Cody McFadyen
Maska śmierci
(The Face of Death)
Przełożył Dariusz Ćwiklak
Brieannie, mojej Małej B
U źródła
Gdzie mroczne istoty gaszą pragnienie
Śni mi się maska śmierci.
To maska, która cały czas się zmienia, nosi ją wielu ludzi w złym czasie, w końcu każdy ją wkłada. Spoglądałam na tę maskę już tyle razy.
Przecież to twoja praca, głupia.
Tak mówi mi jakiś głos w moim śnie.
Głos ma rację. Pracuję w FBI w Los Angeles i poluję na najgorszych z najgorszych: zabójców dzieci, seryjnych morderców, mężczyzn (a czasami kobiety) bez sumienia, bez hamulców, bez skrupułów. Robię to od ponad dziesięciu lat i jeśli nie widziałam jeszcze każdego oblicza śmierci, to na pewno widziałam ich wiele. Śmierć jest nieskończona i bezwzględna. Jej niewzruszona twarz odciska piętno na duszy człowieka.
Dziś w nocy maska się zmienia jak światło błyskające we mgle, migoce na twarzach trojga moich bliskich. Męża, córki, przyjaciółki. Matta, Alexy, Annie.
Martwy, martwa, martwa.
Patrzę w lustro, w którym nie widać odbicia. Lustro śmieje się ze mnie. Ryczy jak osioł, muczy jak krowa. Uderzam w nie pięścią i lustro rozpada się na kawałki. Na moim policzku zakwita jak róża fioletowy siniak. Jest uroczy. Czuję go pod palcami.
W kawałkach lustra pojawia się moje odbicie.
Znów słychać głos: „Odłamki też mogą odbijać światło”.
Budzę się ze snu i otwieram oczy. To dziwne uczucie, w jednej chwili przejść z głębokiego snu do pełnej świadomości. Ale przynajmniej nie budzę się już z krzykiem.
Nie mogę tego samego powiedzieć o Bonnie. Przewracam się na bok, żeby na nią spojrzeć, ostrożnie, by jej nie potrącić. Ale Bonnie już nie śpi. Patrzy mi w oczy.
– Obudziłam cię, kochanie? – pytam.
Kręci głową. Nie, mówi.
Jest już późno, a pod powiekami wciąż czai się sen. Jeśli zechcemy, znów nas dopadnie. Wyciągam ręce. Moja adoptowana córeczka przysuwa się bliżej. Przytulam ją mocno, ale nie za mocno. Czuję słodki zapach jej włosów; pochłania nas ciemność i szept oceanu.
Kiedy się budzę, czuję się świetnie. Naprawdę wypoczęta, jak już dawno nie byłam. Sen przyniósł mi uczucie oczyszczenia. Delikatnego peelingu.
Wrażenie oddalenia, spokoju, nie muszę się spieszyć. Nie mam się właściwie czym martwić, a to dziwne, bo obawa towarzyszy mi zawsze jak fantom utraconej kończyny. Jakbym tkwiła w bańce, a może w łonie matki. Poddaję się temu wrażeniu, przez chwilę unoszę się swobodnie, wsłuchuję w odgłosy własnego ja. Jest sobotni poranek, potwierdza to nie tylko kalendarz, ale i moje samopoczucie.
Spoglądam na miejsce, gdzie powinna być Bonnie, ale widzę tylko pogniecioną pościel. Nadsłuchuję i słyszę ciche kroki. Tupot dziesięciolatki biegającej po domu. Życie z dziesięcioletnią córką potrafi być jak życie z wróżką. Magiczne.
Przeciągam się jak kocica. Cudownie. Brakuje tylko jednego, żeby ten poranek był idealny. Myślę o tym i pociągam nosem.
Kawa.
Zwlekam się z łóżka i schodzę do kuchni. Z satysfakcją zauważam, że mam na sobie tylko stary T-shirt i coś, co nazywam babcinymi barchanami, a na nogach śmieszne futrzane papucie w kształcie słoni. Moje włosy wyglądają, jakby przetoczył się przez nie huragan. Ale nie ma to żadnego znaczenia, bo zaczęła się sobota, a w domu jesteśmy tylko my dwie.
Bonnie wita mnie na dole przy schodach z kubkiem kawy.
– Dziękuję, pączusiu. – Piję łyk. – Doskonała – mówię i kiwam głową. I rzeczywiście jest doskonała.
Siadam przy stole w jadalni, sącząc kawę. Bonnie pije mleko, patrzymy na siebie. To bardzo, bardzo miła cisza. Uśmiecham się.
– Cudowny poranek, prawda?
Bonnie też się uśmiecha tak, że robi mi się ciepło na sercu. Jak zwykle. Kiwa głową.
Bonnie nie mówi. Jej milczenie nie wynika z ułomności fizycznej. Jest skutkiem tego, że na własne oczy widziała, jak poderżnięto gardło jej matce. Zabójca przywiązał ją potem do zwłok matki, twarzą w twarz. Spędziła tak trzy dni. Od tamtego czasu nie odezwała się słowem.
Annie, jej matka, była moją najlepszą przyjaciółką. Zabójca dopadł ją żeby zadać mi ból. Czasami dociera do mnie, że Annie zginęła, bo była moją przyjaciółką. Ale na ogół unikam tych myśli. Udaję, że ich nie ma, to coś zbyt wielkiego i mrocznego, przygniatającego, cień wielkości wieloryba. Gdybym za często dopuszczała do siebie tę prawdę, zniszczyłaby mnie.
Kiedyś, gdy miałam sześć lat, wściekłam się o coś na matkę. Nawet nie pamiętam o co. Miałam kociaka, nazywał się Pan Rękawiczka. Podszedł wtedy do mnie z ufnością jaką mają zwierzęta. Wiedział, że jestem zdenerwowana. Podszedł do mnie z bezwarunkową miłością a ja potraktowałam go lekkim kopniakiem.
Nic mu się nie stało. Nawet nie zamiauczał. Ale od tamtej pory nie był już tym samym kociakiem. Kulił się, kiedy podchodziłam, żeby go pogłaskać. Do dziś, kiedy przypominam sobie Pana Rękawiczkę, zżerają mnie wyrzuty sumienia. Nie jakieś drobne ukłucie, ale poczucie czystego okropieństwa jak rozdrapanie rany w duszy. Postąpiłam źle. Wyrządziłam wielką krzywdę niewinnej istocie. Nigdy nie powiedziałam nikomu, co zrobiłam Panu Rękawiczce. To tajemnica, którą zabiorę ze sobą do grobu. Wolę się za ten grzech smażyć w piekle niż go wyznać.
Kiedy myślę o Annie, czuję się, jakbym sponiewierała Pana Rękawiczkę na śmierć. Wygodniej więc jest starać się o tym nie myśleć, przeważnie.
Annie zostawiła mi Bonnie. Jest moją pokutą. To nieuczciwe, bo Bonnie to magia, cud i blask słońca. Milczenie, krzyki w nocy i tak dalej. Pokuta powinna wiązać się z cierpieniem. A Bonnie sprawia, że się uśmiecham.
Myślę o tym wszystkim w tej jednej chwili, patrząc na nią. Myśli są jak błyskawica.
– Co ty na to, żebyśmy sobie poleniuchowały przez kilka godzin? A potem pójdziemy na zakupy.
Bonnie zastanawia się nad tym przez moment. Zawsze tak robi. Na nic nie reaguje od razu. Naprawdę musi wszystko przemyśleć, żeby mieć pewność, że nie popełnia błędu. Nie wiem, czy to wynika z jej przeżyć, czy z charakteru. Uśmiechem i skinieniem głowy daje mi do zrozumienia, że już postanowiła.
– Superowsko. A teraz śniadanko?
Tu nie ma się nad czym zastanawiać. Jedzenie to wyjątek od reguły. Bonnie przytakuje od razu i z entuzjazmem.
Krzątam się, przyrządzając bekon, jajecznicę i tosty. Kiedy jemy, postanawiam omówić z nią nadchodzący tydzień.
– Mówiłam ci, że wzięłam kilka tygodni wolnego, pamiętasz?
Kiwa głową.
– Zrobiłam to z wielu powodów, ale przede wszystkim z jednego. Chciałam o tym z tobą porozmawiać...
Arekszefunio