ROZDZIAŁ 3.doc

(52 KB) Pobierz

Królowa Smoków

 

Rozdział 3

 

Czas zatrzymał się w miejscu. Przez chwilę panowała cisza, kiedy oszołomieni i przerażeni ludzie wpatrywali się w otaczające nas istoty a następnie eksplodowała mieszanina paniki, krzyków przerażenia, którym przewodziły dzieci, ale także kilka kobiet, próby zaprowadzenia porządku przez bardziej opanowanych mężczyzn i ogólny rozgardiasz, jaki zapanował wśród zwierząt, choć ich akurat dużo nie mieliśmy. Niespodziewanie w powietrzu zabrzmiał głośny, rozkazujący głos.

- Essija saanter!

Ton, w jakim wypowiedziano te słowa nie pozostawiał cienia wątpliwości, czego mogą one dotyczyć. Natychmiast zapadła cisza, wszyscy praktycznie zastygli w bezruchu. Wbrew samej sobie powiedziałam.

- Nakazał zachować ciszę i spokój – kiedy wymówiłam te słowa zauważyłam, że wszyscy z obecnych wpatrują się we mnie ze zdziwieniem, a na twarzach stojących niedaleko mnie zaczyna pojawiać się lęk. Zaczynałam czuć się niekomfortowo, kiedy ludzie, których znałam od urodzenia obrzucali mnie takimi spojrzeniami a ja nie wiedziałam czy mi się one należą. Wbrew samej sobie zachciało mi się śmiać, rozbawił mnie dramat i komizm tej sytuacji, w której się znaleźliśmy. Wszyscy zastygli w pozach, w jakich zaskoczył ich głos mówiącego, wpatrywali się w otaczające nas istoty, które bez ruchu stały otoczywszy naszą grupę szczelnym pierścieniem. A ja siedziałam na swoim kocu i jakby z boku przyglądałam się rozgrywającej przed moimi oczami scenie sama biorąc w niej udział. Moją uwagę przyciągnął ruch, kiedy jeden z węży wystąpił naprzód. Wszyscy także spojrzeli w jego stronę, na ich twarzach malował się lęk i niepewność, ja wiedziałam, że na razie nie mamy, czego się obawiać, ci, którzy nas otaczali nie mieli zamiaru uczynić nam nic złego. Na razie. Ostatnio zaczęłam się uczyć ufać swoim przeczuciom, które mnie niespodziewanie nachodziły, teraz odczuwałam spokój z lekką dawką niepewności, jakby decyzja względem nas została podjęta na naszą korzyść, ale w każdej chwili może się zmienić. W blasku słońca, które pojawiło się na horyzoncie lepiej mogłam przyjrzeć się otaczającym nam istotom. Nazywanie ich wężami było raczej niedokładnym opisem ich postaci, według mnie bardziej przypominali jaszczurki, ale budowa ciała i wygląd, jakie nadawało im połączenie cech gadzich z ludzkimi tworzyło fascynujący i przerażający widok. Ten, który stał na przedzie różnił się od pozostałych, był o wiele potężniejszy od reszty, co już samo w sobie mówiło o jego sile, większość z nich była o wiele większa od mojego taty, który był silnym i wielkim mężczyzną a przy wężach raczej nie sprawiał imponującego wrażenia. Na nadgarstkach miał założone złote obręcze, w dłoniach nie dzierżył żadnej broni, mimo że większość otaczających nas miała potężne obosieczne topory. Patrząc na ich broń zastanawiałam się czy byłabym w stanie, chociaż podnieść tę broń a oni stali trzymając ją lekko jakby nic nie ważyła. Zresztą widząc pazury, które wyrastały im z palców zamiast paznokci myślałam, że raczej te topory nie są im wcale potrzebne. Zaczął mówić lekko syczącym głosem, z pewnością siebie, która świadczyła o dużym autorytecie i władzy, jaką posiadał. Z wyglądu i postawy łatwo było wyczytać, że nie jest on zwykłym wojownikiem a kimś przyzwyczajonym do wydawania rozkazów niż ich przyjmowania. Przemowa zakończyła się również niespodziewanie jak jej początek, mimo to dalej wszyscy stali i wpatrywali się w siebie nawzajem. Usłyszałam tatę mówiącego spokojnym i opanowanym głosem.

- Nie rozumiemy waszego języka.

Z wrażenia zapomniałam jak się mówi. Jak to nie rozumieją? Przecież ja wszystko zrozumiałam. Niespodziewane uświadomienie tego faktu, że ja rozumiem ich język jako jedyny z ludzi pozbawiło mnie oddechu. Jak to możliwe? Dlaczego ja a inni nie? O co w tym wszystkim chodzi i jak to możliwe? Tysiące pytań zaczęło przepływać przez moją głowę, ale wolałam się upewnić przynajmniej, co do jednego.

- Tato, czy wy ich nie rozumiecie? – zapytałam.

Zdziwienie i szok pozostałych były dla mnie jak zanurzenie się w zimnej wodzie. Zanim ktokolwiek zdołał coś wykrztusić usłyszałam pytającego Gareta.

- Ty ich rozumiesz, wiesz, co on powiedział?

- Tak, a wy nie? – zapytałam dalej nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje.

- Nie, nic nie zrozumieliśmy, ale mogłabyś nam powiedzieć, co do nas mówił – spokojny głos Gareta troszkę rozładował napięcie, jakie zaczęło tworzyć się wśród naszej grupki. Przedstawiciel węży stał spokojnie śledząc naszą wymianę zdań i nic dalej nie mówił, ale coraz częściej spoglądał w moją stronę ze wzrokiem wskazującym na zdziwienie i zaciekawienie. Także moi rodzice wpatrywali się we mnie z pewną obawą i niepokojem, ale nie lękiem jak inni zgromadzeni dookoła, trochę mnie to podniosło na duchu, kiedy zaczęłam tłumaczyć naszym ludziom słowa wypowiedziane przez węża.

- Powiedział – zaczęłam – że znajdujemy się na terytorium ludu węży i przekroczyliśmy granicę, która została im nadana przez – zawahałam się – nie zrozumiałam dokładnie o kim mówił, w normalnych okolicznościach zostalibyśmy zabici jak inni intruzi którzy naruszają terytorium gór ale mają rozkaz doprowadzić nas do kogoś kto podejmie decyzję odnośnie naszego dalszego losu. Mówił również – kontynuowałam, – że nie skrzywdzą nas, jeżeli będziemy wykonywać ich polecenia i nie zaczniemy stawiać oporu, w przeciwnym wypadku zabiją nas.

Po moich słowach dało się słyszeć szepty wśród naszych ludzi, część twierdziła, że mamy szczęście, inni wyrażali niezadowolenie, że nasz los jest w rękach bliżej nieznanej osoby jeszcze inni twierdzili, że przybycie tutaj to błąd, za który przyjdzie nam gorzko zapłacić. Ktoś z naszej grupki postawił pytanie, nad który pewnie większość z nas się zastanawiała.

- Gdzie nas zabieracie i kim jest ta osoba, która ma zdecydować o naszym losie?

Spojrzałam z wyczekiwaniem na przedstawiciela węży jednocześnie również będąc ciekawa odpowiedzi a także żeby przetłumaczyć ją innym, którzy również z wyczekiwaniem czekali na jego słowa. Słowa skierowane do mnie uzmysłowiły mi jeszcze jeden element tej dziwnej sytuacji, w której się znalazłam. Pytanie skierowane w moją stronę sugerowało, że oni także nie rozumieją, co mówią ludzie, ale rozumieją mnie.

- O co się pytać? – W mojej głowie zabrzmiały słowa węża.

Powtórzyłam pytanie, które padło z ust męża Adrien, cała ta sytuacja stawała się coraz dziwniejsza. Do tej pory sądziłam, że oni rozumieją nasz język, ale najwidoczniej ludzie mówiący tym samym językiem nie są zrozumiali przez węży, natomiast ja jestem. Jakim cudem jest to możliwe, przecież wszyscy mówimy tak samo, nie stosujemy innego języka jak nomadzi ani nawet innego narzecza, to, dlaczego ja jestem rozumiana przez obydwie rasy i rozumiem, co one mówią a inni nie?

- Zostaniecie zabrani do głównego obozu, tam czeka Pani, chce was zobaczyć.

Kiedy padły te słowa przed oczami stanęła mi postać Oldery mówiącej, że „wśród węży nazywają ją Panią.” A więc mieliśmy stanąć przed kobietą, która najprawdopodobniej im przewodzi. A po tonie pełnym szacunku, jakim wypowiadał ów dziwny tytuł wiedziałam, że na pewno nie jest to jakaś zwykła osoba. Przetłumaczyłam jego odpowiedź pozostałym, po raczej spokojnym przyjęciu tej wiadomości zorientowałam się, że większość już pogodziła się z losem, wszyscy wiedzieli, co może nas tu czekać.

- Ruszamy – głos węża nie pozostawiał cienia wątpliwości, co do interpretacji, nie była to prośba tylko nakaz, który trzeba natychmiast spełnić. Zebrałam swoje rzeczy jak reszta z nas i powoli ruszyliśmy do serca gór. Eskortowani przez kilka setek wojowników wiedziałam, że oto zaczyna się kolejny etap naszej podróży, wędrówki, której nie spodziewałam się odbyć nawet w najbardziej szalonych snach. Chciałam wiedzieć, co nas czeka, kim jest owa tajemnicza Pani, która budzi taki szacunek a także rozwikłać tajemnice, które coraz bardziej mnie otaczały i dotyczyły mojej osoby. Dlaczego to ja, co chwilę dowiaduję się o sobie coraz to nowych i bardziej zdumiewających rzeczy. Z coraz głębszym przeświadczeniem uświadamiałam sobie, że na większość pytań, jakie chcę zadać będzie mogła odpowiedzieć władczyni węży, tylko, czego zażąda w zamian.

 

                                                                          ***

 

W południe zarządzono krótki odpoczynek, choć wędrowaliśmy dość szybko to ze względu na trudny teren nie uszliśmy daleko. W trakcie marszu przyglądałam się otaczającym nam wojownikom i zazdrościłam im, z jaką swobodą i lekkością mimo olbrzymiej postury się poruszają. Teren, który my nazwaliśmy by ciężkim ich w żadnym razie nawet nie spowolnił, sądziłam, że łatwość, z jaką utrzymują równowagę w dużej mierze zależ od ogona. Po zatrzymaniu zaczęliśmy przyrządzać posiłek, kolejną zaskakującą rzeczą u węży było ich zdyscyplinowanie, mimo że nie padły żadne rozkazy każdy wiedział, co ma robić, nie było wśród nich żadnych okrzyków, pojękiwań i narzekania, jednym słowem stanowili silną i zwartą grupę. Dla mnie najbardziej fascynującą i zaskakującą rzeczą były ich oczy, lekko zielonkawe z czarnymi pionowymi źrenicami, już wcześniej widziałam takie oczy, chociaż tamte były niesamowicie intensywnie zielone, takiego odcienia zieleni jeszcze nigdy nie udało mi się zobaczyć. Nie wiedziałam także, kim był właściciel tamtych oczu, choć, mimo że tylko o tym śniłam to byłam głęboko przekonana, że ta osoba naprawdę istnieje. Zajadając pszenny placek z zapiekanym w środku mięsem i warzywami zadałam pytanie do stojącego niedaleko mnie dowódcy węży.

- Jak daleko jeszcze będziemy szli? – Moje słowa natychmiast uciszyły zebranych wokół mnie ludzi, którzy z uwagą zaczęli przysłuchiwać się naszej rozmowie. Z dumą stwierdziłam, że lęk i nieufność, jaka do tej pory gościła na ich twarzach powoli przeradza się w zadowolenie, że mają kogoś, dzięki komu ich przyszłość wydaje się pewniejsza i bezpieczna.

- Tamta dolina zaprowadzi nas na miejsce – powiedział jednocześnie wskazując kierunek. Do moich obserwacji muszę dodać, że nie byli również zbyt gadatliwi, albo nie chcieli z nami rozmawiać. Mimo wszystko nie zauważyłam u nich jakichkolwiek oznak niechęci lub niezadowolenia z zaistniałej sytuacji. Ruszając w dalszą drogę dołączyłam do czoła kolumny, gdzie szłam obok ojca i Edrika, mama znajdowała się mniej więcej w połowie sznureczka ludzi a z tyłu szedł Garet. Zaraz za mną podążała Adrien, o której stan najbardziej się niepokoiłam, ponieważ była już w zaawansowanej ciąży, ale radziła sobie świetnie a dobry humor jej nie opuszczał. Żałowałam, że tak jak ona nie potrafię w każdej sytuacji dojrzeć czegoś śmiesznego i pozytywnego, ostatnimi czasy całą moją uwagę poświęcają sprawy, z których nie potrafię tak jak kiedyś bezgranicznie się cieszyć. Odpowiedzialność, jaka na mnie, co chwilę spada sprawia, że zaczynam dorastać do decyzji, które rzadko, kto musi podejmować, choć jestem już uważana za dorosłą zdaję sobie sprawę z braku doświadczenia i że mój błąd może nas wszystkich drogo kosztować. Chyba, Adrien odgadła, o czym myślę, bo usłyszałam jej głos skierowany do mnie.

- Asja, jak tak będziesz wszystkim się martwić to przed dwudziestką już osiwiejesz i porobią ci się zmarszczki jak babci Terli.

Zewsząd dobiegły mnie chichoty tych, którzy słyszeli słowa Adrien, na wspomnienie babci Terli też się uśmiechnęłam gdyż miała włosy białe jak śnieg i była najbardziej pomarszczoną kobietą, jaką widziałam, jednocześnie była najstarszą osobą w naszej wiosce. Na wesołych docinkach i rozmowach, jakie w trakcie marszu prowadziliśmy czas szybko leciał i prawie zapomnieliśmy gdzie się znajdujemy i w czyim towarzystwie wędrujemy. Niespodziewanie przed nami wyłoniła się dolina, o której wcześniej rozmawialiśmy, szlak wznosząc się w górę pomiędzy dwiema olbrzymimi górami dawał widok, na który moje serce z radością zadrżało, jednym słowem widok był przepiękny. Cała surowość gór, jaką do tej pory widzieliśmy przeciwstawiała się bujnej roślinności w dolinie. Przez jej środek płynął bystry potok, który znikał w trzewiach góry znajdującej się po naszej lewej stronie. Cześć terenu była zastawiona małymi białymi namiocikami, które tylko dodawały uroku i tworzyły widok, jaki jeszcze nigdy żadnemu z nas nie dane było oglądać. W całej dolinie widać było kręcące się wszędzie węże, musiały być ich tu tysiące. Szlak nagle zaczął znów opadać w dół i część widoku skryła się przed naszymi oczami. Lecz to, co ujrzeliśmy oprócz podziwu nad pięknem dzikiej przyrody sprawiło, że zaczęłam się niepokoić tak wielką armią zebraną w tym miejscu. Obserwując innych zdałam sobie sprawę, że większość z nas myśli o tym samym, do czego potrzebna im jest tutaj taka potęga. Rozmyślając nad tym uświadomiłam sobie, że wkroczyliśmy już w granicę obozowiska naszej eskorty. Widok takiej liczby wojowników mógłby przerazić nawet najodważniejszego żołnierza nie mówiąc o nas, którzy praktycznie nie mieli żadnego doświadczenia w tych sprawach. Maszerując główną aleją, która była wytyczona między namiotami i rozglądając się ciekawie zauważyłam, że podobnie jak nasi przewodnicy tutaj taż wszyscy są zajęci swoimi sprawami, jedni przygotowywali posiłki, zajmowali się bronią, inny zajęci byli bliżej niewiadomymi mi rzeczami, ale każdy czymś się zajmował. Czasami mijaliśmy grupę węży, które podążały tylko w sobie znanym kierunku, prawie w ogóle nie słychać było rozmów i jakichkolwiek poleceń bądź rozkazów tak często słyszanych wśród żołnierzy. Aleja, którą podążaliśmy zaczęła się wznosić w górę i skręcać w prawo, końca doliny nie było jeszcze widać wiedziałam, więc że musi się kończyć dalej niż widzieliśmy wcześnie, jej koniec był ukryty przed nami, ale kierunek marszu wskazywał, że właśnie tam zdążamy. Im dalej wchodziliśmy do obozu węży tym więcej dało się zauważyć troszkę innych przedstawicieli tego gatunku, takich samych jak dowódca, który nas prowadził. Na rękach nosili złote bransolety a cała ich postawa wzbudzała strach i poczucie potwornej siły, ukrytego niebezpieczeństwa, które tylko czeka żeby je wyzwolić. Spoza zakrętu zaczął wyłaniać się koniec doliny, który leżał o wiele wyżej niż teren, po którym obecnie wędrowaliśmy a na samym końcu otoczonym półkolem przez troszkę większe namioty stał największy i najpiękniejszy namiot, jaki do tej pory widziałam. Podchodząc coraz bliżej uświadamiałam sobie jego ogrom i nie byłam wstanie uwierzyć, że coś takiego może w ogóle istnieć. Był o wiele większy niż jakakolwiek budowla wzniesiona ręką człowieka, większy niż pałac margrabiego Merden. Wchodząc w krąg namiotów otaczający ten olbrzymi pałac widziałam już tylko węże ze złotymi bransoletami, widocznie tworzyli oni coś jakby straż przyboczną osoby, która zajmowała ten wielki przybytek. Zastanawiałam się, jaką to istotą jest ta Pani, która najwyraźniej była gospodarzem tej budowli. Wszyscy z naszej grupy ze zdziwieniem wytrzeszczali oczy na widok tego namiotu, dały się słyszeć szepty niedowierzania i podziwu, jak tutaj w tym dzikim i trudnym terenie dało się wznieść coś takiego. Nasza eskorta, do której dołączyło wielu przedstawicieli węży z bransoletami wyszła z kręgu namiotów na wolną przestrzeń przed tym olbrzymem, który górował nad nami, wysokością dorównywał najwyższym drzewom, jakie widziałam i zatrzymała się. Wojownicy stanęli za nami półkolem a my jak stado gęsi zbiliśmy się w grupkę czekając na wyjście tej, która nakazała nas tu przyprowadzić. Myślałam, kim on jest, człowiekiem czy wężem i dlaczego to nas spotkał przywilej ujrzenia jej. Do tej pory nikt z ludzi, chyba, oprócz Oldery która jasno dała mi do zrozumienia, że wie więcej niż mówi nie zdawał sobie sprawy z istnienia tej Pani. Moje rozmyślania przerwał ruch, dwie poły tego namiotu wielkości naszej chaty się rozchyliły przytrzymywane przez dwóch wojowników ze złotymi bransoletami i ze środka wyszła ona – Pani węży.

 

 

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin