Masterton-Rook5+-+Syrena.pdf

(661 KB) Pobierz
326603448 UNPDF
Graham Masterton
Syrena
Rook V: Swimmer
Z angielskiego przełożył Piotr Roman
Dla Międzynarodowej Grupy Przyjaciół
Tibbles — Vince’a Faheya, T. C.,
Bruce’a Thomasa i Gary’ego Johnsona
R OZDZIAŁ 1
— Mikey, skarbie, nie chlap! — zawołała, a potem przekrzywiła słomkowy kapelusz z szerokim
rondem i położyła się wygodnie na leżaku. Mike, jak zwykle, nie zwracał uwagi na cały boży świat
i w dalszym ciągu gonił młodszą siostrę wokół basenu. — Mike! Jeżeli będziesz dalej chlapał,
natychmiast wyjdziesz z wody!
— On mi moczy włosy! — poskarżyła się Tracey. — Mamo, on mi moczy włosy!
— Dość tego, młody człowieku! — powiedziała, odłożyła powieść Grishama i wstała. W tym
momencie w środku domu zaświergotał jej telefon komórkowy. — To twój ojciec. Zaczekaj, aż mu
powiem, co wyprawiasz!
Przeszła szybkim krokiem po wyłożonym cegłą patio i zniknęła w oszklonym solarium. Mike w
dalszym ciągu chlapał, a Tracey wrzeszczała. Mike zawsze robił mnóstwo zamieszania — od dnia,
kiedy zaczął pełzać po pokoju i ściągać na podłogę obrusy i serwetki razem z fotografiami w
ramkach, wazonami z kwiatami i lampami. Teraz miał dziewięć lat i był jeszcze gorszy. Jennie
ledwie umiała nad nim zapanować.
Znalazła telefon pod kwiecistą poduszką w sypialni.
— Doug, to ty?
— Cześć, skarbie. Chciałem tylko powiedzieć, że spotkanie na temat preliminarza finansowego
potrwa znacznie dłużej, niż się spodziewaliśmy. Prawdopodobnie zobaczymy się dość późno.
Tracey darła się głośniej niż zwykle.
— Mamo! Mamo! Chodź szybko! Mamo, chodź szybko!!!
Jennie zasłoniła dłonią mikrofon słuchawki i krzyknęła:
— Mike! Kiedy wyjdę, będziesz miał poważne problemy!
— Co się dzieje? — spytał Doug. — Mike znów szaleje?
— A czego się spodziewasz, skoro nigdy cię nie ma w domu, a kiedy już jesteś, tylko go
rozpieszczasz?
— Daj spokój, Jennie, urabiam się tu po pachy. Jak myślisz, dlaczego stać nas na basen, dwa
samochody i wyjazd na narty co roku?
— Mamo! Mamo! Musisz szybko przyjść! Chodzi o Mike’a! — krzyczała Tracey.
— Muszę iść — powiedziała Jennie. — Dzieciaki robią piekło.
— Hej… zanim się rozłączysz, mam jeszcze prośbę: odbierzesz z pralni mój jasnobrązowy
garnitur? Mogłabyś też zadzwonić do Jeffa Adamsona z Ventura Pools i sprawdzić, co się stało z
nowym filtrem, który miał zamontować?
— Oczywiście, nie ma sprawy. O której można się ciebie spodziewać?
— Nie wiem. Może będę musiał zostać nawet na noc.
— Tak? Jak ma na imię?
— Co masz na myśli? Kto?
— Twoja konieczność zostania na noc.
— Rany, znowu zaczynasz. Może jestem pracoholikiem, ale cię nie zdradzam.
— Mamo! Mamo! Mamo!
— Na litość boską! Rozmawiam przez telefon z tatą!
— Cóż, chyba lepiej będzie, jeśli do nich wyjdziesz — powiedział Doug. — Zadzwonię, kiedy
zjemy, i powiem ci, jak sprawy stoją. Zgoda?
Jennie wyszła na dwór przez solarium. Na zewnątrz było tak oślepiająco jasno, że nie bardzo do
niej docierało, co widzi. Krzaki po lewej stronie basenu gwałtownie się zatrzęsły, jakby ktoś przez
nie przechodził, choć nikogo nie było. Woda w basenie błyskała i migotała i kiedy Jennie wyszła z
obudowanego szklanymi taflami pomieszczenia, ujrzała Tracey — po szyję w wodzie, z mokrymi,
przylepionymi do twarzy włosami, co wyglądało, jakby założyła maskę z wypolerowanego
mosiądzu.
— Co się stało? — zapytała Jennie córkę. — Gdzie Mike? Tracey odsunęła włosy z twarzy.
Miała rozszerzone, spanikowane oczy.
— Mamo… nie udało mi się go uratować. Poszedł prosto pod wodę.
Czując, jak jej ciałem wstrząsa dreszcz przerażenia, Jennie podbiegła do skraju basenu. Z
początku nie widziała Mike’a, po chwili jednak dostrzegła blady cień na dnie, w głębokiej części
niecki.
— Tracey, dzwoń pod dziewięćset jedenaście! — krzyknęła. — Powiedz, żeby przysłali karetkę,
szybko!
Wzięła głęboki wdech i skoczyła do wody. Kiedy nurkowała, słomiany kapelusz spadł jej z
głowy. Zanurzając się, tak silnie machała ramionami, że miała wrażenie, jakby zaraz miały jej
pęknąć mięśnie. Nigdy nie była dobra w nurkowaniu, dotarła jednak do Mike’a czterema lub
pięcioma ruchami i złapała go za rękę. Odwrócił się powoli, przekręcił brzuchem do dołu i spojrzał
na nią. Miał rozszerzone oczy i wyglądał, jakby się uśmiechał.
Jennie popłynęła ku powierzchni, wlokąc syna za sobą. Wyszła z płytkiego końca basenu,
niosąc go na rękach. Jego nogi bujały się, głowa zwisała bezwładnie. Położyła chłopca na brzegu i
natychmiast zaczęła reanimować metodą usta—usta. Boże, na pewno żyje. Nie rozmawiała przez
telefon dłużej niż dwie minuty. Jak mógłby się tak szybko utopić?
— Proszę, Mike… — błagała. — No, Mike, zacznij oddychać! Cholera, Mike, kochanie, musisz
oddychać!
Tracey wyszła z domu.
— Utopił się? — spytała piskliwym, zalęknionym głosem.
— Zadzwoniłaś po karetkę?
— Tak. Pani powiedziała, że przyjadą bardzo szybko.
Jennie rozpaczliwie wdmuchiwała powietrze w usta Mikeya.
Wargi miał lodowate, a jego ciało było w dotyku takie, jakby nie żył od wielu godzin. Wciąż
dmuchała, a łzy spływały jej po policzkach i skapywały na twarz syna.
— Oddychaj, kochanie, musisz oddychać!
Minęła wieczność, zanim na ulicy zatrąbiła syrena. Oczy Mikeya były otwarte i nieruchome, a
kiedy Jennie próbowała usunąć mu wodę z płuc, przetaczał się bezwładnie z boku na bok. W
dalszym ciągu wyglądał, jakby się złośliwie uśmiechał, i nie mogła uwierzyć, że nie żyje. Na
pewno za chwilę wstanie, zacznie podskakiwać wokół basenu i śmiać się do niej.
Przez podwórko szybkim krokiem przebiegło dwoje ratowników. Niska Latynoska o gęstych,
czarnych, kręconych włosach delikatnie pomogła Jennie wstać, drugi ratownik ukląkł przy Mike’u i
zaczął go badać.
— Nic mu nie będzie, prawda? — spytała Jennie. Wiedziała, że stało się najgorsze i jej syn nie
żyje, a jednak modliła się, by wyszkoleni ratownicy sprawili cud. W końcu ciągle to robią w
Ostrym dyżurze, prawda? Widziała niejeden reportaż o dzieciach, które się topiły i zostały
odratowane. W Kanadzie nawet cały autobus pełen dzieciaków wpadł pod lód…
— Może wejdzie pani do środka — powiedziała Latynoska, biorąc ją pod ramię. — Chodźmy,
usiądzie pani.
— To mój syn… — zaprotestowała Jennie. — Mój jedyny syn!
Klęczący obok Mikeya ratownik wstał i podszedł do nich.
— Tak mi przykro… — wymamrotał. — Nie mogliśmy nic zrobić.
Jennie wyrwała ramię z uchwytu Latynoski i podeszła do Mikeya na nogach słabszych od
suchych patyków. Powoli opadła na kolana i położyła sobie jego głowę na podołku.
Wyglądała jak południowokalifornijska pieta. Kilku gapiów zebranych za płotem stało w
całkowitym milczeniu.
Jennie czuła zimno, jakby chmura nagle zasłoniła słońce. Nie był to jednak tylko wynik
wstrząsu, nie była to jedynie rozpacz. Kryło się za tym coś więcej — Jennie czuła, że przez
podwórze przeszło coś bardzo złego i wrogiego. Popatrzyła w kierunku krzewów, które trzęsły się,
gdy wychodziła z domu. Nie było tam nikogo. Krzaki posadzili niezbyt gęsto, gdyby ktoś w nich
był, na pewno by zauważyła. Patrząc w tamtą stronę, ujrzała jednak — w cieniu drzewa
pomarańczowego, na cegłach — pięć albo sześć odcisków stóp. Stóp dorosłej osoby.
Z domu wyszedł ratownik, wytaczając nosze na kółkach. Opuścił je obok Mike’a.
— Ułóżmy go wygodniej, dobrze? — powiedział.
Skinęła głową i podnieśli go we dwoje, po czym ułożyli na noszach.
— Niech pan nie przykrywa mu twarzy — poprosiła Jennie. — Jeszcze nie teraz. — Zajrzała do
domu i zobaczyła, że ratowniczka zajmuje się Tracey, a do salonu właśnie weszła Blanche —
sąsiadka — zapłakana i roztrzęsiona.
Jennie zostawiła Mike’a i obeszła basen, aż dotarła do śladów. Nie było najmniejszej
wątpliwości… na cegłach odbiły się stopy dorosłej osoby. W zacienionej części patio ślady były
jeszcze wilgotne — choć te poza cieniem słońce zdążyło wysuszyć.
Z domu wyszła Blanche, podeszła do Jennie i objęła ją ramionami. Mogło się to wydawać
dziwne, ale Jennie była spokojna. Przyciskała policzek do suchych, rozjaśnionych przez słońce
włosów sąsiadki i wtulała podbródek w jej bluzkę bez rękawów, lecz nie płakała. Nie chciała
współczucia — chciała zemsty. Ktoś tu był. Ktoś wszedł na podwórko i zabił jej syna. Musiała się
dowiedzieć, kto to zrobił.
Porucznik Harris krążył po podwórku i spoglądając na basen marszczył czoło, jakby się
spodziewał, że za chwilę spod wody wypłynie kolejne ciało. Był niski i barczysty, budową
przypominał worek marynarski, miał na głowie krnąbrny pióropusz rudawych włosów oraz szeroką
czerwoną bliznę na podbródku. Gdyby Columbo był rzeczywistą postacią, wyglądałby jak Harris.
Jednak w odróżnieniu od Columbo porucznikowi intuicja nie podpowiadała, kto mógł zabić
Mike’a.
— Widziała pani, że krzaki się ruszają, tak?
— Zgadza się. Kiedy wybiegłam z domu, dygotały.
— W jaki sposób? Jakby poruszał nimi wiatr?
— Nie było wiatru.
— To mógł być pojedynczy podmuch. Pewnie to sprawka Santa Any * .
— Nie było żadnego wiatru.
Porucznik Harris podszedł do oleandrów i osłonił dłonią oczy.
— Nie dałoby się tu schować, prawda?
— Nie bardzo.
— Jeżeli ktoś tu był, istnieje spore prawdopodobieństwo, że pani by go zobaczyła, tak?
— Nie mogłabym nie zobaczyć. Były jednak tylko odciski stóp.
Porucznik Harris krążył wokół krzewów, przyglądając się cegłom.
— Cóż… no tak… jeśli pani tak mówi. Ale zniknęły, czyż nie? Wyschły. W najlepszym
przypadku byłyby to poszlaki, a teraz nie mamy nawet tego.
* Santa Ana — silny, suchy, gorący wiatr, dmący z pustynnych regionów południowej Kalifornii w kierunku
wybrzeża Pacyfiku, zazwyczaj w zimie. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
Zgłoś jeśli naruszono regulamin