Coffman Elaine - Graham 02 - Szkocki klan.pdf

(996 KB) Pobierz
7384364 UNPDF
Elaine Coffman
7384364.001.png
Twoje dzieci nie są twoimi dziećmi.
To córki i synowie życia samego,
co się samo ku sobie wychyla.
Pojawiają się za twoją sprawą, ale nie z ciebie.
Są z tobą, ale nie należą do ciebie.
Możesz dać im swoją miłość, ale już nie
swoje myśli, bo twoje dzieci myślą po swojemu.
Możesz dać dom ich ciałom, ale już nie duszom.
Ich dusze mieszkają bowiem
w domu jutra,
do którego ty nie masz wstępu,
nawet w snach.
Możesz starać się być taki jak twoje dzieci,
ale nie chciej, by one były takie jak ty.
Życie nie biegnie wspak,
dzień wczorajszy przeminął bezpowrotnie.
Jesteś łukiem, a twoje dzieci są żywymi strzałami.
Łucznik widzi znak na ścieżce
biegnącej w nieskończoność i wypuszcza strzałę,
co mknie szybko i sięga daleko.
Bądź giętkim łukiem w rękach Łucznika;
To twoja radość.
On kocha strzały mknące chyżo, ale kocha też łuk mocny.
Kahlil Gibran „On Children"
(fragment „The Prophet"), 1923
Przekład Macieja Słomczyńskiego.
Rozdział pierwszy
Zamek Lennox, wyspa Inchmurrin
jezioro Loch Lomond, Szkocja.
Roku Pańskiego 1741
Mówi się, że Szkoci są jak krajobrazy, wśród których się
rodzą.
Gdyby w to wierzyć, cztery córki Alasdaira, XVIII hra­
biego Erricku i Mains, powinny być łagodne i spokojne jak
spokojne są wody Leven, która to rzeka bierze swoje imię
od gaelickiego słowa „llevyn", co znaczy „powolny".
Ani trochę.
Jeśli już przyszłoby porównywać cztery panny do oko­
licznych widoków, prędzej podobne były północnym krań­
com jeziora Loch Lomond, gdzie nad wodami wypiętrzały się
skalne stromizny z pędzącymi w dół wodospadami, niż jego
urokliwej południowej stronie z łagodnymi wzgórzami.
Córki Alasdaira za szczęsną uważały decyzję Dunca-
na, XIV hrabiego, który w 1390 roku, uciekając przed mo­
rowym powietrzem i szukając bezpieczniejszej twierdzy,
8
przeniósł był rodową siedzibę z zamku Balloch do nowej
warowni na Inchmurrin. Nie miał poczciwy hrabia po­
jęcia, że niemal czterysta lat później jego gładkolice pra-
prawnuczki będą mu dziękować, iż wybrał na postawienie
zamku Lennox piękną wysepkę u południowych brzegów
jeziora Lomond.
I tak to, dzięki Duncanowi, hrabiowie Erricku i Mains
mieszkali na Inchmurrin pośród sielskiej natury, w błogiej
izolacji od świata.
Poza czterema córkami, piętnastoletnią Claire, czter­
nastoletnią Kenną, trzynastoletnią Greer i dziesięciolet­
nią Brianą, lord Alasdair Lennox miał trzech synów, z któ­
rych Breac liczył dziewiętnaście lat, Ronaln siedemnaście,
a Kendrew dwanaście. Cała ta gromadka rosła sobie bez­
trosko w zamkowych murach, na cichej wysepce, otoczona
ojcowską miłością hrabiego, wodza potężnego celtyckiego
klanu Lennoksów, nie wiedząc, czym jest ludzka niegodzi-
wości, zawiść, zwady i podstępy.
Kiedy najstarsi chłopcy osiągnęli stosowny wiek, zaczęli
opuszczać wyspę. Przyszedł czas, kiedy ojciec musiał spo­
sobić panicza Breaca na swego następcę, XIX hrabiego Er­
ricku i Mains, a i Ronalna wprowadzić w świat.
Dziewczynki nadal żyły sobie bezpiecznie na rozkosznej
wyspie pod okiem guwernantki, panny Aggie Buchanan
i Dermota MacFarlanea, który nigdy nie spuszczał z nich
czujnego oka.
Skoro o panienkach mowa, oto przedzierają się właśnie
przez gąszcz rododendronów rosnących wokół ruin klasz­
toru założonego przez patrona sąsiadującego z Glasgow
9
miasta Paisley, świętego Murrina, od którego imienia wy­
spa wzięła swoją nazwę.
Wieje lekki wietrzyk. Przez korony drzew sączy się
światło słoneczne. Jeleń, co gasi pragnienie u strumienia,
unosi głowę, z pyska ciecze mu woda. Porusza nozdrzami,
chwyta obcy zapach, odwraca się i odchodzi. Zatrzymuje
się jeszcze na szczycie wzniesienia, znowu wietrzy, parska
głośno i nastawia poroże do ataku, jakby wyczuł jakieś za­
grożenie.
Zaszeleściły liście. Trzasnęła gałązka.
Rozległ się wesoły śmiech pośród rododendronów
i z cienistych zarośli wyszły wiośniane panny, wszystkie
w jednakich zielonych pelerynkach. Zatrzymały się na
skraju lasu, zrzuciły z głów kapturki. Ich rude włosy, a każ­
dy odcień inny, lśnią w słońcu.
Briana, najmłodsza, wsparła dłonie na biodrach, jak czę­
sto robiła to Aggie, i zawołała:
- Claire! Claire! Ogłuchłaś?
- Włosy zaplątały mi się w rododendronie! - odkrzyknął
poirytowany głos.
- A mówiłyśmy, żebyś nie zdejmowała kapturka! - za­
wołała Kenna.
- Jestem w pułapce, niczym ten rycerz, co gonił Atlan­
tów, dosiadając hipogryfa - przemówiła uczenie ofiara ro­
dodendronów.
W tej samej chwili rozległ się tak okrutny trzask łama­
nych gałęzi, że Greer zerknęła niepewnie na siostry, po
czym zapytała:
- Nie potrzebujesz pomocy, Claire?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin