Barret William E. - Lewa reka Boga.pdf
(
1166 KB
)
Pobierz
William Edmund Barrett
LEWA RĘKA BOGA
UWERTURA
Ten duży oddział szpitala misyjnego był przestronną salą ze ścianami pobielonymi i
dwoma równymi rzędami łóżek. Jeszcze kilka miesięcy temu łóżek nie wystarczało,
teraz tylko połowę ich zajmowali chorzy. Ci, którzy potrzebowali leczenia, stracili
zaufanie do szpitala, niewielu więc chorych przybywało. Na końcu przejścia stało
biurko pielęgniarki; gabinetowa lampka ocieniona zielonym kloszem stanowiła
jedyne światło w sali. Za biurkiem siedziała pielęgniarka Anne Scott i cierpliwie
wyjaśniała właściwości pewnych lekarstw młodej praktykantce Chince.
Robiła to tak często, że mogła udzielać wyjaśnień prawie machinalnie.
To był jeden ze spokojnych wieczorów. Chorzy leżeli cicho, nikt nie jęczał ani nie
szlochał, nikt nie chrapał. Panowała w sali jakaś duszna cisza i Anne to odczuwała.
Na biurku stała karafka z przegotowaną wodą - pryzmat, w którym światło
załamywało się tęczowo mnogością miniaturowych odbić jej twarzy. Oto tuzin
maleńkich panien Scott, blondynek schludnych, wykrochmalonych, urzędowych.
Anne, mówiąc zniżonym głosem do służbistej pra-ktykantki, patrzyła na te swoje
odbicia. Ostatecznie czemuż by nie miało być ich aż tyle?
Wiele dziewcząt naraz było w Anne; idealistka i realistka, lękliwa i odważna,
dziewczyna, która kochała mężczyznę szalenie, i dziewczyna, która skończyła z
miłością, rutynowana pielęgniarka, dobra znajoma śmierci, zawsze czujnej w czasie
jej pracy, a także wróg śmierci, walczący o życie
7
ludzi jej osobiście obojętnych. Teraz Anne widziała własne twarze tak różne w
załamaniach karafki i pomimo wszystko znała siebie - dramatyzowała siebie trochę,
niezupełnie zadowolona nawet ze swego Wybranego „ja", bo nie miała nikogo, kto
by jej przypominał, że jest kobietą - żadnych widzów do oceny jej możliwości.
Nastrój tego wieczora ciążył jej, a takich wieczorów i nocy było dużo.
Nagle stary Chińczyk w pierwszym łóżku z lewej strony przejścia podniósł chudą
rękę, sztywny palec wycelowany w sufit. Już nie zdołałby sięgnąć do dzwonka i tylko
podnoszeniem zesztywniałego palca mógł ją przywołać. Odbicia w karafce zniknęły,
Anne była znów pielęgniarką. Szybko podeszła do łóżka.
- Jakiś kłopot, Li Kwan?
Ton przybrała lekki, wesoły. Starzec spojrzał na nią, zamrugał łzawiącymi oczami.
Był niewiarygodnie stary i chory, w myśl wszelkich lekarskich orzeczeń powinien nie
żyć już od tygodni, a przecież nie wiadomo czemu, zdawałoby się wbrew logice,
wciąż jeszcze żył. Przez długie tygodnie dogorywania tego pacjenta Anne
przywiązała się do niego i on, czuła to, przywiązał się do niej. Rozciągnął szerokie
bezzębne usta w uśmiechu.
- Ksiądz przyjedzie - powiedział.
Powtarzał to często, ale zawsze ze znakiem zapytania w głosie. Dziś jednak nie pytał.
Zabrzmiało to jak rzeczowe stwierdzenie faktu i na jego twarzy malowała się
spokojna ufność. Dziewczyna patrzyła przez chwilę zdumiona, potem pogłaskała go
po ramieniu.
- Mamy nadzieję, że przyjedzie - powiedziała. - Nam wszystkim ksiądz jest
potrzebny, Li Kwan. Zrobić coś dla ciebie?
- Ksiądz przyjedzie dzisiaj.
-
Czy ja wiem...
Uporczywość tego twierdzenia wprawiła ją w zakłopotanie. Li Kwan nigdy dotąd nie
był taki. Oczami dzisiaj nie zmętniałymi wpatrywał się w nią ze skupieniem, jak
gdyby prosząc, żeby uwierzyła.
- Ksiądz przyjedzie zaraz w tym deszczu - powiedział.
On nie może - pomyślała - wiedzieć, że deszcz pada.
Przecież tu w sali ani nie ma okien, ani szmeru tego cichego
8
deszczu nie słychać. I pomyślała, że może śmierć, trzymana zbyt długo w szachu, już
stoi nad Li Kwanem.
- Zbadam tętno - rzekła.
Ujęła go za kościstą rękę i spojrzała na zegarek. Starzec zamknął oczy, nieomal
uśmiechnięty. Naliczyła sto osiemnaście uderzeń i to było w porządku. Od tygodnia
jego tętno wahało się w granicach sto dwanaście do stu dwudziestu. Przyjrzała się
choremu. Czy śpi teraz, czy nie śpi? Ten Chińczyk jest niezgłębiony, wprost
niedorzecznie prosty pod wieloma względami, ale skądinąd zgoła niepojęty.
Chrześcijanin niezłomnie wierzący, a jednak to jego ufne oświadczenie, że ksiądz
przyjedzie w deszczu, jakoś nasuwa myśl o pogaństwie i dawnych bogach. W istocie
Li Kwan nie mógł wiedzieć, nikt nie mógł wiedzieć, i w ogóle przyjazd księdza,
zważywszy sytuację, był wysoce nieprawdopodobny, ale tą pielęgniarką,
Amerykanką, jakoś to wstrząsnęło, aż poczuła nieledwie bojaźń. Chociaż miewała do
czynienia z przywidzeniami osób bardzo chorych, to było coś innego.
Zmarszczyła lekko brwi, ale wróciła do biurka opanowana, znów chłodno i spokojnie
urzędowa. Dawno już zrozumiała sens starego powiedzenia wojskowego - oficer
martwi się samotnie w namiocie, nigdy przy swoich żołnierzach. Na pytające
spojrzenie młodej Chinki odpowiedziała krótkim przytaknięciem.
- Będę teraz w laboratorium albo w kancelarii, w razie czego, Celeste -
powiedziała.
Potrafiła być autorytatywna i władcza, ale ten zawodowy sposób bycia zostawiła za
sobą w sali. Na ciemnym korytarzu jaśniał tylko płomyk czerwonej lampki oliwnej
przed krucyfiksem. Zatrzymała się i popatrzyła na postać cierpliwego, umęczonego
Chrystusa dziwnie żywą w pląsających cieniach.
Powoli z rękami złożonymi do modlitwy uklękła na klęczniku. Krzyż był dla niej
symbolem Boga Wszechmocnego, Stworzyciela nieba i ziemi, Odkupiciela świata.
Za postacią na krzyżu kryła się napawająca bo jaźnią tajemnica Trójcy, której ona ani
nie pojmowała, ani nie starała się pojąć, ale w którą pokornie wierzyła, bo patrzyła
już na wiele narodzin i zgonów, i chociaż tych tajemnic też nie pojmowała, to jednak
wiedziała, że człowiek rodzi się i umiera i tak być musi.
9
Wpatrzona w krucyfiks odmówiła modlitwę. Była katoliczką, ale trzymała krucyfiks
dla umierających zarówno katolików jak i protestantów. Krzyż to powszechny
symbol chrześcijaństwa. Z całego serca teraz modliła się za Li Kwana, prosiła Boga,
żeby Li Kwan ,nie mylił się <0 do przyjazdu księdza. Czegoś zasadniczego brak
misji pozbawionej księdza, szczególnie misji tutaj. Chińczycy, raz nawróceni,
nabierają zaufania do wszystkiego, co misja popiera, ale gdy nie ma księdza,
zaczynają wątpić. Chociaż przyjmują, że leczenie szpitalne jest sposobem, w jaki
Bóg przynosi im ulgę w ich chorobach, lękają się szpitala. Bez księdza misja jest
niczym, nie jest nawet szpitalem funkcjonującym należycie.
Anne Scott modliła się z pełnym tego zrozumieniem. Z natury prosta i bezpośrednia,
wierzyła w Boga też po prostu. Nie uważała się za istotę silną, liczyła jednak na to, że
siła spłynie na nią w razie potrzeby. I, o dziwo, zawsze tak było.
Po pięciu minutach wstała z klęczek. Za zakrętem korytarza, biegnącego przez
skrzydło wschodnie, zobaczyła krechę nikłego światła pod drzwiami laboratorium.
Jeszcze wahając się, zapukała. Potem czekała dość długo, zanim usłyszała szorstki
głos:
- Proszę!
Doktor David Sigman siedział okrakiem na wysokim stołku przy stole
laboratoryjnym. Miał przed sobą w ramce sześć probówek z różnokolorowymi
cieczami i strzykawkę napełnioną jakimś ciemnoczerwonym płynem. Bardzo
uważnie wstrzykiwał do każdej z probówek po dwie krople tej czerwieni. Anne Scott
cierpliwie czekając przyglądała mu się.
Jego twarz szeroka, gąbczasta, wyglądała zawsze jak nie ogolona, nawet gdy się
ogolił przed chwilą. Ciemne, gęste włosy siwiały mu nad uszami i rzedły na
ciemieniu. Nosił okulary w szylkretowej oprawie. Nos miał mięsisty, wydatny. Usta
szerokie i duże zęby. Mocno zbudowany, sprawiał wrażenie brutala stworzonego do
ciężkiej pracy fizycznej, ale ręce miał piękne, palce długie, zręczne i wprawne.
Wydawało się, że całą duszę wkłada w swoje palce i w to, co nimi robi.
Po wstrzyknięciu ostatniej kropli do ostatniej probówki odłożył strzykawkę, igłę
owinął wilgotną watą. Można by myśleć, że nie zauważył wejścia pielęgniarki, a
przecież
10
Wpatrzona w krucyfiks odmówiła modlitwę. Była katoliczką, ale trzymała krucyfiks
dla umierających zarówno katolików jak i protestantów. Krzyż to powszechny
symbol chrześcijaństwa. Z całego serca teraz modliła się za Li Kwana, prosiła Boga,
żeby Li Kwan nie mylił się co do przyjazdu księdza. Czegoś zasadniczego brak misji
pozbawionej księdza, szczególnie misji tutaj. Chińczycy, raz nawróceni, nabierają
zaufania do wszystkiego, co misja popiera, ale gdy nie ma księdza, zaczynają wątpić.
Chociaż przyjmują, że leczenie szpitalne jest sposobem, w jaki Bóg przynosi im ulgę
w ich chorobach, lękają się szpitala. Bez księdza misja jest niczym, nie jest nawet
szpitalem funkcjonującym należycie.
Anne Scott modliła się z pełnym tego zrozumieniem. Z natury prosta i bezpośrednia,
wierzyła w Boga też po prostu. Nie uważała się za istotę silną, liczyła jednak na to, że
siła spłynie na nią w razie potrzeby. I, o dziwo, zawsze tak było.
Po pięciu minutach wstała z klęczek. Za zakrętem korytarza, biegnącego przez
skrzydło wschodnie, zobaczyła krechę nikłego światła pod drzwiami laboratorium.
Jeszcze wahając się, zapukała. Potem czekała dość długo, zanim usłyszała szorstki
głos:
- Proszę!
Doktor David Sigman siedział okrakiem na wysokim stołku przy stole
laboratoryjnym. Miał przed sobą w ramce sześć probówek z różnokolorowymi
cieczami i strzykawkę napełnioną jakimś ciemnoczerwonym płynem. Bardzo
uważnie wstrzykiwał do każdej z probówek po dwie krople tej czerwieni. Anne Scott
cierpliwie czekając przyglądała mu się.
Jego twarz szeroka, gąbczasta, wyglądała zawsze jak nie ogolona, nawet gdy się
ogolił przed chwilą. Ciemne, gęste włosy siwiały mu nad uszami i rzedły na
ciemieniu. Nosił okulary w szylkretowej oprawie. Nos miał mięsisty, wydatny. Usta
szerokie i duże zęby. Mocno zbudowany, sprawiał wrażenie brutala stworzonego do
Plik z chomika:
julus12
Inne pliki z tego folderu:
Maxted Anna - Helen dochodzi do siebie.pdf
(1829 KB)
Herries Anne - Londyński sezon 01 - Matrymonialne propozycje.pdf
(965 KB)
Delinsky Barbara - Namiętności Chelsea Kane.pdf
(2145 KB)
Updike John - Farma.pdf
(1045 KB)
Delinsky Barbara - Marzenie.pdf
(676 KB)
Inne foldery tego chomika:
!!!!! ♥♥♥ FILMY WARTE OBEJRZENIA ♥♥♥ !!!!!
0
BIBLIOTEKA
colorado
Dokumenty
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin