Lofting Hugh - Ogród zoologiczny doktora Dolittle.pdf

(492 KB) Pobierz
Lofting Hugh - Ogród zoologiczn
HUGH LOFTING
Ogród zoologiczny
Doktora Dolittle
 
- Polinezjo - powiedziałem opierając się o poręcz krzesła i ogryzając czubek
gęsiego pióra - jaki byłby według ciebie najlepszy wstęp do nowej książki o doktorze
Dolinie?
Stara papuga, która przeglądała się w szklanym kałamarzu na moim biurku,
przestała podziwiać swoje odbicie i spojrzała na mnie bystro.
- Jeszcze jedna książka! - zawołała Polinezja. - Więc będzie jeszcze jedna
książka o doktorze Dolinie?
- Rozumie się, oczywiście - powiedziałem - przecież chcielibyśmy opisać
wszystkie przygody z życia doktora, a pozostało ich jeszcze bardzo dużo.
- Tak, tak, masz słuszność - odpowiedziała Polinezja. - Zastanawiałam się
tylko nad tym, kto właściwie decyduje, ile książek o doktorze Dolinie ma się jeszcze
ukazać.
- Myślę, że przede wszystkim czytelnicy. Ale powiedz mi, od czego ty
zaczęłabyś tę nową książkę?
- Szanowny panie Tomaszu Stubbins - powiedziała Polinezja i zmrużyła oczy.
- Na to pytanie trudno jest odpowiedzieć. W życiu doktora Dolittle było tyle
ciekawych przygód, że raczej chodzi o to, co opuścić, a nie o to, co wybrać. Twoje
włosy, kochany Tomku, siwieją już nieco na skroniach. Gdybyś rzeczywiście chciał
opisać wszystko, co się doktorowi zdarzyło, byłbyś chyba w moim wieku, zanim byś
doszedł do końca. Chociaż nie dla uczonych piszesz twoją książkę, muszę ci wyznać,
często myślę o tym, że ty, jako jedyny człowiek, który poza doktorem Dolittle zna
mowę zwierząt, że ty właściwie powinieneś napisać coś uczonego z dziedziny nauk
przyrodniczych. Mam na myśli coś uczonego, z czego ludzie mogliby osiągnąć jakąś
korzyść. Ale może to jeszcze kiedyś nastąpi. Jak powiedziałeś, dzieje życia tego
wielkiego człowieka wciąż nas jeszcze zajmują. Jak zacząć opowiadanie? Hm!
Dlaczego nie rozpocząć od tej chwili, kiedy to wszyscy razem wracaliśmy do
Puddleby nad rzeką Marsh we wnętrzu olbrzymiego Ślimaka; pamiętasz tę podróż po
dnie morskim?
- Tak - powiedziałem - sam myślałem już o tym, żeby od tego zacząć (gdyż
liczne, piętrzące się jedna za drugą przygody, które potem nastąpiły, odsunęły tę
historię w dal).
- Tak, tak, ale teraz idzie mi o „co” niż o „jak”; co opuścić, a co opowiedzieć?
Które przygody i zdarzenia są najciekawsze i powinny być opisane?
- Hm - powiedziała Polinezja - oto pytanie! Jakże często, gdy doktor,
 
wybierając się w podróż, pakował swoją czarną torbę, słyszałam go mówiącego to
samo:
„Co zostawić, a co zabrać ze sobą, oto pytanie”. Mógł przez pół godziny
rozmyślać, czy ma zapakować brzytwę, czy nie. Twierdził, że odłamkiem szkła z
potłuczonej butelki można się także doskonale ogolić, jeśli się umie właściwie go
używać. Wiesz przecież, jak nie cierpiał zabierania dużego bagażu w podróż.
Zazwyczaj więc postanawiał zostawiać brzytwę w domu. Ale obie z Dab-Dab
bałyśmy się tak bardzo, żeby się doktor nie skaleczył szkłem, że otwierałyśmy za
każdym razem przed jego odjazdem torbę i skrycie wkładałyśmy tam brzytwę. A
ponieważ doktor potem nie mógł sobie nigdy przypomnieć, jak ostatecznie
rozstrzygnął tę kwestię, więc udawało się nam to bardzo dobrze.
- Tak, tak – powiedziałem - ale na moje pytanie nie dałaś mi jeszcze
odpowiedzi.
Polinezja milczała przez chwilę.
- Jak się ta książka ma nazywać?
- OGRÓD ZOOLOGICZNY DOKTORA DOLITTLE.
- Hm - mruknęła - więc musisz się jak najprędzej zabrać do tej części
opowiadania, w której jest mowa o ogrodzie zoologicznym. Ale przedtem byłoby
dobrze powiedzieć coś o twoim powrocie, o rodzicach i o innych rzeczach. Pomyśl,
że byłeś prawie przez trzy lata nieobecny. Jest to co prawda trochę sentymentalne.
Ale niektórzy ludzie lubią książki wzruszające. Naprawdę, znałam pewną starszą
panią, która przepadała za książkami wzruszającymi ją do łez. Zwykła...
- Tak, tak - przerwałem jej szybko, gdy spostrzegłem, że stara papuga zbacza
na inny temat. - Wróćmy do tego, o czym mówiliśmy.
- A więc - rzekła Polinezja - zdaje mi się, że będzie najlepiej, jeśli będziesz mi
głośno czytał wszystko, co napiszesz. Gdy zasnę, poznasz po tym, że stajesz się
nudny; musisz się starać pisać żywo i barwnie, bo teraz, gdy się starzeję, jest mi coraz
trudniej nie zasypiać po jedzeniu. Tak, tak, właśnie przedtem, zanim przyszedłeś,
zjadłam obfity obiad. Czy masz dość papieru? Tak. A atrament? Dobrze. Więc
zaczynaj.
Wziąłem nowe gęsie pióro, zaostrzyłem je uważnie i zacząłem.
 
ROZDZIAŁ I
POSELSTWO OD DAB-DAB
Doktorowi Dolittle przypomniało się nagle, że pod wrażeniem powrotu do
domu nie pożegnał się ze Ślimakiem, który zabrał nas w tę długą i niebezpieczną
podróż i szczęśliwie dowiózł do brzegów ojczystych. Zawołał więc do nas, żebyśmy
poczekali, i pobiegł z powrotem na wybrzeże.
Pożegnanie trwało niedługo, doktor rozstał się z olbrzymim mięczakiem i
wrócił do nas. Przez chwilę staliśmy na miejscu z tobołkami w rękach i
przyglądaliśmy się Ślimakowi, którego olbrzymia skorupa ginęła we mgle. Wydawał
się istotnie częścią morskiego krajobrazu, gdyż jego ogromne szare ciało wyglądało
jak dalszy ciąg długiej ławicy piasku, na której spoczywał. Lekkim, prawie
niewidocznym ruchem, tak płynnym i miękkim, że trudno było dostrzec jakikolwiek
wysiłek mięśni, wśliznął swe potężne ciało w głąb wody. Im bardziej się oddalał, tym
głębiej i głębiej, coraz głębiej pogrążał się w falach, aż było widać tylko wierzch jego
skorupy, szaroróżową plamą odcinający się na tle bezbarwnego morza. Potem zniknął
bez śladu i bez dźwięku. Zwróciliśmy teraz nasze spojrzenia na miasto Puddleby,
nasze miasto rodzinne.
- Chciałbym wiedzieć, jakie zapasy przygotowała Dab-Dab - powiedział
doktor, gdyśmy szli gęsiego za Jipem, który szukał drogi w grząskim gruncie. -
Spodziewam się, że będzie pod dostatkiem jedzenia. Jestem porządnie głodny.
- Ja także - powiedział Bumpo.
W tej samej chwili ujrzeliśmy nad naszymi głowami krążące we mgle i
deszczu dwie duże, piękne dzikie kaczki, które siadły u nóg doktora Dolittle.
- Dab-Dab - rzekły - poleciła nam prosić pana, abyś raczył pośpieszyć się i
schronić przed deszczem jak najprędzej w domu. Oczekuje pana.
- Ach, to świetnie! - zawołał doktor. - Skądże wie, że wracamy?
- To myśmy ją o tym zawiadomiły - oświadczyły kaczki. - Leciałyśmy w
stronę lądu (nad Irlandią szalała gwałtowna burza, która nadciąga już tutaj) i
spostrzegłyśmy pana wychodzącego na brzeg ze skorupy Ślimaka. Poleciałyśmy do
Dab-Dab, aby ją o tym zawiadomić. Cieszymy się bardzo, że pan powrócił. Dab-Dab
prosiła nas, abyśmy pofrunęły do pana z kilkoma poleceniami, bo sama była bardzo
zajęta wietrzeniem pościeli. Prosi, aby pan po drodze wstąpił do rzeźnika i kupił kilo
serdelków. Cukru jej też zabrakło, a poza tym potrzeba jej koniecznie kilku świec.
 
- Bardzo dziękuję - rzekł doktor. - To bardzo ładnie z waszej strony. Załatwię
wszystko. Jakże prędko przefrunęłyście tę drogę tam i z powrotem! Zdaje mi się, że
od naszego wylądowania upłynęła zaledwie jedna minuta.
- O - rzekły kaczki - jesteśmy bardzo szybkimi letniczkami; nie latamy
pięknie, ale pewnie i wytrwale.
- Czy deszcz nie stanowi dla was przeszkody? - zapytał doktor.
- Nam żaden deszcz nie szkodzi - odrzekły kaczki. - Istnieją co prawda ptaki
lądowe, którym mokre upierzenie bardzo przeszkadza w locie; ale naturalnie w
deszcz lata się wolniej, gdyż powietrze jest cięższe.
- Oczywiście - powiedział doktor Dolittle. - Ale teraz chodźmy prędko do
domu. Jip, pokażesz nam drogę, prawda? Potrafisz przecież lepiej od nas odnaleźć
twardy grunt.
- Teraz zważcie, co powiem, moje drogie - wmieszała się do rozmowy
Polinezja, gdy kaczki zabierały się do odlotu. - Nie rozpowiadajcie wszystkim o
powrocie doktora. Jan Dolittle wraca z długiej i męczącej podróży. Wiecie przecież,
co nastąpi, gdy się rozniesie wieść, że doktor jest znów w domu: wszystkie ptaki,
wszystkie zwierzęta z całej okolicy będą oblegać wejście od kuchni ze swoim
kaszlem, katarem i Bóg wie czym. Te, którym nic nie jest, wymyślą sobie jakąś
chorobę, aby tylko mieć powód do odwiedzin. Doktor musi najpierw trochę
wypocząć, zanim zacznie znów przyjmować chorych.
- Nie, nie, nie opowiemy o tym nikomu - zapewniały kaczki - w każdym razie
nie dziś wieczorem, jakkolwiek mnóstwo dzikich ptaków już od dawna dopytuje się o
niego i wszystkie chciałyby wiedzieć, kiedy powróci. Nigdy dotąd nie przebywał tak
długo poza domem.
- Hm! - zamruczała Polinezja, gdy kaczki z szumem skrzydeł znikły w mokrej
mgle nad naszymi głowami. - Teraz prawdopodobnie Jan Dolittle będzie musiał
każdemu ślimakowi i każdemu włóczędze, którego spotka po drodze, zdawać sprawę
ze swoich kroków i czynów. Biedny człowiek! Jakże śmiał oddalać się na tak długo!
Oto sława! Cieszę się, że nie jestem lekarzem. Ach, co za deszcz! Weź mnie pod
marynarkę, Tomku! Woda kapie mi ze skrzydeł i psuje humor.
Gdyby Jip nie był tak dobrym przewodnikiem, byłoby bardzo trudno znaleźć
w tych moczarach drogę do miasta. Było późne popołudnie i zaczynało się już
ściemniać. Znad morza nadciągały wciąż nowe tumany mgły, skłębiały się gęsto i tak
zacierały wszystko wokoło, że nie widać było własnej ręki. Dźwięki dzwonu z
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin