rozdz. 15 - Uciekaj córeczko!.doc

(84 KB) Pobierz

  15. Uciekaj córeczko!

EPOV

Całą noc spędziliśmy na obmyślaniu jakiegoś planu, ale dopóki nie mieliśmy pojęcia kim jest ten zasraniec Felix, każdy nasz pomysł nie miał najmniejszego sensu. Doprowadzało mnie to maksymalnego wkurwienia. O świcie oznajmiłem wszystkim, że idę zapolować i wyżyć się na jakimś niedźwiedziu, bo w przeciwnym razie będzie trzeba remontować cały dom. Emm chciał iść ze mną, ale kazałem mu się wypchać i chyba jebnął focha. W dupie to miałem, tak jak wszystko. Obchodziło mnie tylko to, żeby odnaleźć mój skarb. Niedźwiedź nie miał szans w starciu ze mną, nawet się nie zorientował, że ktoś go atakuje. Ja jednak nadal czułem pewien niedosyt, chciałem jeszcze i jeszcze. Musiałem coś rozpierdolić bo inaczej to mnie rozsadziłoby od środka. Wyładowałem swój gniew na kilku drzewach. Właśnie chciałem powalić kolejne, gdy w kieszeni moich spodni zaczął wibrować telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i zobaczyłem, że dzwoni Carlisle. Nacisnąłem odpowiedni guzik i przyłożyłem telefon do ucha.

- Edwardzie! Natychmiast wracaj do domu!

Nie zastanawiając się dłużej pognałem w jego kierunku najszybciej jak tylko potrafiłem, gdy przekroczyłem próg domu, wszyscy patrzyli na Alice. Wiedziałem już, że coś się musiało wydarzyć.

              - Powiecie mi nareszcie co się stało? – Wrzasnąłem.

              - Bella żyje! – Alice skakała z radości.

Żyje! Moje słońce żyje. Chciałem skakać i klaskać w dłonie jak Chochlik, ale bałem się, że wezmą mnie za jeszcze większego idiotę niż jestem w rzeczywistości.

              - Skąd wiesz? Odezwała się? Wraca? Nic jej nie zro… - Nie pozwoliła mi skończyć.

              - Miałam wizję. – Wyszczerzyła te swoje zębiska. – Widziałam i Belle i Paula jak planują ucieczkę.

              - Jaką ucieczkę? Skąd?

Alice wzruszyła ramionami.

              - Nie wiem, co chwila zmieniają zdanie, więc i mi jest cokolwiek ciężko ustalić. Jedno jest pewne, są przetrzymywani w jakichś lochach, podziemiach czy coś takiego.

Prawdę mówiąc to co powiedziała w zupełności mi wystarczyło. Bella żyła a to była najwspanialsza wiadomość. Dlaczego tylko Ali nie widziała nic wcześniej i nagle zobaczyła i Paula i Bellę w tym samym czasie? Nieistotne, ważne, że zobaczyła.

 

BPOV

Nie wiem jak długo spałam, ale gdy się obudziłam w swojej celi zobaczyłam talerz a raczej miskę z czymś niezidentyfikowanym. Spojrzałam w stronę Paula. Też nie spał, za to siedział pochylony nad identyczną miską jak moja.

              - Co to jest? – Spytałam drżącym głosem od przeszywającego zimna.

              - Nasze posiłki.

Posiłki? Przecież mieliśmy umrzeć, więc po co nas karmią?

              - Wiesz… - Zaczął Paul. – Nie jest to nawet złe. Wcześniej tego nie jadłem, ale teraz muszę mieć siłę, żeby móc cię chronić.

Dyzio Marzyciel się znalazł. Co on sobie kurwa myśli, że ma jakiekolwiek szanse z Felixem i jego bandą przygłupów? Nawet nie chcę sobie wyobrażać jak to by się mogło skończyć. Doczołgałam się do miski i…

              - Pojebało ich?! – Wrzasnęłam, a echo rozniosło się po całym pomieszczeniu.

              - Bells co się stało? – Paul zerwał się na równe nogi.

              - Kasza? W dodatku sucha? I w psiej misce? – Byłam zdruzgotana.

Paul spojrzał na mnie jak na niedorozwiniętą umysłowo. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi, choć po chwili zrozumiałam i zaczęłam się śmiać sama z siebie. Moja złość na widok kaszy w psiej misce była irracjonalna, zważywszy na to, że mieliśmy zginąć z ręki sadystycznego Felixa. Paul nadal uważnie mi się przypatrywał. Wzięłam miskę i postanowiłam jednak to zjeść. Byłam głodna, no i musiałam myśleć o dziecku. Przestało mi nawet przeszkadzać to, że tą suchą kaszę jadłam palcami, bo nie dostaliśmy nic, czym moglibyśmy to jeść.

              - Jak myślisz… - Zaczęłam mówić z pełnymi ustami. – Bardzo będzie się nad nami znęcał?

Paul od razu zrozumiał o kogo mi chodzi, nie potrzebowałam głośno wymawiać jego imienia.

              - Nie wiem maleńka…

              - Nie okłamuj mnie. – Poprosiłam grzecznie już prawie ze łzami w oczach. – Kiedy go ostatnio widziałeś?

              - Zanim cię tu przyprowadzili. – Jego głos posmutniał. – To on mnie tak urządził.

              - Może udałoby się nam stąd jakoś uciec? Musimy stąd uciec. – Spuściłam wzrok. – Muszę się stąd wydostać… dla niego. – Powiedziałam to bardziej do siebie niż do Paula.

              - Mówisz o Edwardzie? To dla niego chcesz się stąd wydostać? – Jego głos był przepełniony żalem i bólem.

Nie sądziłam, że moje ostatnie zdanie usłyszał. Odłożyłam nieszczęsną miskę, wstałam i odwróciłam się w jego stronę. On po chwili zrobił to samo.

              - Nie Paul. Źle to zrozumiałeś. Mówiąc „dla niego” miałam na myśli… Myślałam o dziecku, które noszę w sobie.

Paul stał i patrzył to w moje oczy, to na mój brzuch, potrząsając głową, jakby nie wierzył w to co przed chwilą usłyszał. Nagle odwrócił się ode mnie gwałtownie i zaczął walić pięściami o ścianę. Każdy jego cios, powodował u mnie ogromny ból, jakby ktoś w tych samych momentach ściskał moje serce. Nie mogłam już na to patrzeć.

              - Przestań! Proszę! – Błagałam ze łzami w oczach.

Stanął nieruchomo, nadal odwrócony do mnie plecami. Puścił swoje ręce luźno, a ja dostrzegłam ściekającą z nich krew. Dotarło do mnie, że zraniłam go mówiąc o dziecku. Zrozumiałam, że pomimo jego zapewnień iż pogodził się, że między nami możliwa jest tylko przyjaźń, prawda wyglądała zupełnie inaczej. Paul nadal miał nadzieję, że kiedyś będziemy razem, a fakt iż jestem w ciąży przekreśla wszystko.

Tak bardzo chciałam mu coś powiedzieć, ale nie miałam pojęcia jakie słowa w tej sytuacji będą odpowiednie. W tej chwili cieszyłam się, że nie mogę do niego podejść i go przytulić, bo spowodowałoby to jeszcze większy ból zarówno dla niego jak i dla mnie.

              - Musimy się stąd wydostać. – Zwrócił się w moją stronę.

Chciałam wyczytać coś z jego oczu, ale jedyne co dostrzegałam to szaleństwo. A może to ja zwariowałam? Może jestem zwykłą idiotką, która chciałaby podświadomie, żeby on nadal coś do mnie czuł, tylko nie potrafię się do tego przyznać? Może sama nie wiem czego chcę? Czy to możliwe, że chciałam mieć jednocześnie dwóch mężczyzn przy sobie? Czy mogłam być taką hipokrytką?

              - Bello… Słyszysz mnie? – Paul wyrwał mnie z zamyślenia. – Musimy zaplanować ucieczkę stąd.

Usiedliśmy naprzeciw siebie i zaczynaliśmy obmyślać plan. Co jeden to gorszy i żaden nie miał szans na powodzenie. Po godzinie doszliśmy oboje zgodnie do wniosku, że to nie ma sensu i daliśmy sobie spokój.

              - Paul… - Zaczęłam nieśmiało.

              - Tak?

              - Nie wiem jak mam ci się o to zapytać… - Naprawdę poczułam się skrępowana na samą myśl o zadaniu mu tego pytania.

              - Wal śmiało. – Uśmiechnął się szczerze, tak jak to kocham, uwydatniając swoje dwa piękne dołeczki.

              - Kiedy to naprawdę krępujące. – Czułam, że się czerwienię.

              - Bells, od kiedy się znamy? Kiedyś się nie krępowałaś…

              - Kurwa Paul, siku mi się chce!

Zareagował tak jak myślałam… Gromkim śmiechem. Poczułam, że czerwienię się jeszcze bardziej. Nie wiedziałam co go może tak śmieszyć.

              - Odwróć się za siebie. – Parsknął jeszcze większym śmiechem.

Zrobiłam jak kazał. Rozejrzałam się dookoła, ale oprócz mojej miski z jedzeniem i jakimś wiadrem nie widziałam nic więcej. Nagle dotarła do mnie okrutna prawda.

              - Błagam, powiedz, że żartujesz… - Wręcz skomlałam o to.

Paul pokręcił tylko głową, już się nie śmiejąc i skinął nią na wiadro stojące za nim. Było identyczne jak moje. Wyłam z rozpaczy! Nawet psy są lepiej traktowane!

              - Bells to jest genialne!

              - Co? To, że chce mi się siku? – Zwariował! Teraz już miałam pewność kto powinien znaleźć się jak najszybciej w białym kaftanie.

              - Nie! To znaczy tak! Bello przychodzą po mnie dwa razy dziennie i zabierają do łazienki, po ciebie też na pewno przyjdą. – Hurrra! Jeszcze nigdy się tak nie ucieszyłam na wiadomości o ubikacji. Zajebiście!

              - I co w związku z tym? Oprócz oczywiście faktu, że nie będę musiała robić do wiadra? – Kurwa, ja naprawdę go nie rozumiałam. Chyba pęcherz rzuca mi się na rozum! Kurwa co ja za pieprzone bzdury wygaduję!?

              - Rozejrzysz się, czy tam gdzie cię zaprowadzą nie ma jakiegoś okna! I jeśli będziesz miała taką możliwość uciekaj!

Tak! To był jakiś plan, który jednak mnie nie usatysfakcjonował.

              - Paul, a ty?

Co z nim? Miałam go tu zostawić? Miałam pozwolić, żeby Felix go zakatował? No i jaką miałam pewność, że mi się uda im uciec?

              - Mną się nie przejmuj Bello! Uciekaj i ratuj siebie i dziecko!

Po jego policzku pociekły pojedyncze łzy, które natychmiast pojawiły się i w moich oczach. Paul wyciągnął rękę w moją stronę, zrobiłam to samo, choć oboje doskonale wiedzieliśmy, że i tak nie uda nam się dotknąć.

              - Tak bardzo chciałbym cię ostatni raz przytulić… - Wyszeptał.

              - Co ty wygadujesz? Paul! Nie waż się tak mówić… - Płacz uniemożliwił mi dalszą mowę.

Płakaliśmy oboje, a Paul wyszeptał jeszcze dwa razy „uciekaj Bell”. Najokrutniejsze było w tym wszystkim to, że jeśli okaże się prawdą to co mówił i będę miała możliwość ucieczki, zrobię to Zostawię go tu samego na pewną śmierć Gdyby nie to, że jestem w ciąży, nie zostawiłabym go nawet na sekundę. Przeszlibyśmy przez to wszystko razem… Siedzieliśmy w milczeniu, co chwila na siebie spoglądając, gdy wielkie drzwi zaczęły się otwierać. Wszedł przez nie niewysoki blondyn z kilkucentymetrowymi, blond włosami, ułożonymi w artystyczny nieład. Był szczupły a jego twarz była pociągła i… blada! Dużo bledsza niż moja, a może tak mi się tylko wydawało? Mój wzrok w tym półmroku mógł mi płatać figle. Podszedł bliżej i aż zamarłam. Spojrzał na mnie swoimi wręcz czarnymi oczyma, a ja stałam jak sparaliżowana. Ukłonił się i z pełną powagą powiedział:

                - Miło mi cię poznać Izabello Swan. Wiele o tobie słyszałem. – Uśmiechnął się szyderczo i zaczął otwierać kluczami zamek do mojej celi.

              - Proszę. – Dał mi ręką znać, że mam wyjść.

Niepewnie ruszyłam w jego stronę, spoglądają na Paula, który skinieniem głowy dał mi znać, że mam iść z mężczyzną.

              - Dokąd idziemy? – Spytałam półszeptem i nieśmiało mężczyzny.

              - Chyba chciałabyś się trochę odświeżyć prawda? – Spojrzał na mnie z kretyńskim uśmieszkiem na twarzy.

Nie odpowiedziałam mu nic, kiwnęłam tylko głową, zgadzając się. Dotarło do mnie to o czym rozmawialiśmy wcześniej z Paulem, że to może być moja szansa. Możliwość wydostania się z tego strasznego miejsca.

              - Kiedy Felix zamierza się pokazać?

Kurwa ugryź się następnym razem w język! Mój wewnętrzny głos mnie zjebał. Nawet nie wiedziałam, że go mam. Widocznie takie głosy pojawiają się w zajebiście ekstremalnych sytuacjach. Po co się w ogóle o to zapytałaś? Tak, to było dobre pytanie. Po co?

              - Tak ci do tego śpieszno? - Zapytał mężczyzna. – Ja bym się na twoim miejscu nie rwał do tego spotkania.

Mi też by się nie śpieszyło wariatko! Och, zamknij się! Wkuriające było nagle słyszeć kogoś w swojej głowie.  

Szliśmy chyba tym samym korytarzem, którym mnie tu przyprowadzili. Nie czułam już zimna, bo moje ciało się do niego przyzwyczaiło.

              - Wiesz, ja naprawdę nic do ciebie nie mam. – Rozgadał się nieznajomy.

Spojrzałam na niego spod byka. Co to ma kurwa być? Coś w rodzaju  ‘poprawię jej humor przed śmiercią’?

              - Nie rozumiem? – Odezwałam się po chwili.

              - To proste. – Zatrzymał się przed jakimiś drzwiami. – Mamy więcej ze sobą wspólnego, niż możesz to sobie wyobrazić.

Nagle zaskoczył mnie gest jaki wykonał. Nieznajomy wyciągnął w moją stronę swoją bladą dłoń.

              - Jestem Demetri. – Oznajmił.

Stałam i patrzyłam się na niego jak sroka w gnat. Co to ma być? Teraz jest miły i zebrało mu się na zaprzyjaźnianie, a za chwilę będzie miał ubaw po pachy, gdy Felix zrówna mnie z gównem rozdeptanym na chodniku? O… albo jeszcze lepiej, dołączy do niego i mu pomoże.

              - Nie bój się… - Wtrącił. – Nic ci nie zrobię.

Ta jasne, a gdy już dojdziecie tam gdzie zmierzacie, poćwiartuje cię z uśmieszkiem na twarzy! Jeb się! Ughh. To zasrane gówno, było w mojej głowie zaledwie parę minut, a już mnie megaśnie wkurwia. Co się ze mną dzieje? Wyciągnęłam nieśmiało dłoń.

              - Bella, ale to już wiesz. – Nie wiem dlaczego, ale się… uśmiechnęłam.

Demetri odwzajemnił mój nieuzasadniony gest, po czym spojrzał na mnie pytająco.

              - Dlaczego Bella? Nie lubisz swojego imienia? – Zapytał otwierając drzwi i gestem ręki zapraszając mnie do środka.

              - Nie…

Nie powiedziałam już nic więcej bo weszliśmy do pomieszczenia, które wręcz mnie olśniło swoim pięknem. Znajdowaliśmy się w łazience, tak pięknej, czystej i zadbanej, że moja mogła się przy niej chować. Zaczęłam się rozglądać i podziwiać jej piękno. Było w niej wszystko… Wszystko, z wyjątkiem jednego… Okna!

              - Odśwież się. – Przerwał moje rozmyślania. – Mam tylko jedną prośbę. Pośpiesz się. Nikt nie wie, że cię tu przyprowadziłem. Oberwałoby mi się za to, ale nie tak jak tobie… Gdy skończysz zapukaj w drzwi, będę na zewnątrz. – Już wychodził, gdy coś mu się przypomniało. – W tamtym koszyku jest coś dla ciebie, tylko to udało mi się zdobyć, ale zawsze lepsze to niż… - Nie dokończył, uśmiechnął się tylko i wyszedł.

Nie zastanawiając się dłużej, pierwszą czynność jaką wykonałam to siku. Kurwa mój pęcherz był bliski eksplodowania. Chciałam wziąć szybką kąpiel, ale Demetri kazał mi się śpieszyć, więc ograniczyłam się do umycia twarzy i rąk. Zauważyłam, że na jednej z szafek stoi brązowy koszyk o którym wspominał. Podeszłam do niego bliżej i odchyliłam wieczko, a tam… Moje wybawienie… Kanapki i szklanka soku. Nie zastanawiając się dłużej, w kilka minut wciągnęłam wszystko, popijając sokiem pomarańczowym. „Trafiłam do nieba - w samym środku piekła”[1]. Gdy skończyłam jeść, postanowiłam, że zmuszę mój pęcherz do jeszcze jednego wysiłku, bo po tym soku za chwilę znowu będzie mi się chciało lać, a nie paliłam się do załatwiania się do wiadra.

Demetri otworzył mi natychmiast, gdy tylko zapukałam. Chwycił mnie za ramię i ruszyliśmy, jak się domyślałam powrotem do celi. Był trochę podenerwowany i nie rozumiałam dlaczego. Prawie biegnąc za nim rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie widziałam. Gdy otworzył drzwi i znaleźliśmy się w pomieszczeniu w którym przebywaliśmy z Paulem, rozluźnił swój uścisk i na powrót na jego twarzy znalazł się delikatny uśmiech.

              - Wiesz Bello… - Zaczął, gdy wchodziłam do swojej celi. Zbliżył się do mnie i poczułam na szyi jego oddech. – Szkoda, że w takich okolicznościach musieliśmy się poznać.

I kurwa przysięgam, że zauważyłam w jego oczach smutek, a ja poczułam to samo.

              - Ja też żałuję. – Odpowiedziałam szczerze.

Demetri przekręcił klucz w zamku, spojrzał jeszcze raz w moją stronę i wyszedł.

              - Co to kurwa miało być?! – Wrzasnął Paul. – Szczerzyłaś się do tego zasrańca jak kurwa do policjanta!

A ten co? Mój ojciec? Pojebało go? Co on sobie w ogóle myśli, o ile on myśli!

              - O co ci chodzi? – Oburzyłam się. – nie masz prawa się na mnie drzeć, a już w ogóle nie masz prawa prawić mi morałów!

              - A no tak! Zapomniałem, że tylko Edzio ma wszelkie prawa do ciebie i wszystkiego co z tobą związane.

Założył ręce na piersi i się kurwa obraził! Jak małe dziecko. I chuj z nim, niech się obraża! I przestań się nim przejmować! Pomyślałabyś lepiej o Edwardzie! Aaaaa! Krzyczałam w duszy. Czy ten głos mógłby się ode mnie odpierdolić? Osunęłam się o ścianę i oparłam czoło o kolana. I miał skubany rację. Zaczęłam myśleć o Edwardzie. Zaczęłam sobie nawet wyobrażać, że go widzę, gdy drzwi ponownie zaczęły się otwierać. Do środka wszedł osiłek, który stanął na wprost Paula. Wszedł do jego celi i zaczął go szarpać, jak śmiecia, jak nic nie warte gówno, którym można pomiatać.

              - Zostaw go! – Wrzasnęłam.

Goryl odwrócił głowę w moją stronę i zobaczyłam coś, czego się nie spodziewałam, coś co zmroziło mi krew w żyłach. Jego oczy miały kolor ciemnego szmaragdu. Bello, to się kurwa wpakowałaś! Tak, tym razem miał rację. Dotarło do mnie, że znalazłam się w jaskini z wygłodniałymi lwami! Nazwij to po imieniu! Dobra kurwa, nie drzyj się na mnie. Znalazłam się wśród krwiożerczych wampirów. Co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Zanim ocknęłam się z tego osłupienia, jakie mną zawładnęło uświadomiłam sobie, że zostałam sama. Wystraszona, zdezorientowana i… Co kurwa? Drzwi znowu zaczęły się otwierać. Ruch jak w Paryżu. Ha na żarty mi się zebrało w takiej sytuacji - idiotka. Zaczęłam się śmiać z własnej głupoty, gdy do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna, ubrany w czarną koszulę i tego samego koloru garnitur. Miał długie, wręcz białe włosy. W zestawieniu ze strojem, jego twarz wyglądała jak u albinosa, a jego oczy sprawiały wrażenie krwistoczerwonych. Masz przesrane! Tak, mam przesrane! Znowu zgadzałam się z moim głosem w stu procentach. Czułam jak nogi zaczynają mi się uginać. Ręce mi drżały i się pociły ze strachu. Wampir był już właściwie koło mnie. Staliśmy twarzą w twarz, choć musiałam podnieść głowę, żeby spojrzeć na niego. Wyciągnął swoją dłoń i położył na moim ramieniu.

              - Nie bój się. Nic ci nie zrobię. – Kurwa chyba mam Déjà vu, bo już to dziś słyszałam.

              - Ale… ale ty jesteś…

              - Tak i błagam cię nie denerwuj się czasami. – Powiedział opanowanym głosem.

Prosił żebym się nie denerwowała? Całkowicie zbił mnie z tropu. O co mu mogło chodzić. Już chciałam się go o to zapytać, gdy zaczął mówić.

              - Musimy się pośpieszyć, nie mam dużo czasu Bello. Wiem o tobie więcej niż mogłoby ci się wydawać. Wiem kim jesteś i wiem o twoich zdolnościach… - Właśnie poznałam prawdziwy powód swojego pobytu tutaj, i bynajmniej nie chodziło o zemstę Felixa. Wiedzieli kim jestem i dlatego miałam zginąć. – Dziś w nocy przyjdę po ciebie i twojego przyjaciela. Pomogę wam się stąd wydostać. Na zewnątrz będzie czekał na was Demetri, który zawiezie was na lotnisko. Dostaniesz od niego telefon i musisz skontaktować się z Cullenami, żeby was odebrali z lotniska i gdzieś ukryli. Reszta będzie w listach do nich i do ciebie.

Mężczyzna chciał już wychodzić, ale ja musiałam mu się o coś zapytać. Nie mogłam tego tak zostawić.

              - Dlaczego nam pomagasz?

              - Wyjaśnię ci później. Nie mogą mnie tu zobaczyć.

              - Ale… - Nie pozwolił mi skończyć.

              - Bądźcie gotowi. Do zobaczenia c… Bello.

Stałam i patrzyłam jak wampir, który właśnie zadeklarował, że nam pomoże znikał za drzwiami. Nie mogłam dojść do siebie. Usiadłam pod ścianą i zaczęłam płakać. Jedno wiedziałam na pewno, znalazłam się tu, żeby umrzeć, żeby nie doszło do mojej przemiany. Nie dawało mi tylko spokoju co z tym wszystkim ma wspólnego Felix? Jak to się stało, że znalazł się w towarzystwie wampirów. A jeśli on też był… Kurwa nawet nie chce o tym myśleć. Do pomieszczenia wpadł Paul. Gdy go zobaczyłam serce o mało mi nie wyskoczyło z piersi. Był skatowany, jego twarz wyglądała jeszcze gorzej niż jak go stąd zabierał ten typek. Wampir! Nazywaj rzeczy po imieniu! Tak kurwa… ten wampir. Z jego koszulki nie zostało kompletnie nic. Była cała w strzępach. Paul leżał na zimnym betonie, gdy wampir podszedł do niego, zacisnął swoją dłoń na szyi Paula i uniósł go do góry, wrzucając do celi. Huk jaki rozniósł się po pomieszczeniu w momencie, gdy Paul uderzał w ścianę był przerażający, jakby wszystkie kości połamały mu się w jednym momencie. Nie potrafiłam powiedzieć ani słowa. Sparaliżowało mnie całą, zarówno moje ciało jak i mowę. Dopiero gdy wampir wyszedł byłam wstanie się ruszyć.

              - Paul! – Zaczęłam krzyczeć, ale on nawet nie drgnął. – Paul, błagam, odezwij się! Nie rób mi tego nie teraz!

Dostrzegłam delikatny ruch jego klatki piersiowej, a po chwili usłyszałam przeraźliwy jęk...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin