Waller Robert James - Zaloty w Cedrowym Zakatku.pdf

(901 KB) Pobierz
777330222.001.png
Waller Robert James
Zaloty w Cedrowym Zakątku
Opowiada o wykładowcy uniwersyteckim - niezwykle
zdolnym, chodzącym własnymi drogami oryginale, który
na środku pełnego książek pokoju parkuje motocykl.
Pewnego dnia w miasteczku pojawia się ona - razem z
mężem i tajemnicą z przeszłości. Mąż nosi eleganckie
garnitury, jest nudnawy i nieco konformistyczny. Para
bohaterów powoli zbliża się do siebie. Pewnego dnia
dziewczyna znika - ucieka do Indii. On jedzie za nią, by
odkryć tajemnicę jej przeszłości i, być może, zdobyć ją
samą.
Rozdział pierwszy
Trivandrum Mail przybyi na czas. Wyłonił się z dżungli i z łoskotem
wtoczył na stację Villupuram. Południe Indii i południe rozprażonego
dnia. Trzecia osiemnaście. Kiedy dobiegł pierwsży odległy jeszcze
gwizd, ludzie od razu ruszyli ku skrajowi peronu. Tych, którzy nie mogli
iść, zarówno niemowlęta, jak i starców, niesiono lub wieziono na ru-
chomych łóżkach czy wózkach, jakich używają tragarze na bazarach.
Michael Tillman podniósł się z miejsca, gdzie siedział oparty o
usmarowaną sadzami ceglaną ścianę, i zarzucił plecak na lewe ramię. Z
pociągu usiłowało wysiąść dobre sto osób, a drugie tyle walczyło, by
dostać się do środka. Przypominało to dwie rzeki płynące w przeciwnych
kierunkach. Trzeba płynąć z prądem lub pozostać z tyłu. Jakaś ciężarna
kobieta potknęła się, Michael złapał ją za ramię i podsadził na stopień, a
następnie sam wskoczył do wagonu drugiej klasy. Pociąg właśnie ruszał.
Koła się obracały, silnik pracował pełną parą, ciągnąc wagony z
prędkością czterdziestu mil na godzinę skrajem Villupuramu. Miejsc
siedzących nie było, właściwie nie było nawet gdzie stać. Kiedy pociąg
zjeżdżał z brązowych wzgórz w krainę zielonych pól ryżowych, Michael,
uczepiony uchwytu nad głową, wyciągnął z kieszeni na piersi zdjęcie Gali
Braden, żeby jeszcze raz przypomnieć sobie, dlaczego się tu znalazł.
Dziwne to wszystko. Niesamowite. Mężczyzna z Iowy, tylko z
plecakiem, w samych trzewiach Indii, poszukujący kobiety. Gala
Braden... Gala... należąca do innego. Ale Michael Tillman pragnął
właśnie jej. Pragnął bardziej niż następnego oddechu, pragnął na tyle
mocno, by ruszyć w świat na jej poszukiwanie. Historia, w którą się
wplątał, przypominała mu piosenkę, jakiej słucha się późną nocą z radia.
Jak to się właściwie zaczęło? I czemu tak potoczyło? Nie umiał
odpowiedzieć na te pytania. Może odpowiedzi trzeba by szukać u
Darwina. Było to coś pierwotnego, coś z bardzo zamierzchłej przeszłości.
Coś z głębi krwi, kości i genów.
Ta jedna jedyna.
Otworzyły się kuchenne drzwi pewnego domu gdzieś w Iowie, i podobnie
stało się z Michaelem Tillmanem, bo wkroczyła przez nie Gala w
czterdziestej wiośnie swego życia. Tak, tak to się właśnie zaczęło.
Jesienne przyjęcie u dziekana inaugurujące rozpoczęcie nowego roku
akademickiego 1980-81. Michael właśnie wrócił z Indii, gdzie przebywał
na zaproszenie fundacji Fulbrighta i na dobrą sprawę jeszcze nie
rozprostował nóg po wyjściu z samolotu. Stał oparty o lodówkę popijając
swoje drugie tego popołudnia piwo. Spoglądał nie widzącym wzrokiem
na twarze, które patrzyły na niego, a może na kogoś, kogo brały za niego,
odpowiadał na nudne pytania o Indie umęczony nieustającym szumem
akademickiej paplaniny, spowijającej go niczym ciężki obłok.
Pałeczkę w kwizie na temat Indii przejęła żona księgowego. Michael
poświęcił jej 38,7 procent swojej uwagi, gdyż układał w myślach plan
rejterady, popijając dużymi haustami piwo.
- Czy świadomość wszechobecnej biedy nie była zbyt trudna do
wytrzymania?
- Jakiej biedy? - Teraz myślał o Josephie Conradzie, ponieważ właśnie
dotarł do połowy „Jądra ciemności"; czytał tę książkę już po raz trzeci.
- W Indiach. Podobno panuje tam straszliwa bieda.
- Nie. Byłem na południu i ludzie tam wyglądali, przynajmniej na oko, na
nieźle odżywionych. Oglądałaś pewnie te programy w telewizji o
dobrych, zapracowanych katolickich siostrach, tkwiących do usranej
śmierci w okolicach Kalkuty.
Podskoczyła na słowo usranej, jakby go nigdy wcześniej nie słyszała, a
może po prostu nie lubiła o nim myśleć.
- Widziałeś jakieś kobry?
- Tak, zaklinacz węży na rynku trzymał jedną w koszyku. Miała zaszyty
pysk, żeby nikomu nie zrobić nic złego.
- W jaki sposób jadła?
- Wcale. I wreszcie zdechła. Wtedy zaklinacz poszedł na pole, znalazł
następną i ją również zaszył. Samo życie.
- Mój Boże, to okrutne, chociaż brzydzę się węży.
- Warunki pracy wszędzie się pogorszyły. Z drugiej jednak strony bardzo
to przypomina uniwersytet. Tyle tylko, że my używamy grubszej nici, to
wszystko.
Żona księgowego wpatrywała się w niego, jakby ujrzała wariata. Po
chwili spytała:
- Widziałeś może tych nagich mężczyzn, pomalowanych białą farbą?
Czyż nie wyglądają dziwacznie?
- Nie widziałem ani jednego. Przypuszczam, że można na nich natrafić na
północy. W Benares czy, jak to dziś nazywają, Varanasi, w takich
miejscach. A czy to jest dziwaczne, czy nie, trudno mi powiedzieć.
Wszystko zależy od spojrzenia na świat i planów zawodowych.
- Gala Braden także była w Indiach. - Starszy wykładowca ekonomii
porównawczej żabim skokiem dołączył do żony księgowego,
przyciągając uwagę Michaela.
- Kto?
- Żona Jima Bradena. Tego nowego gościa, którego zatrudniliśmy na
wydziale ekonomicznym. Przyjechał z Indiany. -Michael usłyszał odgłos
zatrzaskiwania drzwiczek samochodu na podjeździe. Jego rozmówca
odwrócił się i wyjrzał przez okno. - O, właśnie przyjechali. To urocza
para.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin