Kochański Krzysztof - Zabójca czarownic.rtf

(424 KB) Pobierz
Krzysztof Kochański

Krzysztof Kochański

 

 

 

ZABÓJCA CZAROWNIC


ZABÓJCA CZAROWNIC

Noc jest porą, gdy większość żywych istot pogrąża się w stan zwany snem. Tak jest na wszystkich planetach, do których człowiek dotarł i które skolonizował. Ogólnie rzecz biorąc, ludzie szanują ten stan rzeczy i przestrzegają go, a gdy sytuacja nie pozwala na dostosowanie się do ogólnego prawa, łamią je niechętnie. Bo nie tylko zmęczenie, lecz również ciemność i cisza wywołują potrzebę snu. Chyba, że ktoś jest czarownicą.

Nik Anders doskonale o tym wiedział i przed snem nigdy nie zapominał zostawić w drzwiach, oknach i otworach wentylacyjnych magicznych znaków zabraniających wstępu sługom Szatana. Dla niego była to sprawa życia lub śmierci. Obawiał się zemsty czarownic, bo był ich zabójcą. Jedynym zabójcą, który zabijał i żył nadal.

Tego wieczoru zabezpieczył swój apartament hotelowy bardzo wcześnie. Noc zapo­wiadała się mglista i bezgwiezdna. Księżyc, choć był w pełni, nie przebijał wilgotnej zasłony chmur, sporadycznie jedynie rozbijanej podmuchami wiatru.

Nagle Andersa omyła fala niepokoju i zaraz potem usłyszał pukanie do drzwi. Wytężył swój zmysł telepatyczny i już wiedział, że na korytarzu stoi kobieta. Nie zdołał odczytać jej uczuć, ani stanu emocjonalnego, ale mogło to być spowodowane istnieniem przegrody jaką stanowiły drzwi. Drewno jest doskonałym izolatorem utrudniającym telepa­tyczne rozpoznanie. Ze względu na odebraną wcześniej falę niepokoju należało zachować szczególną ostrożność. Anders upewnił się co do prawidłowego położenia magicznych znaków i otworzył drzwi. Mężczyzna, którego ujrzał, uśmiechał się niepewnie.

- Dobry wieczór - powiedział. - Czy mam przyjemność z panem Nikiem Andersem?

Anders skinął głową. Nie podobało mu się to - wyczuwał kobietę, a widział mężczyz­nę. Stan emocjonalny gościa był bardzo trudny do odczytania, dominował strach, który można było wytłumaczyć tym, iż przybysz wiedział do kogo przyszedł; zabójcy czarownic boi się każdy. Jednak inne uczucia były zadziwiająco przytłumione, brakowało przede wszystkim zwykłej ciekawości człowieka uczciwego.

W tym momencie Anders odebrał uczucie ciekawości.

Żaden fachowiec nie da się nabrać na takie rzeczy. Spóźniona fala ciekawości stawia pod znakiem zapytania jej autentyczność. Anders zrozumiał, że to blef.

„Brakuje uczucia zadowolenia” - pomyślał. Była to z jego strony prowokacja.

Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, gdy odebrał uczucie zadowolenia. Prawie natychmiast zniknęło ono, ale było już za późno - Anders nabrał pewności, że ma przed sobą czarownicę. Czarownicę bardzo utalentowaną, ze zmysłem telepatycznym, ale... głupią. Dała się podejść w bardzo prosty sposób.

Wyciągnął rękę, ale działał zbyt wolno. Mężczyzna zdążył odwrócić się i uciekł w kierunku schodów. W momencie, gdy dotknął poręczy zamienił się w zgrabną blondynkę, która z dźwięcznym śmiechem zbiegła na dół. Anders nie gonił jej. To mogła być pułapka. W nocy wolał nie oddalać się od pomieszczenia obwarowanego magicznymi znakami.

Podszedł do telefonu i wywołał recepcję.

- Mówi Nik Anders z pokoju 411 - powiedział. - Czy pytał ktoś o mnie?

- Teraz nikt, ale...

- Wcześniej?

- Tak, po południu. Jakiś mężczyzna.

- Jak wyglądał?

- Ja... nie wiem. Rozmawiałam z nim przez telefon.

- O co pytał?

- Właściwie to o nic... - recepcjonistka umilkła na moment. - ...Chciał tylko wiedzieć czy pan tu mieszka.

- I powiedziała mu pani - skwitował Anders.

- Oczywiście - w głosie recepcjonistki zabrzmiało zdumienie. - Przepraszam, ale nie widziałam powodu...

- Jasne! - przerwał Anders. - Dziękuję pani - odłożył słuchawkę.

„Chyba jutro wyprowadzę się” - pomyślał. Nie bał się. Zbyt dużo czarownic widział już w swoim życiu i umiał sobie z nimi radzić, ale równocześnie wiedział o nich wystarcza­jąco wiele, aby docenić niebezpieczeństwo. Jeżeli tylko jest to możliwe, należy unikać spotkania z czarownicą.

Zaczął przygotowywać się do snu, gdy ponownie ktoś zastukał do drzwi. Nie zapomi­nając o ostrożności otworzył je. W progu stał mężczyzna. Ten sam co wcześniej. Tym razem jego sygnał telepatyczny był normalny - mieszanina lęku, zakłopotania i ciekawości.

- Dobry wieczór - powiedział przybysz skłaniając głowę. - Pan nazywa się Nik Anders?

- Proszę wejść - Anders otworzył szerzej drzwi. Uważnie obserwując nieznajomego zrobił krok do tyłu. Nagle dotarł do niego sygnał wyraźnej niepewności. Spojrzał na podłogę, na której widniał wyrysowany kredą magiczny znak. Czyżby czarownica powróciła?

- Mam bardzo ważną i pilną sprawę - rzekł mężczyzna. - Może pan wyjść? W drodze wszystko wyjaśnię.

- Teraz...? - zdziwił się Anders. W zasadzie nie miał zastrzeżeń do telepatycznego odczytu, ale dlaczego mężczyzna nie chciał wejść do pokoju? Bał się magicznego znaku?

- Poczekam na pana w holu - powiedział nieznajomy. - Bardzo się śpieszę.

- Chwileczkę! - Anders nastąpił na magiczny znak i gwałtownym ruchem chwycił mężczyznę za szyję. Ten krzyknął, a odczyt jego uczuć był jednoznaczny - tylko strach. Nie wyjaśniało to jeszcze sytuacji, więc Andres począł wciągać go do pokoju. Słało się:

- Nieee! - rozległ się okrzyk rozpaczy i nagle Anders spostrzegł, że szamoce się z kobietą. Jej paniczny lęk przed przekroczeniem magicznego znaku wynikał z faktu, że była czarownicą.

Wtedy popełnił błąd, którego nie mógł przewidzieć: spojrzał dziewczynie prosto w oczy. I nagle opuściły go siły. Przekonał się, że jeszcze nigdy nie spotkał tak pięknej istoty, przez całe jego ciało przebiegły dreszcze, wzmagając uczucie oszołomienia. Wspaniałe oczy zdawały się zaglądać w głąb duszy, biorąc ją w swoje posiadanie, i choć nie zdołały zawładnąć umysłem, tajemniczą siłą zatrzymały wszelkie myśli zła. Anders opuścił ręce. Kobieta odwróciła się na pięcie i wybiegła na korytarz. Naraz zatrzymała się i spoglądając przez ramię na oniemiałego Andersa powiedziała:

- Nigdy nie staraj się mnie spotkać. Zapamiętaj to! W przeciwnym wypadku zabiję cię! - napotkała oczy Andersa i uśmiech, który jawił się na jej wargach - zgasł. Otworzyła usta i nagle jej twarz przybrała zaskakujący wyraz odzwierciedlający wewnętrzną walkę, i z nią działo się coś dziwnego. Szarpnęła gwałtownie głową, jakby zrywając niewidzialną nić łączącą ją z Andersem.

Gdy zbiegała po schodach, słyszał jej przeciągły krzyk:

- Nieee...

Anders stał nieruchomo przed rozwartymi na oścież drzwiami i wpatrywał się w pusty korytarz. Wciąż był pod wrażeniem niezwykłej urody kobiety, której czar wtargnął w jego wnętrze; widział jej twarz i słyszał jej głos:

- ...eee...

Głos, którego nie było.

Niemoc powoli ustępowała. Anders spostrzegł, że wciąż stoi na magicznym znaku. Ten symbol zawsze skutecznie chronił go przed wpływem zaklęć czarownic, i nie tylko jego. Każdego człowieka. Kto stał na magicznym znaku, tego nie imały się tajemne siły.

Ale tym razem stało się coś dziwnego. Na szczęście było już po wszystkim, lecz Anders doskonale pamiętał swoje wrażenia sprzed paru chwil. Wyraźnie znajdował się pod wpływem czarownicy.

A przecież stał na magicznym znaku.

Jak to możliwe?!

Był pod wpływem jakiegoś zaklęcia!

A przecież stał na magicznym znaku...

Było wykluczone, by istniała moc mogąca pokonać prawidłowo wykreślony znak.

Wszystkie znaki w pokoju Andersa były wykreślone prawidłowo.

Nagle poraziła go szalona myśl: nie działały na niego żadne czary, nie znajdował się pod wpływem żadnej siły. To mogło być zjawisko naturalne.

Absurd...?

Jedynym zjawiskiem naturalnym, które pasowało do sytuacji i które Anders mógł sobie wyobrazić, była miłość.

Oszołomiony odkryciem, podszedł chwiejnym krokiem do tapczanu i usiadł, bezwładnie opuszczając cały ciężar ciała. Zebrał myśli. Było prawdopodobne, że czarownica potrafiła rzucić na mężczyznę urok, wzbudzając w nim miłość do siebie. Pod warunkiem jednak, że mężczyzna ten nie będzie stał na magicznym znaku. Jedno wyklucza drugie, jak woda wyklucza ogień. Czy zatem możliwe jest naturalne pokochanie czarownicy? Anders odrzucał od siebie to pytanie, bo gdy słowo „czarownica” potraktuje się jak „kobieta”...

Nagle zadzwonił telefon. Anders podniósł słuchawkę.

- Tak...?

- Tu recepcja - usłyszał żeński głos. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale jest tu ktoś do pana. Mężczyzna. Tłumaczyłam mu, że jest późno, ale on nie chce odejść. Mówi, że ma pilną sprawę i musi się z panem widzieć. Zaraz.

- Jak się nazywa?

- Chwileczkę... - recepcjonistka zawahała się. Anders usłyszał przytłumiony odgłos rozmowy. - Blend. Nazywa się Blend. Specjalnie przyleciał z układu Atora. Bardzo prosi o rozmowę. Zejdzie pan na dół?

- To jego pomysł?

- ... Z czym?

- Z tym zejściem na dół.

- Tak. Tak zaproponował. Nie chce panu przeszkadzać.

- W nocy nigdy nie opuszczam pokoju.

- W takim razie...

- Dobrze - przerwał Anders. - Porozmawiam z nim. Proszę skierować go do mojego apartamentu.

Odłożył słuchawkę. „Blend” -- po raz pierwszy słyszał to nazwisko. Czyżby czarownica była aż tak uparta?

Spostrzegł, że drzwi są wciąż otwarte, z tego wszystkiego zapomniał je zamknąć. Ale rozmowa z recepcjonistką pozwoliła mu ochłonąć. Znowu był sobą. Twardym, trzeźwo myślącym zabójcą czarownic.

Ledwie zatrzasnął drzwi, telefon zadzwonił powtórnie.

- Słucham - rzucił w słuchawkę.

- To jeszcze raz ja, z recepcji. Ten gość już idzie do pana. Dzwonię, bo przypomniałam sobie, że przed godziną pytał pan, czy ktoś może dowiadywał się o pana. To był chyba ten człowiek, poznałam go po głosie.

- Dziękuję bardzo...

- I jeszcze jedno. Nie chciałam tego przy nim mówić, ale wygląda tak jakoś... dziwnie.

- Dziwnie? - Anders roześmiał się.

- No... podejrzanie.

- Proszę się nie obawiać - odparł Anders. - Mam przy sobie dwa granaty i karabin maszynowy.

Recepcjonistka zachichotała.

- To już nie będę przeszkadzała. Dobranoc.

- Dobranoc.

Anders wyjął z szuflady kredę i poprawił zamazany nieco magiczny znak przy drzwiach. Potem stanął przy wejściu i czekał. Za chwilę usłyszał pukanie.

- Otwarte! - krzyknął i w skupieniu rozeznał telepatycznie sytuację. Odczyt był pozytywny, ale w progu stał mężczyzna, którego twarz oglądał tej nocy już dwukrotnie.

- Dobry wieczór - powiedział nieśmiało przybysz. - Czy to pokój pana Nika Andersa?

Anders przyjrzał się nieznajomemu. Oto trzeci raz w ciągu ostatniej godziny słyszał z tych samych ust prawie identyczne pytanie. Z tych samych, albo z takich samych.

- Zgadza się - odrzekł i powiedział najprostsze zdanie, które mogło mu wszystko wyjaśnić: - Proszę wejść.

Mężczyzna bez wahania przeszedł po magicznym znaku, a Anders nie odebrał nawet małej zmiany jego stanu emocjonalnego. Wszystko było w porządku. Wreszcie pojawił się człowiek, którego przybycie poprzedziła wizyta czarownicy. Dwukrotna wizyta. Musiało jej bardzo zależeć... na czym?

- Nazywam się Abejder Blend - przybysz przedstawił się. - Przybyłem z planety Chiropter w układzie gwiazdy Ator. Jestem przedstawicielem osady kolonistów i zostałem delegowany, aby prosić pana o pomoc.

- Czarownica? - wtrącił Anders.

Abejder Blend przytaknął z błyskiem w oczach.

- Dlaczego akurat ja? - zapytał Anders.

- Prawdę mówiąc, to przypadek. Szukałem kogoś, kto podjąłby się zabi... to znaczy...

- Zabicia czarownicy - podpowiedź była bezlitosna.

- ... Właśnie. Pewni ludzie... przyjaciele... polecili mi pana. Podobno cieszy się pan dużą sławą.

- To prawda - przytaknął nonszalancko Anders. - Jako zabójca - owszem.

- Jako zabójca czarownic... - zaznaczył niepewnie Blend.

- Tak - Anders celowo prowokował swojego rozmówcę. Mimo wszystko, w odczycie telepatycznym jego uczuć była pewna drobna niejasność - jakaś zagadkowa obawa. Ale chyba nic poważnego z tego nie wynikało.

Usiedli na kanapie.

- Zanim w ogóle zaczniemy rozmowę o szczegółach - podjął Anders - muszę zapytać o pewien drobiazg. Jak wygląda wypłacalność pana i pańskich przyjaciół?

W tym momencie odebrał gwałtowne zachwianie stanu emocjonalnego Blenda. To było to - zabójca czarownic uśmiechnął się z niesmakiem - to była ta obawa.

Trywialna sprawa, nie są bogaczami. Anders wolał pracować dla ludzi bogatych, bo tacy mieli czym płacić za usługi.

Blend zwlekał z udzieleniem odpowiedzi.

- Konkretnie - ponaglił Anders. - Ile możecie zaoferować?

- Gdy opuszczałem Chiroptera - rzekł Blend - dostałem do dyspozycji kwotę czterystu pięćdziesięciu tysięcy lentów. Z tego sto trzydzieści pochłonęła podróż. Drugie tyle trzeba przewidzieć na powrót. Po odjęciu zostaje sto dziewięćdziesiąt tysięcy lentów. Jestem upo­ważniony do przelania tej sumy na pańskie konto - uniósł dumnie głowę.

Anders roześmiał się.

- Za ostatnią robotę dostałem półtora miliona - powiedział. Zapadła cisza. Blend poruszył się niespokojnie. Przymknął powieki i zamyślił się. Widać było, że jest bardzo zmęczony.

- To prawie wszystko co posiadamy - powiedział wreszcie. - Osadnicy na mnie czekają. Wierzą, że przyprowadzę kogoś, kto potrafi pomóc. Pan MUSI ze mną lecieć.

- Ja nie muszę robić niczego... prawie niczego...

Pomarszczona twarz Blenda upodobniła się kolorem do czystej kartki papieru. Zaciśnięte wargi odznaczały się czerwienią niczym pomalowane szminką. Powstał bez słowa i skierował się ku drzwiom.

- Chwileczkę - powstrzymał go Anders. - Nie powiedziałem: nie! Blend powrócił na swoje miejsce.

- Wiedziałem, że nie jest pan bez serca - powiedział szeptem.

- Nic pan nie rozumie - rzekł Anders. - Nawet nie wie pan, że ta czarownica uprzedza pańskie posunięcia.

Na twarzy Blenda pojawiło się zdumienie. Dziwne, ale Anders nie zauważył uczucia strachu. Blend nie bał się czarownicy.

- Pojawiła się przed panem I to dwukrotnie. Zagroziła nawet, że mnie zabije. W ogóle nie rozumiem jak to się stało, że pana zostawiła w spokoju...

Ostatnie zdanie było trafieniem w dziesiątkę. Blend przygryzł wargę i zwieszając głowę powiedział:

- Nie lubię o tym mówić... Nie znałem swojej matki, ale wiem, że była złą kobietą. Jestem synem czarownicy i to zapewnia mi nietykalność.

- Wydawało mi się, że wiem o czarownicach wszystko - oświadczył Anders. - Ale przyznaję, że nigdy nawet nie słyszałem o czymś takim.

- Przypuszczam - dodał Blend - że nikt inny nie dotarłby do pana. Czarownica z Chiroptera jest przerażająco inteligentna i sprytna. Mimo młodego wieku posiada zadziwiające umiejętności.

- Zauważyłem to. O ile podczas pierwszej wizyty popełniła mnóstwo gaf, i pomyślałem nawet, że jest głupia, to za drugim razem nieomal dałbym się nabrać. Błyskawicznie się uczy. Czy wie pan w jaki sposób usiłowała mnie podejść? Pojawiła się w pańskiej postaci.

Blend zamarł na chwilę w bezruchu. Westchnął głośno; jego oddech drżał.

- Można się było tego spodziewać. Widziałem już kiedyś, jak zmieniała się w starą kobietę.

- To niezupełnie tak wygląda. Nawet czarownice nie potrafią czynić transformacji - wyjaśnił Anders. - Zjawisko polega po prostu na pewnego rodzaju hipnozie: czarownica sugeruje swój wygląd wybranemu człowiekowi. Ja widziałem ją jako pana, lecz w rzeczy­wistości wciąż była sobą, młodą kobietą. Zresztą, sztuczkę tę łatwo zdemaskować, gdyż hipnoza polega na koncentracji. Udało mi się rozproszyć czarownicę, stąd znam jej prawdziwy wygląd.

Ostatnie zdanie Anders wypowiedział powoli, można było odnieść wrażenie, że zapomniał o obecności Blenda i przekazuje je samemu sobie. Przed oczami stanęły mu delikatne rysy twarzy czarownicy. Widział jej postać, rozwiany włos, gdy mówiła mu: „Nigdy nie staraj się mnie spotkać...”. I jak zbiegała po schodach - spłoszona, lecz nie pokonana.

- Panie Anders! Panie Anders... - dotarł do niego głos Blenda. - Źle się pan czuje?

Otrząsnął się. Co się z nim dzieje? To ona. Musi ją pokonać!

- Nic mi nie jest - powiedział przytomnie. - Zamyśliłem się.

- Dlaczego czarownica pojawiła się właśnie w mojej postaci? - zapytał Blend.

- Teraz dopiero rozumiem, jakie to było mądre posunięcie - odrzekł Anders.

- Przede wszystkim chciała mnie zniechęcić do pana, może trochę przestraszyć... Można było oczekiwać, że po tych jej wizytach w ogóle nie będę chciał z panem rozmawiać. Choćby dlatego, że uznam pana za kolejne jej wcielenie. Słało się inaczej. Nie doceniła mnie, tak zresztą jak ja nie doceniłem jej.

Abejder Blend spojrzał na zegarek.

- Jest już późno, mam zamówiony start swojego statku na jutro, na godzinę jedenastą. Wolałbym, żebyśmy byli punktualni. Opłaty za parkowanie są bardzo drogie.., Oczywiście, o ile pan decyduje się lecieć ze mną?

- Tak - odparł Anders. - Zainteresowała mnie ta historia... i ta kobieta... - naraz zorientował się, że po raz pierwszy w życiu przyjął zlecenie nie znając właściwie szczegółów. A w dodatku na tak niską cenę zgodził się ostatnio przed wielu laty, gdy był jeszcze młody i niedoświadczony.

Wciąż zastanawiał się, czy to możliwe, by czarownica rzuciła urok na człowieka stojącego na magicznym znaku. Wolał nie wspominać przed Blendem o tym incydencie, wolał nie wspominać o nim nawet przed samym sobą.

- Skoro doszliśmy do porozumienia - podjął Anders rozpierając się na kanapie - proponuję, żeby opowiedział pan o waszych kłopotach. Zaraz, zanim się rozstaniemy. Trzeba dążyć do jasnych sytuacji.

- Oczywiście - przytaknął Blend. - Planeta Chiropter nie jest rajem, ale, co by nie mówić, jest dobrym miejscem na rozpoczęcie nowego życia dla takich ludzi jak ja i moi towarzysze - nie mających nic prócz bezzwrotnego dofinansowania od rządu popierającego akcje kolonizacyjne. Jest nas dwustu trzydziestu czterech. Na Chiropterze osiedliliśmy się jakieś dwa lata temu. Znajdowała się tam stacja naukowo-badawcza, ale była nią tylko z nazwy, gdyż nie posiadała obsługi. Jednym, z warunków rządu oddającego nam Chiroptera było prowadzenie w niej badań zgodnych z jej przeznaczeniem. Nic specjalnie trudnego - zwyczajne statystyczne spostrzeżenia dotyczące klimatu, flory, fauny itp... Przyznam, że bardzo nas dziwiła ta pusta baza, wybudowana z rozmachem i posiadająca wszelkie wygody, lecz nieużytkowana. Nie wnikaliśmy jednak w szczegóły, ponieważ warunki i tak były bardzo dogodne.

Wokół bazy zbudowaliśmy osiedle. Urządziliśmy się całkiem nieźle, podniecał nas posmak przygody i świadomość, że jesteśmy pionierami, a przyszłe pokolenia potraktują nas - być może - jak bohaterów. To jest naprawdę wspaniałe uczucie, gdy robi się coś, co tworzy podwaliny przyszłości i przetrwać może przez tysiąclecia.

Czekała nas jednak wielka niespodzianka. Okazało się, że na Chiropterze żyła samotnie kobieta. To było niesamowite - sama jedna na olbrzymiej planecie. Nic o niej nie wiedzieliśmy i niczego nie mogliśmy się dowiedzieć, gdyż unikała kontaktu z kimkolwiek z nas. Brzmi to jak baśń.

Pewnego dnia, zupełnie nieoczekiwanie coś się zaczęło psuć w naszej wspaniale zapowiadającej się przygodzie. Najpierw masowo zaczęły wymierać nam zwierzęta domowe. Był to straszny cios, ponieważ szybkie odnowienie inwentarza było - wobec oddalenia od planet cywilizowanych - praktycznie niemożliwe. Miejscowa fauna na razie nie dawała się oswoić. Nie dopracowaliśmy się jeszcze mutacji roślinnych gwarantujących obfite plony, zresztą wkrótce nawet nasze nędzne poletka nawiedziła jakaś nieznana zaraza. Wszystko to bez żadnej logicznej przyczyny. Zaczęliśmy obawiać się głodu. Gdy zaczęły chorować dzieci, niektórzy spośród nas zaczęli myśleć o powrocie. Straszne było to, że nie wiedzieliśmy dlaczego tak nagle odmienił się nasz los.

Alarmowaliśmy o pomoc, rząd jednak jak gdyby o nas zapomniał. Wreszcie przyle­ciał, pewien człowiek, jak się okazało wysłano go, gdyż zaniedbaliśmy badań. Od niego dowiedzieliśmy się prawdy: kobieta, która żyła tu samotnie była czarownicą i właśnie jej zaklęcia okazały się przyczyną klęsk. Na Chiropterze pojawiła się jeszcze przed naszym przybyciem, gdy bazę naukowo-badawczą obsługiwała kilkudziesięcioosobowa specja­listyczna ekipa. Ludzie ci szybko ugięli się przed mocą czarownicy i wkrótce nikt już nie chciał pracować na Chiropterze, szczególnie po tym, gdy zdarzyły się dwa śmiertelne wypadki. Trudno powiedzieć czy zawiniła tu czarownica, w każdym razie zostały zapisane one na jej konto. Paradoksalne, iż jej właśnie zawdzięczamy, że rząd zrezygnował z tej planety i przekazał ją w nasze ręce.

Cóż dalej? Wszystko jest chyba jasne... Nie chcemy opuszczać Chiroptera, tu jest nasze życie, nasza nadzieja. Wszystko co posiadamy i co cenimy znajduje się na tej planecie. Nie możemy teraz poddać się i po prostu odejść, jak zrobili to naukowcy, ale walka z czarownicą wydaje się rzeczą beznadziejną, ponad nasze siły. Ta kobieta udowodniła nam swoją przewagę w dniu, gdy zawładnęła umysłem i duszą dziewięcioletniej dziewczynki. Straszne... nie rozumiem jak coś takiego w ogóle jest możliwe... to dziecko wyrzekło się swoich rodziców i całej naszej społeczności. Mieszka razem z czarownicą i nie ma sposobu, by sprowadzić je z powrotem... Matka dziewczynki popełniła samobójstwo. Był to pierwszy śmiertelny wypadek w naszym osiedlu, na razie jedyny, ale...

To potworne wydarzenie bardzo nami wstrząsnęło i przyśpieszyło podjęcie decyzji; tylko śmierć czarownicy może nas uwolnić. Ale sami nie jesteśmy w słanie z nią walczyć, na t...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin