Knaak_Richard Smocze Krolestwo 03 Wilczy helm.doc

(1416 KB) Pobierz
Richard A Knaak

Richard A Knaak

 

Wilczy hełm

 

I

R'Dane zahaczył stopą o odsłonięty korzeń olbrzymiego dębu, potknął się i runął

jak długi. Nie znaczy to, że był niezdarą; biegusy deptały mu po piętach i po prostu nie miał czasu patrzeć pod nogi.Słyszał je. Nie był to tupot wielkich szponiastych łap ani też kłapanie zębatych paszczy, lecz raczej pomruki niecierpliwego oczekiwania, ich głodu. Biegusy zawsze były złaknione, choćby tylko krwi i przemocy. Czyż ostatecznie nie były prawdziwymi dziećmi Niszczyciela?R'Dane pozbierał się i raz jeszcze bezgłośnie zwrócił się z błaganiem do swego pana, prawdziwego pana. Przecież to nie z jego winy ostatnia wyprawa w kierunku Krainy Snów zakończyła się całkowitą klęską... cóż, przynajmniej nie do końca z jego winy. On stał na czele wojsk, ale cały plan został zaaprobowany przez jego zwierzchników.

- Idź dalej, głupcze! - mruknął do siebie. To nie był czas na rozwodzenie się

nad minionymi niepowodzeniami. To był czas ucieczki w nadziei, że może - tylko może - jego byli wrogowie pospieszą mu na ratunek.Nie dociekał, dlaczego władcy Sirvak Dragoth mieliby mu pomóc, ale w swym rozpaczliwym położeniu mógł liczyć wyłącznie na ten cud. Nikt spoza Krainy Snów nie przyjdzie mu z pomocą. Na tym kontynencie nie istniało nic oprócz Krainy Snów i imperium, któremu niegdyś służył, a które teraz zażądało od niego zapłaty, odarło z oficerskich szlifów, zdegradowało do szeregowego żołnierza z pospolitym R' przed nazwiskiem i zmusiło do wyścigu o życie. Wiedział, że z biegusami nikt dotąd nie wygrał.

Ruszył dalej z głową pełną ponurych myśli. Najgorsze było to, że nawet nie

wiedział, czy jest w pobliżu Bramy. Po prostu biegł mniej więcej w tym kierunku, w którym, jak mu się wydawało, leżała Kraina Snów, i miał nadzieję, że ktoś' go dostrzeże i zrozumie jego położenie.Biegusy były coraz bliżej. Wyobrażał sobie, że ich gorące, smrodliwe oddechy omywają mu kark.Mistrz Watahy i garstka jego przybocznych obserwowali samotną postać przedzierającą się przez las, który oddzielał wschodni skraj imperium Aramitów od Krainy Snów. Czasami, gdy coś go zainteresowało, Mistrz Watahy pochylał swoje wielkie, zakute w zbroję ciało jak gdyby w oczekiwaniu. Prawie wszyscy obecni naśladowali jego ruchy, mając

nadzieję, że oni również dostrzegą to, co wzbudziło ciekawość ich władcy. Tylko

jeden z przybocznych - jedyny, który stał - nie okazywał zaciekawienia akcją ukazywaną przez kryształ dozorcy.Komnata została zaciemniona, tak żeby lepiej widać było obrazy w krysztale, a ów mrok nadawał zebranym pozór groźnych upiorów. Wszyscy nosili zbroje aczystego hebanu i wszyscy stapiali się z cieniami. Mistrz Watahy wyróżniał się nadzwyczajnym wzrostem i długim płaszczem z wilczych skór. Nic nosił poza tym żadnego innego symbolu swojej pozycji. Zbroja była prosta, giętka - bardzo dobrze wykonana - i szczelnie okrywała całe jego ciało. Od lat nikt nie widział go bez niej i wątpliwe, by ktokolwiek pamiętał jego twarz, zawsze bowiem przysłaniał ją wilczy hełm, symbol oddania Aramitów ich bogu, Niszczycielowi. Hełmy takie nosili wszyscy obecni.

Szyderczo wykrzywione wyobrażenie wilczego pyska na hełmie było jedynie

przypuszczalnym wizerunkiem boga. Tylko Mistrz Watahy i prawdopodobnie jeszcze

jedna osoba widziały prawdziwe oblicze bóstwa. Wielu z obecnych nie chciało go

oglądać. Byli w pełni usatysfakcjonowani, służąc mu. Nic dziwnego. Zaledwie kilku z nich miałoby dość odwagi, nie wspominając o mocy, by stawić czoło ponuremu dyktatorowi, a co dopiero bogu. Pod względem fizycznym nikt nie dorównywał Mistrzowi Watahy - jego ramiona, potężne niczym konary, zdradzały siłę mogącą rozerwać człowieka na dwoje, niezależnie od tego, czy miałby na sobie zbroję, czy nie.Jeden uczestnik zebrania siedział z dala od reszty, wodząc rękami nad kryształem, kierując obrazami. Choć nic nie różniło go od innych, nikt w komnacie nie miał wątpliwości co do jego rangi. Dozorcy już tacy byli. Nie mogli być inni.- Jak daleko od przypuszczalnej granicy Krainy Snów znajduje się ofiara, dozorco D'Rak? - zapytał jeden z dowódców Watahy.Pomijając Mistrza Watahy, dozorca D'Rak jako jedyny w tej komnacie mógł - gdyby zaszła taka potrzeba pogwałcić tradycje narady. W czasie takich spotkań wszyscy zobowiązani byli do noszenia ceremonialnych hełmów, ale jemu wolno było zakładać lżejsze nakrycie głowy, w którym wilcza głowa nie przysłaniała twarzy, tylko pełniła rolę ozdoby i symbolu statusu. Takie hełmy noszono poza salą obrad, gdyż były dużo chłodniejsze. D'Rak, lekko otyły Aramita z wąsami i zrośniętymi brwiami, założył otwarty hełm, żeby nic nie utrudniało mu koncentracji potrzebnej do manipulowania kryształem.- - Być może już przekroczył granicę. Z Krainą Snów nigdy nic nie wiadomo. - D'Rak nie potrafił ukryć rozdrażnienia. Mistrz Watahy nie zadałby tak głupiego pytania, nie zrobiłby tego również stojący obok niego adiutant. Z obecnych w komnacie jedynie

oni rozumieli trudności wiążące się z określeniem granic na poły urojonego miejsca, które istniało tyleż w umyśle, co na powierzchni ziemi. Na tym polegał problem R'Dane'a; postąpił tak, jakby pozycje jego przeciwnika były dokładnie wytyczone, jak na przykład Menliatów. Menliatowie mieli obsesję na punkcie precyzji, obsesję, z której wyleczyło ich dopiero podbicie przez wilczych najeźdźców. Panowie Sirvak Dragoth rządzili regionem, którego granice były tak trudne do sprecyzowania, jak bywa to w przypadku mgły.

- - Pokaż nam biegusy. - Ręka tak ogromna, że mogłaby zamknąć w sobie obie

dłonie D'Raka, zacisnęła się z całej siły. Był to jedyny znak świadczący, że

Mistrz Watahy jest zainteresowany polowaniem. Jego głos...Niejeden członek rady wzdrygnął się niespokojnie na dźwięk tego głosu. Nawet dozorcę przebiegł dreszcz. W Mistrzu Watahy było coś, co wzniecało lęk nawet w sercach najbardziej odważnych przywódców i dowódców. Głos wzbudzał echa, jakby mówiący siedział zgoła gdzie indziej. Jedyną osobą, która nie poddała się niepokojowi, był stojący blisko mistrza adiutant, ale o nim też krążyło mnóstwo niepokojących opowieści.D'Rak pochylił głowę i wyszeptał kilka słów, a jego dłonie zatańczyły nad kryształem. Dozorcy byli zestrojeni ze swymi osobistymi talizmanami, a on, jako jeden z najwyższych rangą, kontrolował samo Oko Wilka. Należało ono do najpotężniejszych magicznych artefaktów wilczych najeźdźców i oferowało wiele możliwości. Obecnie korzystano z jednego z pośledniejszych.Obraz zmienił się. Z początku widać było jedynie ciemną plamę, w której dopiero po chwili dozorca rozpoznał biegusa. Niezależnie od koncentracji obraz nie nabrał ostrości - taka

była bowiem natura tych istot.Stworzenie trochę podobne do wilka zatrzymało się, obwąchując korzenie drzewa w poszukiwaniu tropu ofiary. Było ciemniejsze niż zbroje jego panów, ciemniejsze niż sama noc. Niewiarygodnie długi, wąski pysk rozchylił się, ukazując ostre jak sztylety kły, których błysk kontrastował ostro z mroczną sylwetką. Spomiędzy szczęk zwisał długi, jakby wężowy jęzor. Stworzenie podniosło łapę i pazurami długimi jak ludzkie palce zaczęło drapać wokół drzewa. Pazury bez wysiłku rwały nawet grube korzenie. Biegus był potężnie zbudowany i nie brakowało mu siły; można by pomyśleć, że takie ciężkie stworzenie nie może być szybkie, a jednak niewiele innych potrafiło przed nim umknąć.Dołączył do niego drugi, a potem trzy kolejne zainteresowały się znaleziskiem pierwszego. Nie można było orzec, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie stworzenie; jakby wtapiały się w siebie i wzajemnie przenikały. Tylko dwie rzeczy nie budziły wątpliwości: doskonałe nosy i ogromne szczęki. Chwilami wydawało się, że biegusy składają się wyłącznie z zębów i pazurów.Odkrywca nowego tropu skoczył w tym samym kierunku, w jakim minutę czy dwie wcześniej oddalił się R'Dane. Za nim popędziły pozostałe. Wiele stworzeń wyło albo ujadało, powiadamiając swoich pobratymców o pościgu.

- - Pokaż zwierzynę.- - Tak, Mistrzu Watahy. - D'Rak manipulował chwilę mocą zawartą w Oku i raz jeszcze pokazał uciekającego człowieka. Twarz R'Dane'a - D'Rak pomyślał kwaśno, że jest ona zbyt przystojna - wyrażała czysty strach. Uciekinier wiedział, że biegusy już go dopędzają i że nigdzie nie znajdzie ratunku.

- - Jak długo ucieka? - zapytał obojętnie Mistrz Watahy.

- Ponad dzień, panie - odparł jeden z dowódców. Ogromny Mistrz Watahy poruszył

się na krześle, popadając w krótką zadumę. Po paru sekundach odwrócił się do

swojego adiutanta i oznajmił:

- Zakończ polowanie.

- Panie. - Adiutant przesunął wilczą maskę i wbił wzrok w kryształ. D'Rak zdusił

rozdrażnienie. Tak jak inni dozorcy nie lubił, gdy obcy, zwłaszcza ten obcy,

majstrowali z talizmanami, z którymi związani byli oni wszyscy. Talizman był życiem tego, kto go nosił. Ale skoro Mistrz Watahy postanowił zaszczycie tego przybłędę, zlecając mu

zadanie śmierci, starszy dozorca nie miał nic do gadania.

Biegusy, gdy coś je poruszyło, zanosiły się wyciem przyprawiającym o obłęd.

Adiutant Mistrza Watahy nadal wbijał wzrok w kryształ i po paru sekundach wycie

osiągnęło taki poziom, że kilku dowódców musiało zasłonić uszy.

- Dość.

Postać w zbroi cofnęła się, kłaniając Mistrzowi Watahy.

R'Dane obejrzał się, choć wiedział, że nie powinien tego robić, i potknął się na

jakiejś nierówności podłoża. Przewrócił się i potoczył po ziemi, zatrzymując dopiero na pniu drzewa. Siła uderzenia wycisnęła mu powietrze z płuc. Nie mógł się ruszyć.

"Dopadły mnie! Przeklęty niechaj będzie Niszczyciel! Co to za bóg..."

Złapały go delikatne, ale zaskakująco silne ręce. Najpierw pomyślał, że wreszcie

dopadły go biegusy, lecz one w jednej chwili rozdarłyby go na strzępy. Oczy

odmawiały mu posłuszeństwa; prawdę powiedziawszy, powieki zrobiły się takie ciężkie, że nie zdołał ich podnieść. Zdążył jeszcze zobaczyć dwie niewyraźne postacie, które jakby nie miały twarzy. Potem zapadła ciemność.

Dziwne, ale zgromadzeni w komnacie wilczy najeźdźcy widzieli tylko bezradnego

żołnierza, który zawiódł swego pana. Obserwowali, jak biegusy dopadają tego

durnia i okrążają go z wielką radością. Jeden po drugim przyskakiwały do skazańca, szarpiąc go zębami i drapiąc pazurami, za każdym razem wracając do kręgu, który stale się zacieśniał.Wreszcie przewodnik stada wyrwał się z kręgu, warcząc i patrząc na leżącego człowieka z mieszaniną żądzy i pogardy. Cofnął się o parę kroków i znieruchomiał.Skulona postać kupiłaby sobie kilka chwil życia, gdyby trwała bez ruchu. Stało się inaczej. R'Dane chciał się odczołgać, co dla biegusów było oznaką jego słabości.Przewodnik z rozpędu skoczył na byłego wilczego najeźdźcę. Inne stworzenia z dzikim wyciem uczyniły to samo.

Kiedy nic nie zostało, nawet skrwawiony strzęp ubrania, Mistrz Watahy podniósł

się spokojnie, ani trochę nie wzruszony okropną egzekucją, która odbyła się na jego rozkaz.- D'Rak, odwołaj biegusy. Reszta... zapamiętajcie sobie to, co widzieliście.Mistrz Watahy odszedł bez słowa pożegnania, w towarzystwie swojego adiutanta. D'Rak patrzył, jak inni wychodzą jeden po drugim. Mógłby sam przez cały czas kontrolować biegusy. Jego pan kazał zrobić to swojemu adiutantowi, żeby pokazać, iż przywrócił go do łask.Nic dziwnego. D'Shay zawsze był jego faworytem.Dozorca nawiązał kontakt z biegusami, które wcale nie kwapiły się do powrotu. Opiły się krwią i ogarnęła je żądza mordu. Jeden królik to za mało dla takiego dużego stada. "Może dam radę załatwić im dwa, a nawet trzy następne - pomyślał dozorca. - To będzie nawet zabawne".

Biegusy, ogłupione nagłym zniknięciem ofiary, zataczały bezcelowe kręgi. Kiedy

dotarło do nich wezwanie dozorcy, zawahały się, błyskając zębami, złe, że

wyprowadzono je w pole i że stało się coś niezwyczajnego.

W końcu przeważył strach i przywiązanie. Przewodnik zawył i zawrócił do psiarni.

Reszta stada podążyła za nim.Nie widziały stojących obok nich postaci, podtrzymujących nieprzytomnego Aramitę. Nawet kiedy jeden biegus otarł się o jasnoszare płaszcze, po prostu odruchowo odskoczył w miejsce, gdzie nic mu nie przeszkadzało.Kiedy ostatni biegus zniknął w oddali, dwie postacie obróciły się ku wschodowi. Powietrze przed nimi zamigotało i w tkaninie samej rzeczywistości utworzyła się dziura. Gdyby D'Rak nadal patrzył w Oko, ujrzałby w oddali wysoką wieżę i masywną bramę, na której roiły się trudne do zidentyfikowania stworzenia. Strzegły one Bramy do Krainy Snów przed obcymi.Dwie postacie niosące R' Dane'a przeszły na drugą stronę i dziura zniknęła.D'Rak miał całkowitą rację w swoim przypuszczeniu. Kraina Snów rzeczywiście była tyleż stanem umysłu, co czymkolwiek innym. A R'Dane, w tych ostatnich sekundach, w końcu się do niej dostroił.

II

- Jesteś pewien, że ta twoja "bezpieczna przystań" naprawdę jest bezpieczna?

Beseen, kapitan irilłiańskiego okrętu korsarskiego "Korbus", pokazał w uśmiechu

ostre smocze zęby. Większość kapitanów z Irillianu albo należała do władających

smoczych Idanów, albo też była ludźmi, którzy zdobywali szlify pod dowództwem smoków. W

przeciwieństwie do wielu innych przedstawicieli swojego rodzaju, Beseen był

niski, niemal krępy. Wyglądał jak zwyczajny wojownik odziany w zbroję, z twarzą niemal całkiem schowaną pod hełmem. Jednak jego żywiołem było morze. Przedkładaj dowodzenie

okrętem nad lądową wojaczkę i trzeba przyznać, że jako kapitan korsarskiego "Korbusa"

odnosił duże sukcesy.

- Jak najbardziej, wielmożny Gryfie. Zawijaliśmy tutaj więcej niż tuzin razy.

Aramiccy wilczy najeźdźcy, którzy chlubią się własnymi wyprawami na morze,

uznali tę zatokę za bezużyteczną. Leży zbyt daleko na południe od centrum imperium w

pobliżu brakuje wiosek, które mogliby podbić i splądrować. Ale i drugiej strony, ich

potrzeby różnią się od naszych.Gryf nie wypytywał go o szczegóły. Na smocze potrzeby zbyt często składały się

rzeczy, o których wolał nie siedzieć. I tak miał kłopoty ze zrozumieniem,

dlaczego niektóre smcki zostawały żeglarzami. Ogólnie rzecz biorąc, rasa ta opętana b«ła

podświadomym pragnieniem coraz większego upodabniania się db ludzi, którymi tak często

pogardzała. Dlaczego na korsarskich okrętach smoki narażają życie w ludzkich postaciach,

skoro w czasie walki z wrogiem mogą przybrać przyrodzoną im formę, która zapewnia im przewagę? Beseen, mniej zamknięty w sobie niż większość jego pobratymców, w trakcie

podróży podał mu kilka powodów. Powiedział, że smok atakujący cudzoziemski statek musi zachovy wać taką ostrożność, iż jego moce stają się prawie bezużyteczne. Łup w postaci

dryfującej sterty połamanego drewna nie jest żadnym łupem. Poza tym dla większości smoków z jego klanu długotrwałe unoszenie się w powietrzu jest męczące, a gdzie na oceanie m)głoby

wylądować dorosłe, w pełni wyrośnięte stworzenie? Utonęłoby, próbując wrócić do ludzkiej

postaci. Z jakiegoś powodu smoki nie są dobrymi pływakami. I tak, choć klany Błękitnego

Smoka vyprawiały się na morze, nadal były stworzeniami lądowymi, jak i«h kuzyni, Były

też inne powody. Kapitan wdał się w wyjaśnienia, lecz Gryf uznał je za nieco mętne i

podejrzane. Przez całą podróż przypatrywał się smokom na pokładzie "Korbusa" i ton Beseena

bardziej niż jego słowa przekonał go, że prawdziwa przyczyna polega na tym, że smoki wolą

ludzką postać. Z ich zachowania i z odpowiedzi na ostrożne pytania lwioptak

wywnioskował, że niektórzy członkowie załogi nawet nie pamiętają, kiedy po raz ostatni

przybierali smoczą formę. Co ważniejsze, smoczęta, zwłaszcza po zaznajomieniu się z ludźmi, uczyły się przemiany kształtów w coraz młodszym wieku i robiły to z większym powodzeniem.

Gryf mógł przewidzieć czas, nie tak daleki, kiedy wszystkie smoki będą mogły uchodzić

za ludzi i w porównaniu z nimi niekiedy wypadać lepiej - przynajmniej od niektórych.

Zastanowił się, czy nie zasugerować tego Beseenowi, lecz szybko zarzucił pomysł.

Załoga już przyglądała mu się czujnie. Mówienie smokowi, że chce być bardziej

ludzki, równało się zapraszaniu nieszczęścia. Gryf wiedział, że miałby niewielkie szansę

przeciwko tylu przedstawicielom smoczej rasy.Tygodnie spędzone na statku były wyczerpujące. Odkładając rozważania nad swoją teorią na lepszy czas, Gryf zacisnął szponiaste ręce na relingu, gdy bryzgi wody zmoczyły mu twarz. Miał mokrą sierść oraz pióra, i nie winił żeglarzy, którzy, rozmawiając z nim, ustawiali się po odwietrznej. Brzydka woń doskwierała nawet jemu, a mógł się do niej przyzwyczajać przez całe życie."Całe życie". Był to kolejny problem, prawdopodobnie największy. Ponad sto lat wcześniej fale wyniosły Gryfa na brzeg należący do Penacles, Miasta Wiedzy. Stworzenie budową przypominające człowieka, ale o twarzy drapieżnego ptaka, z grzywą lwa i szponiastymi rękami, które czasami pokrywało futro, a kiedy indziej pióra, naprawdę był ludzką formą zwierzęcia, ze szczątkowymi skrzydłami - brakowało mu tylko ogona.Jednak w jakiejś zapomnianej przeszłości zyskał moc i nabył umiejętności wojownika. Dysponując magią i talentem dowódczym, zgromadził armię najemników. Mimo postanowienia, że w miarę możliwości nie będzie walczyć dla gadzich Smoczych Królów, tak jemu, jak i jego ludziom wiodło się całkiem dobrze. W tym okresie życia i w burzliwych czasach po wycofaniu się z żołnierskiego rzemiosła, zawsze, ilekroć to możliwe, unikał morza. Myśl o morzu niemal go paraliżowała - niewiele było rzeczy, które

przepełniały go takim lękiem, jak te bezkresne błękitne przestrzenie. Wiedział, że jego

przeszłość leży po drugiej stronie Wschodnich Mórz, ale dopiero niedawno odkrył jej fragmenty i znalazł odwagę, by przekroczyć masę wód rozdzielających Smocze Królestwa od jego stron ojczystych.Odwaga ta nie ułatwiła samej podróży. Bez chwili przerwy towarzyszyły mu wspomnienia fal, które przez długi czas rzucały jego na wpół martwym ciałem, nim

w końcu łaskawie wyrzuciły go na brzeg.Okręt zmienił kurs, zmierzając ku ukrytej zatoce, co zmusiło Gryfa do przeniesienia się w drugi koniec pokładu. Uczynił to zwinnie - chodził jak człowiek, elf czy smok. Ze względu na stopy, łączące cechy lwich łap i orlich szponów, nosił nieco szersze buty, ale poruszał się z gracją doświadczonego myśliwego. Swobodne ubranie Iwioptaka pełniło głównie rolę maskującą, skrywało bowiem wyrostki, które były jego "skrzydłami", i nogi, które jak u kota czy ptaka zginały się w kolanie w stronę przeciwną niż u ludzi. Gryf przez lata sprawowania władzy w Penacles zaskarbił sobie ogromny szacunek poddanych, lecz nadal wstydził się zwierzęcych cech swojej powierzchowności i starał sieje

ukrywać. Ludzie uznali go za swego, on zaś próbował odwzajemnić ich uczucia, upodobniając się do nich. Głupi pomysł, bezsprzecznie, ale nie gorszy od wielu innych.

Na wspomnienie Penacles zamknął oczy. Co sobie o nim myśleli? Porzucił ich, gdy

cały kontynent porwany został przez wir przemian. Smoczy Cesarz nie żył, zabity

z rąk swojego pobratymca, który też był martwy. Tenże Smoczy Król spustoszył przed

śmiercią północne ziemie, które jeszcze nie otrząsnęły się po jego najeździe. W sumie

życie straciło sześciu z koronowanych smoczych władców, a tylko jeden z pozostałych miał

następcę. Mimo nagłego zwiększenia wpływów, sytuacja ludzkich królestw miała się niewiele

lepiej. Mito Pica leżało w ruinie, mieszkańcy zostali wycięci albo rozpędzeni przez

uzurpatora, księcia Tomę, który nadal cieszył się zdrowiem i życiem. W Talaku rządził młody

król Melicard, kaleki fanatyk, który stracił cześć twarzy i rękę podczas próby

porwania młodych Smoczego Cesarza. Smoczęta pozostawały pod opieką Cabe'a i Gwen Bedlamów, dwojga z najpotężniejszych żyjących magów i bliskich przyjaciół Gryfa. Były również

chronione przez Zielonego Smoka, jedynego Smoczego Króla sprzymierzonego z ludźmi na

przyjacielskich zasadach.Beseen wykrzykiwał rozkazy załodze złożonej z ludzi, smoków i całej gamy innych ras., JCorbus" powoli, jakby niechętnie wchodził do maleńkiej zatoki. Kapitan lubił ją, gdyż trzeba było wykazać się dużym kunsztem żeglarskim, żeby nie wpaść na podwodne skały. Twierdził, że jego nurkowie odkryli niezliczone wraki okrętów, którym nie

powiodła się ta sztuka.

- Książę Morgis na pokładzie! - zawołał jeden z majtków.

Gryf odwrócił się. Po zamachu, zorganizowanym przez wilczych najeźdźców pod

wodzą D'Shaya na Błękitnego Smoka, pana Irillianu, i Gryfa, Smoczy Król

przedłużył czasowy rozejm z panem - obecnie byłym panem - Penacles. Błękitny Smok miał

flotę piracką, która od czasu do czasu nękała Aramitów, i to właśnie on użyczył

sprzymierzeńcowi "Korbusa". Lwioptak postanowił odkryć prawdę o sobie po tym, jak w ostatecznym starciu z D'Shayem dowiedział się rzeczy, których sam nie pamiętał.

D'Shay zginął w tym spotkaniu, najwyraźniej szukając śmierci. Lwioptakowi trudno

było w to uwierzyć, choć widział wszystko na własne oczy. Co noc prześladowała

go wykrzywiona w szyderczym uśmiechu twarz wilczego najeźdźcy. Aramita był ważnym

ogniwem łączącym go z przeszłością - nawet po śmierci.

Książę Morgis pojawił się w polu widzenia. Błękitny Smok nie do końca ufał swemu

sprzymierzeńcowi, dlatego wysłał z nim nowo mianowanego księcia jako towarzysza

i doradcę. Jak jego poprzednicy, Morgis był synem Błękitnego, choć brak

królewskich znamion uniemożliwiał mu przywdzianie korony. Pod tym względem Smoczy Królowie

byli nieustępliwi. Smoczy Król niemal stracił życie, a jego dwaj synowie ponieśli

śmierć - jeden zginął z ręki drugiego, który następnie padł pod ciosem Błękitnego Smoka.

Ciosem, który rozdarł mu gardło.Mimo braku znamion Morgis był prawym smoczym panem. Niemal o stopę wyższy od Gryfa, który sam szczycił się pokaźnym wzrostem, skórę miał zieloną z

odcieniem morskiego błękitu, pospolitym wśród jego klanów. Wiele smoków nie wyróżniających

się królewskimi znakami miało zielonkawą barwę, chyba że ich klany zmieniały ją w

okresie, gdy smok był jeszcze bardzo mały. Wielu dziedziczyło ubarwienie albo symbole

charakterystyczne dla ich klanów. Na przykład wszystkie smoki z klanu Czerwonego

- nowego Czerwonego Smoka, gdyż poprzedni dawno temu zginął z ręki szalonego ojca

Cabe'a, Azrana - bez wyjątku pyszniły się krwawoczerwoną karnacją.

Hełm i zbroja w rzeczywistości były łuskową skórą smoka, który za sprawą smoczej

magii przemieniał się w wojownika. Była to postać najbardziej zbliżona do

ludzkiej, jaką mogła przybierać większość męskich osobników, choć z pokolenia na pokolenie

podobieństwo do ludzi stawało się coraz większe. Morgis, jak wielu innych

młodszych smoków, wolał ludzkie kształty i wracał do przyrodzonej mu postaci wyłącznie w

sytuacjach zagrożenia życia. A nawet wtedy czynił to z niechęcią.

- Wielmożny Gryfie - rzekł smok.

Gryf przyznawał, że jego antypatia do smoka po części wynikała z faktu, że -

pomijając kolor - Morgis za bardzo przypominał księcia Tomę. Jak Toma wykazywał

cechy atawistyczne: miał długi, rozwidlony język i ostre zęby drapieżcy, których nawet

przy największym przejawie dobrej woli nie można było nazwać ludzkimi. Jego

kunsztowny hełm był nie tyle ochronnym nakryciem głowy, ile symbolem książęcej władzy. Gryf

widział już wcześniej proces przemiany kształtów. Gdyby Morgis postanowił to zrobić, smoczy

pysk wyobrażony na hełmie stopiłby się z jego twarzą, na koniec stając się jego

prawdziwym obliczem. Nigdy nie widział Morgisa w smoczej postaci, ale podejrzewał, że

zaliczał się on

do najpotężniej zbudowanych smoków.

- - Książę Morgisie.

- - Czy zadecydowałeś już, dokąd wyruszysz, gdy dobijemy do brzegu?

Problem ten trapił byłego pana Penacles od początku podróży. Czy spróbować

zakraść się do Canisargos, potężnej stolicy imperium Aramitów, czy też szukać Krainy

Snów i Sirvak Dragoth, dwóch miejsc, o których wspomniał D'Shay i których nazwy trącały teraz

struny

wciąż niedostępnych wspomnień.

- - Na wschód, następnie pomocny wschód.

- - Chcesz tedy znaleźć mityczną Krainę Snów. - Było to stwierdzenie, nie

pytanie, i wskazówka, że smok znał decyzję jeszcze zanim Gryf ją podjął.

- - Tak - i nie uważam, że są mityczne.

Morgis odwrócił się do Beseena, który, zadowolony, że jego ludzie bezbłędnie

wprowadzili okręt do zatoki, zbliżył się do swoich pasażerów.

- A co ty powiesz, kapitanie? Czy wiesz, gdzie leży owa Kraina Snów?

Beseen syknął z zadumą.

- - Bezsssprzecznie issstnieje. - Skoncentrował się. Smoki, niekiedy będące

perfekcjonistami, starały się bezbłędnie posługiwać ludzką mową. Czasami było to

trudne, zwłaszcza gdy do głosu dochodziły emocje, dlatego nagminnie zdarzały się

przejęzyczenia i inne błędy. - Muszą issstnieć, gdyż inaczej wilczy najeźdźcy nie traciliby tyle czasu i ludzi na próby ich podbicia.

- - Rzekłeś, jak na realistę przystało. Przyznaję ci rację. - Książę Morgis

uśmiechnął

się. Nie był to przyjemny widok.

Gryf przekrzywił głowę na bok, żeby lepiej widzieć brzeg. Gdyby chciał, mógłby

na jakiś czas upodobnić się do człowieka z ludzkimi oczami, ale wolał własny wzrok,

dużo lepszy od ptasiego. Lepiej zostawić zmianę postaci na czas, kiedy naprawdę

będzie tego potrzebować. Występowanie w ludzkiej postaci przez dłuższy czas było dla niego

męczące, a przypuszczał, że będzie musiał to zrobić przed końcem poszukiwań - jeśli zostaną

zakończone.Istniało duże prawdopodobieństwo, że zginie jeszcze przed natrafieniem na ślad

tajemniczej Krainy Snów i Sirvak Dragoth... i bramy - nagle na niego spłynęło.

Jakiejś ważnej bramy. Uchyliły się kolejne, długo zamknięte drzwi w jego pamięci. Z radością witał napływ takich wspomnień, lecz zarazem to go denerwowało, gdyż często nie mógł ich z niczym powiązać.

"Pewnego dnia przypomnę sobie wszystko" - obiecał sobie.

Beseen mówił:

-...brzegu, łódź powróci. Nie możemy przebywać tu zbyt długo. Zawsze istnieje

ryzyko, że trafi tu jakiś awanturnik, może z myślą, iż jego poprzednicy coś

pominęli. Mamy

również własne zadania. Jakieś dziesięć mil na wschód stąd znajdziecie przyjazną

wioskę.

Tam sprzedadzą warn konie.

To stwierdzenie przyciągnęło uwagę Gryfa. Odwrócił się do smoczego księcia,

skupiając błyszczące oczy na fałszywym hełmie.

- Nam?

Morgis uśmiechnął się lekko. Nie spojrzał Gryfowi w oczy.

- Mój pan rozkazał, bym ci towarzyszył. Uważał, że wcześniejsze wspominanie ci o

tej decyzji mijałoby się z celem.

- - Ponieważ sprzeciwiłbym się w dosadnych słowach. Ton smoka zdradzał

rozbawienie.

- - Tak, ten argument też padł.

- - Odmawiam! - Sierść zjeżyła się na grzbiecie Gryfa. Morgis obojętnie wzruszył

ramionami.

- W takim razie kapitan Beseen zawróci "Korbusa" i ruszymy z powrotem

natychmiast po uzupełnieniu zapasów.

Gryf z miny kapitana poznał, że to dla niego coś nowego, ale nie mógł

zaprotestować.Nie było wyjścia. Gryf w dzień i w nocy borykał się z problemem nadal

niedostępnych wspomnień. Powrót do Smoczych Królestw doprowadziłby go do

szaleństwa. Nawet w tej chwili brzeg wabił go syrenią pieśnią i, mimo ogromnego wstrętu do

otwartej wody, niemal gotów był wpław przebyć resztę drogi.

- Zgoda, ale tylko ty. - Nie próbował sobie wyobrażać jazdy w towarzystwie

uzbrojonych po zęby smoczych wojowników, gdyż nawet w przebraniu taki oddział

przyciągałby uwagę.- Oczywiście. Nie jestem pisklęciem, wielmożny Gryfie. "To się dopiero okaże" - pomyślał cierpko były władca. On w razie potrzeby mógł owinąć się płaszczem czy

przybrać ludzką postać. Ale jak ukryć wysokiego, barczystego smoka, który wygląda jak

wojownik w pełnej zbroi?Książę uprzedził jego zastrzeżenia.

- Mój pan dał mi dwa takie, żeby ułatwić nam podróż. Jeden z majtków, człowiek,

przyniósł dwa płaszcze. Gryf był pełen podziwu. Morgis, a może sam Błękitny

Smok, zaaranżował wszystko tak, by nie miał czasu na wymyślenie jakiego bądź solidnego

argumentu.

- Płaszcze iluzji. Jak zrozumiałem, ich zrobienie wymagało nie lada zachodu, ale

powinny zapewnić nam bezpieczeństwo. - Płaszcze miały nadać im taki wygląd, jaki

sobie wyobrażą. Na pozór zwyczajne, były istnym magicznym majstersztykiem.

Przez krótką chwilę lwioptak zastanawiał się nad nowymi możliwościami, jakie

otwierały te części odzieży. W takim płaszczu mógłby wejść do Canisargos bez

zwracania niczyjej uwagi, a stamtąd...

Co dalej? Co zrobi, znalazłszy się wśród wrogów, z których niewątpliwie cześć

potężniejsza będzie od niego? Nie, lepiej trzymać się pierwotnego planu i szukać

mieszkańców Sirvak Dragoth. Wilczy najeźdźcy mogą zaczekać - co prawda nie w

nieskończoność. Byli mu to winni, choćby tylko za ukradzione wspomnienia.

Beseen wziął płaszcze i podał je pasażerom.

- Tutejsze style różnią się tak samo, jak na naszym kontynencie. Jeśli

wybierzecie strój na przykład z Penacles czy z Irillianu i pominiecie wyróżniające go cechy, powinno być dobrze. Budowę cielesną pozostawiam waszemu wyborowi.

Gryf obejrzał płaszcz. Był swobodny, skrojony w ten sposób, żeby nie krępować

ruchów podczas walki. Nie powinno być problemów z noszeniem pod nim mieczy.

Mogli również wyobrazić sobie broń, ale gdyby wpadli w tarapaty, iluzoryczne miecze

byłyby raczej mało skuteczne.Morgis i Gryf założyli płaszcze. Przez kilka sekund lwioptak miał kłopoty ze skupieniem spojrzenia na towarzyszu. Książę stał się rozmytą plamą, która

wreszcie przyjęła kształt wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny o przeszywającym spojrzeniu

niebieskich oczu. Po jego twarzy pełzał zadufany uśmieszek i Gryf nie mógł powstrzymać

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin