rozdz. 7 - Nie tego się spodziewałam.doc

(92 KB) Pobierz

  7. Nie tego się spodziewałam

              Rano obudziłam się z potwornym bólem głowy. Nawet potworny, to kiepskie określenie. Chciałam się przytulić do Edwarda, który czuwał nade mną całą noc, ale zamiast jego boskiego ciała znalazłam liścik.

„Bello kochanie,

jeśli zdążyłaś się obudzić przed moim powrotem, to bardzo cię przepraszam. Przebiorę się tylko w czyste rzeczy, wezmę auto i przyjeżdżam po ciebie do szkoły.

Kocham cię,

Edward.”

              Kocha mnie! Napisał, że mnie kocha! Czy to jeszcze sen, czy może już jawa? Czułam, że ten dzień będzie wspaniały. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Zarzuciłam na siebie porannik i zeszłam na dół. Po drodze zastanawiałam się kto to może być. Gdyby Charlie zapomniał zabrać czegoś do pracy, nie dzwoniłby, tylko wszedł. Otworzyłam drzwi i szok. Na ganku stał Edward.             

              - Przecież nie sprawię, żeby moje auto stało się niewidzialne. – uśmiechnął się. – A skoro zaparkowałem nim pod twoim domem to nie mogłem wejść przez okno, bo co by sąsiedzi sobie pomyśleli. – Musiałam wyglądać na naprawdę zszokowaną, skoro zaczął tłumaczyć.

              - Przepraszam. – Zaczęłam się śmiać. – Ale to takie dziwne patrzeć jak wchodzisz drzwiami, a nie przez okno.

              - Kiedyś trzeba zacząć. – Teraz już razem się śmialiśmy. – A ty jeszcze nie gotowa? Tylko proszę nie mów, że znowu nie zamierzasz iść do szkoły. Rosalie by mnie rozerwała na strzępy.

Spojrzałam na zegarek, bo nie wiedziałam o co mu chodzi. Jasna cholera, jak późno! Pognałam do swojego pokoju, chwyciłam przelotem rzeczy i udałam się do łazienki. W pięć minut odprawiłam cały, codzienny rytuał umożliwiający mi wyjście z domu. Wpadłam na powrót do pokoju, zabrałam swój plecak i zbiegłam do Edwarda.

              - Pięknie wyglądasz. – Przewróciłam oczyma na jego komentarz.

              - Z tym twoim wzrokiem na pewno jest coś nie tak. – On puścił to jednak mimo uszu i pociągnął mnie w stronę samochodu.

W drodze do szkoły, zauważyłam, że kolor jego oczu się nieco zmienił. Już nie był złocisto – bursztynowy, więcej w nim było czerni. Przypomniało mi to naszą rozmowę, że gdy wampiry odczuwają głód, ich oczy ciemnieją. Nagle serce zaczęło mi bić szybciej, co nie uszło uwadze Edwarda.

              - Cos się stało?

              - Twoje oczy. Zmieniły kolor. Czy to oznacza, że mam się mieć na baczności?

              - Spokojnie, nic ci nie grozi, jeśli o to pytasz. Chciałem o tym porozmawiać później, ale skoro już zaczęłaś ten temat…

              - O co chodzi? – Zaniepokoiłam się.

              - Widzisz, wybieram się dziś w nocy z Emmetem na… polowanie.

              - Czyli nie będzie cię dziś u mnie? – Upewniłam się.

              - Nie przeraża cię to, że będę polować, tylko fakt, że mnie nie będzie u ciebie?

              - Hmm, no tak. Przecież uprzedzałeś mnie o polowaniach, więc dlaczego miałabym się przerazić? – Nie wiedziałam, dlaczego tak go moja reakcja zdziwiła.

