Gemmell David - Saga Drenajow 07 - Krol Poza Brama.pdf

(1061 KB) Pobierz
Gemmell David - Saga Drenajow 0
David Gemmell
KRÓL POZA BRAMĄ
Przełożyli Barbara Kaminska, Zbigniew A. Królicki
 
Książką tą dedykują z wyrazami miłości moim dzieciom, Kathryn i Luke'owi, jako
skromny dowód wdzięczności za ich towarzystwo.
 
PODZIĘKOWANIA
Bez pomocy najbliższych przyjaciół nie byłoby radości tworzenia. Bardzo
dziękuję Tomowi Taylorowi za pomoc w budowaniu opowiadania, Stelli Graham za
czytanie pierwodruku oraz Jean Maund za wydanie rękopisu. Ponadto dziękuję
Gary'emu, Russowi, Barbarze, Philipowi, George'owi, Johnowi D. Jimmy'emu,
Angeli, Jo, Lee oraz Ionie i całemu personelowi „Hastings Observer", który stworzył
te dobre lata.
A Rossowi Lempriere'owi dziękuję za szturmowanie schodów.
 
Prolog
Śnieg pokrył już okoliczne drzewa i leżącą w dole puszczę. Przez jakiś czas
Tenaka stał pośród skał i głazów, przebiegając wzrokiem zbocza. Biały puch
gromadził się na jego lamowanym futrem płaszczu i kapeluszu o szerokim rondzie,
lecz on nie zważał na to, podobnie jak nie zwracał uwagi na zimno przenikające ciało
aż do kości. Czuł się tak, jakby był ostatnim żywym mieszkańcem umierającej
planety.
Niemal pragnął, żeby tak było.
W końcu, upewniwszy się, że wokół nie ma żadnych patroli, zaczął schodzić
zboczem w dół, ostrożnie stawiając stopy na zdradliwym stoku. Poruszał się wolno,
wiedząc, że zimno staje się coraz groźniejsze. Potrzebował miejsca na obóz i ognisko.
Za jego plecami majaczył w gęstniejących chmurach łańcuch gór Delnoch. Przed
nim leżał las Skultik, miejsce zawiedzionych nadziei i dziecięcych wspomnień,
owiane wieloma legendami.
Wokół panowała cisza, przerywana jedynie sporadycznymi trzaskami ścinanych
lodem suchych gałązek i aksamitnym szelestem śniegu, zsuwającego się z
przeciążonych konarów.
Tenaka odwrócił się i spojrzał na swoje ślady, których ostre krawędzie
zamazywały się, niknąc zupełnie po kilku minutach. Ruszył dalej, z głową pełną
smutnych myśli i strzępów wspomnień.
Rozbił obóz w osłoniętej od wiatru, płytkiej jaskini i rozpalił niewielkie ognisko.
Płomienie skupiły się i urosły, a na ścianach zatańczyły czerwonawe cienie. Zdjął
wełniane rękawice i rozgrzał dłonie nad ogniem; potem roztarł twarz, szczypiąc
policzki, aby pobudzić krążenie krwi. Chciało mu się spać, lecz w jaskini nie było
jeszcze dość ciepło.
Smok był martwy. Tenaka potrząsnął głową i zamknął oczy. Ananais, Decado,
Elias, Beltzer. Wszyscy zginęli. Zdradzeni, ponieważ nade wszystko cenili honor i
obowiązek. Zginęli, ponieważ wierzyli, że Smok jest niepokonany, a dobro zawsze
musi zwyciężyć.
Tenaka odpędził senność i dorzucił do ognia kilka większych polan.
– Smok nie żyje – powiedział głośno, a słowa odbiły się echem od ścian jaskini.
Jakie to dziwne, pomyślał, słowa są prawdziwe, a jednak trudno w nie uwierzyć.
Zapatrzył się w migoczące płomienie, oczami duszy widząc obraz swego
marmurowego pałacu w Ventrii. Tam nie było ognia na kominku, tylko łagodny chłód
wewnętrznych pomieszczeń, których kamienne ściany nie wpuszczały do środka
dręczącego słońca pustyni. Miękkie fotele i tkane dywany oraz służący, który
podawał dzbany chłodzonego wina i nosił kubły drogocennej wody do jego różanego
 
ogrodu dla podtrzymania piękna kwitnących drzew.
Posłańcem był Beltzer. Wierny Beltzer – najświetniejszy wojownik w randze
Bara w całym skrzydle.
– Wzywają nas do domu, sir – powiedział zakłopotany, stanąwszy w obszernej
bibliotece, w odzieży noszącej ślady długiej podróży przez piaski pustyni. –
Buntownicy pokonali jeden z oddziałów Ceski na północy i Baris osobiście wydał ten
rozkaz.
– Skąd wiesz, że to on?
– To jego pieczęć, sir. Jego osobista pieczęć. A wiadomość brzmi: „Smok
wzywa".
– Nie widziano Barisa już od piętnastu lat.
– Wiem, sir. Jednak ta pieczęć...
– Grudka wosku nie ma żadnego znaczenia.
– Dla mnie ma, sir.
– Wrócisz więc do Drenajów?
– Tak, sir. A pan?
– Wrócić do czego, Beltzer? Kraj leży w gruzach. Spojeni są niepokonani, a kto
wie, jakie złe i tajemne moce zostaną użyte przeciw buntownikom? Zrozum,
człowieku! Smoka rozwiązano piętnaście lat temu, a my wszyscy postarzeliśmy się.
Byłem jednym z młodszych oficerów, a teraz mam czterdzieści lat. Ty musisz mieć
około pięćdziesiątki – gdyby Smok istniał, byłbyś już emerytem.
– Zdaję sobie z tego sprawę – powiedział Beltzer, stając sztywno na baczność. –
Jednak honor wzywa. Przez całe życie służyłem Drenajom i teraz nie mogę odmówić.
– A ja mogę – powiedział Tenaka. – Sprawa jest przegrana. Jeśli damy Cesce
trochę czasu, zniszczy się własnymi rękami. Jest szalony. Całe jego państwo się
rozpada.
– Nie jestem dobrym mówcą, sir. Przebyłem dwieście mil, żeby dostarczyć tę
wiadomość. Przyjechałem odnaleźć człowieka, któremu służyłem, ale nie ma go tutaj.
Przepraszam za kłopot.
– Posłuchaj, Beltzer! – powiedział Tenaka, gdy tamten odwrócił się do drzwi. –
Gdyby istniała najmniejsza szansa powodzenia, z przyjemnością pojechałbym z tobą.
Czuję jednak, że skończy się to klęską.
– Czy myślisz, że ja o tym nie wiem? Że my wszyscy o tym nie wiemy? –
powiedział Beltzer, po czym odszedł.
Wiatr zmienił kierunek i dmuchnął do wnętrza jaskini, zasypując ognisko
śniegiem. Tenaka zaklął cicho. Dobywszy miecza wyszedł na zewnątrz, ściął dwa
krzewy i wrócił, zasłaniając nimi wejście.
Mijały miesiące, a on zapominał o Smoku. Musiał zarządzać majątkiem, zająć się
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin