'Back to life' Prolog - 3rozdz..doc

(443 KB) Pobierz

Beta:  Aniaaaa.a

 

Spis treści:

                                                        Prolog                                                            str. 2

                                                        Rozdział 1                                              str. 4

                                                        Rozdział 2                                           str. 13

                                                        Rozdział 3                                          str. 22

                                                       

 

 

 

 

~ Prolog ~

 

Od dwóch lat jej życie ograniczało się do czterech ścian. Kolejny smutny dzień mijał bezpowrotnie, a ona wiedziała, że coś wymyka jej się z rąk, mimo iż to był świadomy wybór. Odseparowana od znajomych i świata zewnętrznego, myślała tylko o zakończeniu swojej marnej egzystencji. Całe życie dziewczyny, było szare i ponure. Nawet pokój świadczył o oderwaniu się od rzeczywistości. Ściany pomalowane na czekoladowo, w ciemności przypominały bardziej czerń, na lampach i półkach zalegał kilkutygodniowy kurz i pajęczyny. Ona sama też wyglądała na wyjątkowo zaniedbaną. Brązowe włosy ułożone były w artystyczny nieład, poskręcane i nieczesane od dłuższego czasu. Rzeczy nosiła te same po kilka dni, nie wysilając się nawet, żeby przebrać się w koszulę nocną do snu, który i tak rzadko jej towarzyszył. Gdy zmęczenie brało górę nad strachem przed zamknięciem oczu, zawsze miała koszmary, które zrywały ją z krzykiem z objęć Morfeusza. Nawet rozmowa z rodzeństwem, nie sprawiała dziewczynie żadnych przyjemności.

Siedziała w bujanym fotelu – pamiątce po matce – wymyślając kolejny sposób na zakończenie swojej marnej wegetacji, gdy do pokoju wszedł brat.

- Bello, kochanie. Kolacja czeka na ciebie w kuchnipowiedział zrezygnowanym tonem, wiedząc, że ona i tak mu nie odpowie, a tym bardziej nie dołączy do swojego rodzeństwa.

- Nie masz zapewne ochoty zejść… - zaczął po chwili patrząc na siostrę. – Przyniosę ci ją tutaj.

Podszedł do stolika, stojącego pod oknem i zabrał ze sobą talerze z nietkniętym śniadaniem i obiadem. Gdy tylko zamknęły się drzwi, Bella zaczęła płakać. Ukryła twarz w dłoniach i oparła głowę na kolanach. Gdy po kilku minutach usłyszała ciężkie kroki brata, otarła szybko łzy i na powrót zaczęła wpatrywać się w ścianę. Drzwi zaczęły powoli uchylać się i do pokoju wszedł brat dziewczyny, położył talerz z kolacją na stoliku i podszedł do siostry. Widząc brak jakiejkolwiek reakcji na jego obecność, ukląkł przed nią i zaczął rozmasowywać siostrze zdrętwiałe kończyny, które powinny być nogami, a były to w rzeczywistości kości naciągnięte skórą.

- Bello… - zaczął szeptem. – Siostrzyczko…

Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, podjął decyzję, że musi być bardziej stanowczy.

              - Bello! Jeżeli nie masz zamiaru wrócić do świata żywych, tylko nadal będziesz się zachowywać jak zombie, wiesz jak to się skończy… Błagam cię! – w jego oczach pojawiły się łzy. – Błagam cię, Bello… Tak dalej być nie może. Musisz zacząć wychodzić, musisz zacząć spotykać się ze znajomymi, musisz… zacząć żyć! Brakuje nam ciebie. Alice cały czas płacze, tęskni za tobą… Ja tęsknię…

              Przestał prosić i powoli wstał. Spojrzał jeszcze raz na bladą, wychudzoną siostrę i wyszedł. Gdy tylko drzwi się zamknęły, dziewczyna zaczęła rozpaczliwie płakać. Wstała ze swojego bujanego fotela, podeszła do okna i wyjrzała przez nie martwym wzrokiem. Było już ciemno, mrok zalał całą okolicę. Granatowe, gęste chmury, przesłoniły blask księżyca. Dziewczyna stała i patrzyła na przejeżdżające samochody, na kobietę spacerującą z psem, na liście drzew, poruszane przez wiatr. Patrzyła i sama nie wiedziała, czego szuka. Spuściła swój wzrok na parapet i zauważyła, że kwiatek Hoya Bella[1], który dostała od Niego w prezencie urodzinowym, również umierał, tak jak ona. Wzięła doniczkę do ręki, przytuliła ją do piersi, osunęła się o ścianę i zaczęła ponownie rozpaczliwie szlochać. Wyczerpana swoją bezradnością. Położyła się na ziemi, nadal tuląc swój kwiat i zaczęła się zastanawiać, jak to zakończyć. Tabletki już były. Skończyło się to płukaniem żołądka i nudnościami, przez kolejne tygodnie. Wejście pod rozpędzone auto… Również… Kierowca zdążył zahamować, złamała jedynie rękę upadając na jezdnię. Dziewczyna była w rozpaczy.

Nagle podniosła się z ziemi, upadając wcześniej dwa razy, odstawiła swój kwiatek na miejsce i usiadła do biurka. Powolnym ruchem, jakby w zwolnionym tempie, wyciągnęła z szuflady pustą kartkę papieru i długopis, który zdawał się być tak ciężki, jakby ważył dziesięć kilogramów. Chciała napisać list do brata i siostry. Uznała bowiem, że była im to winna. Tylko ich miała. Tylko oni nadal przy niej byli, choć nie zasługiwała sobie na to. Po prawie godzinie jedyne, co udało jej się napisać, to „Kochani”. Kartka nadawała się do wyrzucenia, oprócz tego jednego, konkretnego słowa, widniały na niej same hieroglify, ciężkie do odszyfrowania i plamy od słonych łez. Zrezygnowana, odłożyła długopis i poczłapała w stronę łazienki. Pochyliwszy się nad wanną, odkręciła ciepłą wodę. Przykucnęła przy brzegu i wpatrywała się w kapiący strumień. Zaczęła odkręcać kurek i zakręcać, odkręcać i zakręcać… Zaczęła żałować, że i życia nie można tak łatwo przerwać…

 

~ 1 ~

EmmPOV             

- Ratujcie ją! Błagam, ratujcie moją siostrę! – krzyczałem do lekarzy, którzy wchodzili do sali przez przeszklone drzwi, gdzie obecnie znajdowała się Bella.

Żaden z nich nic nie odpowiedział, żaden nawet nie raczył spojrzeć w naszą stronę. Słyszałem za plecami Alice, zanoszącą się od płaczu. Chciałem do niej podejść, przytulić ją, pocieszyć, powiedzieć, że naszej maleńkiej Bells nic nie będzie, ale za cholerę nie mogłem przestać patrzeć w tą zasraną szybę, przez którą widziałem ją…

Leżała na szpitalnym łóżku, zakrwawiona, blada i bez jakichkolwiek oznak życia. Widziałem jak odchylają jej głowę do tyłu i próbują zaintubować. Pielęgniarka podłączała drugą z kolei kroplówkę z jakimś bezbarwnym płynem, a lekarz, któremu udało się wcisnąć tą cholerną rurkę do kruchego gardła mojej siostry, podłącza ją do aparatury podtrzymującej oddech. Nagle nie wiem dlaczego, spojrzałem na monitor kontrolujący rytm serca, był coraz słabszy, aż w końcu pojawiła się na nim tylko cienka, prosta linia. Jeden z lekarzy wskoczył na łóżko i usiadł na Belli okrakiem, wykonując masaż serca, po kilku minutach nie uzyskawszy żadnej reakcji ze strony serca, zszedł i przysunął aparat do elektrowstrząsów. Jeden strzał i nic, linia nadal prosta. Drugi… to samo. Już chciałem tam wbiec i zacząć się drzeć, że mają coś zrobić, że mają ją ratować, gdy po trzecim strzale dostrzegłem, iż serce Belli odzyskuje słaby i niestabilny rytm.

Chciałem ze szczęścia zacząć skakać, gdy jeden z lekarzy zaczął się kierować w stronę drzwi. Nareszcie jakieś wiadomości – pomyślałem. Obróciłem się w stronę swojej drugiej siostry – Alice i dostrzegłem Jaspera czule ją obejmującego i pocieszającego. W końcu drzwi się otworzyły i wyszedł lekarz.

              - Pan jest kimś z rodziny? – pytanie skierował do mnie.

              - Tak doktorze. Jestem bratem Belli, a to jest siostra – wskazałem na siedzącą pod ścianą Alice. – Co z Bellą?

              - Straciła bardzo dużo krwi i tu kieruję do państwa moje pytanie, czy któreś z was ma grupę krwi ARh- lub 0Rh-?[2]

              - Ja! - Alice zerwała się na równe nogi. – Ja mam doktorze ARh-, tak jak Bella.

              - Czy wyraża pani zgodę na przetoczenie krwi dla siostry?

              - Oczywiście, że się zgadzammała zaczęła znowu płakać.

Znam ją na tyle dobrze, że wiedziałem, iż to ze szczęścia, że może jej jakoś pomóc. Gdy lekarz z Alice zniknęli z mojego pola widzenia, zacząłem sobie pluć w twarz, że to nie ja mam taką grupę krwi. Nie było na to nawet najmniejszych szans. Rodzice Belli i Alice, adoptowali mnie jak miałem trzy lata, ale to oni zawsze byli moją prawdziwą rodziną, i oddałbym za nie obie życie. Spojrzałem przez tą cholerną szybę na Bellę i zauważyłem, że lekarze poruszają się już po sali jakby spokojniej. Ona leżała tam bezbronna, umazana krwią, z rurkami i kablami podłączonymi do całego jej kruchego ciała, a ja nie mogłem zrobić nic. Położyłem swoje dłonie na szybie, jakbym w ten sposób mógł ją dotknąć, ale oprócz gładkiej i lodowatej faktury szkła, nie czułem nic.

Alice wróciła po niecałej godzinie, była blada i zmęczona, ale szczęśliwa. Obok niej szedł Jasper, obejmując ją w pasie. Dziwne, że pomyślałem sobie o tym w tej chwili, ale to dobrze, że na niego trafiła, że mają siebie. Choć z drugiej strony, Bells też takiego kogoś miała i co z tego? Dziś go nie ma przy niej, a ona nie może sobie z tą stratą poradzić. Żebyśmy chociaż wiedzieli jak jej pomóc. Próbowaliśmy już chyba wszystkiego, ale nic to nie dawało, była z nami lecz tylko ciałem, nie duszą… Alice podeszła do mnie i wtuliła się w moje ramiona, cicho popłakując. Objąłem ją z całych sił i pocałowałem w czubek głowy.

              - Lekarz mi powiedział, że Bells wyjdzie z tegopowiedziała, a ja w tym momencie miałem ochotę Małą wziąć na ręce i ze szczęścia kręcić się z nią w kółko, jak na karuzeli.

             

Całą noc siedziałem na szpitalnym korytarzu, czekając na widomości od lekarza. Alice pojechała z Jazzem do domu. Była zmęczona i osłabiona po oddaniu krwi, a nie byliśmy tu potrzebni obydwoje. W końcu rano do sali Bell, weszło trzech lekarzy i dwie pielęgniarki. Stałem przy szybie, ledwo trzymając się na nogach i czekałem na wieści o jej obecnym stanie. Po kilkunastu minutach pielęgniarki pozostały przy łóżku Bell, a lekarze wyszli. Jeden z nich, chyba ten sam co wczoraj, podszedł do mnie i uśmiechnął się.

              - Mam dla pana dobrą nowinęnic nie mówiłem, czekałem na to co on ma mi do powiedzenia. – Pana siostra jest już w dużo lepszym stanie niż wczoraj. Jest jeszcze bardzo osłabiona, ale najważniejsze, że jest przytomna i świadoma tego co zrobiła. Pielęgniarki za chwilę przeniosą ją na oddział i będzie mógł pan do niej wejść.

              - Dziękuję doktorze – uściskałem jego dłoń, chyba nawet zbyt mocno, bo dostrzegłem na jego twarzy grymas spowodowany bólem.

Byłem taki szczęśliwy, a jednocześnie przerażony. Nie wiedziałem jak to teraz będzie, może jeszcze gorzej niż poprzednio? Może tym razem, będzie trzeba podjąć jakąś konkretną decyzję? Może będzie trzeba ją wysłać na leczenie? Nie, na to nigdy nie wyrażę zgody. Nie poślę mojej siostry do szpitala, pełnego obłąkanych, gdzie jej stan może się jedynie pogorszyć, tylko czy to jeszcze możliwe? Czy może być jeszcze gorzej?

W tej samej chwili, drzwi od sali się otworzyły. Pielęgniarki wyjechały z niej z Bellą na łóżku szpitalnym, podbiegłem i chwyciłem jej dłoń. Musiałem być przy tym bardzo delikatny, była taka krucha i delikatna. Spojrzała na mnie, przepraszając niemo, a ja nie mogłem postąpić inaczej, jak pocałować ją w czoło i uśmiechnąć się. Gdy doszliśmy na miejsce, pielęgniarki poprosiły, żebym został na korytarzu, dopóki nie przełożą jej na inne łóżko i nie podłączą aparatów, kontrolujących jej stan zdrowia. Trwało to zaledwie kilkanaście minut, a ja odniosłem wrażenie, jakbym musiał czekać całą wieczność. Gdy wreszcie pozwolono mi wejść, poczułem niesamowitą ulgę. Od razu znalazłem się przy niej, na powrót trzymając jej dłoń w delikatnym uścisku. Spojrzała na mnie, a po policzku spłynęła jej pojedyncza łza. Widziałem, że chciała coś powiedzieć, ale przez wzgląd na intubację, jaką wczoraj miała, sprawiało jej to ogromny wysiłek i ból.

              - Nic nie mówuspokajałem ją. – Wszystko się jakoś ułoży.

Oczy nam obojgu wypełniły się łzami i zrozumiałem co muszę zrobić. Byłem gotowy na wszystko, żeby tylko jej pomóc. Decyzja zapadła, musiałem tylko skonsultować to z lekarzem. Gdy zasnęła udałem się do jego gabinetu i powiedziałem o moich planach, nie widział żadnych przeciwwskazań, wręcz przeciwnie, stwierdził, że to najlepsze co mogę zrobić. Gdy nastał wieczór wróciłem do domu. W kuchni siedziała Alice z Jasperem i kończyli jeść kolację.

              - Co z Bellą? – zapytała, gdy tylko mnie ujrzała w progu.

              - Fizycznie nieco lepiej, obudziła się i jest przytomna, psychicznie niestety bez zmianodpowiedziałem. – Wpadłem dziś na pomysł jak jej można pomóc.

Alice i Jazz przerwali swoją pracę i spojrzeli w moją stronę. Wiedziałem, że to co mam do powiedzenia, może się Małej nie spodobać.

              - Wyjeżdżam z Bells.

Spoglądali z niedowierzaniem to na mnie, to na siebie. Ali wydała nawet z siebie warkot niezadowolenia.

              - Jak to wyjeżdżasz? Gdzie? Na jak długo?... – wyrzucała z siebie pytania z szybkością błyskawicy.

              - Wyjeżdżam z nią na rok do miejsca, o którym zawsze marzyła. Może tam dojdzie do siebie i odzyska spokój ducha.

              - Na rok? Gdzie? A co ze studiami?

              - Alice… - zacząłem najdelikatniej jak potrafiłem. – Studia to nie problem, na razie je przerwę albo zacznę na nowo w Irlandii.

              - Irlandia? – krzyknęli jednocześnie, jakby byli zsynchronizowani.

Bells zawsze chciała tam pojechać, to było jej prywatne marzenie. Zamęczała nas opowieściami o wiecznie zielonych pastwiskach, ruinach i zamkach, malowniczych pejzażach, jakby znała to miejsce od podszewki. Jakby się tam urodziła. Zazdrościliśmy jej tej pasji.

              - Nie uważasz, że to trochę daleko? – Alice przybrała pozę obronną, a to oznaczało, że nie będzie łatwo ją przekonać.

              - Zrozum Mała, że jeśli to by miało pomóc Bells, to jestem gotowy jechać z nią nawet na Antarktydę.

Alice przytaknęła mi, jednakże jej mina zdradzała wszystko. Zawód, smutek, tęsknotę.

              - Też pojedziemy! – wrzasnął Jazz.

W oczach Małej pojawił się błysk, iskierka nadziei i ogromna wdzięczność dla jej chłopaka. Wiedziałem, że był wstanie zrobić dla niej wszystko, ale nie sądziłem, że zgodzi się na rzucenie studiów i wyjazd w nieznane.

              - Naprawdę? – Ali zaczęła podskakiwać radośnie, jak mała piłeczka. – Pojedziesz ze mną?

              - Może nie tak od razu – zaczął jej chłopak. – Musimy pozałatwiać trochę spraw, ale dojedziemy za jakiś czas do nichuspokajał Chochlika i zwrócił się do mnie. – Kiedy chcesz jechać?

              - Jak tylko Bells wypiszą ze szpitala. Rozmawiałem z lekarzem i jeżeli nie będzie żadnych komplikacji to za parę dni będzie w domu.

Kilka dni wystarczy mi na wszystkie sprawy, które muszę tu załatwić. Przede wszystkim muszę zawiesić studia, rozejrzeć się w Internecie za jakimś domkiem w Irlandii, zabukować bilety, spakować się i możemy ruszać. Musiałem tak dużo zrobić w tak krótkim czasie, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, byłem podekscytowany tym wyjazdem, zmianą otoczenia i mam nadzieję, że powrotem Belli do zdrowia.

Pół nocy spędziłem przy komputerze, szukając idealnego, spokojnego miejsca, w którym moglibyśmy z moją kochaną siostrzyczką, zacząć wszystko od nowa. W końcu po obejrzeniu chyba miliona stron, znalazłem nasz nowy raj – Kinvara w hrabstwie Galway, na zachodnim wybrzeżu Irlandii. Mała wioska rybacka, zachwycała swoim położeniem, florą, fauną i pobliskimi klifami Moheru[3], na szczycie których, wznosi się XIX-wieczna kamienna wieża O’Brien’s Tower[4]. Położyłem się spać z nową nadzieją. Nie mogłem się już doczekać.

 

* * *

Ostatni tydzień był wyjątkowo stresujący, ale zważywszy na to, co miało po nim nastąpić, absolutnie mi to nie przeszkadzało. Alice pomagała mi jak mogła. Najbardziej byłem jej wdzięczny, za spakowanie Bells i przygotowanie do podróży. Nasza mała siostrzyczka jeszcze o niczym nie wiedziała, chciałem jej zrobić niespodziankę, po powrocie do domu.

Właśnie podjechałem na parking szpitalny. Zabrałem torbę z rzeczami dla Bells z tylniego siedzenia i pobiegłem do sali, żeby jak najszybciej się z nią zobaczyć. Gdy stałem już pod drzwiami, ogarnął mnie dziwny niepokój. A co jeżeli mój pomysł jej się nie spodoba? Co, jeżeli wpadnie w szał? Co, jeżeli…? Nie! Odgoniłem czym prędzej od siebie złe myśli, i wszedłem do środka. Bella siedziała na swoim łóżku, z grymasem na twarzy, który chyba miał być uśmiechem. Podszedłem do niej i ucałowałem w czoło.

              - Witaj kochanie – przywitałem się, siadając koło niej i posyłając szczery uśmiech. – Przywiozłem ci rzeczy.

              - Dziś wracam do domu? – spytała niedowierzając.

              - Oczywiście, Alce nie może się już doczekać. No i mam niespodziankę dla ciebie – puściłem w jej kierunku oczko.

Powoli wstała, zabrała torbę i chwiejnym krokiem udała się do łazienki. Była jeszcze bardzo słaba, ale i tak w dużo lepszej kondycji, niż zanim tu trafiła. Czekałem niecierpliwie, wystukując nogą, jakiś nieznany mi rytm, gdy nareszcie wyszła i stanęła naprzeciw mnie.

              - Jestem gotowa – oznajmiła, a ja nie mogłem wyjść z szoku.

W ciągu tych kilku chwil, powiedziała do mnie więcej, niż w ciągu ostatnich kilku tygodni. Czy to oznaczało jakąś poprawę? Czy mogłem mieć szczerą nadzieję, na jej rychły powrót do zdrowia? Nie zastanawiając się dłużej, objąłem ją w pasie, odbierając torbę i ruszyłem z nią w stronę wyjścia. Zanim znaleźliśmy się na parkingu, zarzuciłem na jej ramiona kurtkę, gdyż dzień był wyjątkowo chłodny. Pomogłem wsiąść do samochodu i ruszyłem w stronę domu. Na ganku czekała już na nas Alice i Jasper. Powoli weszliśmy do domu i udaliśmy się do salonu.

              - Usiądź – poprosiłem Bells. – Mam dla ciebie niespodziankę.

Spojrzała na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, i zrobiła o co prosiłem. Podszedłem do komody, zabrałem plik ulotek i podałem je siostrze. Niepewnym ruchem sięgnęła po nie i wpatrywała się z niedowierzaniem. Po krótkiej chwili spojrzała mi oczy.

              - Dlaczego mi to dałeś? – zapytała.

Kątem oka zauważyłem, że Alice nie mogła uwierzyć, że może znowu słyszeć jej głos. Sam w to nie wierzyłem, tak długo milczała…

              - Jutro tam lecimy – zacząłem wyjaśniać. – Kupiłem już mały, przytulny domek w którym zamieszkamy.

Patrzyła na mnie, jakby moje słowa do niej nie docierały. W salonie zapadła cisza, nikt się nie odezwał, wszyscy czekali na jakąkolwiek reakcję Belli. Ta jednak spoglądała to na mnie, to na prospekty. Po krótkiej chwili, która zdawała się wiecznością, po jej policzku spłynęła pojedyncza łza.

              - Bells, dobrze się czujesz? Jak nie chcesz, nie musimy tam lecieć – zacząłem się o nią niepokoić.

Jednak to co się stało, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

              - Dziękuję! – wyszeptała, rzucając mi się na szyję.

Widziałem, jak Alice i Jazz stoją z otwartymi buziami, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się stało. Nie miałem żadnych wątpliwości, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć. Siedzieliśmy jeszcze jakiś czas w salonie, i opowiadałem jej gdzie będziemy mieszkać, o okolicy, o naszym domku…

              - Emmet… – nagle wyszeptała. – A Alice?

              - Dojadą do nas za jakiś czas.

Przytaknęła mi i oznajmiła, że jest zmęczona. Wziąłem ją na ręce, zaniosłem do jej pokoju i zostawiając, życzyłem spokojnej nocy.

 

BPOV

Emmet wysze...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin