Way Margaret - Harlequin Romans 990 - Niebywałe szczęście(1).pdf

(663 KB) Pobierz
Way Margaret - Niebywałe szczęście
Margaret Way
Niebywałe
szczęście
Tytuł oryginału: Outback Man Seeks Wife
0
427220511.018.png 427220511.019.png 427220511.020.png 427220511.021.png 427220511.001.png 427220511.002.png 427220511.003.png 427220511.004.png 427220511.005.png 427220511.006.png 427220511.007.png 427220511.008.png 427220511.009.png 427220511.010.png 427220511.011.png 427220511.012.png 427220511.013.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Trudno go nie zauważyć - powiedziała Natasha Cunningham. - To
ten z szóstką.
- Twój kuzyn, prawda? - spytała Carrie McNevin.
- Bardzo daleki. Tylko raz z nim rozmawiałam.
- To już coś. - Carrie serdecznie współczuła człowiekowi, którego
krewni traktowali tak okropnie. Pamiętała kuzyna Natashy jak przez mgłę,
bo miała dwa latka, gdy chłopiec wraz z rodzicami zniknął z horyzontu.
- Spotkanie było całkiem przypadkowe - mruknęła Natasha,
pogardliwie wydymając usta.
Skupiły uwagę na zbliżającej się gonitwie. Wyścigi konne stanowiły
największą atrakcję dorocznego dwudniowego festynu. Zawodnicy byli
doskonałymi jeźdźcami i dosiadali starannie wybranych wierzchowców.
Carrie uwielbiała konie, na widok pięknych rumaków zawsze ogarniało ją
miłe podniecenie. Bardzo lubiła wszelkie okazje, gdy z odległych farm
przyjeżdżali bliżsi i dalsi znajomi, aby odprężyć się w większym gronie.
Jedni przybywali własnym samolotem, inni samochodem terenowym albo
autobusem. Wśród uczestników festynu znaleźli się też mieszkańcy
dużych miast, którzy pragnęli obejrzeć słynną rozrywkę „ludzi z buszu", a
także fanatycy wyścigów oraz nałogowi hazardziści, co zresztą często szło
w parze.
Dla tych, którzy żyją w australijskim interiorze, dni gonitw i
pikników mają specjalne znaczenie, choć tutejsze zawody są mniej znane
niż wyścigi w Alice Springs czy Birdsville. Ale co się dziwić, skoro
Jimboorie to małe miasteczko w bezkresnym stanie Queensland, gdzie na
1
427220511.014.png
równinach ciągną się w nieskończoność ogromne pastwiska dla owiec i
bydła.
Była wczesna wiosna, a ściślej pora uznawana za wiosnę. We
wrześniu można liczyć na najlepszą aurę, i rzeczywiście, bo tego dnia była
piękna pogoda. Termometry wskazywały dwadzieścia siedem stopni, czyli
ani za ciepło, ani za zimno, tylko w sam raz.
W Jimboorie znajdowały się trzy puby, posterunek policji, kilka
urzędów, mały szpital z jednym lekarzem oraz dwoma pielęgniarkami,
jednoizbowa szkoła, apteka, w której sprzedawano leki oraz inne artykuły,
poczta mieszcząca się w sklepie rzemieślniczym, parę sklepów
odzieżowych i obuwniczych, jeden dom towarowy (choć to zbyt szumne
określenie), redakcja lokalnego pisma ukazującego się raz w miesiącu, ale
bardzo poczytnego. Dobra chińska restauracja konkurowała z popularnym
barem, w którym serwowano doskonałe pieczywo oraz zapiekanki. Przed
laty, ku powszechnemu oburzeniu, zlikwidowano filię banku
Commonwealth.
Zawodami interesowało się całe miasteczko, czyli prawie trzy tysiące
ludzi. Na wyścigi przywieziono nawet najmłodszych mieszkańców, czyli
półroczne bliźnięta.
Dzień wyścigów jest szczególny również dla zwierząt, a konie
czystej krwi stanowią piękną wizytówkę właścicieli i zawodników. Ostrą
rywalizację łagodzą przyjazne uśmiechy i poklepywanie po plecach.
Wyścigi w Jimboorie zawdzięczały swe istnienie pierwszym
osadnikom z rodu Cunninghamów. Podobnie jak większość
Australijczyków, ich przodkowie pochodzili z Wysp Brytyjskich. Ubogi
William Cunningham, który dotarł do Australii na początku
2
427220511.015.png
dziewiętnastego wieku, prędko wzbogacił się na hodowli i sprzedaży
merynosów. Po roku tysiąc osiemset sześćdziesiątym niektórzy
członkowie rodziny przenieśli się z Nowej Południowej Walii do
Queenslandu, gdzie objęli w posiadanie kilkaset tysięcy hektarów
urodzajnych równin. Najpierw mieszkali w blaszanych budach, potem w
drewnianych chatach, aż wreszcie ich potomkowie pobudowali prawdziwe
rezydencje, godne zajmowanej pozycji i przypominające angielskie dwory.
Zamożni angielsko-irlandzcy przodkowie Carrie, którzy przybyli do
Australii około tysiąc osiemset siedemdziesiątego roku, od razu kupili
olbrzymie połacie ziemi i pobudowali obszerny dom trzydzieści
kilometrów od należącego do Cunninghamów Jimboorie House. Z czasem
jedni i drudzy dorobili się pokaźnych majątków na merynosach. To był
cudowny okres dobrobytu, który trwał ponad sto lat. Niestety po okresie
obfitości przychodzą chude lata. Zapotrzebowanie na pierwszorzędną
australijską wełnę stopniowo malało, ponieważ zastąpiły ją tworzywa
sztuczne. Co bystrzejsi hodowcy szybko przestawili się na produkcję
mięsa i jeszcze staranniej dbali o swe podwójnie przydatne merynosy.
Australia stała się największym eksporterem baraniny.
Majątek Jimboorie Station długo cieszył się zasłużoną sławą
producenta najlepszej wełny, niestety kolejny właściciel, uparty i
krótkowzroczny Angus Cunningham, ignorował gwałtownie kurczący się
rynek zbytu i produkował to samo, co jego przodkowie. Tymczasem
rozsądni sąsiedzi stopniowo przerzucili się na produkcję baraniny i
zarabiali pieniądze, zamiast tracić.
Na wyścigi przybyli hodowcy z dziada pradziada, którzy wprawdzie
ciężko pracowali, lecz nadal żyli w dostatku. Do tej grupy należeli ojcowie
3
427220511.016.png
Carrie i Natashy. Natomiast Brad Harper był prawie nowicjuszem, gdyż
pojawił się w tych stronach zaledwie przed dwudziestu laty.
Lightning Boy, koń z numerem szóstym, nerwowo biegał w kółko,
brykał, próbował stawać dęba i tym samym zmuszał jeźdźca, aby mocno
trzymał wodze.
- On jest nikim, absolutnym zerem - pogardliwie mruknęła Natasha
pod adresem kuzyna.
Carrie podeszła do białych barier, przy których rosły gęste rzędy
agapantów afrykańskich.
- Ale świetnie panuje nad narowistym koniem - stwierdziła z
uznaniem.
- Cóż w tym dziwnego, skoro przez całe życie pilnuje cudzych owiec
i bydła. Jest synem pospolitej kobiety i człowieka z naszej sfery, który
zmarł dość młodo, pewnie z nudów. Podobno ten mój kuzyn i jego matka
włóczyli się po różnych miastach Queenslandu jak potępieńcy. Wątpię,
czy ukończył choćby szkołę podstawową. Matka już nie żyje, alkohol czy
narkotyki, albo jedno i drugie, rozumiesz. Od nas nikt nie pojechał na ślub,
a tym bardziej na pogrzeby. Nikt nigdy nie odezwał się do tej kobiety.
Mama zawsze źle się o niej wyrażała, mówiła na nią lafirynda.
Carrie wcale się nie zdziwiła, ponieważ znała złośliwy język Julii
Cunningham. Nie darzyła sympatią tej pretensjonalnej kobiety, a jeszcze
mniej lubiła jej córkę, której snobizm był legendarny.
- Jednak ktoś w waszej rodzinie przypomniał sobie o dalekim
krewnym. Angus Cunningham w testamencie zapisał Jimboorie Station
twojemu kuzynowi, prawda?
4
427220511.017.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin