Alexandra Ripley - Miłość od Boga.pdf

(3207 KB) Pobierz
Ripley Alexandra - Miłość od Boga
ALEXANDRA RIPLEY
MIŁOŚĆ OD BOGA
Alexandra Ripley, powieściopisarka amerykańska, specjalizuje się w sagach i
romansach historycznych. Jej najbardziej znane tytuły jak „Charleston”, „Dziedzictwo
nowoorleańskie”, „PoŜegnania z Charlestonem”, „Ze złotych pól” zajmowały wysokie
pozycje na listach bestsellerów w USA i innych krajach; doczekały się licznych przekładów.
W 1991 roku spod pióra Ripley wyszła „Scarlett” - kontynuacja „Przeminęło z wiatrem”,
napisana na zamówienie spadkobierców Margaret Mitchell. Powieść ukazała się jednocześnie
w kilkudziesięciu krajach świata, odnosząc ogromny sukces wśród czytelników - sprzedano
wiele milionów egzemplarzy. Na podstawie ksiąŜki powstał teŜ miniserial telewizyjny. W
1996 roku ukazała się najnowsza powieść historyczna popularnej autorki - „Miłość od Boga”.
KsiąŜkę tę dedykuję mojej matce, Elizabeth Johnson Braid, oraz pamięci mojego ojca,
Alexandra Josepha Braida.
POCZĄTEK
W małym miasteczku w południowo - zachodniej Anglii rośnie drzewko, niezbyt
wysokie, które zakwita dwa razy do roku, w czasie świąt BoŜego Narodzenia i Wielkanocy.
Oto historia tego drzewa i człowieka, dzięki któremu się tam znalazło.
Wedle kalendarzy, które weszły do uŜytku wiele setek lat później, był ósmy kwietnia
szóstego roku naszej ery.
Kamienne mury, ulice, domy i pałace Jerozolimy mieniły się róŜanozłotą barwą pod
jasnym błękitem nieba rozświetlonego popołudniowym słońcem. Lekki wiaterek niósł zapach
wiosny z niewidocznych ogrodów staroŜytnego miasta poprzez rynek na zachodnim wzgórzu.
Na skraju agory, bo tak nazywał się rynek, stała niewielka grupa męŜczyzn. Wygląd
tych ludzi dobitnie świadczył o ich pozycji społecznej. Mieli na sobie długie tuniki i luźne
płaszcze, jakie nosili wszyscy, nie wyłączając słuŜby i niewolników. Okrycia tych męŜczyzn
utkane były jednak z jedwabiu, delikatnej wełny bądź najlepszej jakości lnu, a przy tym
pyszniły się bogactwem kolorów i wzorów wyszywanych na tkaninie. Brzegi płaszczy
zdobiły koronki i frędzelki. Cztery niebieskie frędzle na rogach okryć wskazywały, iŜ ludzie
ci są śydami, gdyŜ ozdobę taką nakazywało im nosić Prawo MojŜeszowe.
Przemawiający męŜczyzna ustępował rozmówcom wzrostem co najmniej o pół głowy.
Nie był szczupły; nie był teŜ tęgi, lecz pod eleganckim jedwabiem pręŜyło się silne,
umięśnione ciało. Miał gładko ogoloną twarz, tak samo jak pozostali męŜczyźni. Gęste
falujące włosy sprawiały, Ŝe jego głowa wydawała się jeszcze większa na niezbyt duŜym
ciele. WraŜenie dysproporcji pogłębiały duŜe, lekko odstające uszy. Brwi mówcy, gęste i
wygięte w wyrazisty łuk, przyciągały uwagę do jego ciemnych oczu z nadzwyczaj jasnymi
białkami. Nos męŜczyzny musiał być kiedyś złamany i nie zrósł się dobrze. Dwa niewielkie
guzy przydawały tej twarzy odrobinę komizmu. W gruncie rzeczy była ona raczej brzydka.
Rzadko jednak pozostawała nieruchoma; męŜczyznę wręcz rozpierała energia. Mówił
szybko i z emfazą, a przy słuchaniu pochylał się w stronę rozmówcy, podkreślając jego słowa
zachęcającymi ruchami brwi, oczu i ust.
Gdy się uśmiechał, ludzie zapominali o jego brzydocie. Miał duŜe, równe i mocne
białe zęby, a jego szerokie usta zdawały się wiecznie spragnione Ŝycia i radości.
MęŜczyzną tym był Józef z Arymatei.
Urwał w pół słowa, gdy zapach lilii przebił się przez silny aromat przypraw
korzennych wiszący w powietrzu. Słodki zapach uleciał po chwili, a Józef podjął przerwaną
myśl.
- ...transport drogą morską kosztuje dziesięciokrotnie mniej i dociera dziesięć razy
szybciej niŜ karawana. Zima za nami, porty wnet się otworzą.
- Morze jest niebezpieczne - zauwaŜył jeden z męŜczyzn. - Dobrze strzeŜona karawana
na pewno dotrze do celu, a twoje statki, Józefie, wydane są na łaskę wiatru i burz. Za stary
jestem na taki hazard.
- Ale nie na grę w kości, Eliazarze - wtrącił ktoś ze śmiechem.
Roześmiali się wszyscy, łącznie z Eliazarem. Wiosna działa zawsze jak środek
odurzający. MoŜna wtedy odsunąć na bok troski i wierzyć, Ŝe wszystko ułoŜy się pomyślnie.
Nawet wówczas, gdy doświadczenie kaŜe sądzić inaczej.
W ten piękny, pełen oŜywczej świeŜości dzień doprawdy mieli powody do nadziei.
Dziesięcioletnie rządy księcia Archelausa, nieudolnego, okrutnego władcy, skończyły się raz
na zawsze. Niepodzielną władzę mieli objąć Rzymianie. Kiedyś, za czasów Heroda, ojca
Archelausa, obecności Rzymian prawie się tu nie odczuwało. Teraz przynajmniej powróci
stabilizacja. Spokój. Dla kupców takich jak Józef i jego przyjaciele spokój oznaczał dobrobyt
i bezpieczeństwo po wielu latach niepewności.
Józef nie pamiętał, kiedy ostatni raz zatłoczona agora tak często rozbrzmiewała
radosnym śmiechem.
- Ojcze. - Józef odwrócił się, aby powitać swego syna Aarona.
Gniew wykrzywił młodą twarz przystojnego chłopca.
- Poczułem pragnienie, które moŜna zaspokoić tylko w greckiej winiarni koło
hipodromu - powiedział Eliazar. - Czy ktoś ma ochotę na kielich wina i partyjkę kości?
- Aaronie. - Józef przypomniał synowi o obowiązku przywitania się.
Chłopiec ukłonił się po kolei wszystkim obecnym. Próbował uśmiechnąć się
grzecznie, lecz na próŜno. MęŜczyźni odwzajemnili powitanie i się oddalili.
- Nie martw się, Józefie - szepnął Eliazar z porozumiewawczym mrugnięciem. - Mój
Malachi zachowywał się dokładnie tak samo, a później obdarzył mnie czterema pięknymi
wnukami - rzekł i ruszył w ślad za towarzyszami.
Józef odwrócił się do syna. Musiał unieść głowę, by spojrzeć mu w oczy. Chłopiec
miał dopiero dwanaście lat, a zdąŜył juŜ przerosnąć ojca. W skrytości ducha było to dla Józefa
powodem do dumy. Cieszył się, Ŝe jego syn nigdy nie zazna goryczy bycia niŜszym od innych
męŜczyzn.
- Chodź, Aaronie, usiądziemy na ławce w słońcu i opowiesz mi, co cię trapi.
Mimo całej swej dumy ze wzrostu syna Józef nie miał ochoty zadzierać głowy, Ŝeby z
nim porozmawiać.
- Co się stało?
- Wszystko przez tego chłopaka w Świątyni. - Aaron nadal zaciskał dłonie w pięści.
Józef spojrzał w przeciwną stronę, gdzie nad dachami domów Jerozolimy lśniła
białością kamienia Świątynia, główny ośrodek Ŝydowskiej wiary w Jedynego Boga. W
tajemnicy tego najświętszego miejsca kryła się cała władza i potęga. Józef miał nadzieję, Ŝe
pewnego dnia Aaron zostanie jednym z jej kapłanów.
- Kim jest ten chłopiec? - spytał Józef.
- Nikim, po prostu nikim - odparł Aaron, kipiąc ze złości. - Razem z całą grupą
słuchaliśmy Hillela, naszego nauczyciela.
Józef skinął głową zachęcająco.
- I wtedy, ten chłopak, ten przybłęda, przerwał Hillelowi! - niemal wykrzyknął Aaron.
- Wieśniak w sandałach z rzemienia i podartym, brudnym ubraniu. Spierał się z Hillelem, a on
go słuchał, jakby ten wieśniak mówiący z chłopskim galilejskim akcentem miał coś waŜnego
do powiedzenia. Co za hańba!
- Nie ma powodu się złościć, Aaronie - rzekł Józef. - Hillel słynie z wyrozumiałości.
Po prostu litował się nad tym chłopcem. Wszyscy wiedzą, Ŝe Galilea to najbardziej zacofana
prowincja Izraela.
- Nie rozumiesz, ojcze. To nie było tak. Do rozmowy przyłączyli się inni nauczyciele,
jeden po drugim, nawet Szammaj. I wszyscy dyskutowali z tym brudnym wieśniakiem,
zadawali mu pytania i rozwodzili się nad tym, co on powiedział.
- A co takiego mówił? - spytał Józef, zaintrygowany relacją syna.
- Nie pamiętam. - Aaron podniósł się i chodził w tę i z powrotem. - Tak mnie to
zdenerwowało, Ŝe nie zwracałem uwagi. Chciałem słuchać Hillela, a nie jakiegoś głupiego
wieśniaka. W końcu miałem dość i wyszedłem.
- PoŜegnałeś się z nauczycielami, rzecz jasna.
- Nie zwracali uwagi, więc nie było po co. Jak mogli się zainteresować takim
niedojdą, a zapomnieć o mnie? Jestem jednym z najlepszych uczniów w akademii. Wszyscy
tak mówią.
- Wiem, synu, a ja jestem najdumniejszym ojcem w całym Izraelu. Mimo to
powinieneś się jakoś wytłumaczyć. Jesteś to winien swoim nauczycielom. Jutro pójdziesz się
usprawiedliwić.
Policzki Aarona zaczerwieniły się ze złości. Obrzucił ojca wściekłym spojrzeniem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin