Lekcja Pitagorasa = opowiadanie.doc

(58 KB) Pobierz
Lekcja Pitagorasa (opowiadanie)

Lekcja Pitagorasa (opowiadanie)

Konrad Świć

Oto Jaś Kowalski, zwykły, przeciętny uczeń I klasy gimnazjum. Właśnie wrócił ze szkoły. Nie ma pojęcia, co go czeka w nadchodzącym dniu.



Janek wszedł do pokoju, rzucił się na łóżko, wyciągnął z plecaka zmiętą kartkówkę oddaną na ostatniej lekcji i rzucił go w bliżej nie określonym kierunku.

- No nie... znowu lufa z matmy... mama mnie zabije. Po co oni tego uczą? Już umiem liczyć. Na jakiego grzyba mi te pierwiastki i funkcje? - narzekając zwinął kartkę w kulkę (z zaszczytną oceną dopuszczającą) i wyrzucił ją do kosza.

- Jasiu! Już wróciłeś? - zza drzwi dobiegł głos mamy.

- Taaak... - Jaś zwlókł się z łóżka i poczłapał do kuchni.

- I co? Nauczyciel oddał wam te kartkówki z matematyki?

Janek zbladł.

- Nie... Wiesz jaki on jest. Wczoraj mówił, że odda dzisiaj, dzisiaj mówi, że odda jutro... będzie dobrze, jak odda w tym tygodniu. - Jaś starał się wypaść przekonująco.

- A to szkoda. Chciałabym wiedzieć, czy zrobiłeś postępy od ostatniego razu. - Mama spojrzała groźnie. - Jak odda, to pokaż mi tą kartkówkę. A teraz idź odrabiać lekcje.

- Uff... - westchnął Jaś, wracając do pokoju. - Jutro będzie poprawa. Może się nauczę...



Oczywiście, jak przystało na roztargnionego bałaganiarza, Janek w ogóle nie przygotował się do poprawy, bo zapomniał. Poszedł spać umiejąc tyle samo co przedtem, czyli prawie nic.

Następnego dnia rano, po śniadaniu, wracając do pokoju po plecak znowu rzucił się na nie do końca pościelone łóżko i zamknął oczy.

- O nie... Znowu się nie nauczyłem. Nie poprawię oceny. Lufa zostanie w dzienniku. Mama tym razem na pewno mnie zabije. - przepowiedział niewesołą przyszłość i otworzył oczy.

I nagle zobaczył stojącego przed nim mężczyznę z siwiejącą brodą , owiniętego w śmieszne prześcieradło i emanującego błękitnym światłem. Brodacz uśmiechnął się, rozbawiony miną Janka.

- Kim... ty... jesteś? - wykrztusił Jaś.

- Pitagoras. Miło mi cię poznać.

- Maaamoo! Tu jest jakiś facet, i mówi, że nazywa się Pitagoras!

Mama weszła do pokoju.

- Jaki znowu facet? Jasiu, nie wygłupiaj się i idź już, bo się spóźnisz do szkoły. - powiedziała z lekką irytacją w głosie i wyszła szybko.

- Oni mnie nie widzą - odezwał się człowiek podający się za Pitagorasa. - Tylko ty możesz mnie widzieć. Nie oglądasz telewizji? Coś takiego było chyba w pięciu filmach.

- Co... gdzie... jak... - Janek był nieco zdezorientowany.

- Spokojnie. Wyjaśnijmy sobie wszystko. Jestem Pitagoras. Przybywam z zaświatów, żeby porozmawiać z tobą o matematyce.

- Ty... ty... jesteś duchem? - Jaś patrzył na niego z przestrachem.

- No Mniej więcej.

- I... przybywasz zza światów...

- Mówi się "z zaświatów".

- Dobrze, z zaświatów. Jak tam jest?

- No cóż... - Pitagoras trochę się zmieszał - ci na górze nie pozwolili mi ujawniać szczegółów.

- Aha... Więc mówisz, że jak się nazywasz?

- Pitagoras. Mam nadzieję, że wiesz, kim jestem?

- Eee... - Jaś przypomniał sobie, że kiedyś to imię obiło mu się o uszy - Chyba jakimś Grekiem.

- Co?! - Pitagoras poczerwieniał - więc dzisiejsza młodzież, która uczy się matematyki, nawet nie wie, kto był jej twórcą?! - spojrzał na niego z wyrzutem - no, przesada może nie twórcą, ale w każdym razie jestem człowiekiem zasłużonym dla matematyki i należy mi się szacunek! - w tym momencie jego wzrok spoczął na podręczniku matematyki leżącym na stole. - I ty zostaniesz Pitagorasem . No proszę, więc jednak stałem się sławny. Fajnie.

- Nawet, jeżeli jesteś duchem, to niemożliwe, żebyś był prawdziwym Pitagorasem. - stwierdził Janek.

- A niby dlaczego?

- Bezbłędnie mówisz po polsku.

- Nie żyję od ponad dwóch tysięcy lat. Miałem dużo czasu na naukę języków obcych.

- Nie zachowujesz się jak starożytny mędrzec.

- Nie? - Pitagoras szybko wyprostował się i przybrał pozę odpowiednią dla czcigodnego starca - No cóż... Rzymianie mieli takie powiedzenie: "Czasy się zmieniają , a my wraz z nimi".

- Mówiłeś nawet coś o filmach!

- Widzisz... Tam, na górze, mamy dużo wolnego czasu i trochę nie wiemy, co z nim robić. Oglądanie waszych filmów to jeden świetny sposób na zabijanie go.

-Powiedzmy, że rozumiem. - Janek spojrzał na niego podejrzliwie - Wytłumacz, po co tu właściwie jesteś.

- Widzisz... Na górze uznali, że dzisiejsza młodzież nie szanuje matematyki. I że takim jak ty trzeba uświadomić, jak bardzo ona jest ważna. Wybrano do tego mnie i Euklidesa. A ponieważ żadnemu z nas się nie chciało, rzuciliśmy monetą.

- To tam są monety?

- To nieważny szczegół. W każdym razie ja przegrałem. A Euklides wygrał. Cwaniak jeden. I na mnie spadł ciężki obowiązek uświadomienia młodzieży, jak bardzo ważna jest matematyka. - Pitagoras westchnął ciężko. - No, to zaczynamy. Lekcja pierwsza: rola matematyki w codziennym życiu.

- Chwileczkę, nie mam czasu! Ja muszę iść do szkoły! - bronił się Jaś.

- Ależ to żaden problem. W szkole nie gorzej niż gdzie indziej przekonasz się, że potrzebujesz matematyki.

- Ja? Potrzebuję? Matematyki? - Jaś spojrzał na niego krzywo.

- Myślisz, że to nieprawda? No to spójrz.

Pitagoras wykonał kilka tajemniczych gestów. Nagle wokół rozeszła się fala dziwnego, niebieskiego światła. Po chwili rozpłynęło się i wszystko było jak przedtem. Prawie.

- Co ty zrobiłeś? - Jaś niespokojnie rozejrzał się dookoła.

- Wyeliminowałem matematykę. Już jej nie ma. Co prawda zostało wszystko co zostało stworzone dzięki matematyce, ale to będzie na następnej lekcji.

- Nie widzę żadnych zmian.

- Wkrótce je zobaczysz - uśmiechnął się Pitagoras.

- Ja nie mam czasu, muszę już iść. - Janek zerknął na półkę nad łóżkiem - Hej! Co zrobiłeś z moim budzikiem?

- Budzik to urządzenie, które mierzy czas. Liczy sekundy. A więc wykorzystuje matematykę. Zniknął razem z nią. - Pitagoras nie przestawał się uśmiechać.

- Mam tego dosyć. - Jaś spojrzał na niego spode łba. - Wychodzę.

Grek odprowadził go wzrokiem.



Wieczorem tego dnia Pitagoras znów pojawił się w pokoju Janka, który już na niego czekał.

- Ach, to ty - mruknął Janek.

- No i jak było?

- Fajnie! - Jaś się ożywił. - Zwłaszcza w szkole. Nie dostałem kosy z historii za nieprzygotowanie, bo z dziennika zniknęły oceny. Matematyki w ogóle nie mieliśmy. No i sale nie były ponumerowane, więc zanim każda klasa trafiła do swojej, urywała się połowa lekcji. Było świetnie.

- O nie... - Pitagoras przejechał ręką po twarzy. - Więc niczego się nie nauczyłeś. Nie rozumiesz, że na świecie powstał chaos? Że tak nie można żyć?

- Ee tam.

Grek zrobił groźną minę.

- Na pewno zdarzyło ci się masę nieprzyjemnych rzeczy. Przyznaj się!

- Nooo... - Jaś był nieco zbity z tropu. - Na polskim było dyktando. Pierwszy raz napisałem wszystko dobrze. Ale nie dostałem piątki, bo dziennik zniknął.

Twarz Pitagorasa od razu się rozjaśniła.

- Mów dalej.

- Zniknął też mój zegarek, którego zawsze wszyscy mi zazdrościli.

- I co jeszcze?

- Kierowcy na ulicy jeździli podejrzanie szybko.

- Oczywiście, bo nie mieli szybkościomierzy.

- Mój cyfrowy odtwarzacz kompaktów nie działał, więc było trochę nudno.- głos Jasia stał się trochę markotny.

- No pewnie, przecież był cyfrowy.

- A ludzie na ulicy opowiadali sobie, co się działo w biurach, bankach i szpitalach.

- Och, to poważna sprawa. Coś jeszcze?

- Tata nie dał mi kieszonkowego, bo pieniądze zniknęły.

- No i... ?

- A mama bez pieniędzy nie kupiła nic do jedzenia i nie było kolacji, a ja tak lubię jeść - w głosie Janka brzmiała wyraźna rozpacz. - No dobra, przyznaję, że bez matematyki nie można żyć. Ale dalej nie rozumiem, po co mam się jej uczyć.

- Wkrótce to się tego dowiesz. Najważniejsze, że zrozumiałeś pierwszą lekcję. A teraz idź spać. Zobaczymy się rano - powiedział i zupełnie bez ostrzeżenia zniknął.

- Świetny pomysł. Zasnąć i obudzić się z tego głupiego snu. - ucieszył się Janek.



Kiedy rano otworzył oczy, szybko zerknął na półkę. Budzik był na swoim miejscu i działał.

- Uff... Więc to naprawdę był tylko sen. - Z westchnieniem pełnym ulgi Jasio przewrócił się na drugi bok.

I wtedy zobaczył Pitagorasa.

- Witaj - powiedział Grek. - Czas na drugą lekcję.

- O nie... - Jaś jęknął i upadł na poduszkę. - Więc czeka mnie jeszcze gorszy dzień.

- Dlaczego zaraz gorszy... Urządzimy sobie wycieczkę po miejscach i czasach.

- Czasach? - Jaś momentalnie podniósł się z łóżka. - Chcesz powiedzieć, że potrafisz podróżować w czasie?

- Eee... Nie do końca... - Pitagoras znów był nieco zmieszany - widzisz, gdybym wyjaśnił ci to dokładnie, zrobiłbym rewolucję w fizyce, a nie chcę tego robić. W dużym skrócie: potrafię widzieć i pokazywać innym różne warianty przeszłości, przyszłości i teraźniejszości, czyli to, co może być za jakiś czas i to, co mogłoby być teraz, ale nie jest, bo... - urwał, widząc minę chłopca. - Wiem, za skomplikowane, ale zaraz zrozumiesz, o co mi chodzi.

- Nie sądzę - westchnął Janek.

Pitagoras nie zwrócił na to uwagi.

- Wczoraj usunąłem tylko matematykę, a nie rzeczy stworzone dzięki niej. A gdyby zabrakło jej dawniej? Na przykład w dniu dokonania ważnego odkrycia? Wiesz, jaki by to miało wpływ na historię?

- Nie mam pojęcia.

- Zaraz zobaczysz. Chodź do drugiego pokoju. Aha, i ubierz się. Śmiesznie wyglądasz w tej piżamie.

Grek wyszedł (o ile duchy chodzą) tak szybko, że nie zdążył zobaczyć zakłopotanej miny Jaśka.

Kiedy Janek pojawił się w pokoju w nieco porządniejszym stroju, Pitagoras był już trochę zniecierpliwiony.

- Wreszcie jesteś. No, to zaczynamy lekcję. Po pierwsze, musisz uświadomić sobie, że matematyka jest najważniejszą z nauk ścisłych i inne nauki właściwie nie mogą istnieć bez niej. Matematyka jest korzeniem - jeżeli się go podetnie, inne gałęzie nauki uschną.

Jasio spojrzał na niego bez entuzjazmu.

- Przejdźmy od słów do czynów - Pitagoras zauważył spojrzenie. - Gdyby tak matematyka zniknęła w 1945 roku, kiedy wynaleziono pierwszy komputer...

Wykonał parę gestów, tak jak poprzedniego dnia. Jaś wytrzeszczył oczy, widząc, jak w błysku błękitnego światła rozpływa się w powietrzu przenośny komputer jego ojca, zawsze zabierany na służbowe wyjazdy.

- Co ty robisz?! Sprowadź tu zaraz ten komputer! Tata mnie zabije...

- Spokojnie. - Pitagoras trochę się zirytował. - To tylko chwilowe. Masz tu uczyć się szanować matematykę, więc przestań zajmować się takimi drobiazgami.

- Na ten drobiazg ojciec wydał oszczędności trzech lat... - zaczął Jaś.

- Cicho! Teraz inny przykład. Gdyby matematyki nie było w roku... 1926, o ile się nie mylę, kiedy to... jak on tam... chyba Baird zbudował pierwszy odbiornik telewizyjny...

Znowu machnął ręką. Stojący na stoliku telewizor podążył w ślad komputera, znikając w niebieskim błysku.

- Rozumiesz?

- Nie. - Janek spojrzał na niego z wyrzutem. - Na razie wysłałeś nie wiadomo gdzie kilka drogich sprzętów.

- No masz. - Pitagoras zgrzytnął zębami. - W takim razie pokażę ci dokładnie, jak to się dzieje, że te sprzęty znikają.

Tym razem Grek wyciągnął obie ręce i wykonał kilka ruchów. Jaśniejszy niż zwykle błysk oślepił Jasia.

Kiedy otworzył oczy, zamiast pokoju zobaczył małe, słabo oświetlone pomieszczenie. Na jego środku stał stół, a na nim leżało dziwne, przestarzałe urządzenie składające się z masy pudełek, blaszek i przewodów. Jakiś mężczyzna siedział za stołem i studiował notatnik.

- On nas nie widzi - Pitagoras uprzedził pytanie Janka. - Jest rok 1895, a ten tutaj to Marconi. Właśnie pracuje nad swoim pierwszym bezprzewodowym telegrafem.

Co by zrobił, gdyby matematyka zniknęła? - zadał to pytanie po raz kolejny i znów zamachał ręką.

Nagle Marconi zmarszczył czoło, spojrzał krytycznie na swoje notatki i odłożył je. Zajął się maszyną, połączył kilka przewodów, wypróbował urządzenie, po paru nieudanych próbach zdenerwował się, uderzył pięścią w stół i wyszedł trzaskając drzwiami.

- Widzisz? - Pitagoras spojrzał na Jasia. - Bez matematyki nie mógł skończyć swojego dzieła. Zobaczmy, czy coś zmieniło się w twoich czasach. - Klasnął znowu.

Kiedy znaleźli się w mieszkaniu, Jasio od razu zauważył brak radia oraz krótkofalówki, którą bawił się z kolegami w wieku dziesięciu lat.

- No dobrze, rozumiem. Bez matematyki nie dokonano by paru ważnych odkryć.

- Paru? Tylko paru?- Pitagoras był zirytowany. - Gdybym zrobił to samo z Michaelem Faraday'em , być może nie byłoby żadnych elektrycznych urządzeń.

- A kto to był? - Jaś zmarszczył się, słysząc następne nazwisko do zapamiętania.

- Och, jaka ta młodzież niewykształcona... Fizyk i eksperymentator. Odkrył większość praw rządzących elektrycznością. Gdyby nie on, nie byłoby takich wynalazców jak Thomas Edison, który z kolei wynalazł żarówkę, więc gdybyśmy jemu zabrali matematykę, w waszym domu nie byłoby światła...

- Wystarczy! - Janek miał dosyć. - Ciągle rzucasz tutaj nazwiskami, które mi niewiele mówią. A przecież ludzie żyli tyle lat bez tej całej matematyki i fizyki.

- Po pierwsze, żyli w nieco gorszych warunkach niż ty. Po drugie, jesteś pewien, że bez matematyki?

Pitagoras machnął rękami. Znaleźli się w prymitywnym, zapiaszczonym budynku. Powietrze było bardzo gorące. Tuż obok klęczał mężczyzna ubrany w prostą białą szatę z kilkoma ozdobami na głowie. Moczył właśnie ostro zakończoną trzcinkę w czarnej cieczy i pokrywał zwój papirusu dziwnymi znakami.

- Starożytny Egipt. Jedna z najstarszych cywilizacji na ziemi - wyjaśnił Pitagoras. - Ten urzędnik właśnie spisuje bardzo ważne dla państwa dokumenty. Oni też potrzebowali matematyki. Musieli zapisywać dużo ważnych rzeczy: ile zebrano zboża, ilu ludzi pracowało przy budowie piramidy, ile im trzeba wydać tego zboża, albo chociażby kalendarz do obliczenia, ile czasu zostało do wylewu Nilu, a to było dla nich bardzo ważne.

Wykonał kolejny dziwny gest. Urzędnik popatrzył w pismo, jakby było zjawiskiem nadprzyrodzonym, postawił kilka znaków, po czym wybiegł krzycząc w niezrozumiałym języku coś, co brzmiało jak klątwy.

- Bez matematyki organizacja wielkiego państwa byłaby niemożliwa. - ciągnął Pitagoras.- Panowałby chaos. Kto wie, może nigdy nie powstałaby żadna cywilizacja? Może ludzkość zostałaby na etapie barbarzyńskich plemion?

- No dobrze - westchnął Jaś z rezygnacją - matematyka jest wszystkim potrzebna. Ale czy to takie ważne, żebym ja się jej uczył?

- Dalej nie wierzysz, że jej potrzebujesz? Trudno. Pora na ostatnią lekcję. Do tej pory pokazywałem ci przeszłość bez matematyki. Teraz zobaczysz parę możliwych wariantów przyszłości.

Następne machnięcie ręką wysłało ich z powrotem do mieszkania Jasia, ale nieco odmienionego. Wszędzie było pełno elektroniki. Nawet lodówka i kuchenka mikrofalowa miały ekrany przypominające Jankowi komputer taty. Zamiast książek na półkach stały komputerowe płyty CD. Kiedy podszedł do okna, przeżył szok - samochody jeździły w powietrzu.

- Jak to możliwe?

- Postęp technologiczny - uśmiechnął się Pitagoras. Zdjął z półki i włożył do jednego ze stojących na stole urządzeń płytę z napisem Encyklopedia Techniki 2025. Wcisnął kilka klawiszy.

- W zaświatach nauczyłem się nawet obsługiwać komputer. Sprytne urządzenie. O, jest. "Pierwszy działający napęd antygrawitacyjny został zaprojektowany przez polskiego matematyka i fizyka Jana Kowalskiego."

- Chcesz powiedzieć, że ja...

- No, niekoniecznie... To tylko jedna z wielu możliwości. Od ciebie zależy, jaka będzie twoja przyszłość.

- Ale ja nie chcę zostać fizykiem ani wynajdywać napędów antygrawitacyjnych! To jakaś bzdura.

- Co za niedowiarek! Trudno. Użyję najprostszych argumentów.

Pitagoras zamachał rękami jak czarownik z bajki. Oczom Jasia ukazał się ładny, przytulny domek jednorodzinny. Na podjazd wjechał właśnie duży, nowoczesny samochód. Wysiadł z niego przystojny, zadbany mężczyzna w wieku trzydziestu kilku lat. Uśmiechnął się na widok dwóch dziewczynek i chłopca biegnących mu na spotkanie od strony domu. Nad tą sceną ukazał się świetlisty napis:

Jan Kowalski, który w dzieciństwie pilnie uczył się matematyki, zdobył wykształcenie, zawód i założył rodzinę.

Pitagoras bez słowa powtórzył magiczny gest. Ten sam mężczyzna, brudny, nieogolony i w podartym ubraniu kładł się spać w kartonowym pudle pod mostem. Tym razem napis głosił:

Jan Kowalski, który nie chciał się uczyć matematyki, nie zdał egzaminów, nie dostał się do dobrej szkoły i został bezrobotny, a po śmierci rodziców również bezdomny.

- To... też... bzdura... - stwierdził Jaś bez przekonania. - Chcesz mnie przestraszyć. Niemożliwe, żeby aż tyle zależało od mojej... oceny z matematyki - ostatnie zdanie wypowiedział niepewnie, przypominając sobie lufę zatajoną przed mamą.

Pitagoras uśmiechnął się triumfalnie .

- Taki jesteś tego pewien? A na pewno chcesz ryzykować?

Jaś milczał długo.

- Nie chcę - stwierdził w końcu. - Wygrałeś. Będę się pilnie uczył matematyki. Tylko daj mi już święty spokój.

- I tylko dlatego zamierzasz się uczyć? Żebym zostawił cię w spokoju, tak?

- Nie. - Jaś westchnął ciężko. - Przekonałem się, że to leży w moim interesie.

- Nareszcie zrozumiałeś. Matematyka jest darem. Zrób z niego użytek.

- Dobrze, dobrze. Ale usuń ten bałagan. No wiesz, komputer, radio, zegary...

Grek z ciężkim westchnieniem wykonał kolejny z niezliczonych czarodziejskich gestów.

- Nie ma problemu. Wszystko jest na miejscu. Nikt niczego nie pamięta.

- Co?! - jęknął Janek - Więc nikt mi nie uwierzy?

- Ojej twoim zadaniem jest przekonać innych, że matematyka jest ważna. A reszty nie muszą pamiętać.

- A ty?

- Ja będę dalej zajmował się edukacją młodzieży. Ciężka robota przede mną. Na szczęście Euklides zgodził się mi pomóc. - Na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi. - No, to żegnaj.

- Żegnaj, matematyku.

Po czym Pitagoras ostatni raz zamachał rękami i zniknął, zostawiając Jasia, który znalazł się znów we własnym pokoju.



Miesiąc później

Mama patrzyła na przyniesioną z wywiadówki kartkę z ocenami bez zbytniego entuzjazmu.

- Biologia - 3, Geografia - 3, Historia - 2, Język polski - 2, Matematyka - 5-. Co? Pięć minus z matematyki? Jasiu! - mama spojrzała na syna z uśmiechem. - Może jednak będą z ciebie ludzie. Ale musisz jeszcze podciągnąć się z polskiego.

- Ale mamo, polski nie jest taki ważny...

- Bez dyskusji. Weź się za polski. A teraz odrób lekcje.

- Ee tam. - narzekał Jaś po drodze do pokoju. - Już umiem czytać. Po co mi ta poezja?

Kiedy wszedł do pokoju, zobaczył ubranego w grecki strój starca stojącego przy jego łóżku.

Emanował takim samym błękitnym światłem, jak Pitagoras. Cały czas miał zamknięte oczy - wyglądał na niewidomego.

- Witaj - uśmiechnął się do Jasia, mimo, że go nie widział. - Nazywam się Homer. Przybywam z zaświatów, aby porozmawiać z tobą o literaturze.

KONIEC

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin