Blemish.pdf

(1782 KB) Pobierz
Blemish
1. Łza
Gwar rozbrzmiewający w Wielkiej Sali 1 września tym razem był o wiele cichszy niż jeszcze
rok temu. I dwa lata temu. I trzy i nawet dziesięć lat. Ponura atmosfera wisiała w powietrzu
jak niewidzialna mgła. Prześlizgiwała się pomiędzy świecami, mieszała z powietrzem. Każdy
nią oddychał, zaciągał się tym strasznym nastrojem. Zły czas. Smutny czas.
Harry poprawił zsuwające się z nosa okulary. Za chwilę rozpocznie się ceremonia przydziału.
Kto tym razem będzie trzymał pergamin z nazwiskami? Jeśli jakieś nazwiska oczywiście są.
Jeśli ktokolwiek w tych czasach chce uczęszczać do Hogwartu. Powiódł spojrzeniem po sali.
W każdym z wielkich stołów siedziało w przybliżeniu o połowę mniej uczniów niż jeszcze
kilka miesięcy temu, podczas zakończenia roku.
Niektórzy nie pojawili się ze strachu. Każdy wolał być z rodziną - złudne wrażenie
bezpieczeństwa. Odkąd zabrakło... Teraz po prostu Hogwart nie wydawał się już tak
niezdobytą twierdzą, nie był już tym samym rajem, co dawniej.
Innych uczniów brakowało z zupełnie innego powodu - spojrzał z nienawiścią na opustoszały
stół Ślizgonów. Siódmy i szósty rok prawie całkowicie zniknęły. Pewnie teraz wszyscy mają
na przedramionach obrzydliwe znaki - parsknął gniewnie i wbił spojrzenie w stół.
Kiedy w pociągu Harry natknął się na Draco Malfoy'a zaniemówił. Przynajmniej na moment.
Bo chwilę później miał ochotę rozerwać go na strzępy. Co ten mały diabeł, ten śmieć tu robi?!
Jak śmie...?! Zdradliwy szczur, czego szuka tu tym razem?! I do diabła z różdżkami! Zrobiłby
to gołymi rękami, własnymi zębami mógł mu przegryźć żyły. Miał ochotę drzeć z niego skórę
pasami, wąskimi i krwawymi strzępami. Żeby czuł ten sam ból, który on, Harry, czuł w
swoim sercu. O którym myślał cały czas, którym dręczył się przez te wszystkie dni odkąd...
Odkąd...
Gniew płonął w nim jeszcze zbyt mocno by wybaczyć Ronowi i Hermionie. Uwiesili mu się
na ramionach - Hermiona dodatkowo rzuciła na niego silencio . Przypuszczał, że przejdzie mu
do jutrzejszego śniadania - jednak teraz, kiedy wciąż słyszał w myślach śmiech tego idioty...
Nie był w stanie spojrzeć na swoich przyjaciół. Po prostu nie mógł im wybaczyć takiego
poniżenia.
Rzucił okiem na stół prezydialny. Tam również brakowało kilku postaci. Nowym
nauczycielem Obrony znów został jakiś bardzo wychudzony i wymizerowany mężczyzna. Na
pewno nie wywarł najlepszego wrażenia.
Coś ścisnęło mu serce, kiedy spojrzał na wysokie, podobne do tronu krzesło. Wciąż było
puste. Profesor McGonagall nie zajęła go, pomimo, że nominalnie to ona była teraz
dyrektorką Hogwartu. I nikt tego nie komentował. Jakby wszyscy łudzili się, że Dumbledore
po prostu wyszedł na chwilę... Że wróci... Do diabła z nimi.
Zacisnął palce na krawędzi stołu, kiedy jego spojrzenie prześlizgnęło się dalej. Na krześle
Snape'a siedział teraz, wygodnie rozwalony Slughorn. Ale Snape... Nie, Harry nie był w
stanie teraz o nim myśleć. Bał się pozwolić sobie o nim myśleć. Pod koniec sierpnia, w
swoim pokoju u Dursleyów pozwolił sobie o nim pomyśleć... Pamiętał wściekły krzyk wuja
Vernona, kiedy we wszystkich oknach na piętrze szyby rozprysły się w drobny mak. A
przecież Harry nie rzucił nawet pół zaklęcia! To nie był też wiatr, ani kamień ani nic
materialnego. To była tylko czysta nienawiść. Po prostu nienawidził. NIENAWIDZIŁ.
Westchnął głęboko, wyrzucając z umysłu te wspomnienia. Przy stole nie było też Hagrida -
znowu wyruszył wypełnić jakieś zadanie dla Zakonu. A może po prostu siedzi zaszyty w
jakiejś jaskini ze swoim bratem? Nie, na pewno nie... Hagrid by się przecież tak zwyczajnie
nie wycofał, nie poddałby się. Walczyłby na pewno do upadłego, do końca... Końca...? Harry
splótł dłonie i wbił w nie spojrzenie, modląc się najgoręcej jak potrafił - chociaż bezgłośnie -
żeby jednak Hagrid został z Graupem, żeby nie ryzykował, żeby...
Znów spojrzał na stół Ślizgonów. Draco Malfoy leniwie zmrużył oczy, rozmawiając z jakimś
piątoklasistą. Był bledszy niż zwykle, wciąż wyglądał jakby był chory. Tylko cienie pod
oczami nie były już tak wyraźne - chociaż jego twarz nadal była wychudzona. Policzki miał
zapadnięte - wyglądał jak szczur. A może Gryfon po prostu to sobie wmówił.
Nagle ich spojrzenia skrzyżowały się - Harry zacisnął zęby, żeby nie rzucić się na tego drania
już teraz. Ale nie odwrócił wzroku. Malfoy wykrzywił się drwiąco i powrócił do przerwanej
rozmowy, ignorując go zupełnie.
Kilka świec ponad stołem Gryffindoru rozprysło się w obłoku iskier. Ale prawie nikt tego nie
zauważył.
***
- Przeszło ci już?
Harry podniósł głowę, patrząc na Rona. Teraz, nie licząc Nevilla Longbottoma mieszkali w
dormitorium sami. Ron usiadł na łóżku naprzeciwko Harry'ego, podpierając się rękami.
- Chyba tak. - Westchnął w końcu.
- Ale...? - Przyjaciel uniósł brew.
- Ale?
- Bo domyślam się, że masz jeszcze jakieś ale. - Teraz Weasley uśmiechał się już szeroko.
- Ale nigdy więcej nie rzucajcie na mnie silencio . Nigdy. - Harry też się wyszczerzył i rzucił
w Rona poduszką.
I przez tę jedną chwilę było jak kiedyś. Kiedy rzucali w siebie poduszkami i potem, kiedy
rozmawiali o sporcie, miotłach, kiedy przyszedł Neville - spóźniony, bo znów pozwolił na
siebie rzucić urok... Przez te kilka godzin Harry mógł udawać, że wszystko jest dobrze.
Ale potem przyszedł czas, żeby kłaść się spać. I późną nocą Harry Potter bardzo mocno gryzł
poduszkę, żeby nikt nie słyszał jego szlochu.
***
Było późne popołudnie. Harry szedł korytarzem w stronę gabinetu dyrektorki. Musiał
wiedzieć. Setki razy rozmawiał o tym w pokoju wspólnym z przyjaciółmi. Co robi tutaj
Malfoy? Czemu nie zamknęli go w Azkabanie, kiedy tylko pojawił się na horyzoncie?
Przecież to takie oczywiste! Przeklęty śmierciożerca, oślizgły gad...
- Harry... Naprawdę nie wiem czy powinniśmy przeszkadzać... - Poczuł jak Hermiona szarpie
go delikatnie za rękaw. - Profesor McGonagall ma pewnie tyle obowiązków... Zwłaszcza
teraz... Może...
- Hermiono, przecież tu chodzi o Malfoy'a! - Syknął, zatrzymując się jednocześnie. - Cały
zeszły rok próbował zabić... - Nie przeszło mu to przez gardło.
- Ja wiem Harry... Ale... To naprawdę niemożliwe, żeby McGonagall pozwoliła mu tak
zwyczajnie wrócić do szkoły. Na pewno miała powód. Dobry powód Harry. - Spojrzała mu w
oczy.
- Więc niech mi go pokaże! Ten cały powód. Niech mi powie, dlaczego jest tak a nie inaczej!
Dlaczego ten morderca może tu być! - Syczał jadowicie, choć niewiele brakowało żeby
krzyczał.
- On nie jest mordercą Harry. - Szepnęła cichutko. Spojrzał na nią, mrużąc oczy.
- Nie jest? No tak, nie jest... Tylko dlatego, że jest śmieciem i tchórzem. - Uderzył pięścią w
ścianę. Hermiona wzdrygnęła się na ten gest.
- Gdyby to było coś, o czym powinniśmy wiedzieć, ktoś na pewno by nam powiedział już
dawno. Ktoś z Zakonu albo...
- Hermiono do diabła! Ja widziałem to wszystko, słyszałem każde jego słowo! - Teraz już
krzyczał. Powoli - albo zastraszająco szybko, zależy od punktu widzenia - puszczały mu
wszystkie hamulce. - Coś mi się w końcu od nich należy! Jakieś cholerne wyjaśnienie!
Hermiona patrzyła na niego przez chwilę. Z całej jej postawy emanował tylko spokój. Jego
krzyk i wściekłość nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. Po szybie najbliższego okna
bardzo powoli zaczęło pełznąć pęknięcie. Bardzo powoli.
- W takim razie idź do niej sam. Ja nie zamierzam jej teraz męczyć. Ufam jej, jestem pewna,
że cokolwiek postanowiła, miała ku temu dobre powody. Ale oczywiście ty myślisz, że
musisz wiedzieć wszystko. Wokół ciebie nie kręci się cały świat! - Zakończyła gniewnie i
odwróciła się na pięcie. Harry patrzył jak odchodzi szybkim krokiem, jak znika za rogiem
korytarza.
- Bez sensu. - Westchnął i oparł się o parapet. Spojrzał na pękniętą szybę. Kolejna rzecz, o
której nie chciał myśleć.
Dlaczego ona nie rozumiała? Ron jakoś nie miał problemów z przyjęciem do wiadomości, że
Harry potrzebuje wiedzieć tak, jak ryba potrzebuje wody. Dla Hermiony zaś ważniejsze było
samopoczucie profesorki! Pff, jak ona mogła nie pojmować, że...
Usłyszał zbliżające się zza zakrętu kroki. Przez chwilę myślał, że to może Hermiona wraca -
ale nie, tym razem dźwięk dobiegał z przeciwnego kierunku. Niewiele myśląc, wyciągnął z
wewnętrznej kieszeni szaty pelerynę swojego ojca i zarzucił sobie na ramiona. W ostatniej
chwili naciągnął kaptur, kiedy w korytarzu pojawił się... Draco Malfoy.
***
Patrzył, jak Ślizgon powoli podchodzi do okna. Był zupełnie sam - Crabbe i Goyle nie
pojawili się w tym roku w szkole. Stanął przy oknie, tuż obok Gryfona. Harry nie ruszał się,
obawiając się, że Malfoy może usłyszeć szelest jego ubrania. Był tak blisko...
A gdyby teraz wyciągnąć różdżkę i rzucić jakiś cichy urok? Najlepiej działający z
opóźnieniem... Albo szybkie silencio i jakieś zaklęcie, które ten śmieć zapamiętałby na
długo... Może jeszcze nie Cruciatus ale coś podobnego...Chociaż i na Cruciatus kiedyś
przyjdzie pora - uśmiechnął się mściwie pod peleryną.
Draco oparł dłonie na parapecie i wyjrzał przez okno. Słońce pochylało się już nad
Zakazanym Lasem, cienie wydłużały się. Wtedy blondyn wyciągnął rękę i jednym długim
palcem powiódł po pęknięciu na szybie. Harry przyjrzał się jego twarzy, lekko zdumiony.
Jego oczy błyszczały nienaturalnie. Kiedy dotarł do końca pęknięcia po policzku spłynęła łza.
Tylko jedna.
Harry cicho wycofał się i odszedł. Stąpał uważnie, żeby niczym nie zwrócić na siebie uwagi.
Jakby od każdego kolejnego kroku zależało jego życie. Żeby nie myśleć o tym, co przed
momentem zobaczył. Ale myśli przyszły same.
W jednej chwili odechciało mu się wszelkich zaklęć. To by było... Żałosne, gdyby rzucił
cokolwiek na Malfoy'a. Oczywiście nikt nie wyklucza, że kiedyś rzuci na niego coś
interesującego. Ale teraz... Kiedy ten szmatławiec, śmieć, zgniła żmija... Kiedy on tak po
prostu płakał... To nie mógł być Draco Malfoy. To po prostu niemożliwe. Łzy były dla niego
zbyt ludzkie.
***
Nie powiedział o Malfoy'u ani Hermionie ani tym bardziej Ronowi. Byli jego najlepszymi
przyjaciółmi, to oczywiste, ale... Ale nie umiał sobie wyobrazić jak im o tym opowiada. Już
miał przed oczami uśmieszek Rona, już widział jak przyjaciel naśmiewa się ze Ślizgona na
korytarzu... Nie. Może i chciał zgnębić tego oślizgłego drania ale wolał to zrobić w
pojedynku, w walce, kiedy obaj będą mieć równe szanse. Był w końcu Gryfonem!
- A jak w końcu było u McGonagall? - Zapytała Hermiona, wynurzając się zza muru
podręczników. On sam rozgrywał z Ronem partię szachów, przegrywając spektakularnie.
- Nie znałem hasła, więc u niej nie byłem. - Skłamał gładko przeklinając się za to. Hermiona
skinęła głową jakby dokładnie tego się spodziewała i ponownie zniknęła za książkami. Harry
westchnął tylko. Przeszła mu ochota na rozmawianie z kimkolwiek.
***
O tej porze biblioteka powoli pustoszała. Przechodził wzdłuż regałów, nie myśląc o niczym.
Nie czytał nawet tytułów książek. Cieszył się spokojem - wreszcie nikt nic od niego nie
chciał, nikt się na niego nie wściekał i niczego nie oczekiwał. Nikt nie mówił o Voldemorcie,
nie nazywał go wybrańcem, pogromcą zła, zbawicielem świata... Tylko cichy szmer
szeptanych rozmów i szelest przewracanych kartek.
- Oddaję książki, Pani Pince. - Oświadczył o wiele za głośno Slughorn, objawiając się przy
biurku bibliotekarki. Rzeczona spojrzała na niego piorunująco i sięgnęła do szuflady
wyciągając niewielki prostokąt pergaminu.
- Dwie pozycje z działu Eliksirów, jedna z działu Ksiąg Zakazanych i jeszcze jedna z
Zielarstwa. - Mówiła sztucznie przyciszonym głosem, jakby chciała zwrócić Slughorowi
uwagę. Harry omal nie zastrzygł uszami na wzmiankę o dziale Ksiąg Zakazanych. Na chybił
trafił wyciągnął z półki książkę i otworzył ją, udając bardzo zainteresowanego treścią.
- Sądzę, że jest wszystko. - Uśmiechnął się Slughorn. Harry tymczasem wyciągnął różdżkę i
skierował ją w stronę jednego ze stolików, przy którym siedziały jakieś Krukonki z drugiego
roku. Szepnął zaklęcie, kryjąc różdżkę między kartkami książki.
- Och, wspaniale, w takim razie... - Nagle bibliotekarce przerwał ostry, wysoki krzyk. Z
ogniem w oczach spojrzała w kierunku jego źródła - Jedna z Krukonek stała na krześle,
pozostałe trzy szybko poszły za jej przykładem, piszcząc cienko.
- Myszyyy! Ratunku, tu są myszy!
- Żadnych hałasów w bibliotece!!! I żadnych myszy!!! - Pani Pince prawie pobiegła w stronę
dziewcząt, razem z nią Slughorn, wyraźnie spragniony sensacji. Wszystkie oczy zwrócone
były teraz na przerażone uczennice, ktoś śmiał się głośno. Siedem błękitnych myszek szalało
radośnie pod stołem.
Harry podszedł szybko do biurka bibliotekarki. Książkę grubą jak cegła, w czarnej okładce i
tytułem w niezrozumiałym dla niego alfabecie od razu rozpoznał jako tę, z działu Ksiąg
Zakazanych. Wrzucił ją do swojej torby, na jej miejscu pozostawiając "Rośliny bagienne
kwitnące w przesilenie wiosenne lat przestępnych". Przypadkowo również w ciemnej
oprawie. Ulotnił się z biblioteki, nie niepokojony przez nikogo.
Tylko błękitne oczy w odcieniu arktycznego lodu śledziły go nieporuszone. Ale tego nie
zauważył.
***
Przeglądał księgę po raz kolejny. Siedział zakopany w poduszkach, nad nim płonęło w
powietrzu kilka świec. Znajdował się w Pokoju Życzeń - tym wspaniałym miejscu, gdzie nikt
o nic go nie pytał i nie przeszkadzał.
Przewrócił stronę. Kartki tej księgi były cieniutkie jak bibuła. W duchu zdziwił się, że
Slughorna zainteresowało coś takiego. Tematy działów były poświęcone głównie
legilimencji, oklumencji, wszelkiego rodzaju czarom działającym na umysł i podświadomość.
Większość - a właściwie wszystkie z nich nie były zbyt przyjazne.
Ot chociażby takie Vastomente . Jedno słowo, jeden ruch różdżką i ofiara zwijała się z bólu,
bo wydawało jej się, że ogień trawi jej ciało. Po prostu jej się wydawało. A co ciekawsze - po
Zgłoś jeśli naruszono regulamin