O zziębniętym Elemelku, pustym brzuszku i rondelku /H. Łochocka/
Maił wróbelek Elemelek miskę, łyżkę i rondelek. W misce mył się, choć był ptaszkiem, w rondlu sobie warzył kaszkę, a łyżeczką mieszał żwawo ptasią zupę w lewo, w prawo.
Ale przyszły niepogody, zimne wiatry, przykre chłody, noce długie, a dzień krótki. Znikły muchy i jagódki, o jedzenie coraz trudniej. Chyba lecieć na południe? Lecz we wróblim jest zwyczaju, by na zimę zostać w kraju. Rzucać gniazdko? Nie wypada! Chłodno? Głodno? Trudna rada.
Spojrzał smutno Elemelek na łyżeczkę i rondelek. I na piecyk z długą rurą patrzył długo i ponuro. Potem siadł, załamał skrzydła.
– Już ta sprawa mi obrzydła! Godzinami szukać trzeba, by okruszek znaleźć chleba lub zeschniętych pięć jagódek. Dziś zdobyłem z wielkim trudem muchy dwie, lecz, mówiąc szczerze, bardzo były już nieświeże. Nawet mnie rozbolał brzuszek po zjedzeniu tych dwóch muszek…
W prawym oku Elemelka zakręciła się kropelka i upadła pac! w rondelek. Wytarł dziobek Elemelek nową chustką w piękne kratki, co ją dostał od sąsiadki.
Wiewióreczka przebiegała, zapukała i zajrzała.
– A, moje uszanowanie! Czy skończyłeś już śniadanie? Wstąpię tylko i zobaczę. Elemelku, co to? Płaczesz?
– Ach, wiewiórciu. Rudakitko, wiem, że płakać – bardzo brzydko… Ale, cóż tu mówić wiele, spojrzyj: pusty mój rondelek. Ty przynajmniej w swoim mieszkaniu masz na zimę dość orzeszków. Lecz gdzie moje tłuste muchy? Gdzie ziarenka? Gdzie okruchy?– Elemelku, w górę dziobek! Pomyślimy nad sposobem, by wróbelki przez dzień cały głodem już nie przymierały. Popatrz, we wsi szkoła stoi. Przecież dzieci się nie boisz? Poleć tam i puknij w szyby jeden, drugi raz, jak gdyby dla przesłania dzieciom znaku: Puku – Puku! Piku – paku!
Więc wróbelek Elemelek nie namyślał się już wiele. Umył dziobek doskonale, szyję sobie związał szalem, piórka sczesał zaś na jeża i do szkoły prosto zmierza.
Słyszą dzieci z pierwszej klasy jakieś stuki i hałasy. To pod oknem ktoś się szasta. A kto? Wróbel – no i basta!
– Ktoś ty, ptaszku?
– Elemelek.
– Czego chciałeś?
– Ej, niewiele. Mam okropnie pusto w brzuszku. Może macie z pięć okruszków? Może jakąś skórkę Chleba? Mnie tam wiele nie potrzeba… Mam apetyt dobry, ale – nie grymaszę wcale, wcale.
– Elemelku, chodźże do nas! Sprawa jest już załatwiona! Chleb dziś mamy na śniadanie, więc okruszki wnet dostaniesz. A któż się tam jeszcze kręci?
– To mój kuzyn Wiercipięcik. Nie dojada od niedzieli, więc się muszę z nim podzielić.
– A ten, co tak skacze w górę?
– To mój wujek Stroszypiórek. Bardzo miły, daję słowo. Zjadłby pewnie to i owo…
– A tam dalej?
– To mój stryjek. Skrzydełkami z głodu bije, bo z jedzeniem u nich krucho. Żywił się zeschniętą muchą.
Hej, nie śmiechy, hej, nie żarty! Wróbel drugi, trzeci, czwarty – głodnych wróbli cała chmara dostać się do okna stara. Przyszedł z bratem swym gołąbek uczesany w piękny ząbek i, o ile się nie mylę, przyplątały się też gile.
Dla zgłodniałej tej gromady zabrakło chleba – nie ma rady! W samej tylko pierwszej klasie więcej zebrać nie da się. Lecz od jutra szkoła cała będzie ptaszkom jeść dawała. Tam na płocie, koło lasku, przybijemy deskę płasko, damy też w miseczce wody naszym gościom dla wygody. Ot, dla ptaków najzwyczajniej założymy jadłodajnię.
Elemelek wraz z rodziną pewnie z głodu już nie zginą. Utył nawet w tym tygodniu, bo objada się dzień po dniu. Także kuzyn Wiercipięcik z raźną miną dziobem kręci. Zaś wujaszek Stroszypiórek przyprowadził siedem córek, które, wdzięcznie chyląc główki, korzystają ze stołówki.
Skoczył promyk spoza chmurki, powyzłacał im pazurki, rozpadł się na krążki złote i przycupnął gdzieś za płotem. Gwar i świergot wokół rośnie:
– Może idzie już ku wiośnie?...
henreo