Pierwszą lekcję mieliśmy razem. Siedząc na biologii, doszłam do smutnego wniosku, że wszystko co piękne, zbyt krótko trwa. Zajęcia minęły kosmicznie szybko, aż za szybko. Edward skutecznie mnie na nich dekoncentrował, to podsuwając mi jakiś liścik, to dyskretnie muskając po ręce. Trzy następne nie były już takie miłe, wlokły się niemiłosiernie. Gdy ostatnia lekcja przed przerwą śniadaniową dobiegała końca, zaczęłam niecierpliwie tupać nogami. Gdy dzwonek wydobył z siebie pierwszy dźwięk, już byłam na nogach i gnałam do stołówki. Jakież było moje zdziwienie, gdy Edwarda i jego rodzeństwa jeszcze tam nie było. Może urwali się ze szkoły z jakiegoś ważnego powodu? Zauważyłam, że przy jednym ze stolików siedzi Mike, Angela i Eric. Postanowiłam do nich dołączyć. Podeszłam do stolika, ale nie usiadłam. Stanęłam za jednym z krzeseł i chwyciłam się o jego oparcie.

              - Dlaczego nie usiądziesz? – Zapytał Mike.

              - Mam już dosyć siedzenia. – Odpowiedziałam wymijająco, nie chcąc palić za sobą mostów, gdyby Cullenowie jednak nie mieli zamiaru się zjawić.

              - Coś tak wybiegła w poniedziałek ze stołówki? Wyglądałaś jakbyś zobaczyła ducha. Byłaś tak blada, że mogłabyś spokojnie grać zombie w jakimś horrorze. – Musiałam wyglądać naprawdę okropnie, skoro taktowność Mike’a uleciała razem z wiatrem.

              - Źle się poczułam.

Rozejrzałam się po stołówce, ale niestety nie było jeszcze ani Edwarda, ani jego rodzeństwa. Nagle usłyszałam piskliwy głos Jessici za moimi plecami.

              - No proszę, nasza Bella wróciła do świata żywych.

Już się odwracałam, żeby się odpysknąć, ale mnie zatkało. Z Jess stał Paul. „Pewnie będzie jej następną ofiarą” – pomyślałam. Nasze spojrzenia się na chwilę spotkały. Nie mogłam się teraz ani rozkleić, ani zezłościć, bo reszta by coś zwąchała. Postawiłam na obojętność.

              - Póki co, cały czas jestem wśród żywych. – Zwróciłam się do Jess i obróciłam na powrót w stronę Mike’a.

Dwójka za mną, powoli zaczęła mnie wymijać i zajmować wolne miejsca przy stoliku. Jess tylko zjadliwie się uśmiechnęła. Zapadła niezręczna cisza. Wszyscy ukradkiem zerkali to na mnie, to na Paula, myśląc, że tego nie widać. Najbardziej w tej chwili chciałam umieć czytać w myślach, tak jak mój ukochany, ale widocznie wszystkie super nadprzyrodzone gadżety, przeznaczone są dla wampirów. W pewnym momencie podskoczyłam jak oparzona, gdy ktoś objął mnie w pasie. Obejrzałam się przez ramię i ujrzałam piękną twarz Rosalie.

              - Przepraszam was, ale Bella dzisiejszy lunch będzie jadła z nami. – Jessica, aż otworzyła usta ze zdziwienia. Po chwili Rosalie dokończyła – Tak właściwie, to Bella od dziś wszystkie przerwy na lunch, będzie spędzała z nami.

Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Tak prawdę mówiąc, wyglądałam chyba bardzo podobnie do Jess i reszty. Byłam w ciężkim szoku, nie tego co powiedziała, bo to dotarło do mnie po dłuższej chwili, ale jej głosu. Był tak piękny, że zapierał dech w piersiach. Trel słowika przy niej, brzmiał jak mysi pisk. Zauważyłam, że przy ich stoliku siedzi tylko trójka, a nie czwórka Cullenów.

              - Gdzie jest Edward? – Zapytałam Rosalie.

              - Musi coś załatwić, zaraz do nas dołączy. – Uspokoiła mnie.

Teraz to zaczęłam czuć jak mi się żołądek skręcał. Co on sobie myślał? Z całej czwórki, zdążyłam poznać tylko Jaspera. Reszta jest mi zupełnie obca, mimo, że Edward opowiadał mi o nich.

              - Długo nam kazał braciszek czekać na ciebie we własnej osobie. – Powiedział Emmet, gdy doszłyśmy do stolika.

              - Tak wyszło. – Uśmiechnęłam się nieśmiało. Zauważyłam, że Alice dziwnie na mnie zerka.

Rozalie usiadła koło Emmeta, i wskazała wolne krzesło koło siebie. Chwiejącym krokiem podeszłam do niego i zajęłam wskazane wcześniej miejsce. Poczułam się jakby inaczej, bardziej rozluźniona, spojrzałam na Jaspera, który się uśmiechał. Podejrzewałam, że pomaga mi przystosować się do nowej sytuacji i manipuluje przy moim nastroju.

              - Widzieliście ich twarze? – Odezwała się Rosalie.

              - Jasne, widok bezcenny. Szkoda, że Edwarda tu nie było, byśmy wiedzieli co wtedy myśleli, byłoby jeszcze ciekawiej. – Emmet zacierał ręce.

              - Mnie to jakoś nie bawiło. – Ośmieliłam się odezwać.

Emmet spojrzał na mnie jakbym popełniła jakąś zbrodnię, więc pośpieszyłam z wyjaśnieniami.

              - Z większością z nich mam wspólne lekcje, a z dwójką z nich siedzę w ławce. Będzie mi teraz wyjątkowo niezręcznie.

Rosalie, Emmet i Jasper wybuchli gromkim śmiechem. Nie wiedziałam, co ich tak w mojej wypowiedzi rozbawiło. Tylko Alice trzymała się od tego wszystkiego na dystans, a może nie od wszystkiego, tylko ode mnie?

              - Myślę, że to już nie będzie twoje zmartwienie. – Wtrąciła.

Nie zdążyłam zapytać o co jej chodziło, bo Rosalie wydała z siebie dziwny dźwięk, coś w rodzaju warczenia. Spojrzałam nieśmiało na nią, a ta wpatrzona była w stolik Jess. Obejrzałam się powoli za siebie, i dostrzegłam, że wszyscy wzroki skierowane mieli w blat stołu.

              - Co ty robisz? – Zapytałam Rosalie.

              - Ten cały Paul szuka chyba guza. – Oznajmiła.

W tej samej chwili dostrzegłam Edwarda wchodzącego do stołówki, był dziwnie usatysfakcjonowany. Jednak jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie, gdy przeszedł koło tamtych.

              - Uuu… Braciszkowi chyba się czyjeś myśli nie spodobały. – Zaczął chichotać Emmet. – Jasper, obstawiamy kogo?

Jasper jednak dał mu tylko kuksańca w ramię. Edward doszedł już do nas, pochylił się nade mną i pocałował w czoło. Tą słodką chwilę, zepsuł kolejny gromki śmiech Emmeta.

              - Lepiej wyciągnijmy wszyscy komórki i zacznijmy już dzwonić po karetki. Za chwilę będziemy mieć zawał za zawałem.

Spojrzałam pytająco na Rosalie, a ta pośpieszyła mi z wyjaśnieniami.

              - Emmetowi chyba o to chodzi, że gdy Edward cię pocałował, marzenia dziewięćdziesięciu procent dziewczyn na tej sali właśnie legły w guzach.

              - Dajcie już spokój. – Wtrącił Edward. 

Muszę przyznać, że lunch z rodzinką Cullenów nie był taki zły jak przypuszczałam. Ułatwiły mi to trzy osoby: Edward, bo był przy mnie, Emmet, bo mnie rozśmieszał, oraz Jasper i jego cudowne manipulacje, od których chyba się uzależniam. Od czasu do czasu, denerwowały mnie tylko ciche pomruki dochodzące od Rosalie i Edwarda. Domyślałam się, że to przez Jess, Mike’a, Paula i pozostałych z tamtego stolika. Gdy przerwa dobiegła końca, Edward oznajmił mi, że udało mu się zagadać sekretarkę i na większość zajęć, ale nie na wszystkie, będziemy chodzić razem. Pozostałe lekcje minęły mi więc rewelacyjnie.

              - Dziś niestety nie wejdę do ciebie. – Oznajmił Edward, gdy już znaleźliśmy się w samochodzie. – Musimy się z Emmetem przygotować do wyjazdu.

              - Jakoś przeżyję. – Oszukiwałam samą siebie.

              - Jeżeli chcesz, poproszę Rozalie…

              - Nie przesadzaj. Nie jestem małym dzieckiem, które wymaga opieki przez całą dobę. Przynajmniej zajmę się domem. Trochę go zaniedbałam, przez ostatnie dni.

              - Chyba jestem nadopiekuńczy. – Podsumował. – Ale mam złe przeczucia, odkąd pojawił się ten cały Paul.

              - Nie musisz się o nic martwić. Wszystko będzie dobrze. – Chciałam w to wierzyć.

              Gdy weszłam do domu, postanowiłam w pierwszej kolejności przygotować obiad, a następnie posprzątać. Gdy doszłam do ścierania kurzu, w ręce wpadł mi list z Phoenix, przypomniało mi to, że nie podjęłam w związku z tym, żadnej decyzji. Usiadłam w kuchni i zaczęłam rozważać wszystkie za i przeciw wyjazdowi. Wiedziałam, że wyjazd byłby lepszy, gdyż mogłabym wtedy zajrzeć do domu i zabrać kilka rzeczy, które tam zostały, w końcu dom nadal był mój. Paul czysto teoretycznie, nie był już zagrożeniem, pozostał jednak jeszcze Felix. Co jeśli bym na niego trafiła? Prawdopodobieństwo było nikłe, ale zawsze. Nagle w głowie pozostała mi tylko jedna myśl. Dom… Znaleźć się w nim jeszcze raz. Tyle wspomnień, tyle pięknych chwil spędzonych z mamą, a ja nie miałam mieć już do tego dostępu. Decyzja podjęta, klamka zapadła. Wracam do Phoenix. Pojadę tam, choćbym miała zapłacić za to wysoką cenę. Gdy Charlie wrócił do domu, poinformowałam go o swojej decyzji.

              - Uważasz, że to dobry pomysł? – Zapytał.

              - Muszę tam jechać osobiście tato. To będzie ostatnia okazja, żeby… - Łza zakręciła mi się w oku. – Zrozum, tyle lat tam mieszkałam, poza tym chciałabym zabrać stamtąd kilka wspomnień. Zostały jeszcze zdjęcia, trochę moich rzeczy. Po co ciotka ma to później przysyłać jak mogę zabrać to sama.

              - Jak chcesz córcia. Wezmę wolne i polecimy tam w przyszłym tygodniu.

              - Nie zrozum mnie źle. – Nie wiedziałam jak mam mu przekazać to co miałam do powiedzenia. – Wolałabym lecieć sama. Będę zabiegana, no i chciałabym odwiedzić ciotkę, a ty nie przepadasz za siostrą Rene.

Udało mi się przekonać Charliego. Musiałam jednak obiecać, że przed wyjazdem zadzwonię do ciotki i poproszę ją o odebranie mnie z lotniska, miałam też tą jedną noc spędzić u niej, a nie w pustym domu. Po skończonej rozmowie poszłam do swojego pokoju. Jednak to, co tam na mnie czekało, wywołało u mnie ogromne zdziwienie. Na moim łóżku, bez żadnego skrępowania siedziała Alice.

              - Wiem co kombinujesz. – Powiedziała to w tak szybkim tempie, że ledwo ją zrozumiałam.

              - Nie rozumiem?

              - Wiem o czym myślisz i nie powiedziałam o tym Edwardowi tylko dlatego, że chciałam najpierw z tobą porozmawiać.

No tak, teraz do mnie dotarło, że przecież Alice ma wizje. Zobaczyła coś, co planuję i co skłoniło ją do przyjścia tutaj. Nie wiedziałam jednak o co mogło jej chodzić. W ciągu ostatnich dwóch dni, podjęłam tyle decyzji, że zgadywanie tu nie miało sensu.

              - Nie za bardzo wiem o co ci chodzi? – Oświadczyłam tak samo oschłym tonem, jakim ona mówiła do mnie.

              - O twoją przemianę. – Aj, takiej odpowiedzi nie brałam pod uwagę. – Musisz coś zrozumieć. Do naszego świata, mało kto chce wejść z własnej woli. To świat niebezpieczny i okrutny.

              - A mój świat nie jest niebezpieczny i okrutny?

              - Bello, Edward nigdy się na to nie zgodzi i radze ci z tego pomysłu zrezygnować, bo inaczej będę mu musiała o tym powiedzieć.

              - To on o niczym nie wie? – Byłam zaskoczona. – Nie przeczytał o tym w twojej głowie?

Alice zaczęła się śmiać, coś ją rozbawiło, a ja nie wiedziałam co.

              - Razem z Rosalie opanowałyśmy sztukę „nie udostępniania naszych umysłów” Edwardowi. Potrafimy się przed nim wyciszyć do tego stopnia, że nie może nam czytać w myślach. – Zaskoczyła mnie, myślałam, że to niemożliwe. – Jednak jeśli z nim nie porozmawiasz, sama go poinformuję o twoich zamiarach.

              - Nie przepadasz za mną. Dlaczego? – Postanowiłam być wobec niej szczera i mówić to co myślę.

              - Tu nie chodzi o to, że cię nie lubię. Jak dla mnie dzieje się to za szybko, i choć nie widzę nic niepokojącego to musisz mi dać trochę czasu. Musisz mi się pozwolić dać poznać.

Alice też była szczera, a jej wypowiedź nie rozzłościła mnie, wręcz przeciwnie, cieszyłam się, że mi to powiedziała. Nie chciałam mieć wrogów, a już na pewno nie chciałabym, żebym poróżniła Edwarda z którymś z rodzeństwa.

              - Proszę, powiedz mu sama o swoich zamiarach, o wyjeździe także. – Dodała po chwili.

              - Mogę cię o coś zapytać? – Mogła mi pomóc.

              - Tak.

              - Widzisz przyszłość, możesz mi więc powiedzieć, czy w Phoenix będę bezpieczna?

              - Widzę, że podjęłaś decyzję o wyjeździe i nie widzę, żadnych kłopotów, ale musisz coś zrozumieć. Jeśli ktoś niespodziewanie cię tam spotka i coś postanowi, twoja przyszłość, którą widzę teraz się zmieni.

              - Muszę przyznać, że nie pomogłaś mi.

Alice zaczęła chichotać. Pierwszy raz słyszałam jak się śmieje i był to najsłodszy i najbardziej niewinny śmiech z jakim do tej pory dane mi było się spotkać. Siostra Edwarda została u mnie jeszcze jakiś czas. Wypytywała mnie o moje dotychczasowe życie. Nie wspomniałam jej o tym co się wydarzyło rok temu, a i ona o to nie spytała. Doszłam więc do wniosku, że Edward chyba im o tym nie powiedział, więc i ja nie zamierzałam. Gdy wyszła położyłam się spać. Byłam wyjątkowo zmęczona, więc odpłynęłam prawie natychmiast.

              Rano obudziłam się wyjątkowo wcześnie. Po porannej toalecie, zeszłam do kuchni uszykować sobie śniadanie. Zaskoczył mnie widok Charliego.

              - A ty jeszcze nie w pracy? – Byłam zdziwiona.

              - To raczej ja powinienem się spytać, co ty o tej godzinie robisz na nogach?

Rany, było wcześniej niż myślałam. I co ja miałam ze sobą począć przez te półtora godziny, które zostały mi do wyjścia? Położenie się do łóżka nie wchodziło w grę, byłam już zbyt rozbudzona. Telewizja też odpadała, o tej godzinie to na pewno lecą same programy kulturalne lub wiadomości. Sprzątanie? Nie, aż tak nie upadłam na głowę. Poszłam do pokoju, zabrałam plecak i wróciłam do kuchni. Wyciągnęłam podręcznik od angielskiego i zaczęłam czytać następny rozdział, który mieliśmy przerabiać. Charlie wyszedł jeszcze zanim poszłam na górę, więc miałam spokój. Nagle zadzwonił telefon.

              - Dom Swanów, słucham.

              - Bell nie możesz jechać do Phoenix. – Zamarłam, to był Paul.

              - Skąd wiesz, że się tam wybieram?

              - Charlie dzwonił wczoraj do Harry’ego. Nie możesz tam jechać, ja… - Przerwałam mu.

              - Myślę, że nie ty będziesz decydować o tym gdzie ja mogę jechać a gdzie nie. Daj mi spokój. Mam nowe super życie w którym dla ciebie nie ma miejsca. – Nie słuchając dalszych wyjaśnień odłożyłam słuchawkę.

Szybko doszłam do wniosku, że chyba byłam zbyt ostra dla Paula, ale nie ma prawa się wtrącać w moje życie. Nie jest już jego częścią. Przestał nią być rok temu. Teraz w moim życiu jest miejsce tylko dla jednej osoby, dla Edwarda. Nie miałam już dłużej ochoty o tym myśleć, więc wróciłam do czytania.

              - Czy moja dziewczyna jedzie ze mną do szkoły? – Podskoczyłam ze strachu na krześle. To był Edward. – Przepraszam nie chciałem cię wystraszyć. Pukałem, ale mi nie otwierałaś, więc postanowiłem, że wejdę i sprawdzę, czy nic ci się nie stało.

              - Wszystko ok. Musiałam się zaczytać. Naprawdę nie słyszałam pukania. Jestem gotowa możemy jechać.

              W szkole było wyjątkowo miło, bo Edward był cały czas ze mną. Denerwowały mnie tylko te spojrzenia innych uczniów, ale postanowiłam to ignorować i nie zwracać uwagi. Gdy weszliśmy do stołówki na lunch jego rodzeństwo już tam siedziało.

              - Na co masz dziś ochotę? – Spytał Edward, gdy podeszliśmy do lady z jedzeniem.

              - Dziś wezmę tylko wodę, bo nie jestem głodna.

              - Coś jest nie tak z Alice. – Nagle powiedział Edward, gdy staliśmy w kolejce.

              - Co przez to rozumiesz?

              - Blokuje przede mną swoje myśli, jakby nie chciała żebym coś zobaczył. – Edward naprawdę był zmartwiony.

Musiałam mu powiedzieć o swoich planach, bo w przeciwnym razie dowie się od Alice. Postanowiłam, że zrobię to po lekcjach. My tymczasem, dołączyliśmy już do jego rodzeństwa.

              - Kiedy zaprosisz Bellę do domu? – Zapytał nagle Emmet. – Esme nie może się już doczekać, kiedy cię pozna. – Skierował się do mnie.

Spojrzałam na Edwarda a on na mnie.

- Jeśli Bella nie ma nic w planach na dziś… - Edward nie dokończył, bo z jego gardła wydobył się, znajomy mi już warkot.

Nagle wzroki wszystkich skierowały się na coś za mną.

              - Musimy porozmawiać! Teraz! – Usłyszałam.

Odwróciłam się. Ten to ma tupet. Za moimi plecami stał Paul. Minę miał skwaszoną, jakby zjadł kilogram cytryn.

              - Już ci mówiłam, że nie mamy o czym rozmawiać.

              - Chyba jednak będzie lepiej jak z nim pójdziesz i porozmawiacie. – Nagle głos zabrał Edward.

Wzroki wszystkich przy naszym stoliku, były teraz skierowane na niego. Spojrzałam i ja, bo nie wiedziałam o co mu chodzi. On jednak, kiwnął głową potwierdzając swoje słowa. Odwróciłam się w stronę Paula.

              - Dobrze, ale Edward idzie z nami. – Oznajmiłam.

              - Nie Bello, musisz iść sama. – Edward oszalał! Chciał, żebym poszła z Paulem rozmawiać sama, bez niego? Bez jego wsparcia?

O nic więcej nie pytałam. Edward musiał usłyszeć myśli Paula i widocznie doszedł do wniosku, że nic mi nie grozi, a sprawa jest na tyle poważna, że musimy być sami. Wstałam ze swojego miejsca i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych na parking. Paul szedł za mną. Dziwnie się czułam w tej sytuacji.

              - Mogę wiedzieć, co ty wyprawiasz? – Zapytałam, gdy już znaleźliśmy się na parkingu. Dlaczego nie możesz mi dać spokoju?

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin