Carey Suzanne - Ukochana z portretu.rtf

(303 KB) Pobierz

Suzanne Carey

 

Ukochana z portretu

 

(Passions Portrait )

 


Rozdział 1

 

– Zostaw w spokoju te swoje włosy! – Brittany Ellender była najwyraźniej zła.

– O co ci chodzi? – zapytała Maggie, przerywając na chwilę upinanie swoich grubych miedzianych splotów.

– Powinnaś je czasami rozpuszczać – wyjaśniła Britt spokojniej. Zgasiła papierosa w popielniczce i podeszła do przyjaciółki.

– Zobacz, o tak. – Wyszczotkowała dokładnie rude loki Maggie, a potem pozwoliła im swobodnie opaść na ramiona i nad uszami wpięła dwa szylkretowe grzebienie. Cofnęła się o krok i z satysfakcją oglądała swoje dzieło. – Odwróć się i powiedz, jak ci się to podoba – poprosiła.

Maggie spojrzała w lustro. Patrzyła na nią stamtąd obca dziewczyna o jej własnej twarzy i fryzurze Rity Hayworth.

– To przecież nie ja – powiedziała cicho. Matka zawsze powtarzała, że rude włosy to krzyż, który trzeba dźwigać przez całe życie.

– Oczywiście, że ty. – Britt wybuchnęła śmiechem.

– Wiem już nawet, jaki ci zrobię makijaż do tej nowej fryzury.

– Nie – Maggie natychmiast odrzuciła ten pomysł.

– Nie jestem przyzwyczajona do tak wielkiej ilości kosmetyków...

– Jaką ja na siebie nakładam, zamierzałaś powiedzieć.

– Och, nie chciałam...

– Wiem, wiem. – Britt potrząsnęła głową, a jej brązowe oczy wciąż się śmiały. Odrzuciła do tyłu doskonale ostrzyżone czarne włosy. – Nie bój się, wymyśliłam dla ciebie coś zupełnie innego.

Britt wskazała przyjaciółce stojący przed toaletką taboret. Zręcznie i pewnie nakładała szminkę, cień do powiek i tusz do rzęs. Maggie obserwowała w lustrze, jak pod czarodziejskim dotknięciem ręki Britt jej własna twarz ożywa na nowo.

Chciałabym mieć jej styl, jej swobodę bycia, pomyślała Maggie.

– Gotowe. – Britt zakończyła pracę, spryskując przyjaciółkę odrobiną perfum o egzotycznym zapachu. – Podoba ci się?

Maggie jak urzeczona wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Jej złote oczy miały teraz ciemną oprawę i tak samo jak oczy Britt, wydawały się bardzo duże. Na policzkach pojawił się delikatny rumieniec, a usta stały się zmysłowe i lśniące od brzoskwiniowej szminki.

– A piegi? – Maggie tak dobrze udała żal, że Britt się zaniepokoiła.

– Dobry Boże! – westchnęła. – Nie jestem cudotwórcą. Zresztą nawet gdybym była, to i tak nie mogłabym nic na nie poradzić. Wbrew temu, co ci mówiono o piegach, można je uznać za prawdziwy majątek...

Taka właśnie była Britt. Ta sama Britt, z którą trzy lata temu Maggie dzieliła pokój jako studentka University of Virginia. To Britt nauczyła swoją przyjaciółkę cenić uroki życia. Umiejętność wynajdywania w ludziach wszystkich ich dobrych cech pomogła jej w zdobyciu pracy, o jakiej można tylko marzyć. Britt była dyrektorem do spraw reklamy i kontaktów z prasą w nowo otwartym Muzeum Salvadora Dali w St. Petersburgu. Właśnie dziś miała się odbyć uroczystość otwarcia, na którą zaproszono ofiarodawców i członków zarządu muzeum.

Maggie studiowała literaturę angielską i francuską, a od września miała zacząć pracę nauczycielki w szkole średniej w swoim rodzinnym Moline w stanie Illinois. Chociaż ta posada nie dorównywała świetnością pozycji Britt i Maggie bardzo zazdrościła przyjaciółce, to brzydkie uczucie w najmniejszym stopniu nie zaszkodziło ich przyjaźni.

Ja za to mam spadek po babci, pomyślała Maggie, wpatrując się w swoje nieszczęsne piegi. Wykład, jaki przed chwilą zrobiła jej Britt, nie był niczym nowym i nie zmienił wrogiego nastawienia dziewczyny do brązowych plamek pokrywających jej twarz, szczupłe ramiona i ręce. Były jej dziedzictwem, tak samo jak pieniądze, zapisane Maggie przez babcię, słynną pisarkę z Florydy, Edith Stockman Carrol. Babcia miała taką samą pewność siebie i moc czarowania ludzi, jaką ma Britt, myślała ze smutkiem Maggie. Dlaczego tego po niej nie odziedziczyłam? Sukienka, którą przywiozłam specjalnie na tę okazję, prosta, koszulowa, z beżowego lnu, na pewno nie zaprezentuje się efektownie przy kreacji Britt. „

– O, nie – zawołali. Britt do sięgającej po swoją szmizjerkę Maggie – tego mi nie zrobisz; Nie pozwolę ci zmarnować mojej ciężkiej pracy.

– Naprawdę nie mam nic innego. Tylko ten kostium, w którym widziałaś mnie wczoraj.

– Nosimy ten sam rozmiar – powiedziała Britt – i otworzyła ażurowe drzwi swojej szafy. – Wybierz sobie stąd, co ci się podoba. Nawet jeśli znów nałożysz na siebie coś beżowego, przynajmniej będzie to ciuch, który jeszcze nie wyszedł z mody.

Maggie przeglądała nieśmiało zawartość pojemnej szafy.

– Weź tę ze szmaragdowego tiulu – poradziła Britt.

– Nie, to zupełnie nie w moim stylu.

Wybrała suknię z jedwabiu w kolorze kości słoniowej, która miała długie rękawy i sięgała Maggie przed kolano. Czarny kołnierz wykończony koronką miał na dole dużą czarną kokardę. Strój przypominał kitel malarza, ale zgodnie z życzeniem Britt, Maggie wreszcie ubrała się modnie.

– Dobrze – Britt zrozumiała, że ją przechytrzono. – Jeśli ta najbardziej ci odpowiada... Teraz już musimy się spieszyć. Chcę tam być wcześniej, żeby wszystkiego dopilnować – powiedziała, jakby nagle straciła zainteresowanie odgrywaną jeszcze przed chwilą rolą dobrej wróżki.

Maggie włożyła sukienkę i przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Przypomniała sobie protekcjonalne, ironiczne określenie, jakiego używał wobec niej Paul. Grzeszny anioł, mawiał.

„Kitel artysty", znaleziony w szafie Britt, wcale nie ukrywał szczupłych bioder ani niedużych krągłych piersi Maggie. Wprost przeciwnie, podkreślał je, prawie przykleiwszy się do ciała dziewczyny. Suknia ostro kontrastowała z tycjanowską fryzurą Maggie, Już wiedziała, kogo przypomina jej własne odbicie w lustrze. Patrzyła na siebie bursztynowymi oczami swojej babki. Żółte kocie oczy, jak urągliwie mówiła o nich matka Maggie. Matka Maggie, Helen Ames, niejeden raz w obecności córki nazywała Edith Stockman latawicą. Nigdy jednak nie powiedziała tego Edith prosto w oczy. Na pewno dlatego, że od dnia, w którym Edith wyjechała do Francji z żonatym mężczyzną, malarzem Ansonem Darbym, Helen i Edith nigdy się nie zobaczyły. Wybuchł skandal, a chociaż sprawa ucichła przed urodzeniem się Maggie, mąż i córka nie wybaczyli nigdy Edith. Po dwóch latach Anson Darby wrobił do żony i syna, a Edith została za granicą. Umarła w Paryżu dziewięć lat temu, mając przy sobie mnóstwo przyjaciół, ale nikogo z rodziny. Nie istniały żadne zdjęcia rodzinne. Maggie nie widziała też żadnego z namalowanych przez Darby’ego portretów Edith Stockman. Znała tylko reprodukcję jednego z nich: rudowłosa Edith w skromnej sukni z marynarskim kołnierzem. Artysta odpiął kilka guzików i ułożył rude włosy modelki wokół twarzy tak, że osiągnął efekt daleki od skromności. Portret był prawdopodobnie własnością stanu Floryda, tak jak i posiadłość Edith Stockman w Little Heron Creek. Nikt nie wie natomiast, kto jest właścicielem aktu, o którym wiadomo tylko tyle, że trzydziestoośmioletnia wówczas Edith pozowała do niego leżąc nago na koronkowych poduszkach. Niektórzy powątpiewali nawet w istnienie tego obrazu. W każdym razie twarz z portretu, twarz kobiety w marynarskiej sukni, wbiła się głęboko w pamięć Maggie. Dlatego teraz nie miała wątpliwości. Oto ona, zwyczajna Margaretta Ames, dzięki artystycznemu zmysłowi Britt, stała się żywym wizerunkiem Edith. – Miałaś rację – usłyszała głos Britt. – Ta sukienka rzeczywiście idealnie do ciebie pasuje. Podkreśla twoją wyjątkowość. To właśnie chciałam wydobyć na światło dzienne.

Zaraz potem dziewczyny wyszły z domu. Podjeżdżając pod muzeum, zobaczyły namiot w biało-niebieskie paski, zamówiony przez Britt na jutrzejszą uroczystość otwarcia muzeum, przeznaczoną dla publiczności. Rano rozstawi się składane krzesła wypożyczone z uniwersytetu, orkiestra zagra melodie hiszpańskie...

– Wspaniale się zapowiada – powiedziała Maggie.

– Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. – Britt zaparkowała samochód. – Ale najpierw musimy jakoś przeżyć dzisiejszy wieczór.

W ogromnym holu muzeum ustawiono mnóstwo krzeseł i wielkie bukiety kwiatów. Wejście do sal wystawowych zamykała purpurowa szarfa.

– Są już muzycy? – zapytała Britt swoją asystentkę.

– Tak, w gabinecie.

– A co z przekąskami?

– Czekaliśmy na ciebie. Zdecyduj, gdzie co ułożyć.

Britt popędziła dopilnować ostatnich przygotowań.

Nawet gdyby nie mrugnęła porozumiewawczo do przyjaciółki, Maggie i tak nie poszłaby za nią, dobrze wiedząc, że tylko by jej przeszkadzała.

Maggie przyglądała się plakatowi, przedstawiającemu słynny obraz, Topniejące zegary. Właściwie znalazła się tu przypadkiem. Po studiach w Paryżu wróciła w zeszłym miesiącu do Moline i okazało się, że dostała spadek. Zadzwoniła do Britt, żeby zapytać, czy może u niej przez kilka dni pomieszkać, ponieważ musi się spotkać z adwokatem babci, który mieszka w okolicy Tampa Baya. Britt bardzo się ucieszyła i w ten sposób po kilkuletniej przerwie przyjaciółki znów się spotkały. Maggie pomyślała o umówionym na jutrzejszy poranek spotkaniu z adwokatem. Ciekawe, czy nieznana babcia przekazała jej jakieś osobiste pamiątki? A może jakieś notatki, pisane specjalnie z myślą o wnuczce?

 

Pół godziny później zaczęli się schodzić goście. Britt, jak zwykle w takich sytuacjach, była zupełnie spokojna. Stała obok Franklinów, bogatego małżeństwa, które podarowało miastu swoją kolekcję prac Salvadora Dali i witała przybyłych. Maggie stała za nią. Odbierała zaproszenia i dyskretnie podpowiadała przyjaciółce nazwiska pojawiających się kolejno osób. Na chwilę przed oficjalnym otwarciem musiała jednak pobiec do biura, żeby załatwić jakiś drobiazg, o którym Britt, o dziwo, zapomniała. Dlatego też Maggie nie poznała nazwiska wysokiego ciemnowłosego mężczyzny po trzydziestce, który serdecznie witał się z Franklinami. Przeszedł obok, obojętnie spojrzał w jej oczy i... stanął jak wryty. Dziewczyna miała ochotę podejść i zapoznać się z nim, ale nie miała odwagi. Był to najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu spotkała. Miał mocno zarysowany podbródek, zmysłowe usta, a jego atletyczne szerokie ramiona okrywała doskonale skrojona, ciemna marynarka. Śnieżnobiała koszula ostro kontrastowała z opalenizną, świadczącą o zamiłowaniu do przebywania na świeżym powietrzu. Spod ciemnych brwi i długich rzęs spoglądały prawie czarne, błyszczące oczy;

Maggie zaczerwieniła się pod żarem tego spojrzenia. Chwilę później następny gość wręczył jej swoje zaproszenie, a kiedy znów odwróciła się do pięknego mężczyzny, już z kimś rozmawiał.

Ciekawe, kto to taki, pomyślała. Wciąż jeszcze drżała, nie mogąc dojść do siebie. Patrzył na mnie tak, jakbyśmy od dawna byli kochankami, jakby był na mnie zły i... jakby mnie pragnął. Naprawdę nigdy przedtem go nie spotkałam.

Ceremonia otwarcia była krótka, za to bardzo uroczysta. Zabrała głos pani burmistrz miasta i oboje Franklinowie, a potem przedstawiono obecnym Roderiga Sąntosa, kustosza muzeum i Henry’ego Hartforda, przewodniczącego zarządu. Asystentka Britt zrobiła kilka zdjęć przecinającej wstęgę Elwirze Franklin.

Maggie miała za zadanie oprowadzić po galerii kilka ważnych osobistości. Ona sama obejrzała ekspozycję poprzedniego dnia, ale wciąż była pod wrażeniem eterycznego blasku i głębi tych płócien.

– Czyż nie są wspaniałe? – zapytała stojącą obok niej kobietę. – Pełne starodawnych symboli i jednocześnie nowoczesnej koncepcji upływającego czasu. Odkrycie Ameryki przez Krzysztofa Kolumba sprawia takie wrażenie, jakby Kolumb dopiero przed chwilą postawił stopę na lądzie Nowego Świata, jakby działo się to równolegle z otwarciem naszej wystawy.

– Chyba tak – zgodziła się kobieta, żona jednego z fundatorów muzeum, który był bankierem. – Chociaż, mówiąc szczerze, nie bardzo wiem, co pani ma na myśli.

– Ale ja wiem.

Maggie odwróciła się. Wiedziała, do kogo należy ten głos. Z drugiej strony wielkiego obrazu stał piękny nieznajomy i przyglądał się jej uważnie.

– Luke! – zawołała żona bankiera. Przywitała się z nim jak ze starym znajomym i to samo zrobił jej mąż. – Mówiono mi, że tu dziś będziesz. Jak ci się podoba nasz pomysł umieszczenia w tym miejscu malowideł Salvadora Dali?

– To doprawdy wielkie szczęście, że możemy mieć te płótna na naszej półkuli, nie mówiąc już o naszym stanie – odrzekł, wciąż wpatrując się w Maggie, jakby miała w sobie magnes, przyciągający jego wzrok.

Maggie odetchnęła, kiedy wreszcie bankier odszedł wraz z niepokojącym ją mężczyzną w drugi koniec sali. Nieznajomy imieniem Luke zajął się rozmową, ona zaś poprowadziła swoje stadko do innych obrazów. Rozmawiała z gośćmi i wciąż czuła na sobie świdrujące spojrzenie ciemnych oczu. W końcu zostawiła swoich podopiecznych w bufecie, a sama weszła do kuchenki przeznaczonej dla pracowników muzeum. W pomieszczeniu nie było nikogo. Maggie wrzuciła kilka kostek lodu do plastikowego kubeczka, nalała do niego wody i oparła się o blat stołu.

Kto to jest? Nie mogła myśleć o niczym innym. W każdym razie jest bardzo przystojny. Tak bardzo, że mogłabym przy nim zapomnieć...

– Lilith... – Usłyszała jego głos i kroki na posadzce. – Mój anioł o płomiennych włosach...

Odwróciła się tak gwałtownie, że woda z kubka wylała się na podłogę. Dostrzegła szerokie ramiona stojącego obok mężczyzny.

Wygląda, jakby chciał mnie pożreć, pomyślała. Ciekawe, jak by to było, gdyby można się było do niego przytulić, poczuć jego zmysłowe usta...

– Kim... pan jest? – Wyjąkała zawstydzona i cofnęła się odruchowo.

– Naprawdę nie wiesz? – Czarne oczy żarliwie wpatrywały się w oczy Maggie. – Oczywiście, że nie wiesz – powiedział prawie szeptem. – To tylko zbieg okoliczności, zrządzenie losu...

– Maggie nie bardzo wiedziała, jak to się stało, ale nagle znalazł się bardzo blisko niej, tak blisko, że poczuła na swojej twarzy jego ciepły oddech. Nie miała pojęcia, kiedy położył swoje opalone dłonie na jej ramionach.

Znała tylko jego imię, a jednak palce dotykające jej skóry przez cienki jedwab sukni zrobiły z nią coś, czego Paulowi nigdy nie udało się osiągnąć.

– Może ty nie jesteś Lilith – szepnął. – Chociaż masz jej włosy, jej oczy... Tak bardzo chcę cię pocałować.

Maggie nie udało się zaprotestować. Nieznajomy otoczył ją ramionami. Jego wargi dotknęły ust dziewczyny najpierw delikatnie, jakby czegoś szukały, a potem zaborczo i pożądliwie. Wspaniały nieznajomy mężczyzna tulił ją do siebie tak mocno, że nie mogła złapać tchu, Nie miała siły oprzeć się jego pożądaniu. Zresztą jej własne ciało okazało się zwykłym zdrajcą, pozwoliło na to, żeby obcy człowiek rozpalił w niej gorącą namiętność. Nigdy dotąd, nawet w łóżku z Paulem, nie była aż tak podniecona.

– Słowo ci daję, że nie jestem wariatem – szepnął, odrywając wargi od ust dziewczyny. – *• Nigdy dotąd nie prosiłem zupełnie obcej kobiety o nic takiego, ale ciebie muszę. Wyjdź ze mną stąd. Teraz, zaraz. Muszę się natychmiast z tobą kochać.

– Proszę? – Maggie zesztywniała w jego ramionach. – Nie wiem nawet, kim jesteś.

– No tak, oczywiście. – Oprzytomniał i rozluźnił uścisk. Niemal poczuła, jak jego dobre wychowanie bierze górę nad szalejącymi zmysłami. – Przepraszam. Powinienem właściwie podziękować ci, że nie wzywałaś pomocy.

– Nie bardzo mogłam – przyznała. – Moja przyjaciółka jest tu dyrektorem do spraw reklamy i...

– Gzy to jedyny powód? – zapytał i uśmiechnął się do niej.

– Nie wiem – przyznała i zaraz tego pożałowała. – Ja... Muszę już wracać i pomóc Britt zająć się gośćmi.

– Ja też jestem gościem. – Nieznajomy położył dłoń na ramieniu dziewczyny. – Napijesz się ze mną szampana? Może wreszcie będę mógł ci się przedstawić jak należy.

– Nie... To znaczy, może... Naprawdę, muszę choć przez chwilę spokojnie pomyśleć.

Mężczyzna skinął głową, jakby Maggie potrzebowała jego przyzwolenia. Wypadła z kuchenki i popędziła prosto do damskiej toalety. Dopiero tam zaczęła się trząść jak osika. Włosy miała w nieładzie, a wargi obrzmiałe, zupełnie pozbawione szminki.

Weź się w garść, poleciła samej sobie. Zostawiła torebkę w gabinecie Britt. Nie miała ze sobą ani grzebienia, ani szminki, a musiała przecież jakoś doprowadzić się do porządku. Jeśli ma się znów spotkać z tym mężczyzną, musi być chłodna, opanowana i musi porządnie wyglądać.

Chwilę później wyszła z toalety. Usiłowała udawać, że zupełnie nic się nie wydarzyło. Niestety, Britt natychmiast zauważyła zmianę.

– Co się stało? Wyglądasz, jakbyś dopiero co kochała się z jakimś wariatem na tylnym siedzeniu samochodu. Musiałaś wybrać właśnie...

– Nie rozumiem, o co ci chodzi – powiedziała cicho Maggie, Oczami błądziła po sali w poszukiwaniu nieznajomego.

– Jednego z członków zarządu muzeum: Luke’a – Darby’ego. Widziałam, jak wybiegłaś z kuchni. Można by pomyśleć, że goniła cię horda diabłów. On też po chwili stamtąd wyszedł. Co tu się właściwie dzieje?

– Darby’ego? – powtórzyła Maggie, zupełnie ignorując cały wywód przyjaciółki. – Jesteś pewna?

– Oczywiście. Każdy, kto ma pojęcie o nowoczesnym malarstwie, zna Lucasa Darby’ego. Oprócz odziedziczonego po ojcu nazwiska ma własny, całkiem niezły dorobek.

– Jak się nazywa jego ojciec? – zapytała śmiertelnie przerażona Maggie.

– Anson Darby, oczywiście. To on malował akwarele z Florydy. – Britt zastanowiła się chwilę.

– Zaraz, czy nie mówiłaś mi kiedyś, że ten malarz miał coś wspólnego z twoją rodziną?

Zimny dreszcz wstrząsnął Maggie. Rozmawiała z Britt, a jej usta wciąż czuły na sobie gorące wargi tamtego mężczyzny. Nic dziwnego, że mnie rozpoznał, pomyślała zawstydzona.

– Czy doczekam się wreszcie od ciebie jakiejś odpowiedzi? – Britt przypomniała przyjaciółce o swoim istnieniu.

Maggie potrząsnęła głową, jakby chciała pozbyć się jakiejś natrętnej myśli.

– Coś wspólnego, to niezbyt trafne określenie – odezwała się wreszcie. – Anson Darby zostawił żonę i dziecko, żeby wyjechać Z moją babcią do Paryża. Prawie dwa lata byli kochankami. W obu naszych rodzinach wybuchnął wielki skandal...


Rozdział 2

 

Po raz pierwszy w życiu Maggie zobaczyła, jak jej przyjaciółka się denerwuje.

– Czy on o tym wie? – zapytała pobladła Britt. – Chodzi mi o to, czy wie, kim jesteś?

– Nie sądzę. – Maggie przecząco pokręciła głową. – Nie mówiłam mu, jak się nazywam. A zresztą, nawet gdyby, to i tak nie skojarzyłby, o kogo chodzi.

– No dobrze. Jeśli on nie wie nic o tobie, a ty dopiero przed chwilą poznałaś jego nazwisko, to dlaczego wypadłaś z kuchni taka przerażona?

Na wspomnienie gorącego pocałunku Luke’a Darby’ego i jego nieskromnej propozycji, Maggie znów oblała się rumieńcem. Zwięźle opowiedziała przyjaciółce o tym, co się przed chwilą wydarzyło. Nie powiedziała tylko, że mężczyzna nazwał ją „Lilith". Postanowiła, że tę zagadkę sama wyjaśni.

Przyznaję, że nawet jak na ekscentrycznego artystę, posunął się trochę za daleko – powiedziała Britt. – Chociaż z drugiej strony on nie ma opinii podrywacza. Naprawdę chcesz się z nim teraz spotkać?

Maggie zawahała się.. Oczy wiście, że to, co wydarzyło się w kuchni, bardzo nią wstrząsnęło, ale już przed lustrem w toalecie zdała sobie sprawę, że jej ciało odpowiedziało na pocałunek Luke’a jak delikatny instrument na dotknięcie wprawnych palców muzyka. Użył przemocy, obraził ją, ale oprócz normalnego w podobnej sytuacji zakłopotania, czuła także fizyczny pociąg do tego człowieka. Maggie skrzywiła się z niesmakiem. Pomyśleć tylko, że coś takiego mogło się wydarzyć. Syn Ansona Darby’ego i wnuczka Edith, nieświadomi swojej tożsamości, wtuleni w siebie, odgrywają parodię dawno minionej namiętności.

– Masz rację. Rzeczywiście, nie chcę go więcej widzieć – powiedziała Maggie. – Jeśli zostaniemy sobie przedstawieni i on przypadkiem skojarzy moje nazwisko z nazwiskiem babci, to może z tego wyniknąć kłopotliwa sytuacja. Także dla ciebie. Jest przecież członkiem zarządu.

Wyraz twarzy przyjaciółki upewnił Maggie co do słuszności podjętej decyzji. Britt rozejrzała się dyskretnie.

– Właśnie przygotowuje dla ciebie szampana – powiedziała. – Zaraz zacznie cię szukać. Co chcesz zrobić?

– Wrócę do domu, – Dam ci kluczyki do samochodu, Trafisz sama? – zapytała Britt.

– Chyba tak. A ty jak dojedziesz?

– Ktoś mnie podrzuci.

Britt powtórzyła przyjaciółce, jak ma trafić do jej mieszkania, po czym Maggie zabrała z jej gabinetu swoją torebkę i dyskretnie wymknęła się tylnymi drzwiami. Dopiero kiedy znalazła się nad morzem, poczuła się bezpieczna. Bezpieczna i pełna żalu. Nigdy dotąd pocałunek żadnego mężczyzny nie poruszył jej tak, jak pocałunek Luke’a Darby’ego. Jego dłonie, jego usta wypaliły w sercu dziewczyny trwały ślad. Miała takie uczucie, jakby to, co się stało – było zapisane w gwiazdach. Wiedziała o tym od chwili, w której ich oczy spotkały się po raz pierwszy. Ten mężczyzna pociągał ją i trwożył jednocześnie. Była wstrząśnięta jego propozycją i wściekła, a jednocześnie bardzo żałowała, że mu odmówiła.

Nie była to taka zdawkowa propozycja, myślała Maggie, leżąc już w łóżku i tuląc do siebie poduszkę. On naprawdę tego pragnął. Ja też chciałam, żeby Lucas Darby został moim kochankiem. Jedno nie ulega wątpliwości: rozpoznał mnie, chociaż mnie nie znał. Być może widział wiszący w Little Heron Creek portret Edith. Albo jakieś zdjęcie... Bogu dzięki, że w porę się zorientowałam. Nie możemy się widywać. Nie mogę pozwolić, żeby to, co wydarzyło się dzisiaj, jeszcze raz się powtórzyło.

Zasnęła i przyśnił jej się Luke Darby. Mówił do niej: „Lilith, mój ukochany aniele"...

 

Poranna krzątanina Britt obudziła Maggie. Natychmiast przypomniała sobie wydarzenia wczorajszego wieczoru. Przeciągnęła się i odrzuciła kołdrę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin