Coffman Elaine - Tęcza.rtf

(801 KB) Pobierz

Coffman Elaine

 

Tęcza

 

(Heaven knows)

 

Przełożyła Natalia Wiśniewska


1

 

Nantucket, 1850

 

Lizzie Robinson straciła biust, który przyprawiła sobie zaledwie dwie godziny temu. I nie byłoby to wcale takie straszne, gdyby nie fakt, że zgubiła go na schodach prowadzących z rezydencji Crosbych na podwórze. I nawet to nie byłoby wcale takie upokarzające, gdyby Tavis Mackinnon nie pojawił się na szczycie tych fatalnych schodów w momencie, kiedy straciła równowagę. Sama myśl o tym przyprawiała Lizzie o zawrót głowy. Wiedziała, że nie doszłoby do tego, gdyby nie uczucia, jaki żywiła dla Tavisa Mackinnona. Tak bardzo pragnęła, żeby przestał wreszcie traktować ją jak małą dziewczynkę i dostrzegł w niej kobietę. Właśnie dlatego postanowiła wypchać stanik sukienki watą, wydawało jej się bowiem, że tylko w taki sposób może podkreślić swoją kobiecość. Kilka dni temu, gdy kupowała spory zapas waty, nie przyszło jej do głowy, że nawet z bawełnianym biustem może nie zwrócić na siebie uwagi Tavisa Mackinnona. Jej myśli zaprzątały tylko dwa pytania: Jak zdobyć sztuczne piersi oraz co zrobić, żeby Tavis je zauważył?

Tak bardzo zależało jej na tym, żeby zaczaj traktować ją jak dorosłą kobietę. Była zdesperowana. Zaczęła się nawet modlić w tej intencji. Unosiła oczy do nieba, błagając: „Dobry Boże, proszę, proszę, proszę, niech on zauważy, że urosły mi piersi”. Ale nawet przez myśl jej nie przeszło, że zgubi swój skarb u stóp Tavisa.

Doskonale pamiętała ten dzień, kiedy dowiedziała się, że Tavis Mackinnon lubi kobiety hojnie obdarzone przez naturę. Była wówczas na przyjęciu u państwa Starbucków i robiła to co zwykle, chowała się za palmą w rogu przepięknej sali balowej Starbucków. Myślała, że to dobry omen, ponieważ palmy są symbolem triumfu. Przez cały czas spoglądała rozmarzonym wzrokiem w stronę mężczyzny, który już od pięciu lat był obiektem jej westchnień.

On tymczasem robił to samo, co robił przez całe pięć lat. Ignorował ją. W pewnym momencie oparł się jednym ramieniem o wspaniałą, rzeźbioną kolumnę. W tle widać było ścianę, którą zdobiły sceny z greckiej mitologii. Za każdym razem, kiedy spoglądała w kierunku Tavisa, odnosiła wrażenie, że jest nie mniej cudowny niż sam Zeus.

Rozmawiał ze swoimi wiernymi kompanami i najlepszymi przyjaciółmi, Cole’em Cassidym oraz Nathanielem Starbuckiem. Lizzie odwróciła na chwilę wzrok, po czym spojrzała z uwagą na jego błyszczące buty, następnie powoli zaczęła przesuwać wzrok coraz wyżej. Na chwilę zatrzymała się na kolanach, zanim odważyła się spojrzeć jeszcze wyżej. Miał bardzo długie nogi. Skrzyżował ręce na piersi i przez chwilę wpatrywał się w nie. Miał długie, cudowne palce, dłonie czułego mężczyzny, ramiona szerokie, a brzuch płaski. Zdaniem Lizzie, każda część ciała Tavisa była idealna. Ale dopiero kiedy spojrzała na jego twarz, poczuła się tak, jakby znalazła się w niebie.

Gdy tak na niego patrzyła, zaśmiał się z czegoś, co powiedział Cole. Po chwili odwrócił się w stronę Nathaniela, ale Lizzie odniosła wrażenie, że spojrzał dokładnie w jej stronę. Kolana jej zadrżały, serce zaczęło bić niczym szalone, w ustach zaschło, dłonie zaczęły drżeć. Zawsze zastanawiała się, co by zrobiła, gdyby Tavis nie poprzestał na spojrzeniu.

— Lizzie Robinson, co ty tutaj robisz całkiem sama? — zapytała nagle pani Starbuck, kiedy do niej podeszła.

Dziewczyna tak szybko odwróciła głowę, że liście palmy musnęły jej twarz.

Hmmm... chodzi o to, że...

Pani Starbuck uśmiechnęła się do niej porozumiewawczo.

— Jesteś nieśmiała, prawda?

Lizzie nie była w stanie wydusić ani słowa, więc zamiast odpowiedzieć, skinęła lekko głową.

Pani Starbuck westchnęła, po czym spojrzała przed siebie, jak gdyby wspominała swoją młodość.

— Wiem, jak się czujesz. Uwierz mi, że każda dziewczyna przeżywa dokładnie to samo co ty, kiedy zaczyna dorastać. Najlepiej zrobisz, jeżeli pozbędziesz się obaw. Wyprostuj się, podnieść wysoko głowę, weź głęboki oddech i wydobądź cały swój wdzięk. Kiedy zrobisz pierwszy krok i zdobędziesz nowych przyjaciół, poczujesz się o wiele lepiej. Spróbuj, a wtedy zrozumiesz, co mam na myśli — powiedziała pani Starbuck z ciepłym uśmiechem, po czym odeszła.

Jak tylko Lizzie została sama, schowała się ponownie między palmowe liście. Kiedy spojrzała na Tavisa, zapomniała o radach gospodyni.

Westchnęła cicho i ponownie pogrążyła się w rozmyślaniach. Czy ktokolwiek na świecie mógłby mieć piękniejsze usta albo bardziej męski podbródek? Nos Tavisa był tak doskonały, jakby ktoś wyrzeźbił go w marmurze. A oczy — ach te jego oczy! — sprawiały, że za każdym razem, kiedy w nie spoglądała, miała ochotę się spowiadać, chociaż nawet nie była katoliczką. W tych oczach można było zakochać się do szaleństwa. Nie były ani niebieskie, ani szare. Zdaniem Lizzie, miały kolor nieba po burzy.

Tavis spojrzał w inną stronę i nagle dziewczyna uświadomiła sobie, że wszyscy trzej młodzi mężczyźni spoglądają z zainte­resowaniem w stronę odległego końca sali balowej.

Ona również popatrzyła w tamtym kierunku i zdała sobie sprawę, że obserwowali Vernelię Carrouthers, która, jak zwykle, robiła z siebie pośmiewisko. Okazało się, że tym razem wypiła za dużo ponczu, przyrządzonego z dodatkiem mocnego bourbonu z Kentucky. W tej chwili Yemelia miała problem z utrzymaniem równowagi i właśnie to przyciągnęło uwagę trzech eleganckich mężczyzn.

Dobry Boże! — wykrzyknął Nathaniel. — Ona znów zmierza w stronę wazy z ponczem.

Jeżeli wypije jeszcze jedną szklaneczkę, znajdzie się pod stołem — zauważył Cole.

Albo pod Jaredem Crosbym — wtrącił Tavis, który najwyraźniej dostrzegł sygnały, jakie Vernelia posyłała w stronę Crosby’ego.

Tylko traci czas — stwierdził Nathaniel. — Jared lubi kobiety, które mają w sobie głębię. Nie uważasz?

Tavis roześmiał się, po czym odparł:

Tak, z pewnością woli głębsze dekolty.

Cole parsknął śmiechem.

— Być może Jared poszukuje głębi, ale ty z pewnością rozglądasz się za bujnymi kształtami. — Cole szturchnął przyjaciela w bok.

Lubisz, żeby były bujne, prawdą Tavis? — zawtórował Nathaniel, zataczając dłońmi półokręgi przed swoją klatką piersiową.

Tavis wzruszył ramionami.

Muszą być wystarczająco duże, żeby przyciągnąć moją uwagę.

I wypełnić twoje dłonie — zasugerował Cole.

Tym razem Nathaniel roześmiał się głośno i poklepał przyjaciela po plecach.

Och, Tavis, zawsze byłeś wielbicielem dużych biustów.

Na te skandaliczne słowa Lizzie zaparło dech. Wielbiciel dużych biustów.

Spojrzała na stanik swojej najlepszej białej sukni i zdała sobie sprawę, że jest prawie płaski. Była pewna, że gdyby mogła trochę bardziej pochylić głowę, dostrzegłaby czubki butów i nic poza tym. Zrobiło jej się przykro na myśl, że nikt nie zwróci uwagi na jej nieduże piersi. Nagle przypomniała sobie słowa pani Starbuck: Kiedy zaczyna dorastać. Ponownie spojrzała w dół, po czym westchnęła. Przykra prawda była taka, że Lizzie dopiero stała na progu dorosłości. Nic dziwnego, że Tavis widział w niej tylko dziecko, a ona zmarnowała tyle czasu, posyłając mu czarujące uśmiechy i uwodzicielskie spojrzenia. Z pewnością nigdy nie spojrzałby na nią z miłością, tylko z rozbawieniem i pobłażliwością dla jej infantylności.

Z poczuciem upokorzenia gwałtownie odwróciła się na pięcie. Przez cały czas starała się wmówić sobie, że to tylko tymczasowa porażka. Podeszła do czarnego parawanu, który pan Starbuck przywiózł z Damaszku na swoim statku. Usiadła na jednym z dwóch identycznych krzeseł, które stały naprzeciwko siebie, i wtuliła się w róg wysokiego oparcia.

Chciała się schować. Czuła się mniejsza od myszy. Ukryła obute w satynowe pantofelki stopy za nogami krzesła, po czym oparła brodę na rękach i pogrążyła się w rozmyślaniach Zastanawiała się nad tym, co przed chwilą usłyszała o upodobaniach Tavisa, i nad tym, co mogła — albo raczej czego nie mogła — mu zaoferować.

Zmarszczyła czoło, gdy Caroline i Harriet Weatherby wyrwały ją z zamyślenia. Kiedy przechodziły obok, rzuciły złośliwą uwagę pod jej adresem. — Najwyraźniej Tavis jej nie zauważa — powiedziała Harriet. — Albo dostrzegł ją w tłumie i postanowił się ukryć. Jak zwykle Lizzie zignorowała ich złośliwe docinki. W ostatniej chwili opanowała się, żeby nie powiedzieć Harriet, że byłoby lepiej, gdyby Dewey Allison nie zauważył jej siostry Juliet; wówczas ta pojawiłaby się dzisiaj na balu, a nie siedziałaby w domu, dziergając buciki dla dziecka, które nigdy nie pozna swojego ojca.

Jednak po przemyśleniu wszystkich za i przeciw Lizzie westchnęła z rezygnacją. Nagle zrozumiała, że skoro Tavis Mackinnon lubi kobiety o wypukłych kształtach, będzie musiała zrobić wszystko, żeby uwypuklić swoje.

Pozostawało tylko jedno pytanie. Jak tego dokonać? Mogła podkreślić wargi, przyciemnić rzęsy, szczypać się w policzki, żeby wywołać rumieńce, ale co zrobić, żeby powiększyć piersi? Po kilku minutach rozmyślania na jej ustach zatriumfował uśmiech.

Następnego dnia rano udała się do sklepu Burnella. Pan Burnell był zaskoczony jej widokiem, zwłaszcza kiedy położyła przed nim na ladzie kłębek waty do wypychania pościeli.

Wata? — zapytał, unosząc brwi. — Nie wiedziałem, że lubisz wypychać poduszki.

Och, bardzo lubię, panie Burnell. Może mi pan wierzyć.

Od tego dnia czekała z niecierpliwością na kolejne zaproszenie na wiosenny bal. Wiedziała że w momencie gdy Tavis Mackinnon zobaczy jej piersi, padnie jej do stóp. Nareszcie. To było takie proste. Zauważy jej biust, zakocha się, poprosi ją o rękę i będą żyli długo i szczęśliwie.

I nie myliła się. Tavis dostrzegł jej bawełniane piersi.

A nawet trzymał je w dłoni.

 


2

 

Kilka tygodni później Lizzie przygotowywała się na kolejny bal. Włożyła fioletową suknię z zielonymi dodatkami, która miała najbardziej wycięty dekolt. Kiedy była już gotowa, stanęła przed lustrem i spojrzała krytycznie na swoje odbicie.

Nadal była płaska jak deska. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Nie dostrzegała w sobie żadnych oznak dorastania. Zupełnie nic. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyła? Dorosłe kobiety mają biust, a jej klatka piersiowa była płaska.

Gdyby nie jej długie włosy, Tavis Mackinnon mógłby ją wziąć za chłopaka. Ale to już przeszłość. Wiedziała co zrobić, żeby temu zapobiec.

Podbiegła do łóżka, zrzuciła kolorową narzutę, po czym wsunęła głowę pod koronkową pościel i wyjęła stamtąd watę, którą nabyła w sklepie pana Burnella. Oddzieliła dwa kawałki o takiej samej wielkości, zmięła je, po czym uformowała i wsadziła pod bluzkę. Potem znów przejrzała się w lustrze.

Nawet Wezuwiusz byłby zazdrosny, pomyślała. Na własnych oczach przemieniłam się w kobietę. Spoglądając z dumą na swoje dzieło, powiedziała na głos:

— To dopiero są piersi.

Natychmiast po przybyciu na przyjęcie Lizzie dostrzegła Tavisa w towarzystwie dwóch przyjaciół. Na ten widok wstrzymała oddech. Kiedy orkiestra zaczęła się rozgrzewać, stanęła za imponującymi schodami, które prowadziły do sali balowej. Jej drobna dłoń w eleganckiej rękawiczce ściskała mocno poręcz. Z zapartym tchem dziewczyna patrzyła, jak Tavis przechadzał się u boku Nathaniela i Cole’a.

Nie chcąc tracić ani minuty, pobiegła poszukać swojej naj­lepszej przyjaciółki, Rebecki Fidel. Szła szybko przez zatłoczoną salę, aż w końcu dostrzegła japo drugiej stronie parkietu. Zaczęła przepychać się między tancerzami, nie bacząc na ich niezadowolone spojrzenia. Już po chwili stała obok Rebecki.

Chwyciła ją za ramię i pociągnęła w kierunku drzwi.

Chodź ze mną. Szybko! — zawołała.

— Co się stało? — zapytała Rebecca. Kiedy nie otrzymała odpowiedzi, dodała: — Lizzie, na litość boską, czy mogłabyś zwolnić? Zaraz wypadną mi wszystkie kwiaty, które wczepiłam we włosy.

Wyobraź sobie, że te kwiaty to ślad dla twojego księcia z bajki.

— Jakiego księcia? Mogłabyś mi przynajmniej powiedzieć, dokąd idziemy.

Na zewnątrz — odparła Lizzie.

Kiedy znalazły się za drzwiami, zatrzymały się na szczycie schodów, które wychodziły na niewielki ogród Crosbych. Okrągły księżyc świecił wysoko na niebie. Poza tym ogród rozjaśniały blade światła latarni, dzięki czemu było wystarczająco jasno, żeby dostrzec sylwetki trzech mężczyzn, stojących blisko posągu, oraz smużkę dymu, która unosiła się z cygara Cole’a.

— Mogłam się domyślić — wyszeptała Rebecca na tyle głośno, żeby zagłuszyć grającą w oddali orkiestrę.

Mimo że od wielu lat Lizzie nieustannie śledziła Tavisa i była do tego przyzwyczajona, dzisiaj czuła się niepewnie. Praw­dopodobnie jej obawy wynikały stąd, że dzisiaj wieczorem wcieliła się w nową dla niej rolę, rolę kobiety. Nie była pewna, jak powinna się zachowywać, i nawet bujny biust nie dodawał jej odwagi. Stąpała po grząskim gruncie i wiedziała, że jeżeli popełni chociaż jeden fałszywy krok, to będzie jej koniec. Spojrzała na przyjaciółkę, która jak zwykle wyglądała niczym niewinna spokojna owieczka. Ale nawet jej spokój nie pomógł Lizzie opanować nerwów.

Spojrzała w kierunku schodów, potem szybko rzuciła okiem na Tavisa i poczuła się jak łódź, która ma tylko jedno wiosło i kręci się w kółko. Tavis był dorosłym mężczyzną, a ona miała zaledwie piętnaście lat. Mimo to była w nim zakochana do szaleństwa. Wiedziała, że z piersiami czy bez nie jest odpowiednią dziewczyną dla mężczyzny, który wygląda tak jak Tavis. Był niewiary...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin