co widać na załączonym obrazku.

Wciąż napinał się i wytężał, a Marissa chłonęła każdy jego ruch. Kiedy jednak zdrętwiały jej nogi, postanowiła skończyć ze szpiegowaniem, w każ­dej chwili mogła przecież nadjechać Jen i przyła­pać ją na podglądaniu jej ukochanego tatusia przez dziurę w płocie.

Wstała, otworzyła furtkę i z radosnym uśmie­chem wkroczyła na patio.

-  Cześć, kochany! Już jestem!

W spojrzeniu, jakim ją obdarzył, było zasko­czenie. Prawdopodobnie zdziwiło go powitanie. Ale to miłe słowo - kochany - jakoś tak samo wymknęło jej się z ust.

-  Cześć! Kiedy wróciłaś? - spytał, serwując przy tym ten swój zniewalający uśmiech, pod­czas którego w policzkach pojawiały się dwa dołeczki, zresztą nieco różne, bo prawy był trochę bardziej wyrazisty niż lewy.

-  Przed chwilą. - Wskazała na urządzenie o raczej skomplikowanej konstrukcji i spytała: - Nowa zabawka?

Greg wstał z ławeczki i zarzucił sobie na kark ręcznik.

-  Tak. Wygodniejsze to niż jeżdżenie do siłow­ni. Zdecydowałem się wypróbować je tutaj, na patio, póki jest ładna pogoda. Potem wstawię do domu. - Jego spojrzenie pomknęło ku wyładowa­nej torbie. - A co ty tam masz?

-  Steki. Pomyślałam, że możemy zrobić bar­becue, oczywiście o ile ty i Sophie nie macie innych planów. - Wstrzymała oddech i czekała, naturalnie z nadzieją.

Greg spojrzał gdzieś w dal.

-  Sophie już więcej tu nie przyjedzie.

-  Naprawdę?! - Ze wszystkich sił starała się ukryć zachwyt w swoim głosie. -Ale co się stałoś Och, przepraszam, to nie moja sprawa...

-  Powiedzmy, że nasz związek w ciągu ostat­nich miesięcy przeżywał stopniowy upadek, aż w końcu umarł śmiercią naturalną. Sophie dą­żyła do zalegalizowania naszej... przyjaźni, a ja nie dążyłem.

Bo raz już się sparzył, to jasne. Marissa wie­działa, że rozwód Grega nie przebiegał w przyja­cielskiej atmosferze, w każdym razie tak można było wywnioskować z różnych aluzji i wzmianek jego córki.

-  To fatalnie - powiedziała, choć, co oczywis­te, wcale tak nie myślała. Jej zdaniem droga Sophie, lat dwadzieścia parę i mistrzyni makija­żu, w sprawach umysłowych wykazywała po­ważne niedociągnięcia.

Ale takie zdanie prawdopodobnie podyktowa­ne było zwyczajną zazdrością. Greg zajrzał do torby.

-  Nie kupiłaś polędwicy?

-  Ciesz się, że w ogóle udało mi się kupić jakieś mięso. Ludzie poszaleli, rozdrapują wszystko ze sklepów.

Twarz Grega spoważniała.

-  Nie poszaleli, Marisso. Kupują, bo być może nadciągnie tu huragan. Nie oglądałaś pogody w telewizji?

Tylko jednym okiem. Niestety.

-  Przecież mamy dopiero lipiec, a huragany zwykle bywają we wrześniu.

-  Owszem, wrzesień to ich ulubiony miesiąc, ale na pewno dobrze wiesz, że sezon na huragany zaczyna się już w czerwcu.

-  Jasne, że wiem, ale przez ostatnie dwa dni prawie nie oglądałam telewizji. Miałam mnóstwo wywiadów. Po powrocie do domu od razu szłam do łóżka...

-  Sama?

To głupie pytanie zasługiwało na odpowiednią reakcję, czyli wywrócenie oczami, co też Marissa skwapliwie uczyniła, potem zaś uzupełniła bez­słowny przekaz:

-  Tak, sama, chociaż, nie ukrywam, był ktoś, kto wolałby, aby było inaczej.

Co szkodzi dać do zrozumienia, że jej sytuacja pod tym względem wcale nie jest taka bez­nadziejna, jak jest w istocie.

-  Hm... a kto to taki? - spytał Greg takim tonem, jakby się o nią martwił.

Och... pewien handlowiec. Bardzo sympatycz­ny i odnosi sukcesy.

-  Lecz i tak dałaś mu kosza. Zabrzmiało to raczej sceptycznie.

-  A dałam, dałam, bo nie uznaję seksu dla samego seksu. Poza tym nie sypiam z facetami, którzy mają żony i dzieci. Może jednak odłożymy ten temat na bok. Powiedz mi lepiej, jak to jest dokładniej z tym huraganem.

-  Przesuwa się w stronę Keys. Niewykluczo­ne, że zawita do nas. Chodźmy do środka, to posłuchamy najnowszego komunikatu.

Kiedy weszli do domu, Greg został w salonie, Marissa natomiast skierowała swe kroki do kuch­ni i zajęła się rozpakowywaniem torby. Nie chcia­ła, by Greg zauważył, że ona, szczerze mówiąc, jest na pograniczu paniki. Nigdy dotąd nie prze­żyła huraganu, bo kiedy zapowiadano tropikalne cyklony, jej ojciec nie przyjeżdżał z nią do Ocean Vista. Modlili się tylko, żeby dom ocalał. 1 - jak dotąd - dom zawsze wychodził bez szwanku z żywiołu, co najwyżej kończyło się na kilku naprawach.

-  No i jak?- krzyknęła po chwili w stronę otwartych drzwi.

-  Mówią, że huragan przesuwa się na zachód! Chyba uderzy gdzie indziej. - Ledwie zdążyła westchnąć z ulgą, kiedy Greg dodał: - Ale to jeszcze nic pewnego.

Aha, nic pewnego! Już czuła, co się święci.

Po prostu masakra...

-  Greg! A jak nazwali ten huragan?

-  Eden.

Eden, czyli biblijny raj, czyli nazwa raczej nie najszczęśliwsza.

Wyjrzała przez okienko między kuchnią a po­kojem. Greg, odwrócony do niej plecami, stał przed telewizorem.

-  A gdzie jest Jen?

-  W Europie.

Słysząc tę rewelację, Marissa natychmiast przemieściła się z kuchni do pokoju.

-  Kiedy wyjechała?

-  Dwa dni temu - powiedział, nie odrywając oczu od ekranu telewizora. -Zrobiła sobie wy­cieczkę razem ze swoją matką.

Matka Jen. Greg zawsze tak mówił o swojej byłej żonie. Wspominał o niej bardzo rzadko. Marissa widziała Beverly Westbrook tylko raz, i to przelotnie.

-  Jen nic mi o tym wyjeździe nie wspominała. Z pilotem w ręku opadł na sofę i zaczął

przerzucać kanały.

-  Mnie powiedziała w ostatniej chwili. Pew­nie się bała, że nie pozwolę jej na tę podróż.

I chyba jej obawy nie były nieuzasadnione, bo Greg mówił o tym wyjeździe bez cienia en­tuzjazmu.

-  Kiedy wróci?

-  Za dziesięć dni, może trochę później. Po powrocie będzie tu jeszcze przez kilka tygodni, potem wyjeżdża do college'u.

-  Aha.

Steki, sałata i ziemniaki mogą poczekać. Maris­sa przysiadła na fotelu, podobnie jak sofa utrzy­manym w kolorze morskiej zieleni. Doktorska rezydencja, kiedy znalazła się tu po raz pierwszy, zadziwiła ją. Ściany były z kamienia, posadzka - goły beton pomalowany szarą farbą. Greg wyjaśnił jej, że zamówił u architektów specjalny projekt, by jego dom przetrzymał każdy huragan. Z czasem Marissa przywykła, a nawet polubiła zarówno ten ekscentryczny budynek, jak i właś­ciciela. Zwłaszcza właściciela.

Zsunęła klapki i podwinęła nogi.

-  Nie martw się, Greg. Do Georgii stąd nieda­leko, będziesz często odwiedzał Jen, a ona na pewno co najmniej raz w miesiącu przyjedzie tu na weekend. A już na pewno, kiedy będzie potrzebowała pieniędzy.

Niestety, drobny żarcik wcale nie wpłynął pozytywnie na jego nastrój.

-  Sama wiesz, jak to jest, kiedy człowiek wyjeżdża do college'u daleko od domu. Nowe otoczenie bardzo szybko wciąga i zapomina się o rodzicach.

Z tym Marissa mogła dyskutować, bo zawsze utrzymywała bliski kontakt z ojcem, chociaż dzieliła ich spora odległość, i to przez kilka lat.

-  Akurat ty nie powinieneś tym się martwić.

Jen bardzo cię kocha. Jak myślisz, dlaczego po waszym rozwodzie chciała zamieszkać z tobą?

-  Bo właśnie zaczęła naukę w szkole średniej i żal jej było rozstawać się z przyjaciółmi.

-  Nieprawda. Bez trudu przyzwyczaiłaby się do nowej szkoły. Po prostu nie chciała rozstawać się z tobą, Greg. Sama mi zresztą o tym mówiła. A teraz, po wyjeździe, dzwoniła już do ciebie?

-  Tak, kiedy doleciała do Londynu.

-  Jak będziesz znów z nią rozmawiał, proszę, przekaż Jen, że czekam na jej powrót z utęsk­nieniem. Muszę ją trochę obsztorcować.

Wzrok Grega natychmiast oderwał się od tele­wizora.

-  Narozrabiała?

-  Ach, nic znowu aż tak okropnego. W każ-, dym razie ma to związek z moją Baby.

-  Z Baby? Opiekowałem się nią przez ostat­nich kilka dni. Wydaje mi się, że z nią wszystko w porządku.

Po twarzy Grega przemknął uśmiech, co w Ma­rissie natychmiast wzbudziło poważne podejrze­nie, że doskonale wiedział o kolejnym nowym kroczku we wzbogacaniu słownictwa uczonej papugi.

-  Przedtem Baby nie twierdziła, że Greg jest supergość. Myślę, że to sprawka Jen. Może wiesz coś na ten temat?

-  A niech to... - Wybuchnął głośnym śmie­chem. - Przez dwa dni próbowałem ją tego nauczyć, a ona nic. Po prostu czekała na twój powrót!

Marissa potrzebowała minuty, żeby uwierzyć własnym uszom.

-  Chwileczkę! Czy to znaczy... że to ty?! Wzruszył ramionami.

-  No cóż... Dobijam do czterdziestki, więc muszę jakoś podbudować swoje ego.

-  Ty? Greg Westbrook? Czy wiesz, ile kobiet w tym mieście z wielką chęcią zabrałoby się do głaskania tego twojego ego? I nie tylko ego...

Nachylił się, objął rękoma kolana.

-  A znasz którąś z nich? - spytał. Oczywiście. Przecież siedziała obok!

-  Jestem pewna, że bez problemu bym ją znalazła, panie doktorze.

Utkwił w niej swoje ciemnobrązowe rozba­wione spojrzenie.

-  Przyznaj się, Marisso. Każdy chce, żeby ktoś go czasami pogłaskał. Nawet ty.

Jej podbródek powędrował w górę.

-  Moje ego nie wymaga pieszczot!

-  A kto tu mówi o ego?!

-  A... no to może ja zajmę się obiadem. - Prze­mieściła się szybko z powrotem do kuchni i zajęła wkładaniem ziemniaków do zlewozmywaka. Nie minęła nawet sekunda, kiedy Greg był przy niej. - Możesz rozpalać grilla - rzuciła przez ramię.

-  Za chwilę. Przedtem chciałbym się czegoś dowiedzieć.

Doskonale wiedziała, czego. Dziwiła się tylko, że nie zrobił tego wcześniej.

-  Tak. Zaproponowali mi pracę.

-  Ale ja nie o to chcę zapytać.

-  Nie? - Oderwała papierowy ręcznik z rolki na drążku i rozłożyła go na stole, szykując coś w rodzaju parkingu dla opłukanych ziemniaków.

- A o co?

-  Mieszkasz tu na stałe prawie od roku, ale nie zauważyłem, żebyś z kimś się umawiała.

-  I co z tego?

-  Jesteś bardzo atrakcyjna, więc się dziwię, że nie masz faceta.

Marissa wzruszyła ramionami - jak dobrze, że wymyślono taki gest, jakże pomocny w chwilach zakłopotania - odwróciła się i oparła plecami o zlewozmywak.

-  A skąd wiesz, że nie mam gorącego romansu na przykład z gościem od czyszczenia basenu?

-  Nie możesz. Bo nie masz basenu. Punkt dla niego. Ale...

-  A skąd wiesz, czy nie umawiam się z face­tem od twojego basenu?!

-  Niemożliwe. Sam dbam o swój basen.

-  Aha. - Marissa odwróciła się z powrotem do zlewozmywaka i zajęła płukaniem ziemniaków.

- Kiedy zamieszkam w Chicago, moje życie towa­rzyskie i intymne na pewno stanie się ciekawsze.

-  Prawdopodobnie. To ja idę włączyć grilla i wezmę szybki prysznic.

Dziwne, że nie wypytywał o szczegóły doty­czące tej nowej pracy. Żadnego: „Gratuluję, Ma­risso, na pewno będziesz zadowolona". Żadnego dociekania, czy jej decyzja jest ostateczna. A prze­cież wcale nie była. Sama jeszcze nie wiedziała na sto procent, czy przyjmie tę pracę. Musiałaby wtedy zrezygnować z prowadzenia własnej fir­my i pracy w domu, no i sprzedać dom w Ocean Vista. A to byłoby jak ostateczne pożegnanie z ojcem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin