ROZDZIAŁ 1.doc

(54 KB) Pobierz

Królowa Smoków

 

Rozdział 1

 

- Asja! – Głos mojej mamy wyrwał mnie ze słodkich objęć snu – wstawaj, musimy zaraz iść. Właśnie zaczął się dla mnie ważny dzień, dzień moich siedemnastych urodzin. W tym dniu zgodnie z tradycją naszego ludu stanę się dorosłą osobą. Od dłuższego czasu z niecierpliwością czekałam na ten dzień, ale gdy w końcu nadszedł naszły mnie dziwne przeczucia, że nie potoczy się on po mojej myśli. Obyczaj nakazywał, że dziewczyna, która w dniu swoich urodzin zaczyna siedemnaście lat pomaga kobietom w wiosce w przygotowaniu niewielkiego poczęstunku dla wszystkich mieszkańców. Na wieczornym przyjęciu pojawią się wszyscy mieszkańcy wioski oraz baron wraz z rodziną z pobliskiego zameczku, do którego należy nasza wioska. Wtedy też zostanę przedstawiona mieszkańcom jako pełnoprawna dorosła osoba, która sama decyduje o swoim życiu i ponosi konsekwencje swoich wyborów. Chociaż pierwszą konsekwencją tego dnia będzie wstanie z łóżka i obowiązek pomocy przy wieczornym posiłku, który jednocześnie ma być dla mnie jednym z najważniejszych dni życia. Chociaż ja uważam, że najważniejszym dla mnie dniem było, kiedy Oldera zgodziła się żebym jej pomagała i szkoliła się na zielarkę.

- Asja! Wstałaś już? – Głos mojej mamy wyrwał mnie z rozmyślań nad dzisiejszym dniem. Niechętnie wstałam z łóżka by ubrać się i umyć. A jednak cały czas podczas porannych czynności nie opuszczało mnie dziwne uczucie niepokoju.

- Jestem już gotowa mamo – powiedziałam wchodząc do kuchni i widząc matkę, która już czekała na mnie w drzwiach naszej chaty.

- Kochanie, musisz być lepiej zorganizowana, jeżeli chcesz być zielarką i pomagać ludziom – mówiła mama zamykając drzwi i ruszając koło mnie główną drogą, która biegła przez całą wioskę.

- Wiem mamo, ale poranne wstawanie jest takie niepraktyczne – odparłam ponurym tonem.

- Asja – powiedziała mama patrząc na mnie z dezaprobatą – jest już bliżej południa niż rano.

- Właśnie o tym mówię mamo.

Widocznie moja rodzicielka uważa, że rano i południe to dwie oddzielne pory dnia, ale dla dziewczyny w moim wieku nie ma to znaczenia, choć po dzisiejszym dniu pewnie i to się zmieni, pomyślałam, co wcale nie poprawiło mi humoru. Dochodząc do wspólnego domu, który był centralnym miejscem wioski a na dzisiejszy dzień oddanym do naszej dyspozycji myślałam jak potoczy się dalej moje życie. Za dwa, trzy lata powinnam zostać samodzielną uzdrowicielką, która przejmie obowiązki Oldery, która choć bardzo mądra i poważana w naszej wspólnocie robi się coraz starsza i z trudem już zajmuje się pomaganiem innym. Zielarstwem interesowałam się już od dziecka, lubiłam zbierać różne rośliny i minerały i zawsze chciałam wiedzieć, do czego mogą służyć. Dlatego pewnie to mnie Oldera trzy lata temu wybrała na tego, kto przejmie jej obowiązki, choć niedawno dowiedziałam się, że było jeszcze kilka innych kandydatek na to stanowisko, niektóre z równie dobrymi predyspozycjami jak moje, ale to mnie wybrała. Chciałabym wiedzieć, dlaczego ale nigdy się o to nie pytałam a Oldera taż nigdy na ten temat nic nie mówiła. Kolejnym niespodziewanym czynnikiem dzisiejszego dnia będzie fakt, że jako dorosła osoba będę mogła przyjąć oświadczyny jakiegoś chłopca. Parę dni temu podsłuchałam mamę i tatę jak wieczorem rozmawiali, że koło naszego domu kręci się kilku kandydatów do jak to ojciec powiedział mojej ręki. Teraz po skończeniu przeze mnie siedemnastu lat będą mogli się o nią starać już oficjalnie, a ojciec nie będzie mógł już ich pogonić. Owe starania podejmowane przez różnych chłopców wprowadzą kolejny element zamieszania do mojego życia, jakby do tej pory było ono poukładane. Wcześniej żaden z nich nie miał zbytniej śmiałości się starać gdyż wtedy ojciec mógłby ich pogonić a że był kowalem i największym mężczyzną w wiosce nikt nie miał śmiałości mu się sprzeciwiać, tym bardziej, że byłam jedynym dzieckiem moich rodziców, więc traktowali mnie jak bym żyła pod kloszem. Wiedziałam też, że w tej chwili decyzja będzie należeć do mnie, ale nie śpieszno mi było ją podjąć, tak prawdę powiedziawszy w ogóle byłam nią nie zainteresowana, ale po spojrzeniach, jakie od pewnego czasu posyłali mi chłopcy, niektórzy dużo starsi ode mnie byłam w tej kwestii osamotniona. W domu zgromadzeń czekało już na nas kilka kobiet, które zaoferowały pomoc w przygotowaniu wieczornej uczty, choć raczej uczta to zbyt wygórowane określenie na ten skromny posiłek, który miał mnie wprowadzić w dorosłe życie. Narzekając cicho pod nosem zakasałam rękawy i wzięłam się do roboty. Atmosfera wśród kobiet była świąteczna, wszystkie cieszyły się, że do ich grona dołączy następna niewiasta, ale mnie cały czas nie dawało spokoju nadciągające uczucie katastrofy, które już niedługo dotknie nas osobiście.

- Asja – moje rozmyślania przerwała Adrien, młoda mężatka, która niedługo zostanie mamą – wyglądasz jakbyś przygotowywała posiłek na pogrzeb a nie na swoje święto.

- Adrien, mam dziwne przeczucie, że zdarzy się dzisiaj coś złego – odpowiedziałam.

- To normalne, że się denerwujesz – odparła Adrien, – ale nie sądzę żeby takie czarne myśli zaprzątały dzisiaj twoją główkę. Powinnaś się cieszyć, na zmartwienia przyjdzie czas później. Tym bardziej, że jak słyszałam paru chłopaków bardzo poważnie o tobie myśli, a po dzisiejszym dniu pewnie zaczną swoje plany realizować – ze śmiechem mówiła Adrien.

- Jeszcze tego mi brakowało – odparłam.

Widząc moją minę i brak entuzjazmu nad jej słowami Adrian się roześmiała i powiedziała cicho.

- Chłopcy nie są tacy źli i czasami się przydają – konspiracyjnie puszczone oczko nie pozostawiało wątpliwości, do czego chłopaki mogą się przydać, choć mnie naprawdę nie interesowała ta sfera zainteresowań, przynajmniej jeszcze nie. Przy pracy i rozmowach czas szybko nam upływał i nawet nie zauważyłam, że zbliża się pora, kiedy to trzeba będzie przybrać szczęśliwą minę i przyjąć gratulację od sąsiadów i znajomych, życzenia, które coraz bardziej sądziłam raczej nie będą miały okazji być zrealizowane. Rozmyślania nad tym, co wydawało się nieuniknione przerwał mi głośny hałas na zewnątrz domu, dopiero teraz zorientowałam się, że to już czas, aby zaczęło się przyjęcie. Głosy dochodzące z zewnątrz uświadomiły mi, że zebrała się już większość mieszkańców, razem z mamą i pozostałymi kobietami zaczęliśmy wynosić na stoły stojące niedaleko domu pod wielkim dębem przygotowane jedzenie i napoje. Oficjalna część uroczystości miała się zacząć po przybyciu barona z rodziną, czyli żoną i dwójką synów, ale jak zauważyłam większość mieszkańców już wcześniej wprawiła się w dobry humor. Głośne rozmowy, śmiechy i żarty stojących dookoła ludzi tworzyły miłą i spokojną atmosferę, przy której mój niepokój uleciał i zaczęłam się dobrze bawić. Zebrała się już cała wioska, czekano jeszcze na honorowych gości, co było trochę zaskakujące, ponieważ już powinni się zjawić a baron był znany ze swej punktualności. Chodząc pomiędzy grupkami dobrze mi znanych osób, przyjmowałam gratulację i życzenia widząc jednocześnie, że grupka grajków rozstawia swoje instrumenty, co będzie kolejnym znakiem, że oprócz jedzenia i picia zaplanowano tańce. Troszkę mnie to zaniepokoiło, że będę musiała zatańczyć, ponieważ nie wypada odmawiać proszącym chłopcom a do tańców miałam raczej ambiwalentny stosunek, jednym słowem w ogóle nie potrafiłam tańczyć. Widząc ruszające w taniec pary i kilku chłopców, którzy zmawiali się, komu przypadnie pierwszy taniec ze mną naszło mnie nieoczekiwane uczucie, że coś jest nie tak. Rozglądając się uważnie zauważyłam wpatrzoną we mnie twarz Oldery, której mina wyrażała oczekiwanie i jakby dziwne zadowolenie. Już chciałam do niej podejść i porozmawiać, gdy z drogi prowadzącej do zamku dobiegł szybki stukot końskich kopyt.

- Asja – głos mamy sprowadził mnie na ziemię – pewnie to baron, zapewne będzie ci chciał złożyć życzenia. Nigdzie na razie nie odchodź.

- Trochę to dziwne – powiedział ojciec stając koło nas – słychać tylko jednego konia i to jadącego galopem.

Ojciec się na tym znał gdyż często miał do czynienia z końmi i ich podkowami. A baron nie gnał raczej galopem na urodzinowe przyjęcie i to w dodatku sam. Teraz wszyscy zaczęli przerywać zabawę i spoglądać w stronę drogi, kogo to przyniosą końskie kopyta. Z mroku na zdyszany koniu wyłonił się żołnierz w barwach barona, koń jak i dosiadający go jeździec musieli gnać od dłuższego czasu galopem, pokryci byli kurzem z drogi i świecącymi drobinkami potu. Muzyka urwana w pół tonu i ludzie wpatrzeni w jeźdźca przedstawiali sobą widok jakby czas się zatrzymał, na wielu twarzach zaczął odmalowywać się niepokój.

- Wojna!!! – Okrzyk dobiegający z ust żołnierza jeszcze bardziej wszystkich sparaliżował – Nomadowie zaatakowali!

Cisza i spokój, jakie jeszcze przed chwilą panowały prysły jak mydlana bańka, zaczęła się bieganina i głośne okrzyki.

- Cisza! – Głos zarządcy przebił się przez harmider robiony przez ludzi i usadził w miejscu tych, którzy pragnęli się rozbiec – Mów żołnierzu, jak sytuacja – spokojny i silny ton zarządcy wprowadziły trochę spokoju.

- Nomadzi zaatakowali w wielkiej liczbie, jeszcze nigdy tylu ich nie było. Zdobyli dwie wioski i poprowadzili atak na Merden. Według ostatnich informacji miasto padło, niewielu się uratowało. Zabijają wszystkich, którzy im wpadną w ręce, to nie napad to podbój. Margrabia i większość mieszkańców Merden nie żyje. Baron nakazał ewakuować całą wioskę na pogórze. Zamek też będzie ewakuowany, wszyscy mieszkańcy i żołnierze będą osłaniać przemarsz. Nomadzi powinni pojawić się tutaj jutro rano, mamy niewiele czasu.

- Słyszeliście ludzie – głos zarządcy sprowadził wszystkich na ziemię – brać, co niezbędne i stawić się tu za dwadzieścia minut!

Rozbiegający się do swoich domów tłum stanowił całkowite przeciwieństwo tego, co jeszcze parę minut temu się działo. Ręka matki chwyciła mnie za ramię i pociągnęła w kierunku chaty, w której mieszkaliśmy. Spojrzawszy w twarz matki zobaczyłam na niej malujące się przerażenie jakbyśmy już byli martwi. Chciałam się zapytać, czego się tak boi, przecież według słów żołnierza mamy całą noc na ucieczkę, więc powinniśmy zdążyć schronić się przed nadciągającą armią. Ale nie zdążyłam się nawet słowem odezwać a matka już wpychała mnie do chaty.

- Zbierz swoje rzeczy i pamiętaj o torbie z ziołami – powiedziała matka popychając mnie w stronę mojej izdebki.

Wiedziałam, że lepiej teraz nie dyskutować gdyż sytuacja i zachowanie mamy nie wskazywały, że ma ochotę wysłuchiwać pytań. Szybko zgarniając swoje osobiste drobiazgi, kilka sztuk ubrania, koc i mieszek z dziewięcioma miedziakami, które zarobiłam podczas nauki u Oldery zapakowałam to szybko do torby, drugą z ziołami przewiesiłam przez ramię, wchodząc do kuchni zarzuciłam na siebie pelerynkę. Matka kończyła już pakować torbę z ubraniem ojca, jej już stała gotowa obok drzwi. Drzwi się otworzyły i do chaty wszedł ojciec.

Matka rzuciła mu się w ramiona cicho szlochając.

- Spokojnie Betany, wszystko będzie dobrze – powiedział ojciec całując matkę

- Jak może być dobrze tam gdzie się udajemy? To pewna śmierć – w głosie matki dało się wyczuć panikę – nikt nigdy stamtąd nie wrócił.

- Na pogórzu powinno być bezpiecznie a nomadowie się nawet w tamte tereny nie ośmielą zapuścić. Baron wie, co robi, musimy mu ufać.

- Oby bogowie pozwolili nam stamtąd powrócić – w głosie matki usłyszałam dawną siłę, kiedy razem z ojcem na mnie spojrzeli.

- Asja – powiedział ojciec – musisz być silna, jesteś uzdrowicielką, ludzie liczą na ciebie, będą cię uważnie obserwować nie możesz im dać powodu do paniki.

Mimo że głos ojca do mnie docierał nie byłam w stanie przyswoić informacji, które mi przekazywał.

- A Oldera? – Zapytałam ojca – co z nią?

- Oldera zostaje tutaj wraz z częścią mężczyzn i czeka na barona i resztę mieszkańców zamku. Wśród tej grupy będzie potrzebna doświadczona uzdrowicielka ponieważ kiedy spotkają nomadów może być wielu rannych. Ty musisz się zająć mieszkańcami wioski.

Dasz sobie radę?

- Muszę, prawda tato? – Odparłam.

- Moja dzielna dziewczynka – uścisk ojca był pełen miłości.

Szybko wyprostował się żebym nie zobaczyła łez w jego oczach. Chwycił mnie i matkę pod ręce i zaczął nas prowadzić w miejsce zbiórki wszystkich mieszkańców, nie zatrzymał się by zamknąć drzwi.

Na miejscu uderzyło mnie, że mieszkańcy byli podzieleni na dwie grupy. Po prawej wokół zarządcy stali młodzi mężczyźni i kilka kobiet oraz Oldera, po lewej zebrała się reszta mieszkańców ze swoim dobytkiem i kilkoma zwierzętami. Zarządca stanął na ławie, która stała niedaleko naszej grupy i powiódł uważnym spojrzeniem po naszych twarzach jakby szukając poszczególnych osób. Jego spokojny głos uciszył szepty zgromadzonych mieszkańców.

- Ze względu na atak nomadów na nasze ziemie musimy na jakiś czas opuścić nasze domostwa. Udajecie się na teren pogórza, to niebezpieczne miejsce, ale jedyne, które gwarantuje ucieczkę przed nomadami. Pogórze to granica gór i terytorium, na którym władzę sprawują istoty, o których prawie nic nie wiemy. Te istoty to nie ludzie, mają w sobie dużo gadzich cech, pilnują swego terytorium niezwykle zazdrośnie i nikomu nie pozwalają naruszyć swoich granic. Gdybyście się na nich natknęli zachowajcie spokój, nie wpadajcie w panikę i bezwzględnie wykonujcie polecenia osób, które teraz wymienię. Grupą będzie dowodzić Matias kowal, jego zastępcami będą Edryk i Garet myśliwy. Funkcję uzdrowicielki będzie pełnić Asja a za kobiety i dzieci będą odpowiedzialne Betany i Luci. Garet miał już do czynienia z tymi istotami i często bywał na terenach pogórza, więc wie, dokąd można bezpiecznie się posunąć, mimo to musicie zachować ostrożność i rozwagę. Ruszajcie, oby bogowie was strzegli.

Słuchając przemówienia zarządcy jak wszyscy miałam pewnie z wrażenia otwartą buzię usłyszawszy imię taty, swoje i mamy. Ale najbardziej zdziwiona byłam, że i mnie mianowano na stanowisko, na którym mogę wydawać polecenia dużo starszym ode mnie i bardziej doświadczonym mieszkańcom. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że jestem jedyną uzdrowicielką w tej grupie i w końcu nie powinno mnie to tak dziwić. Przypomniawszy sobie o prośbie ojca, że ludzie będą mnie obserwować i wyciągać wnioski z mojego zachowania przybrałam poważny i spokojny wyraz twarzy, który nauczyła mnie Oldera, kiedy razem wykonywaliśmy czynności uzdrowicielskie a potem rozmawialiśmy z pacjentami i rodziną poszkodowanych. Widząc innych, wokół którzy mi się przyglądali ukradkiem i ich naznaczone smutkiem i lękiem twarze obiecałam sobie, że będę silna i zrobię wszystko, co w mojej mocy by im pomóc. Ruszając powoli w stronę gór, od których dzielił nas dzień szybkiego marszu czułam wpatrujące się we mnie dwie twarze. Jedną z nich była Oldera drugiej nie udało mi się rozpoznać. Kiedy ją mijałam Oldera chwyciła mnie za rękę i cichym głosem wyszeptała mi do ucha.

- Czułaś że coś się zdarzy, prawda? – jej głos i roziskrzone spojrzenie spowodowało kołowrotek myśli w mojej głowie.

- Skąd wiesz? – zapytałam, a mój umysł nie chciał sobie przyswoić jej słów.

- Niewielu ludzi rodzi się z takimi możliwościami jak twoje. To jest magia.

Patrząc na nią myślałam, że Oldera oszalała.

- Magia nie istnieje, to mit – odpowiedziałam.

- Tam, dokąd się udajecie magia istnieje i ty niedługo już spotkasz tych, którzy się nią posługują, oraz tę, dzięki której ona w tym świecie może istnieć.

Patrząc w twarz mojej nauczycielki zaczęłam myśleć, że naprawdę jej się pogorszyło a ja nie zauważyłam u niej objawów choroby, która musiała już od dawna niszczyć umysł tej kobiety.

- Wśród węży nazywają ją Panią, zapamiętaj to – powiedziawszy to puściła moje ramię i skierowała się w stronę swojej chaty.

Chciałam za nią pobiec i pomóc jej, ale tłum podążający w stronę gór porwał mnie ze sobą, szłam nie myśląc o niczym i nie zwracając na nic uwagi. W końcu przecież Oldera nie wiedziała, co mówi musiały być to jej wyobrażenia o tamtym miejscu. Widywałam już ludzi, którzy oszaleli, często opowiadali różne niestworzone historie, w które wierzyli, z Olderą musiało stać się to samo, a jednak głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że wszystko, co powiedziała to prawda. Patrząc trochę przytomniejszym wzrokiem przed siebie uzmysłowiłam sobie, że już opuściliśmy wioskę i zdążamy dość szybkim marszem w stronę gór, gór, które mogą nam przynieść ratunek lub sprowadzić na nas o wiele gorsze rzeczy niż te, które zrobiliby nam nomadowie gdyby nas schwytali. Rozpoczęła się moja podróż, wiedziałam też, że szybko się ona dla mnie nie skończy.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin