rozdz. 4 - Randka.docx

(34 KB) Pobierz

  4. Randka

 

W piątek w szkole nie było żadnych rewelacji. No może nie licząc tego, że Jess postanowiła nie czekać, aż Mike się umówi z kimś innym niż ona – od Angeli wiem, że chodziło jej głównie o mnie – i sama zaprosiła go na randkę. On oczywiście się zgodził, a później każdemu napotkanemu kumplowi chwalił się, że tak działa na dziewczyny, iż te same go zapraszają na randki.

Po powrocie do domu, przygotowałam ryby na obiad i poszłam do swojego pokoju się uczyć. Niestety zauważyłam na biurku leżące pismo z Phoenix i przypomniało mi, że muszę podjąć bardzo ważną decyzję. Wprawiło mnie to w taką depresję, że na nauce nie mogłam się skupić. Spojrzałam w stronę okna, na wpadające do pokoju promienie słoneczne i długo się nie zastanawiając zabrałam bluzę i wybiegłam z domu.

Wyszłam na maleńki skrawek ogródka, pokryty tylko w niektórych miejscach trawą i leżącymi liśćmi i doszłam do wniosku, że tu się nie odprężę. Rozejrzałam się dookoła, wszędzie tylko las, więc nie pozostało mi nic innego jak udać się w jego głąb. Szłam ścieżką, żeby się nie zgubić. Moja orientacja w terenie zawsze była marna. Nagle zobaczyłam stare, wielkie, powalone drzewo. Podeszłam bliżej i postanowiłam, że na chwilę się zatrzymam. W pewnym momencie moją uwagę przykuł dziwny szelest. Zaczęłam się nerwowo rozglądać, ale nic nie widziałam, szelest też ustał. „To pewnie tylko moja wyobraźnia płata mi figle” pomyślałam. Nie chciałam jednak czekać, aż coś mi nagle wyskoczy i mnie zaatakuje. Zaczęłam iść nieco szybciej. Nie zwróciłam jednak uwagi na to, w którą stronę. Gdy się zorientowałam, że coś jest nie tak korony drzew były już tak gęste, że przesłoniły dostęp choćby najmniejszemu promykowi słońca. „Super” pomyślałam. Byłam już całkowicie pewna, że się zgubiłam. I znowu ten nieszczęsny szelest, ale teraz odgłos dochodził z koron drzew. Jakby coś dużego przeskakiwało z jednego drzewa na drugie. Małp w Forks nie ma, wiewiórka też nie narobiłaby takiego hałasu, więc miałam się czego bać. To „coś” zaczęło się przemieszczać, raz było z mojej prawej strony, raz z lewej, to znowu za mną i znowu nade mną. Zaczęłam się nerwowo rozglądać, starając się nadążyć za szelestem i próbując coś wychwycić, ale kiepsko mi to szło. Musiałam coś z tym zrobić, stojąc w miejscu ryzykowałam pożarcie przez to „coś”. Moją jedyną linią obrony była ucieczka i krzyk. Więc dłużej się nie zastanawiając zaczęłam biec ile sił w nogach. Postanowiłam obejrzeć się, czy coś za mną nie biegnie i…

 

- Gdzie ja jestem? – Spytałam postaci stojącej przede mną. Był to mężczyzna o bardzo jasnej karnacji z blond włosami, szczupły i wysoki, ale jakoś dziwnie rozmazany.

- Spokojnie, nic ci nie jest. Nazywam się Carlisle Cullen. Mój syn znalazł cię nieprzytomną w lesie. – Oznajmił mężczyzna.

Jaki las? Nieprzytomna? Jaki syn? Jaki Cullen? Cullen! Syn! Edward? Zerwałam się na równe nogi, głowa chciała mi się rozpaść na tysiące kawałków, dookoła mnie było tak jasno, że od tego wszystkiego poczułam jak tracę grunt pod nogami, i coś zimnego, a raczej ktoś, nie pozwolił mi upaść na ziemię. „Dobra” pomyślałam, „jeszcze raz, ale wszystko pomału, bez nerwów”. Zaczęłam powolutku otwierać oczy, rozejrzałam się dookoła. Pomieszczenie w którym przebywałam, było bardzo wielkie i jasne, ściany koloru kości słoniowej. Na środku stał wielki narożnik obity białą skórą. Po lewej szerokie drewniane schody prowadzące na piętro. Przede mną w odległości około metra stał mężczyzna, którego widziałam już wcześniej. Chciałam spojrzeć w prawo, żeby upewnić się kto mnie przytrzymywał, ale nie zdążyłam. Jego głos był tak cudowny i aksamitny, że nagle poczułam się bezpiecznie.

              - Może lepiej będzie Carlisle, jeśli zawieziemy ją do szpitala? – Zapytała osoba podtrzymująca mnie.

- Nie! – Krzyknęłam i wyrwałam się z objęć.

Edward i jego ojciec patrzyli na mnie jak na wariatkę. Musiałam szybko coś powiedzieć, żeby naprawdę mnie za nią nie wzięli.

- Tylko nie do szpitala. Wtedy zadzwonią do Charliego i będę się musiała tłumaczyć. – Wyjaśniłam.  

Spojrzeli na siebie, później na mnie.

              - Gdzie mnie znalazłeś i jak się tu dostaliśmy? Nic nie pamiętam. Wiem, że biegłam i to wszystko. – Chciałam wyjaśnień.

              - Może najpierw usiądziesz? Wyglądasz, jakbyś miała za chwilę znowu zasłabnąć. Jesteś bielsza niż nasze ściany. – Powiedział Edward.

Zrobiłam tak jak chciał, jedyne o co mi chodziło, to żeby wreszcie dowiedzieć się co się stało. 

              - Więc? Czy teraz możesz mi wszystko opowiedzieć? – Upewniłam się.

              - Wyszedłem się przejść i znalazłem ciebie. Leżałaś tu niedaleko, musiałaś się uderzyć o wystający konar. Wziąłem cię więc i przyniosłem do Carlisla, żeby cię obejrzał.

              - Niedaleko? – Zdziwiłam się. – Przecież to niemożliwe, żebym przebiegła taki hektar.

Obaj ponownie spojrzeli na siebie. Czułam, że coś ukrywają. Nagle adrenalina zaczęła krążyć w moich żyłach. Spojrzałam jeszcze raz na Doktora, żeby się upewnić. Jasna cholera! Jego oczy! Jego oczy były koloru płynnego złota! Takiego samego koloru co Edwarda i jego rodzeństwa.

              - Muszę iść. – Wyjąkałam.

              - Chyba oszalałaś. – Wtrącił Edward. – Chcesz się znowu zgubić, albo walnąć w głowę. – Zachichotał.

W tym momencie wolałam o stokroć razy bardziej znowu się zgubić w ciemnym lesie niż zostać zjedzona przez wampiry. Nie wampiry chyba nie jedzą ludzi, piją naszą krew. „Co za różnica” – pomyślałam. Zginę! Zostanę ich obiadem. To pewnie dlatego nie chce mnie puścić. Muszę uciekać. Już chciałam rzucić się do biegu, gdy Edward nagle zaproponował:

              - Odwiozę cię do domu. Za chwilę będzie się ściemniać i Charlie będzie się niepokoił.

Powiedział „Charlie”? Pewnie w ten sposób chce uśpić moją czujność. Ja wsiądę do samochodu, a on mnie w nim ‘załatwi’.

              - Bella pomyśl, na piechotę nie dasz rady dojść przed zmrokiem. Twój tata będzie się martwił, a stąd do twojego domu dojście zajmie ci ponad godzinę. – Kontynuował.

„A co mi” pomyślałam. I tak zginę. Co za różnica czy tu, czy w jego aucie.

              - No dobra. Tylko pośpiesz się z tym. – Powiedziałam.

              - Z czym mam się pośpieszyć? – Spojrzał zdziwiony.

Czyżby się zorientował, że wiem kim on jest? Przynajmniej mam nadzieję, że zrobi to szybko i bezboleśnie.

              - Z tym odwożeniem mnie. – Odparłam z lekką nutką ironii.

Nie powiedział nic więcej. Wskazał mi za to ręką drzwi.

              - Dziękuję Doktorze. – Odparłam grzecznościowo, licząc na przychylność przy zabijaniu mnie.

              - Nie ma sprawy Bello. Mam nadzieję, że wkrótce się znowu zobaczymy.

Cóż za kultura. Grają swoją rolę do samego końca. Nie odpowiedziawszy nic więcej, obróciłam się i skierowałam w stronę drzwi. Edward już stał przy swoim volvo i trzymał otwarte dla mnie drzwi. Niepewnym krokiem podeszłam do niego, dyskretnie spojrzałam na jego twarz i wsiadłam do samochodu. Jak ktoś tak piękny może być zabójcą? Jak to możliwe, że zabija z zimną krwią. Nagle zaczęłam śmiać się sama do siebie. „Zabijać z zimną krwią”, a to ironia. Powinno się mówić „zabijać dla krwi”.

              - Co cie tak rozbawiło? – Usłyszałam nagle.

Postanowiłam, że zagram w otwarte karty. Nic mi już nie pozostało.

              - Wiem kim naprawdę jesteś. – Oznajmiłam.

Zapadła cisza, auto nagle zahamowało, a Edward kurczowo trzymał ręce na kierownicy.

              - Nie rozumiem o co ci chodzi? – Powiedział ściszonym głosem.

              - Chodzi mi o to, że różnisz się ode  mnie. – Wyjaśniłam.

              - No oczywiście, że się różnię. Ja jestem mężczyzną, ty kobietą.

W takiej chwili zebrało mu się na żarty. Chce mi w ten sposób poprawić humor przed śmiercią?

              - Wiesz, że nie o tym mówię. – Postanowiłam, że skoro powiedziałam „a” trzeba powiedzieć „b”.

              - Problem w tym, że nie wiem. Możesz mi to wyjaśnić?

              - Zabijesz mnie, prawda? – Nie owijałam w bawełnę.

              - Zabić? Ciebie? Dlaczego miałbym to zrobić?

              - Bo nie jesteś człowiekiem, prawda? – Oznajmiłam.

Zapadła cisza, patrzył na mnie jakby właśnie podejmował jakąś życiową decyzję. Zaczęłam się naprawdę bać o swoje życie. Czy już nigdy nie miałam zobaczyć Charliego? Czy nie dane mi już będzie powiedzieć mu, że jest wspaniałym ojcem? Nagle Edward zrobił ostrożnie krok w moją stronę. Odruchowo zrobiłam krok do tyłu.

              - Nie musisz się mnie bać. – Powiedział cicho. – Nic ci nie zrobię.

Ale ja mu nie ufałam, byłam ostrożna. Jak można wierzyć komuś, kto jest mordercą?

              - Nie zbliżaj się do mnie! – Krzyknęłam.

              - Spokojnie. Naprawdę nic ci nie zrobię. Wytłumacz mi proszę, co miałaś na myśli pytając, czy cie zabiję? Myślisz, że kim jestem?

              - Mordercą! Jesteś krwiożerczym mordercą! Jesteś…

              - No kim jestem? Powiedz to wreszcie! – Krzyczał.

              - Wampirem! – Nie wytrzymałam, sprowokował mnie skutecznie.

Stał teraz naprzeciw mnie, wpatrując się w moje załzawione oczy. Targały mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony chciałam biec, z drugiej zostać. Milczenie przerwał Edward.

              - Izabello, gdybym chciał cie zabić już bym to zrobił.

              - Więc mam rację? – Słowa grzęzły mi w gardle.

On tylko potwierdzająco kiwnął głową. Mój świat stanął do góry nogami. Wampiry o których dopiero co czytałam w Internecie i wydawało mi się to nieprawdopodobne, naprawdę istniały. Było mi już wszystko jedno co się ze mną stanie. Wyminęłam Edwarda i ruszyłam prosto przed siebie. Nagle poczułam zimną dłoń na ramieniu. Przez ciało przeszło mi milion ciarek.

              - Poczekaj, odwiozę cię. – Powiedział.

Nie opierałam się, może faktycznie, gdyby chciał mnie zabić już by to zrobił. On tymczasem szedł obok mnie nie spuszczając ręki z mojego ramienia. Zrobił to dopiero, gdy doszliśmy już do drzwiczek pasażera. Tym razem wsiadłam nie spoglądając na niego. Wcześniej nawet nie zauważyłam, że silnik jego auta był cały czas włączony. Edward wsiadł do samochodu i również nie spoglądając na mnie powoli ruszył.

              - Dlaczego twierdzisz, że mnie nie zabijesz? Przecież żywicie się ludzką? – Sama nie mogłam wieżyc, że to powiedziałam. Edward tymczasem zaczął się śmiać. – Co cie tak bawi?

              - Bello to bardzo skap likowane. – Nadal na mnie nawet nie zerknął.

              - Spróbuj mi to wyjaśnić. – Nalegałam.

              - Widzisz, jesteś pierwszą osobą od dłuższego czasu, którą chciałbym lepiej poznać.

              - A później mnie zabijesz? – Próbowałam zażartować, ale brzmiało to śmiertelnie poważnie.

              - Naprawdę nie doceniasz mnie. Przecież chyba sam fakt, że chodzimy do szkoły, gdzie jest pełno potencjalnych ofiar, a mimo to nikt nie ginie chyba o czymś świadczy? – Delikatnie się uśmiechnął.

              - No tak, ale teraz to coś innego. Jesteśmy sami i oprócz twojego ojca nikt nie wie gdzie jestem. – Dodałam.

              - Co robisz jutro? – Zdziwiła mnie ta jego nagła zmiana tematu.

              - Jutro? Jest sobota, więc będę musiał trochę posprzątać w domu.

              - Cały dzień będziesz sprzątać? – Zdziwiło mnie to jego dopytywanie się.

              - Cały nie. – Odpowiedziałam.

Nawet nie zauważyłam, że staliśmy już na podjeździe przed moim domem. Zastanawiałam się o co mu mogło chodzić z jutrzejszym dniem.

              - Mógłbym zaprosić cię jutro na spacer? – Zaproponował.

Edward Cullen. Wampir. Właśnie zaprosił mnie na spacer, a ja zamiast uciekać ile sił w nogach, nie pragnęłam niczego innego jak się zgodzić. Ja chyba naprawdę nadaję się do psychiatryka.

              - Mam nadzieję, że nie będę tego żałować, ale zgadzam się.

Uśmiechnął się tak zabójczo, że czułam jakby wszystkie skarby świata należały tylko do mnie.

              - Muszę już wracać, bo Charlie wróci z pracy głodny. – Oznajmiłam z niechęcią.

              - W takim razie do jutra. Przyjadę po ciebie popołudniu.

Niechętnie wychodziłam z jego auta, ale obowiązki wzywały. Gdy doszłam do ganku spojrzałam jeszcze raz w jego stronę, ale jego auta już nie było. Nawet nie usłyszałam kiedy odjechał. Weszłam do domu i od razu udałam się do kuchni, wyciągnęłam z lodówki ryby i wsadziłam je do piekarnika. Żeby czas jakoś szybciej mi leciał postanowiłam, że wezmę podręcznik do biologii i trochę się pouczę. Gdy zadzwonił kuchenny budzik oznajmiając mi, że czas wyciągać ryby do domu wszedł Charlie.

              - Zaczynam się od tego uzależniać. Oznajmił.

              - Uzależniać? Od czego?

              - Od tych pięknych zapachów dochodzących do mnie po powrocie z pracy. – Był dziś w wyraźnie dobrym nastroju.

              - W takim razie siadaj, i bierz się do jedzenia. – Podałam mu talerz z gorącym obiadem i samu usiadłam naprzeciw niego.

              Oprócz zwyczajowego „co w szkole” i „co w pracy” cały obiad spędziliśmy w milczeniu. Niestety po obiedzie już tak pięknie nie było.

              - Bello, myślę, że najwyższy czas już porozmawiać o twoim wyjeździe do Phoenix.

              - Nie mam ochoty o tym rozmawiać. – Odrzekłam.

              - Nie masz, ale musisz. – Pierwszy raz od mojego przyjazdu mówił jak rodzic. – Rozmawiałem dziś z Jimmy’m Greenem, wiesz moim zastępcom, i mówił, że jeżeli chcesz może nas umówić ze swoim bratem, który zajmuje się sprawami spadkowymi. Pomyślałem sobie, że to spotkanie może nam jakoś pomóc, żebyś nie musiała tam jechać.

O tego się nie spodziewałam. Podejrzewałam, że ta rozmowa będzie wyglądała raczej na wzór „musisz tam jechać i koniec. To jest twój obowiązek. Nie chce słyszeć, że się nigdzie nie wybierasz…”.

              - Chcesz powiedzieć, że nie muszę się nigdzie ruszać z Forks? – Zapytałam, bo nie byłam pewna, czy go dobrze zrozumiałam.

              - Tego nie powiedziałem. – A jednak źle. – Powiedziałem, że można się zapytać czy musimy tam jechać.

No nic, i tak lepsze to niż „musisz jechać”.

              - Jeśli chcesz, mogę zaraz zadzwonić do Jimmy’ego.

              - Tak, proszę. Zrób to jak najszybciej.

Nie musiałam go dłużej namawiać. Wstał i podszedł do telefonu. Nawet wiele mu nie tłumaczył, musiał to zrobić już w pracy. Rozmowa też nie trwała długo. Gdy odłożył słuchawkę, nie mogłam się doczekać tego co ma mi do powiedzenia.

              - Więc? Co powiedział? – Naciskałam.

              - Już rozmawiał ze swoim bratem i podejrzewając, że się zgodzisz na rozmowę, już nas umówił.

              - Na kiedy? – Byłam naprawdę ciekawa.

              - Jutro na godzinę 15:00.

Nie!!! To nie może być prawda. Mamy siedem dni w tygodniu, 24 godziny każdego dnia, a on nas musiał umówić akurat na jutro popołudniu!!! Jasna cholera!

              - Coś nie tak? – Charlie wyrwał mnie z moich niemych krzyków.

              - Nie wszystko ok. – Nie chciałam mu robić przykrości.

              - Jadę do mojego przyjaciela Harry’ego z La Push, dawno go nie odwiedzałem. Chcesz jechać ze mną? – Nagle zmienił temat, jakby wyczuł, że coś jest nie tak.

              - Nie dzięki. Będę tam się tylko nudziła.

              - Tam też są dzieciaki w twoim wieku. – Nalegał.

              - Tato… Proszę cię. Chcę zostać dziś w domu.

Ojciec dał za wygraną. Wyszedł na korytarz i zaczął się ubierać. Na dworze robiło się już szarawo, więc aby znowu się nie zgubić, lub nie mieć omamów, iż ktoś mnie śledzi zamknęłam się w pokoju. Zaczęłam się zastanawiać jak dać Edwardowi znać, że niestety ale z naszego spotkania jutro nic nie wyjdzie. Zawsze mogłam mieć nadzieję, że szybko załatwimy z ojcem sprawę i jednak zdążę do domu zanim Edward przyjedzie, ale znając mojego pecha nie mam co na to liczyć. Zaczęłam szukać w internetowej książce telefonicznej numeru do nich do domu. Niestety, nie było tam nazwiska Cullen zamieszkałych w Forks. Jechać do niego do domu, też nie miało sensu. Jazda w ciemnościach, gdzie grasują wampiry chyba nie jest bezpieczna. No właśnie. Wampiry. Cieszę się na spotkanie z wampirem. Czy ja naprawdę jestem tak stuknięta? Może powinnam się leczyć? I co? Poszłabym do psychiatry, powiedziała, że zakochałam się w wampirze i w efekcie końcowym zamknęli by mnie na oddziale dla umysłowo chorych szybciej niż mi się wydaje. Nagle zadzwonił telefon. Zbiegłam szybko na dół. To była Jessica.

              - Przeszkadzam ci? – Tak jakby ją to interesowało, pewnie miała jakieś rewelacje na sprzedaż.

              - Nie, skąd.

              - Słuchaj, mam wiadomość z pierwszej ręki. – Bingo! Trafiłam.

              - To słucham. Zawsze masz coś interesującego. – A niech się dziewczyna dowartościowuje.

              - Moja mama rozmawiała z naszą sekretarką, i od poniedziałku będziemy mieli nowego ucznia z wymiany.

              - Ale przecież mówiłaś mi to już dziś w szkole. – Czyżby zapomniała?

              - Tak, tak, ale nie mówiłam ci skąd ten uczeń będzie.

No tak tego to mi nie mówiła, ale z drugiej strony co mnie to interesuje, skąd jest uczeń, którego i tak nie będę miała ochoty poznać.

              - Jesteś tam? – Dopytywała.

              - Tak jestem. To skąd jest ten nowy uczeń? – Udałam zainteresowanie.

              - Usiądź lepiej! – Zamilkła, ale nie na długo. – No siedzisz?

              - Siedzę. – Skłamałam.

              - Będzie to jakiś chłopak z Phoenix! – Wręcz krzyczała. – Z twojej starej szkoły.

No to jednak musiałam usiąść. Ktoś z mojej szkoły. Może go znam. Może się nawet lubimy, choć w to akurat wątpię, bo grono moich bliskich znajomych było bardzo małe, więc szansa, że to ktoś z nich była jak jeden do miliarda.

              - Zatkało cię prawda? – Usłyszałam w słuchawce.

              - No muszę przyznać Jess, że tym razem tak.

              - Może go znasz i nam go przedstawisz, może jest super przystojny, opalony…

              - Jess! Chciałam ci przypomnieć, że dopiero co umówiłaś się z Mikem

              - Przecież ja tylko powiedziałam, że jeśli go znasz możesz nam go przedstawić. – Zaczęła się tłumaczyć. – Wiesz, właśnie mi przypomniałaś, że musze się zacząć szykować bo wychodzę do kina. To do poniedziałku.

              - Tak, do poniedziałku.

 

              Rano obudziłam się w paskudnym nastroju. Nie chciało mi się nic. Mozolnie wstałam z łóżka, odświeżyłam się i ubrałam. Najpierw zaczęłam sprzątanie od łazienki. Pranie piętrzyło się do samego sufitu, więc zabrałam się za nie w pierwszej kolejności. Jasne, ciemne, jasne, kolorowe… Segregacja brudnych rzeczy jest wyjątkowo nudna. Nigdy na to nie zwracałam uwagi, ale dziś jak nigdy muszę skierować moje myśli na coś innego, niż moje nieudane spotkanie z Edwardem, które nie dojdzie do skutku. Pranie posegrego...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin