Masterton+Graham+-+Koszmar.pdf

(527 KB) Pobierz
326601677 UNPDF
G RAHAM M ASTERTON
K OSZMAR
Z ANGIELSKIEGO PRZEŁOŻYŁ P IOTR R OMAN
T YTUŁ ORYGINAŁU : U NSPEAKABLE
„P OOR R ICHARD S
Na trzydzieste trzecie urodziny Katie i Doug zabrali ją do „Poor Richard’s” na rogu Broadwayu
i 39 Północno–Wschodniej. Był wtorkowy wieczór, więc jako danie dnia oferowano stek i jej
ulubione kraby, choć Doug wolał średnio wysmażone polędwiczki, ozdobione ponacinaną jak
kwiat i usmażoną w głębokim tłuszczu cebulą.
W restauracji było pełno ludzi, panował ogromny hałas i trzeba było krzyczeć.
— Kto zamawiał mrożoną herbatę Long Island?! — wrzeszczał kelner. Holly podniosła rękę,
więc podał jej szklankę. — Kto chciał Kędzierzawy Pępek?
Doug uniósł szklankę z piwem.
— Za Holly — najsłodszą dziewczynę, jaką znamy! Oby promienie słońca błogosławiły twoje
dni, a twoje noce były pełne podniet!
— Doug… — zaprotestowała Katie, ale Holly pokręciła głową i roześmiała się.
— Nie martw się. To, że mam trzydzieści trzy lata i jeszcze się z nikim nie związałam, wcale nie
oznacza, że zawsze będę żyć jak zakonnica.
— Nie rozumiem, dlaczego zerwałaś z Eugene’em — powiedziała Katie. — Nie był to co
prawda Brad Pitt, ale sprawiał wrażenie takiego rozważnego…
Holly nadal się uśmiechała, choć jej usta przypominały wąską, wygiętą linię. Robiły się takie
zawsze, gdy ktoś próbował układać jej życie.
— Nie szukałam rozwagi — odparła. — Potrzebowałam porywczości. Chciałam dzikości. Poza
tym nosił podwiązki do skarpetek.
— Podwiązki? O mój Boże… nigdy mi o tym nie mówiłaś.
Kelner przyniósł zakąski — dla Holly krewetki saute , a dla Katie i Douga paski kurczaka w
sosie teriyaki.
— Podać sosy? Ser pleśniowy? Majonez cytrynowy? Pomidory w miodzie?
— Miał jakąś obsesję na punkcie nóg. Twierdził, że ma nogi jak dziewczyna.
— No cóż… nie wszyscy możemy być owłosionymi gorylami!
Mniej więcej piętnaście jardów od nich, w ciemnym, wykładanym dębową boazerią barze,
tleniona blondynka w błyszczącej zielonej sukience koktajlowej pochylała się do mężczyzny o
siwych, ostrzyżonych tuż przy skórze włosach.
— Mam w lodówce szampana… — mówiła. — No, może nie prawdziwego, w każdym razie
wino musujące. Moglibyśmy zrzucić buty, pić bąbelki i tańczyć…
— Nie mam ochoty zrzucać butów, pić bąbelków i tańczyć, jasne? Tak jak jest, jest w porządku.
Jest w stu procentach… — mężczyzna zaczął szukać brakującego słowa, ale po chwili dodał tylko:
— …w porządku.
Kobieta zbliżyła twarz do jego twarzy i zaczęła bawić się płatkiem jego ucha.
— Nie wiesz, co tracisz. Mogłabym sprawić, że twoje najdziksze marzenia staną się
rzeczywistością…
— Nie mam najdzikszych marzeń. Nie mam nawet oswojonych marzeń.
Kobieta pogłaskała go po podbródku. Mężczyzna uniósł palec i barman nalał mu kolejną porcję
jacka danielsa.
— Wiesz, kogo mi przypominasz? — zagruchała kobieta.
— Nie. Kogo?
— Burta Lancastera, kiedy był młodszy.
— Burt Lancaster nie żyje.
— Ale przypominasz mi go. Jesteś taki sam: spokojny, stuprocentowy mężczyzna.
Odrzucając głowę do tyłu, mężczyzna jednym haustem wypił jacka danielsa i znów uniósł palec.
Kawałek dalej przy barze siedziało dwóch mężczyzn w pomiętych „biznesowych” garniturach.
Rozmawiali i dużo się śmiali, a jeden z nich mówił właśnie:
— No więc gość ma siedemdziesiąt lat, siedzi w łóżku i czyta, otwierają się drzwi dc łazienki i
staje w nich jego żona. Ma gołe dupsko i krzyczy: „Gorąca cipa!”. Gość nawet nie podnosi głowy,
przewraca tylko stronę w książce i mówi: „Poproszę zupę”.
W samym rogu po prawej stronie, przy niewielkim stoliku z blatem z młotkowanej miedzi,
Holly zauważyła dwóch piwoszy. Jeden siedział odwrócony do niej plecami, a przez stojącą na
stoliku lampę z czerwonym abażurem widziała tylko dolną część twarzy jego towarzysza. Mówił
szybko, przez cały czas jedząc solone migdały.
— …zależy od tego, kiedy chcesz, by to zrobić. Decyzja należy do ciebie. Cokolwiek
zdecydujesz, zajmę się organizacją, najpierw jednak sam musisz wiedzieć, czego chcesz. Kiedy
podejmiesz decyzję, nie będzie odwrotu, bo jak uruchomię gościa, gdy powiem mu o sprawie, nie
będzie z nim więcej kontaktu. Zniknie — PUFFF! — i nie da się do niego w ostatniej chwili
zadzwonić i powiedzieć: przykro mi, ale klient zmienił zdanie. Rozumiemy się?
Kobieta w błyszczącej zielonej sukience próbowała wsadzić mężczyźnie język w ucho, on
jednak w dalszym ciągu odsuwał się od niej.
— Myłem przed wyjściem uszy, okej?
— Nie lubisz, jak się ciebie liże? Mogłabym polizać cię w parę miejsc, o których nawet nie
wiesz, że istnieją…
— Daj mi spokój, dobrze?
— Dlaczego nie weźmiesz mnie do domu, żebym sprawdziła, gdzie najbardziej lubisz być
lizany?
Doug zdążył się już zaczerwienić. Miał siwiejące włosy i bladą cerę z piegami i wystarczyły
dwa bridgeporty, by skóra na jego karku zrobiła się purpurowa. Katie była blada, a w jej włosach
było wyraźnie widać siwiejące pasma. Kiedy piła alkohol, zawsze zsuwała na koniec nosa okulary
w drucianych oprawkach i robiła się bardzo, bardzo „głęboka”.
— Pomyśleliśmy sobie, Holly, że przydałoby ci się więcej interakcji społecznych — stwierdziła.
— Masz na myśli, że powinnam więcej wychodzić?
— Mam na myśli, że powinnaś wypróbowywać nowych ludzi. Rozszerzać krąg znajomych.
— …no więc Japończyk idzie do banku wymienić jeny na dolary, nie? — mówił dowcipniś przy
barze. — „Co jest grane? — pyta. — Wczoraj dostałem sto dolców, a dziś za tyle samo jenów
dostaję dziewięćdziesiąt sześć. Dlaczego?”. Kasjer mu na to: „Skoki kursu”, a Japończyk: „No to
mi naskocz!”.
— Jedziemy w weekend nad Jezioro Lustrzane i zastanawialiśmy się, czy miałabyś ochotę z
nami pojechać. Doug od miesięcy nie łowił łososi, a ja nabrałam wielkiej ochoty, by wyrwać się z
miasta.
— Tylko my we troje?
— Hm… zastanawiałam się, czy nie zaprosić kuzyna Douga, Neda. Wiesz, zawsze lepiej być
we czwórkę…
— Znam go?
— Nie sądzę. Nie, na pewno nie. Ale spodoba ci się.
Zajmuje się produkcją pulpy do papieru.
— To świetny facet — wtrącił Doug. — Ma wspaniałe poczucie humoru. Robi świetne kawały.
— Naprawdę ci się spodoba. Grał jako quarterback w Portland U. I mogę zagwarantować, że nie
nosi podwiązek.
Mężczyzna w rogu mówił dalej:
— …powiesz mi tylko dokładnie, gdzie ona będzie i kiedy, resztą sami się zajmiemy. Nic nie
zmieniaj w codziennym rozkładzie zajęć. Zostań w mieście i miej koci zmysł, nie rób nic, czego
nie robisz normalnie. To częsty błąd klientów. Umieją doskonale opisać, co robili, ale nijak nie
mogą wyjaśnić, dlaczego zrobili coś nietypowego. Efekt jest taki, że gliniarze natychmiast
zaczynają zadawać sobie pytanie, dlaczego człowiek zrobił coś, czego zwykle nie robi. To
zawodowi niuchacze i za to im się płaci.
— Daj spokój… — jęknęła kobieta w zielonej sukience. — Zrobimy sobie bal. Obiecuję, że nie
pożałujesz.
— W porządku. Jak chcesz. Wygrałaś. Zdejmowanie butów, wino musujące, lizanie, gdzie tylko
chcesz. Ale bez tańców. Zdecydowanie żadnych tańców.
— Ale ja lubię tańczyć.
— Posłuchaj: będę szczęśliwy, jeśli uda mi się wstać. Wybij sobie z głowy tańce.
— Może rzeczywiście powinniśmy dać sobie z tym wszystkim spokój…
— Dlaczego? Zgodziłem się, nie? Dręczysz mnie przez cały wieczór, a teraz chcesz dać sobie
spokój?
— Wiem, ale jesteś pijany. Może powinniśmy wrócić do tego tematu, kiedy wytrzeźwiejesz…
Mężczyzna odwrócił się i po raz pierwszy na nią popatrzył.
— Nie sądzę, aby czekanie, aż wytrzeźwieję, było dobrym pomysłem, bo jak będę trzeźwy, nie
będziesz mi się podobać.
Holly roześmiała się. Kobieta usłyszała śmiech i marszcząc czoło, odwróciła się w jej kierunku.
Była jednak zbyt daleko, by móc usłyszeć, o czym przyjaciele Holly mówią, odwróciła się więc z
powrotem do swojego towarzysza. Wyglądała na rozzłoszczoną.
— Znów czytasz z warg? — spytał Doug, zlizując z palców sos teriyaki.
— Wiem, że nie powinnam…
— No więc co z tym Jeziorem Lustrzanym? — naciskała Katie. — Będziemy mogli popływać,
pojechać gdzieś łódką.
— I co jeszcze? Zamierzasz wyswatać mnie przy ognisku?
— Robię to tylko dlatego, że zależy mi na tobie. Jesteś wyjątkową osobą.
Holly popatrzyła na nią.
— Zastanowię się, dobrze? To, że jestem głucha, wcale nie oznacza, że masz mi wyszukiwać
kochanków.
— Mówiłam cokolwiek o kochankach? Doug, powiedziałam coś o kochankach?
Holly spojrzała w kierunku stolika w rogu. Mężczyzna skończył piwo i wycierał usta starannie
złożoną papierową chusteczką.
— …nie będzie śladu, gwarantuję. Nawet nie będziesz wiedział, że kiedykolwiek istniała. W
jaki sposób? Nie chciałbyś tego wiedzieć. Im mniej wiesz, tym lepiej. Facet jest w każdym razie
zawodowcem. Na pewno po włączeniu radia nie usłyszysz, że ktoś znalazł jej odciętą głowę w
dworcowej skrytce bagażowej.
S POTKANIE ZE „S ZCZUPŁYM M ICKEYEM
Mickey czekał pod restauracją. Rozpierał się w błyszczącym, czarnym oldsmobilu aurorze i
palił papierosa, wyrzucił go jednak natychmiast, gdy ją ujrzał.
Pożegnała się z Katie i Dougiem.
— Było wspaniale. Naprawdę świetnie się bawiłam.
— Na pewno nie chcesz iść do „C. C. Slaughter’s”? Jezu, dopiero piętnaście po dziewiątej!
— Z chęcią bym poszła, ale naprawdę jestem zmęczona. Daisy ma jutro sprawdzian z
matematyki, a o dziewiątej mam spotkanie z Josephami.
— Och… Josephowie… oczywiście, będziesz na nich potrzebować wszystkich rezerw.
Pocałowali się i rozchodząc się, pomachali sobie. Przecięła chodnik i podeszła do oldsmobila.
Mickey pochylił się ku drzwiom pasażera i otworzył je od środka.
— Jak się czuje najseksowniejsza pracownica wydziału opieki nad dziećmi na Północnym
Zachodzie?
— Rok starzej. Mam dziś urodziny.
Mickey był bardzo szczupły, miał długie, patykowate kończyny i niemal zawsze ubierał się w
czarny garnitur z czarną koszulą i muchą. Jako pierwszy przyznałby, że nie jest szczególnie
przystojny. Krótko ostrzyżone czarne włosy zaczynały mu się już cofać nad czołem i miał spiczasty
nos, miał też jednak szare oczy zranionego jelenia i ostre rysy wygłodniałego człowieka, które
zdawały się podobać niemal wszystkim kobietom, z którymi się spotykał.
Naprawdę nazywał się Mickey Kavanagh, ale przed wielu laty jeden z jego sierżantów nazwał
go „Szczupły Mickey” — nie dlatego, że był chudy, otrzymał ten przydomek ku czci napitku
kloszardów z lat pięćdziesiątych — ginu z DDT — który równocześnie nakręcał i dołował.
Określało to dość dobrze jego osobowość.
— Dzięki za sprawozdanie — powiedział, kiedy Holly wsiadła do auta. — Są jeszcze w środku?
— Nie, wyszli jakiś dziesięć minut temu.
— Widziałaś ich?
— Niewyraźnie. Ten, który przez cały czas gadał, miał może czterdzieści pięć lat, szerokie
ramiona i długie siwe włosy, związane w kucyk. Kanciasta, pobrużdżona twarz, dzioby po ospie
lub blizny po trądziku. Mówił z nietutejszym akcentem. Sposób, w jaki połykał końcówki
wyrazów, świadczy niemal na pewno o tym, że jest z Chicago. Użył określenia „koci zmysł”, a
mało kto spoza Chicago go używa.
— A drugi?
— Nie widziałam ani razu, jak mówi. Przez większość czasu był odwrócony do mnie plecami,
ale wyglądał starzej, bo był mocno przygarbiony. Miał na sobie zielony płaszcz przeciwdeszczowy,
a w ręku trzymał małą składaną parasolkę. Wydaje mi się, że mógł mieć wąsy.
— Powiesz mi, o czym dokładnie rozmawiali?
— Było to dosyć zawoalowane, ale moim zdaniem rozmawiali o przygotowaniu zabójstwa
kobiety. Ten z kucykiem powiedział, że znajdzie do załatwienia roboty prawdziwego fachowca.
Dosłownie brzmiało to tak: „Nawet nie będziesz wiedział, że kiedykolwiek istniała”. — Chcesz
pojechać ze mną na komendę i obejrzeć kilka zdjęć?
— Mickey, mam dziś urodziny. Daisy na mnie czeka.
— Wynagrodzę ci to. Obiecuję. Zabiorę cię jutro do „McCormicka i Schmicka”, a potem
pojedziemy do ciebie i będziemy się kochać, aż nam dym pójdzie uszami.
— Wybacz, Mickey…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin