Kristi Gold - Marchand 04 - Nic do stracenia.doc

(632 KB) Pobierz

 

Mój najdroższy Remy!

Kłopoty spowodowane niedawną awarią prądu mamy już szczęśliwie za sobą i hotel staje z powrotem na nogi. Przeżyłyśmy trudne chwile, które jednak, jak to często bywa, przyniosły także coś dobrego. Otóż nasza córka Sylvie zaręczyła się z prawnikiem z Bostonu. Mogę sobie wyobrazić Twoje zdumienie - nasza ekscentryczna artyst­ka wychodzi za mąż za bostońskiego prawnika?! No cóż, widocznie magia zbliżającego się karnawału zdolna jest sprawiać cuda.

Kto wie, czy nie jest to początek romansowej dobrej pas­sy naszych córek Bo wyobraź sobie, że zaledwie wczoraj do hotelu zawitał niezwykle przystojny reżyser filmowy, który, jak podejrzewam, jest dobrym znajomym Renee z holly­woodzkich czasów. Widziałam, jak na niego patrzy, i jestem pewna, że nie jest jej obojętny. Słyszę niemal, jak się śmie­jesz z tych moich pobożnych życzeń. Jeśli nasze córki nie zechcą wyjść za mąż, nie będę im tego miała za złe, ale nie dziw się, jeżeli spędziwszy u Twego boku tyle cudownych lat, chciałabym, aby i one zaznały w życiu podobnych radości.

Poza tym snucie marzeń o ich przyszłym szczęściu pozwala mi nie myśleć o finańsowych kłopotach i od­wołanych po awarii prądu rezerwacjach pokoi.

Twoja na zawsze Anne

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Renee Marchand sądziła, że Hollywood i jego sprawy ma już za sobą. A tymćzasem ...

A tymczasem Pete Traynor, którego przed trzema laty wykreśliła z życia, wyglądał przez okno jej własnego gabinetu, podczas gdy siostra Renee, Char­lotte, zachwalała zalety rodzinnego Hotelu Mar­chand.

Zamiast wpaść do środka jak burza i zażądać wyjaśnień, Renee zatrzymała się W drzwiach, usiłu­jąc się opanować. Dlaczego spośród czterech działa­jących w Nowym Orleanie czterogwiazdkowych hoteli wybrał właśnie ten? Dlaczego trzy lata ternu nie nakręcił wymarzonego filmu, którego produkcją sarna pierwotnie miała kierować? I dlaczego nie miał na tyle przyzwoitości, aby ją uprzedzić o swo­im przyjeździe?

Uważnie zlustrowała Pete'a wzrokiem, w na­dziei, że dostrzeże w nim niszczące działanie czasu i szybciej odzyska rezon. Nic z tego. Mężczyzna, który parę lat ternu fascynował ją swą twórczą intui­cją i czysto fizyczną urodą, nie zmienił się ani na jotę. Ciemne, lekko przyprószone siwizną włosy były równie bujne jak kiedyś, opalona skóra równie pięknie kontrastowała z białą koszulką polo, a cała sylwetka emanowała siłą.

Mając czterdzieści dwa lata, Pete wyglądał nadal niezwykle atrakcyjnie. I na pewno zachował swój cza­rujący sposób bycia. Oraz nieodparty urok osobisty.

To właśnie owo śmiertelnie niebezpieczne połą­czenie tych cech złamało jej karierę zawodową i przyniosło osobistą porażkę. Przysięgła sobie wte­dy, że nigdy więcej nie ulegnie złudnym marzeniom i nie pozwoli, by kiedykolwiek spotkało ją znowu podobne upokorzenie.

Szykując się do nieuchronnej konfrontacji, Renee obciągnęła na sobie lniany kostium, wysoko pod­niosła głowę i przybrała obojętny wyraz twarzy. Typowe dla ludzi Południa dobre wychowanie nau­czyłoją nie tracić dobrych manier bez względu na okoliczności, a zawodowy trening pozwalał nie zdradzać emocji, cokolwiek by się, działo. Była przekonana, iż nie pokaże po sobie, jak głęboko Pete ją kiedyś zranił, i jak bardzo była poruszona, widząc go po tylu latach znowu ...

Weszła do pokoju spokojnym, lecz zdecydowa­nym krokiem i zwracając się do siostry, z uprzej­mym uśmiechem spytała:

- Szukałaś mnie, Charlotte?

Jej opanowanie trochę się zachwiało, gdy poczu­ła na sobie spojrzenie Pete'a. Jej pojawienie się na pozór nie zrobiło na nim wrażenie. No tak, ale on również umiał po mistrzowsku ukrywać uczucia. Z jednym jedynym wyjątkiem tamtej ostatniej nocy.

- Mamy niezwykłego gościa, Renee - oznajmiła Charlotte, przywołując siostrę do rzeczywistości. - Pozwoli pan, że mu przedstawię moją siostrę ...

- My się znamy - odparł Pete, podchodząc i podając jej rękę. - Witaj, Renee. Co za miłe spotkanie!

Renee zawahała się, nim zdecydowała się uścis­nąć mu rękę. Zrobiła to tylko po to, aby Charlotte nie domyśliła się, że ona i Pete mają z sobą na pieńku.

- Nie wiedziałam, że' się znacie - zauważyła Charlotte. - Ale to zrozumiałe, w końcu oboje pra­cowaliście w Hollywood. - Po chwili niezręcznego milczenia dodała: - Pan Traynor wyraził obawę, czy w trakcie pobytu w hotelu zdoła się uchronić przed łowcami sensacji, więc zaproponowałam, żeby zwrócił się w tej sprawie do ciebie.

Renee nieco się zdziwiła. W końcu Charlotte, jako kierowniczka hotelu, sama doskonale wiedzia­ła, jak zapewnić gościom prywatność.

- Zapewne uspokoiłaś już pana Traynora, że nasz hotel szczyci się dbałością o zachowanie dys­krecji, więc nie sądzę, żebym miała wiele do doda­nia. - Poza tym, że nie omieszka przy pierwszej okazji wygarnąć owemu "niezwykłemu gościowi", co myśli o nim w ogóle, a o jego niespodziewanym przyjeździe w szczególności.

Charlotte zmarszczyła czoło.

- Spodziewam się jednak, iż jako osoba odpo­wiedzialna za wizerunek hotelu, szerzej o tym z pa­nem porozmawiasz - zauważyła. - A teraz prze­praszam, ale ponieważ Luc pokazuje w tej chwili znajomym pana Traynora ich pokoje, pójdę spraw­dzić, czy są zadowoleni. - Co powiedziawszy, znik­ła za drzwiami.

Nikt z rodziny nie wiedział o jej krótkim roman­sie z Pete' em Traynorem, niemniej Renee czuła, że bystra Charlotle czegoś się domyśla. Celowo ani matce, ani żadnej z sióstr nie wyjawiła do końca, dlaczego trzy lata temu porzuciła Hollywood, by wrócić na łono rodziny do Nowego Orleanu. Wolała definitywnie wykreślić przeszłość z pamięci. Char­lotle na pewno przy pierwszej okazji zarzuci ją niewygodnymi pytaniami, ale teraz Renee musi przede wszystkim stawić czoło znanemu reżysero­wi, który uważnie się jej przyglądał. Na jego twarzy malował się dobrze jej znany czarujący uśmiech, który Pete rezerwował na ogół dla kobiet.

- Co cię do nas sprowadza? - zapytała nieco zbyt szorstkim tonem. Zresztą, po co go.pyta? Tylko praca mogła sprowadzić Pete'a Traynora do Nowe­go Orleanu. - Przyjechałeś z całą ekipą?

- Nie, tylko ze scenografem, Evanem Pryorem, i jedną aktorką, ale ona nie jest związana z obecną produkcją.

Natomiast jest związana z Pete'em. Nie pierwsza i nie ostatnia.

- Znam ją?

- To Ella Emmerson.

Renee nie znała jej osobiście, ale słyszała o poja­wieniu się nowej obiecującej gwiazdy z Australii, odznaczającej się wybitnym talentem i urodą. 

- Czytałam, że świetnie się zapowiada. - Była ciekawa, czy Pete zdążył już osobiście poznać talent tej kobiety.

- W tej chwili zrobiła sobie krótki urlop przed rozpoczęciem zdjęć do następnego filmu. Dlatego tak mi zależy, żeby nikt jej nie przeszkadzał.

Renee poczuła ukłucie zazdrości, a zaraz potem złość na własną głupotę.

- Zapewniam cię, że ani tobie, ani pani Emmerson nikt nie będzie ...

Pete nie pozwolił jej dokończyć.

- Pięknie wyglądasz, Renee - oznajmił.

- Dziękuję - odparła odruchowo.

- Prawie tak jak wtedy, kiedy widziałem cię ostatnio. Chociaż bardziej mi się podobał twój ów­czesny strój.

Założyła ręce na piersiach, jakby broniła się przed wspomnieniami.

- Od tamtego czasu upłynęły trzy lata. Jakim cudem możesz pamiętać, jak wtedy byłam ubrana?

- Byłaś w stroju Ewy.

- Ja natomiast najlepiej zapamiętałam całkiem inny moment. Mam na myśli niedotrzymanie umo­wy - odrzekła cierpko.

- Musiałem tak zrobić - odparł, nie patrząc jej w oczy. - Bardzo mi przykro, że padłaś ofiarą decy­zji, na którą nie miałem wpływu.

Renee pożałowała, że musi wracać do tamtych spraw.

- Nieważne. Było, minęło.

-  Jesteś tego pewna?

Jeśli ma na myśli ich romans; to ten skończył się z chwilą, gdy wstał z jej łóżka.

- Najzupełniej.

- Skoro tak mówisz. Ale możemy zacząć od nowa.

Zanim zdążyła udzielić mu stosownie ostrej odpowiedzi, do pokoju wbiegł mały ciemnowłosy chłopczyk, który dopadł Pete'a, obejmując go za kolana.

- Złapałem cię! - zawołał.

- Tak, kolego, złapałeś mnie - odparł wesoło Pete.

Wziął małego na ręce, okręcił go wokół siebie, po czym postawił z powrotem na podłodze, czule mie­rzwiąc mu włosy. Renee zauważyła, że są do siebie podobni jak dwie krople wody. Więc Pete ma syna? Jakim cudem zdołał zachować to w tajemnicy, bę­dąc znaną postacią Hollywoodu?

- Adamie - odezwał się Pete, opierając chłopcu ręce na ramionach. - Tojest pani Marchand. Renee, przedstawiam ci mojego siostrzeńca.

Więc nie syn, tylko siostrzeniec. Jeżeli powie­dział prawdę ...

- Witaj, Adamie - powiedziała z uśmiechem, podając małemu dłoń. - Możesz mi mówić po imie­niu. Nazywam się Renee.

- Bardzo mi miło - grzecznie odrzekł chłopiec. Spoglądając na Pete'a, zapytał: - Pójdziesz ze mną do sklepu? '

- Dziś już trochę za późno - odparł Pete. - Może jutro.

Z korytarza dobiegły czyjeś kroki i niemal natych­miast w drzwiach pojawiła się bardzo ładna, młoda kobieta w słomkowym kapeluszu z szerokim rondem. - Ach, więc tutaj uciekłeś. Napędziłeś mi stra­cha. Nie wiedziałam, gdzie się podziałeś.

Cień australijskiego akcentu upewnił Renee, że ma-przed sobą wschodzącą gwiazdę kina, a zarazem domniemaną flamę Pete' a.

- Bo jestem od ciebie szybszy. Nigdy mnie nie dogonisz - z dumną miną oznajmił chłopiec, pod­pierając się pod boki.

- I do tego przemądrzały. - To powiedziawszy, Ella Emmerson rozejrzała się po pokoju. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

- Ależ skąd - zapewniła ją Renee, podchodząc bliżej i witając się z nowo przybyłą. - Jestem Renee Marchand. Bardzo mi miło panią poznać.

- Mnie również - odparła Ella. - Pete tyle mi o pani opowiadał.

- Doprawdy? - zdziwiła się Renee, rzucając na­gle skrępowanemu Pete'owi pytające spojrzenie.

- Powiedz, Ella, czy podoba ci się apartament? - zapytał, chcąc najwyraźniej zmienić temat.

- Jest bardzo ładny i wygodny. Ma dwie sypialnie połączone przestronnym salonem, którego okna wychodzą na uroczy dziedziniec. A łóżko jest wspa­niałe, będzie nam w nim ... - Urwała nagle, jakby za wiele powiedziała.

- Nic się nie stało, Ella - uspokoił ją Pete. - Przy Renee możemy swobodnie rozmawiać.

Natomiast Renee czuła się coraz mniej swobo­dnie.

- Doskonale rozumiem, że sytuacja wymaga peł­nej dyskrecji - stwierdziła, siląc się na uprzejmość.

- Doceniam pani wyrozumiałość - podziękowa­ła Ella, której policzki oblały się lekkim rumieńcem. - Ale mam jeszcze jedną prośbę. Cierpię ostatnio na bóle krzyża, i byłabym wdzięczna za przysłanie do sypialni dwóch dodatkowych poduszek. Evan, to znaczy mój narzeczony, nie będzie zachwycony, ale nic na to nie poradzę·

Więc ona ma narzeczonego o imieniu Evan? Re­nee zrobiło się głupio z powodu wcześniejszych podejrzeń. Skądinąd uzasadnionych, biorąc pod uwagę upodobanie Pete'a do wschodzących gwiazd kina. Nie tylko aktorek, ale także, jak w jej przypad­ku, obiecujących kierowniczek produkcji.

- Oczywiście, natychmiast powiem, żeby zosta­ły pani dostarczone - odrzekła naturalnym, spo­kojnym tonem.

- A czy może nam pani doradzić, gdzie mog­libyśmy zjeść kolację? - spytała Ella.

- O tak! - zawołał mały Adam. - Okropnie chce mi się jeść.

- Z przyjemnością. Polecam naszą świetną re­staurację Chez Remy. Każę nakryć dla państwa w osobnym gabinecie, gdzie nikt nie będzie wam przeszkadzał.

- Doskonale - ucieszyła się Ella. - Muszę przy­znać, że lot bardzo mnie zmęczył.

- Mamy teraz piątą - rzekła Renee, spoglądając na zegarek. - Powiedzmy, o wpół do siódmej?

- W sam raz - zgodził się Pete. - A gdzie jest ta restauracja?

- Pokażę państwu po drodze.

- A czy zgodzi się pani do nas przyłączyć? Pete opowiadał mi o świetnym filmie, który powstał dzięki pani współpracy. Chętnie bym posłuchała, co pani ma na ten temat do powiedzenia.

- Bardzo to miłe, nie wiem tylko ... - zaczęła spłoszona jej propozycją Renee, lecz Pete przerwał jej w pół zdania.

- Doskonała myśl. Będziemy mogli swobodnie pogadać.

W sercu Renee chęć wywiązania się z roli dobrej gospodyni walczyła o lepsze z obawą przed odno­wieniem bliższego kontaktu z Pete' em. Uznała jed.: nak, że należy jej się chwila wytchnienia w miłym towarzystwie. Miała za sobą ciężki tydzień, wypeł­niony usuwaniem skutków niedawnej awarii prądu i pacyfikowaniem podenerwowanych gości, nie mó­wiąc o tajemniczej śmierci w hotelu na zakończenie karnawałowego balu.

Ze wspólną kolacją wiązało się wprawdzie pew­ne niebezpieczeństwo, ponieważ czuła, że Pete na­dal nie jest jej obojętny, ale ufała, iż nie da tego po sobie poznać.

- W takim razie chętnie się do państwa przyłączę - odparła z zaskakującą dla niej samej ra­dością·

Kiedy jednak przy wychodzeniu z pokoju otarła się niechcący o Pete'a, wrażenie zbliżone do pora­żenia prądem ostrzegło ją, że zachowanie spokoju w jego obecności okaże się znacznie trudniejsze, niż przypuszczała.

 

Oddaliwszy się od hotelu o dwie przecznice, Luc Carter zatrzymał się i wyjął z kieszeni telefon ko­mórkowy. Za chwilę wprowadzi w życie swój kolej­ny plan: wystarczy wybrać numer lokalnego bruko­wca i poinformować dziennikarzy, że w Hotelu Mar­chand zatrzymała się grupa znanych osobistości, w tym słynny reżyser filmowy oraz wschodząca gwiazda kina i jej narzeczony. Ponadto, w trakcie przenoszenia bagaży, w otwartej torbi.e pani Em­merson zauważył słoik ze specjalnymi witaminami dla ciężarnych, co doda jego informacjom skanda­licznego posmaku. To, że znany reżyser jest najwy­raźniej w bliskich stosunkach z Renee Marchand, też daje pole do domysłów, lecz Luc postanowił na razie zachować tę wiadomość dla siebie.

Plan był wręcz idealny. Nie wyrządzając nikomu widocznej krzywdy, zada dobrej opinii Hotelu Mar­chand bolesny cios, gdy okaże się, iż właścicielki nie potrafiły ochronić swych gości przed wścib­stwem polujących na sensacje dziennikarzy. Wsze­lako mimo napędzającej jego sekretne poczynania żądzy zemsty, Luc zaczynał odczuwać wyrzuty sumienia, ponieważ szczerze polubił siostry Mar­chand - będące w istocie rzeczy jego kuzynkami - a także ich matkę. Oczywiście żadna z nich nie wiedziała, kim jest, ani w jakim celu zatrudnił się w ich hotelu. Nie miały pojęcia, iż Luc stara się doprowadzić je do bankructwa i w efekcie zmusić do sprzedania hotelu, aby samemu go przejąć, mszcząc się w ten sposób za krzywdy wydziedzi­czonego przez podłą rodzinę ojca.

W sumie Luc nie czuł dobrze, przekazując przez telefon swą sensacyjną wiadomość. Zemsta, która w zamyśle miała być tak słodka, w praktyce miała gorzki smak. Był jednak w swoje machinacje zbyt głęboko uwikłany, aby móc się teraz wycofać. Zre­sztą nie pozwoliliby mu na to dwaj patronujący jego poczynaniom łajdacy.

Zadał sobie przez moment pytanie, jak daleko jeszcze się posunie, zanim będzie zmuszony powie­dzieć stop. Zanim zda sobie sprawę, że cała jego zemsta jest nic niewarta. I zanim straci resztkę ho­noru, jaka mu jeszcze pozostała.

 

ROZDZIAŁ DRUGI

Przyszła niechętnie. Pete zdał sobie z tego sprawę od pierwszej chwili, od momentu, gdy Ret:lee weszła do prywatnej części restauracji i usiadła naprzeciw niego. Była wyraźnie spięta, nie patrzyła mu w oczy. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek tak się zachowywała. Wiedział, że ta tak na pozór delikat­na, dobrze wychowana istota jest w istocie rzeczy twardym facetem, który nikomu nie ulega i nigdy się nie poddaje. Jej obecne zachowanie musiało świadczyć o nie zwykłym skrępowaniu.

- A gdzie reszta? - spytała z uprzejmym uśmie­chem, spoglądając na puste krzesła.

- Będą lada moment. Adam kończy oglądać ko­miks, a Evan czeka na Ellę, która jeszcze się ubiera.

- No to zastanówmy się tymczasem nad zamó­Wlemem.

Wzięła do ręki menu i zaczęła je studiować. Na­tomiast Pete z upodobaniem przyglądał się swej towarzyszce, dopóki nie zdał sobie sprawy, że Re­nee na pewno zna na pamięć menu swojej restaura­cji i czyta je tylko po to, by na niego nie patrzeć. Odkrycie to popsuło mu przyjemność oddawania się miłej kontemplacji. 

Przebrała się na wieczór w nader twarzową, pros­tą, czarną sukienkę z długimi rękawami. Nic się nie zmieniła. Jasne włosy opadały jej na ramiona tak samo jak kiedyś, a jej figura nie straciła swej dawnej smukłości. Jedyne, co się zmieniło, to jej stosunek do niego. Na co w pełni zasłużył.

Czy spojrzałaby na niego łaskawszym okiem, gdyby ponownie ją przeprosił? Ale co potem? Nie był pewien, czy może wyjawić istotną przyczynę swego postępowania sprzed trzech lat. Przyczynę mającą ścisły związek z chłopcem, do którego od tamtego czasu tak bardzo się przywiązał. Jak ma ją wobec tego przekonać, iż nie może odżałować tego, co się stało, ponieważ wie, że w innych okolicznoś­ciach jego relacje z Renee nie ograniczyłyby się do snucia planów zrobienia wyjątkowego filmu i jedy­nej wspólnie spędzonej nocy.

- Na co miałbyś ochotę? - zapytała, odrywając oczy od karty.

Pete'owi nasuwały się różne odpowiedzi, ale ża­dna z nich nie miała nic wspólnego z jedzeniem.

- Pytasz o kolację?

- Uhm. Mamy duży wybór potraw z owoców morza - powiedziała z przekornym uśmiechem.

Ale żmija! Doskonale wiedziała, że Pete ma awer­sję do większości morskich skorupiaków.

- A co mi radzisz?

- Wszystko. Mamy świetnego szefa kuchni. Nazywa się Robert LeSoeur i może ...

- Poznałem go. Pojawił się tutaj przed twoim pzyjściem, żeby się przedstawić i zaproponować swoje specjalne dania.

- Gdybyś miał ochotę na coś, czego nie ma w kar­cie, Robert z radością spełni każde twoje życzenie.

Pete zadał sobie w duchu głupie pytanie, czy ten tak zachwalany szef nie spełnia również pozakuli­namych życzeń pięknej Renee Marchand.

- Jesteś.z nim w tak bliskich stosunkach?

- Takich, jakie powinny łączyć pracodawcę z pracownikiem, jeśli chcesz wiedzieć - odparła wyniośle.

Wolałby się o tym upewnić. W swej krótkotrwałej karierze hollywoodzkiego kierownika produkcji Re­nee była znana ze swego czysto profesjonalnego traktowania podwładnych i współpracowników. No, może z wyjątkiem jego osoby. Bowiem ich jedyna, wspólnie spędzona noc nie miała nic wspólnego z filmem, przy którym mieli razem pracować. Pamię­tał swoj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin