3.Szczęśliwe dni.doc

(32 KB) Pobierz

03. Szczęście

    Każdy chciałby mieć choć odrobinę szczęścia w życiu. Znaleźć swoją miłość, zarobić dużo pieniędzy, przez całe życie cieszyć się zdrowiem lub osiągnąć szczyt kariery zawodowej. Pojęcie szczęścia jest względne, każdy postrzega je w inny sposób. Gdy coś nam nie wychodzi zwalamy to na pech. Nie można się bardziej mylić. Ja osobiście nie wierzę w szczęście i pecha. Ale wiem, że gdyby tak było, mój limit na to pierwsze już dawno by się wyczerpał.
    Stoję w holu naszego małego domku. Nigdy w życiu nie widziałam nic piękniejszego. W tym miejscu wszystkie troski idą w niepamięć. Przestałam zastanawiać się nad przyszłym spotkaniem z Charliem, nad moim nowym życiem u boku Edwarda, nad tym, co mogę robić przez wieczność. Otwierało się przede mną wiele furtek. Mogłam studiować na każdym uniwersytecie jaki sobie wymarzyłam. Poznawać każdą dziedzinę nauki i przeczytać wszystkie książki świata. Wieczność wydawała się być bardzo długa... Nie przerażało mnie to. Sam fakt, że ktoś taki, jak mój Edward, chciał ją ze mną spędzić, był pocieszający. Tak. Mój limit na szczęście już dawno się wyczerpał.
    Esme, zapewne gdyby mogła, wzruszyłaby się moją reakcją na prezent. Wszyscy byli zaskoczeni moim entuzjazmem. Sprawiło mi to przyjemność. Od tamtej chwili postanowiłam częściej przyjmować podarki. Wcale nie muszę ich używać (choć za domek jestem przeogromnie wdzięczna). Wystarczy, że moi bliscy będą czerpać z tego radość. Oczywiście nie tyczy się to Alice... Musiała wtrącić swoje trzy grosze do naszej wspaniałej chatki. Zastałam tam garderobę większą niż połowa domu Charliego. Była ona wypełniona po brzegi ubraniami. Dla Edwarda została zagospodarowana tylko jedna ściana. Mój luby postanowił nauczyć mnie odróżniać zapachy materiałów, żebym połapała się jakoś gdzie, co leży. Dla normalnego człowieka byłoby to chyba niemożliwe.

-Powiedz mi, Edward- zapytałam go pierwszej nocy w nowym miejscu- Czy Alice ma problem?
-To znaczy?- odpowiedział nie ukrywając uśmiechu.
-No... Ta cała garderoba... Trochę to przytłaczające. No i musiała wydać na to mnóstwo pieniędzy!- powiedziałam nie ukrywając swojego zdziwienia. Domyślał się, że uznaję stan psychiczny mojej przyjaciółki za zachwiany. Edward zachichotał.
-Naprawdę aż tak Ci to przeszkadza?- uniósł jedną brew i posłał mi swój łobuzerski uśmieszek. Mój ulubiony uśmiech. Gdybym mogła się jeszcze czerwienić, w tym momencie na pewno bym to zrobiła. Edward chwycił moją rękę i przycisnął mnie do siebie.
-Nie żebym narzekała...- wymruczałam tracąc kontrolę nad swoim umysłem. Wszystkie odczuwane emocje, jako wampir, były o wiele silniejsze. Teraz już się nie dziwię Edwardowi, że nie zawsze dawał się wciągnąć w moje gierki. Poczułam jego gorący oddech na swojej szyi.
-Yhym- wydukał nie odrywając ust od mojego ciała. Już nic nie mogłam na to poradzić... Jak mam się skupić w takich warunkach? Nie pozostało mi nic innego, jak poddanie się. Zapewniam, że było warto...

    Rano Carlisle zwołał rodzinną naradę. Była to moja pierwsza odkąd jestem wampirem. Zawsze to ja organizowałam takie zgromadzenia. Pamiętam swoje pierwsze 'zebranie'. Chciałam poznać opinię Cullenów apropo mojej przemiany. Większość była przychylna. Tylko Edward i Rosalie nie chcieli mnie jako wampira. Zrozumiałam decyzję Rosalie po poznaniu jej historii. Chciałam odrzucić to, co jej było odebrane bez zgody. Nie mogła się z tym pogodzić. Ale też nie rozumiała moich uczuć. Jak mogłam się bronić przed napastnikami będąc kruchą istotą bez żadnych nadprzyrodzonych mocy? Byłam największym problemem. Teraz to wszystko się zmieniło. Umiem się bronić. Mój dar, który coraz bardziej opanowuję, przyda się w ewentualnej walce. Przecież nie będę już słabym ogniwem. Nikt nie będzie musiał zawracać sobie mną głowy...
-Posłuchajcie- zaczął Carlisle spokojnym tonem- w okolicy mieszka inna rodzina wampirów.
Emmett wyszczerzył się a Jasper niespokojnie poruszył na kanapie- Z tego co wiem nie są zagrożeniem, choć nie możemy być tego pewni- ciągnął swoją przemowę. Inne wampiry? To dziwne. W tak małym obrębie Stanów aż tyle rodzin? My, Denali i jeszcze Ci nowi.
-Czy będą chcieli się z nami spotkać?- zapytałam nie przerywając swoich rozmyślań. Mój mózg mógł pracować na wyjątkowo wysokich obrotach. Potrafiłam myśleć o kilku rzeczach naraz.
-Nie jestem pewny, Bello- odpowiedział mi Carlisle. Wyczułam w jego głosie nutkę niepokoju. Spojrzałam na Edwarda. Zaciskał wargi. Z jego twarzy nie dało się nic wyczytać, ale domyślałam się, że coś w myślach Carlisla go zaniepokoiło.
-Gdzie dokładnie oni mieszkają?- dopytywałam się, chcąc poznać jak najwięcej szczegółów.
-Jak na razie w Seattle. Ale mniemam, ze niedługo przeprowadzą się do Santa Fe- było po nim widać, że nie zdradzi mi nic więcej. No cóż... Będę musiała wyciągnąć coś z Edwarda. Chociażby siłą...
    I bez tego wyczuwałam w powietrzu kłopoty. Domyślałam się, że nie mogę zbyt długo żyć bez nich. Skoro jako człowiek miałam ich nadmiar, to czemu jako wampir miałabym mieć ich mniej? To, że jestem piękna i niewyobrażalnie silna i do tego jeszcze uzdolniona, nie potrafiło odpędzić mojego wszechobecnego pecha. To było kwestią czasu. Moje szczęście w tej chwili się wyczerpało...

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin